"Pod ziemią"
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
"Pod ziemią"
Niegdyś miejsce to stanowiło podziemny łącznik pomiędzy Pokątną a mugolską częścią Londynu. Aktualnie przejście zostało zaadoptowane na sprzyjające prywatności miejsce spotkań czarodziejów. Na pierwszy rzut oka zwyczajowe "Pod ziemią" przypomina karczmę — znajduje się tu wąski bar z niewielkim zapleczem usytuowany w jednej z wnęk, a wzdłuż ścian ustawione zostały stoły, przy których można napić się ognistej whisky, a także zjeść niezbyt wymagającą strawę. W tunelu znajduje się wiele świec stanowiących jedyne źródło światła, a z sufitu zwisają otwarte klatki, w których częściej śpią nietoperze niż sowy. Miejsce to nie jest tłumnie odwiedzane, ale zawsze można tu spotkać czarodziejów lubujących się w rozmaitych zakładach i kościanych grach.
Możliwość gry w kościanego pokera.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:23, w całości zmieniany 1 raz
Poszukiwania klientów zawsze były obarczone ryzykiem - znacznie większym niż jacykolwiek agresywni pacjenci, na jakich mogła natykać się w murach szpitala. Tam miała do dyspozycji wiele środków, od szybko podanych eliksirów uspokajających po wsparcie pozostałych uzdrowicieli, a w skrajnych przypadkach nawet magiczne więzy przytwierdzające awanturnika do łóżka. Choć knajpa była miejscem publicznym i Elvira z zasady nie odważała się przyprowadzać pacjentów w opustoszałe miejsca, ryzyko bójki, zwłaszcza ze strony tych podpitych, było wyższe niż gdziekolwiek indziej. Nie mogła tak po prostu zastosować czarów uspokajających, co najwyżej się niezgrabnie obronić, a później tłumaczyć użycie magii ofensywnej niezależną koniecznością. Do własnego mieszkania, gdzie miałaby więcej okazji do uciszenia tych najbardziej zajadłych, też nikogo nie przyprowadzała, nie chciała zbyt szybko stać się rozpoznawalna.
Nie chciała również tracić klientów, więc mimo swądu wódki, groteskowej mieszanki krwi i potu na czole mężczyzny oraz jego ogólnej nieatrakcyjnej prezencji, musiała zacisnąć zęby i wymusić nieszczery uśmiech.
Na pierwsze złośliwości nie reagowała - była przyzwyczajona do tego, że nikt rozsądny nie decydował się z marszu zaufać obcemu. Ona sama również nie darzyła nikogo tutaj własnym zaufaniem, a wszelkie transakcje planowała z ostrożnością, nie mając innego wyboru. Słusznie jednak domyśliła się, że obrażenia mężczyźnie dokuczały. Jeszcze trochę docisku tu i tam, uderzenie w dumę, w lęk i wszystko powinno zakończyć się pomyślnie.
A jednak zdołał ją zaskoczyć.
Nie spodziewała się i nie chciała pisać na bycie nauczycielką jakiegoś obdartusa z podziemnej knajpy. W pierwszym momencie nie mogła powstrzymać pogardliwego skrzywienia ust, lecz na szczęście kaptur i rzucany przez niego cień częściowo to zamaskował. Udając zastanowienie, przechyliła gin do końca jednym łykiem i machnęła ręką na barmana, tym razem życząc sobie wody z lodem. Skoro znalazła klienta, nie mogła się upić - chociaż dobry stan zdrowia nieznajomego obchodził ją mniej więcej tyle co jego nazwisko, nie chciała zaprzepaszczać szansy na dobry zarobek.
- Oczywiście, że nie bezinteresownie - przyznała z lekkim przekąsem. - Żaden szanujący się uzdrowiciel nie pracuje za darmo, uwierz jednak, że będzie cię to kosztować znacznie mniej niż tandetne recepty z Munga. Załatwiam sprawę szybko i bez drążenia szczegółów. W szpitalu nikt cię nie weźmie bez kartoteki - Momentami jej komentarze na temat miejsca, w którym sama przecież długo pracowała, były rzucane nad wyrost. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że obrzydzanie klientom instytucji działało na jej przyszłą korzyść.
Dłuższą chwilę zastanawiała się nad ofertą, popijając wodę, aż wreszcie zrzuciła kaptur, okazując swoją dziewczęcą twarz, gładką, zaróżowioną skórę i jasne włosy. Kobieca uroda niejednokrotnie okazywała się atutem podczas targowania, zapatrzeni w nią kretyni mieli mniejszą ochotę na podbijanie stawki. Być może i ten mężczyzna łatwo ulega podobnym zagrywkom.
- To uczciwa oferta, z korzyścią na przyszłość. Mój czas jest jednak równie cenny co twój, więc zanim się zgodzę, potrzebna mi właściwa zachęta - Podparła brodę na dłoni i zmrużyła oczy. - W złocie, rzecz jasna - zaznaczyła nim mogłoby mu przyjść do głowy coś nieodpowiedniego.
Nie chciała również tracić klientów, więc mimo swądu wódki, groteskowej mieszanki krwi i potu na czole mężczyzny oraz jego ogólnej nieatrakcyjnej prezencji, musiała zacisnąć zęby i wymusić nieszczery uśmiech.
Na pierwsze złośliwości nie reagowała - była przyzwyczajona do tego, że nikt rozsądny nie decydował się z marszu zaufać obcemu. Ona sama również nie darzyła nikogo tutaj własnym zaufaniem, a wszelkie transakcje planowała z ostrożnością, nie mając innego wyboru. Słusznie jednak domyśliła się, że obrażenia mężczyźnie dokuczały. Jeszcze trochę docisku tu i tam, uderzenie w dumę, w lęk i wszystko powinno zakończyć się pomyślnie.
A jednak zdołał ją zaskoczyć.
Nie spodziewała się i nie chciała pisać na bycie nauczycielką jakiegoś obdartusa z podziemnej knajpy. W pierwszym momencie nie mogła powstrzymać pogardliwego skrzywienia ust, lecz na szczęście kaptur i rzucany przez niego cień częściowo to zamaskował. Udając zastanowienie, przechyliła gin do końca jednym łykiem i machnęła ręką na barmana, tym razem życząc sobie wody z lodem. Skoro znalazła klienta, nie mogła się upić - chociaż dobry stan zdrowia nieznajomego obchodził ją mniej więcej tyle co jego nazwisko, nie chciała zaprzepaszczać szansy na dobry zarobek.
- Oczywiście, że nie bezinteresownie - przyznała z lekkim przekąsem. - Żaden szanujący się uzdrowiciel nie pracuje za darmo, uwierz jednak, że będzie cię to kosztować znacznie mniej niż tandetne recepty z Munga. Załatwiam sprawę szybko i bez drążenia szczegółów. W szpitalu nikt cię nie weźmie bez kartoteki - Momentami jej komentarze na temat miejsca, w którym sama przecież długo pracowała, były rzucane nad wyrost. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że obrzydzanie klientom instytucji działało na jej przyszłą korzyść.
Dłuższą chwilę zastanawiała się nad ofertą, popijając wodę, aż wreszcie zrzuciła kaptur, okazując swoją dziewczęcą twarz, gładką, zaróżowioną skórę i jasne włosy. Kobieca uroda niejednokrotnie okazywała się atutem podczas targowania, zapatrzeni w nią kretyni mieli mniejszą ochotę na podbijanie stawki. Być może i ten mężczyzna łatwo ulega podobnym zagrywkom.
- To uczciwa oferta, z korzyścią na przyszłość. Mój czas jest jednak równie cenny co twój, więc zanim się zgodzę, potrzebna mi właściwa zachęta - Podparła brodę na dłoni i zmrużyła oczy. - W złocie, rzecz jasna - zaznaczyła nim mogłoby mu przyjść do głowy coś nieodpowiedniego.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Może, ale tylko może, byłby nieco przyjemniejszy, gdyby wiedział, że Elvira dopiero co zaczyna działalność na własną rękę, że trafiła w to paskudne miejsce z... o wiele przyjemniejszego. Pamiętał jak to jest, znaleźć się nagle poza wszelkimi bezpiecznymi strukturami - domu, rodziny, szkoły, czy normalnej pracy. Wolność bywała euforyczna i nie zamieniłby jej teraz na duchotę codzienności szarych obywateli. Przyzwyczajenie się do nowej codzienności zajęło jednak sporo czasu i Wroński przeżył swoje, próbując dopasować się do Nokturnu i realiów londyńskiego półświatka. Elvira była dopiero na początku tej drogi, ale radziła sobie całkiem nieźle. Na tyle nieźle, że - zamroczony nieco wódką - nie rozpoznał w niej żółtodzioba z Munga i nie miał zamiaru bawić się w delikatność, współczucie, ani dobre maniery. Te rezerwował tylko dla kobiet spoza swojego świata, jak Frances czy Maeve.
-Wiem, jak działa Mung. - przewrócił oczyma. Choć nie był w szpitalu wieki - stale chodził za to do lecznicy Cassandry - to nie miał zamiaru wychodzić przy tej blondyneczce na ignoranta. Odparował jej więc szorstko, pomimo tego, że wykład na temat szpitala był w sumie całkiem przydatny. Nie wnikał, czy recepty są przydatne czy nie, dobrze było za to przypomnieć sobie, że personel szpitala ma wścibstwo wpisane w zawodowe obowiązki.
Przyjrzał się dziewczynie z nieco większym zainteresowaniem. Choć była ładniutka, to coś mu się w niej nie podobało - jakieś zimno, albo może ten przemądrzały (jak na jego gust) ton? Gdyby miał wybór, bez wahania ruszyłby do lecznicy Vablatsky - i po leczenie, i po nauki. Przez ostatnie kilka miesięcy uzdrowicielka była jednak wyjątkowo zajęta, a Daniel miał w sobie na tyle empatii, by nie narzucać się ze swoimi błahymi ranami (i marną zapłatą) matce noworodka. Jak na jego staromodny gust, Cassandra powinna sobie w ogóle zrobić urlop, tym bardziej nie zamierzał więc udawać się do niej po lekcje magii leczniczej.
A nikogo innego nie znał. Czyżby los zesłał mu dziś tą blondyneczkę?
Dopiero gdy wspomniała o złocie, uniósł lekko brew i uśmiechnął się pod nosem, wreszcie nabierając podejrzeń, że dziewczyna nie jest do końca stąd. Inaczej wiedziałaby to, co jego stali klienci. Że...
-Złoto wcale nie bywa najbardziej wartościową zapłatą. - pokręcił lekko głową, spoglądając na nią z rozbawieniem. Prośba o ochronę, zemstę, cokolwiek absorbującego - byłaby dla niej bardziej opłacalna, a dla niego nawet bardziej uciążliwa. Nikt nie rozstawał się ze złotem chętnie, a i sam Daniel rzadko bywał skory do wydawania swoich ciężko zarobionych galeonów. Tak się jednak składało, że był dziś w życzliwym (i podchmielonym już) nastroju, adrenalina wciąż go nie opuściła, a przy pasie miał sakiewkę od pobitego kmiotka.
Niby od niechcenia, położył na blacie kilka monet.
-To zaliczka. - rzucił pewnym siebie tonem. Nie wiedział, czy regularnie będzie go stać na taką hojność, ale co tam - najwyżej coś potem wykombinuje.
-Masz zamiar mnie składać i uczyć w barze? - dodał dowcipnie. -Czy najpierw się napijemy? - z jednej strony, powinien chyba dopilnować aby dziewczyna nie uciekła z jego pieniędzmi, bez wywiązania się z umowy. Z drugiej strony - nadal był spragniony.
-Wiem, jak działa Mung. - przewrócił oczyma. Choć nie był w szpitalu wieki - stale chodził za to do lecznicy Cassandry - to nie miał zamiaru wychodzić przy tej blondyneczce na ignoranta. Odparował jej więc szorstko, pomimo tego, że wykład na temat szpitala był w sumie całkiem przydatny. Nie wnikał, czy recepty są przydatne czy nie, dobrze było za to przypomnieć sobie, że personel szpitala ma wścibstwo wpisane w zawodowe obowiązki.
Przyjrzał się dziewczynie z nieco większym zainteresowaniem. Choć była ładniutka, to coś mu się w niej nie podobało - jakieś zimno, albo może ten przemądrzały (jak na jego gust) ton? Gdyby miał wybór, bez wahania ruszyłby do lecznicy Vablatsky - i po leczenie, i po nauki. Przez ostatnie kilka miesięcy uzdrowicielka była jednak wyjątkowo zajęta, a Daniel miał w sobie na tyle empatii, by nie narzucać się ze swoimi błahymi ranami (i marną zapłatą) matce noworodka. Jak na jego staromodny gust, Cassandra powinna sobie w ogóle zrobić urlop, tym bardziej nie zamierzał więc udawać się do niej po lekcje magii leczniczej.
A nikogo innego nie znał. Czyżby los zesłał mu dziś tą blondyneczkę?
Dopiero gdy wspomniała o złocie, uniósł lekko brew i uśmiechnął się pod nosem, wreszcie nabierając podejrzeń, że dziewczyna nie jest do końca stąd. Inaczej wiedziałaby to, co jego stali klienci. Że...
-Złoto wcale nie bywa najbardziej wartościową zapłatą. - pokręcił lekko głową, spoglądając na nią z rozbawieniem. Prośba o ochronę, zemstę, cokolwiek absorbującego - byłaby dla niej bardziej opłacalna, a dla niego nawet bardziej uciążliwa. Nikt nie rozstawał się ze złotem chętnie, a i sam Daniel rzadko bywał skory do wydawania swoich ciężko zarobionych galeonów. Tak się jednak składało, że był dziś w życzliwym (i podchmielonym już) nastroju, adrenalina wciąż go nie opuściła, a przy pasie miał sakiewkę od pobitego kmiotka.
Niby od niechcenia, położył na blacie kilka monet.
-To zaliczka. - rzucił pewnym siebie tonem. Nie wiedział, czy regularnie będzie go stać na taką hojność, ale co tam - najwyżej coś potem wykombinuje.
-Masz zamiar mnie składać i uczyć w barze? - dodał dowcipnie. -Czy najpierw się napijemy? - z jednej strony, powinien chyba dopilnować aby dziewczyna nie uciekła z jego pieniędzmi, bez wywiązania się z umowy. Z drugiej strony - nadal był spragniony.
Self-made man
Po zrzuceniu kaptura i wystawieniu się na widok otaczających ich w karczmie mężczyzn, Elvira miała znacznie mniejszą ochotę na złośliwe przekomarzanie się. Zignorowała zasady elegancji przy stole i podparła się łokciem na lepkim blacie, by móc w jak najbardziej skuteczny sposób przybrać pozycję obojętnego rozmówcy. Bardziej niż wcześniej pilnowała mimiki, rozluźniła zmarszczone brwi i delikatne zwilżyła różowe usta. Niektórzy oglądali się teraz za ich stolikiem, mrugali zaczepnie i pogwizdywali. Miała nadzieję, że osiągnięta nagle uwaga otoczenia nie spłoszy jej klienta - z drugiej strony, kto wie, czy nie okaże się atutem? Być może zirytowany mężczyzna prędzej zgodzi się na wysoką sumę, byle tylko zakończyć tę szopkę.
- Cieszę się - odpowiedziała sucho, leniwym gestem odrzucając włosy na plecy. W rzeczywistości powątpiewała w to, ile naprawdę mógł wiedzieć o działaniu szpitala taki zabijaka jak on. Do papierkowej roboty pacjenci i tak nie byli nigdy dopuszczani: nie wiedzieli również, jak długo Mung przetrzymywał ich dane oraz jak łatwo było w obecnych czasach przekupić uzdrowiciela, by udostępnił takie czy inne informacje.
Zastanawiała się jedynie, kiedy dokładnie człowiek zrezygnował z usług szpitalnych na tyle trwale, by zaproponować dopiero napotkanej medyczce zapłatę za nauczenie podstaw magii leczniczej. Czyżby miał coś do ukrycia, coś, o czym wolał nie opowiadać wścibskim uzdrowicielom? Oczywiście. Tacy jak on zawsze mieli sporo za uszami.
Skrzywiła się ledwie dostrzegalnie na protekcjonalny komentarz na temat złota. Nienawidziła być stawiana w pozycji osoby, która nie jest w jakiś temat wtajemniczona, szybko jednak rozwiała wątpliwości sarkastycznym uśmiechem. Co on właściwie mógł wiedzieć o jej życiu? Nie wyglądał ani odrobinę jak ktoś, kto mógłby mieć jej do zaoferowania cokolwiek sensownego. Na ten moment najbardziej potrzebowała złota, by nie stracić mieszkania.
Widok monet wpłaconych z góry połechtał jej pewność siebie, dla pozoru jednak schowała je do głębokiej wewnętrznej kieszeni płaszcza w taki sposób, by nie zarzucać wizerunku obojętności. Nie chciała dać po sobie poznać jak wiele to dla niej znaczy, i tak wystarczająco się upadlała.
- Nie, nie zamierzam - ucięła. - Pójdziemy na zewnątrz, do miejsca, które wskażę. Za leczenie oczekuję drugie tyle. Za naukę... dwa razy tyle. - Pokręciła głową, gdy znów zaproponowano jej alkohol. Och, miała na niego ochotę. Ale nie mogła. - Naprawdę chciałbyś, żebym rzucała na ciebie zaklęcia będąc pijaną? - Wymownie uderzyła paznokciami o blat stołu, dając do zrozumienia, że nie będzie marnować czasu.
- Cieszę się - odpowiedziała sucho, leniwym gestem odrzucając włosy na plecy. W rzeczywistości powątpiewała w to, ile naprawdę mógł wiedzieć o działaniu szpitala taki zabijaka jak on. Do papierkowej roboty pacjenci i tak nie byli nigdy dopuszczani: nie wiedzieli również, jak długo Mung przetrzymywał ich dane oraz jak łatwo było w obecnych czasach przekupić uzdrowiciela, by udostępnił takie czy inne informacje.
Zastanawiała się jedynie, kiedy dokładnie człowiek zrezygnował z usług szpitalnych na tyle trwale, by zaproponować dopiero napotkanej medyczce zapłatę za nauczenie podstaw magii leczniczej. Czyżby miał coś do ukrycia, coś, o czym wolał nie opowiadać wścibskim uzdrowicielom? Oczywiście. Tacy jak on zawsze mieli sporo za uszami.
Skrzywiła się ledwie dostrzegalnie na protekcjonalny komentarz na temat złota. Nienawidziła być stawiana w pozycji osoby, która nie jest w jakiś temat wtajemniczona, szybko jednak rozwiała wątpliwości sarkastycznym uśmiechem. Co on właściwie mógł wiedzieć o jej życiu? Nie wyglądał ani odrobinę jak ktoś, kto mógłby mieć jej do zaoferowania cokolwiek sensownego. Na ten moment najbardziej potrzebowała złota, by nie stracić mieszkania.
Widok monet wpłaconych z góry połechtał jej pewność siebie, dla pozoru jednak schowała je do głębokiej wewnętrznej kieszeni płaszcza w taki sposób, by nie zarzucać wizerunku obojętności. Nie chciała dać po sobie poznać jak wiele to dla niej znaczy, i tak wystarczająco się upadlała.
- Nie, nie zamierzam - ucięła. - Pójdziemy na zewnątrz, do miejsca, które wskażę. Za leczenie oczekuję drugie tyle. Za naukę... dwa razy tyle. - Pokręciła głową, gdy znów zaproponowano jej alkohol. Och, miała na niego ochotę. Ale nie mogła. - Naprawdę chciałbyś, żebym rzucała na ciebie zaklęcia będąc pijaną? - Wymownie uderzyła paznokciami o blat stołu, dając do zrozumienia, że nie będzie marnować czasu.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Gwizdy w stronę dziewczyny nie zrobiły na nim większego wrażenia - taki jest los blondynek w obskurnych barach. Lekką irytację, wywołaną niezrozumieniem, wzbudziło w nim za to zachowanie uzdrowicielki. Pozorna obojętność, zalotno-pogardliwe wydęcie usteczek, nonszalancka poza, zarzucenie włosami... w co ona sobie pogrywała? Miał nadzieję, że przyszła tutaj uczciwie solidnie pracować, a nie flirtować. Nie miał czasu na takie numery, tym bardziej, że wcale nie był zdesperowany. Przeżył w życiu gorsze rzeczy niż złamane żebro, był więc w stanie zdusić w sobie zasianą przez uzdrowicielkę iskrę niepokoju. O wiele bardziej kusząca była perspektywa nauki magii leczniczej - ale choć nie uśmiechało mu się z tym dalej zwlekać, to nie miał zamiaru dać się wykiwać. Aż tak mu się nie śpieszyło.
Jej pokerowa twarz i zacięta minka były o wiele bardziej niepokojące niż fakt, że właśnie zaproponował pracę pierwszej lepszej uzdrowicielce z ulicy. Wierzył w jej kwalifikacje, powątpiewał za to w jej intencje. Skrzywienie się na jego słowa paradoksalnie poprawiło mu humor, nadało jej ludzką twarz. Uśmiechnął się z przekąsem, wyczuwając, że być może trafił na nadmiernie pewnego siebie leszcza. W półświatku wciąż kręcili się nowi i niedoświadczeni ludzie, sam zaczynał swojąprzestępczą niezależną karierę od zera. Pamiętał upajającą wolność i niebezpieczną mieszankę zwątpienia i arogancji - emocje typowe dla świeżaków. Uzdrowicielka grała całkiem nieźle, nie potrafił jej przejrzeć z całą pewnością. Nieświadomość i irytacja na wzmiankę o alternatywnych metodach zapłaty, oraz szybkie sięgnięcie po sakiewkę, były jednak dobrą wskazówką. Wbrew pozorom, Dan czułby się pewniej ucząc się od jakiejś nowej ulicznej płotki, niż od wprawionej naciągaczki. Oby intuicja go nie myliła.
Myślał, że wszystko ustalone, wręczył jej w końcu niemałą chyba kwotę. Na próbę negocjacji parsknął więc aż ze zdziwieniem, o mało nie krztusząc się alkoholem. Posłał dziewczynie ostrzegawcze spojrzenie. Był lekko zdenerwowany, że schowała już swoją zaliczkę i że nie może postraszyć ją całkowitym zerwaniem negocjacji - choć trzeba przyznać, całkiem zaimponowała mu swoim sprytem.
-Za leczenie nie dam ci ani grosza więcej, nikt jeszcze nie umarł od ulicznej bójki. - warknął, mając nadzieję, że uzdrowicielka nie zacznie mu się zaraz wymądrzać, że owszem, ktoś umarł. Na pewno znalazłaby jakieś "mądre" i logiczne argumenty, ale nie miał zamiaru ich słuchać. Bił się nieustannie, gdyby stresował się każdym siniakiem to chyba umarłby na hipochondrię.
-Dopłacę ci za naukę. Drugie tyle za dwie pierwsze lekcje, reszta zależy od Twojego talentu pedagogicznego. - zarządził, nie odmówiwszy sobie pewnej złośliwości. Klient nasz pan, nieprawdaż? Posłał dziewczynie wymowne spojrzenie i zeskoczył z barowego stołka, opanowując pragnienie i zirytowanie jej retorycznym pytaniem. Dobrze, nie będą pić - czas zatem się przekonać, czy faktycznie mogą zabierać się do pracy. Nie był w nastroju na długie negocjacje.
Jej pokerowa twarz i zacięta minka były o wiele bardziej niepokojące niż fakt, że właśnie zaproponował pracę pierwszej lepszej uzdrowicielce z ulicy. Wierzył w jej kwalifikacje, powątpiewał za to w jej intencje. Skrzywienie się na jego słowa paradoksalnie poprawiło mu humor, nadało jej ludzką twarz. Uśmiechnął się z przekąsem, wyczuwając, że być może trafił na nadmiernie pewnego siebie leszcza. W półświatku wciąż kręcili się nowi i niedoświadczeni ludzie, sam zaczynał swoją
Myślał, że wszystko ustalone, wręczył jej w końcu niemałą chyba kwotę. Na próbę negocjacji parsknął więc aż ze zdziwieniem, o mało nie krztusząc się alkoholem. Posłał dziewczynie ostrzegawcze spojrzenie. Był lekko zdenerwowany, że schowała już swoją zaliczkę i że nie może postraszyć ją całkowitym zerwaniem negocjacji - choć trzeba przyznać, całkiem zaimponowała mu swoim sprytem.
-Za leczenie nie dam ci ani grosza więcej, nikt jeszcze nie umarł od ulicznej bójki. - warknął, mając nadzieję, że uzdrowicielka nie zacznie mu się zaraz wymądrzać, że owszem, ktoś umarł. Na pewno znalazłaby jakieś "mądre" i logiczne argumenty, ale nie miał zamiaru ich słuchać. Bił się nieustannie, gdyby stresował się każdym siniakiem to chyba umarłby na hipochondrię.
-Dopłacę ci za naukę. Drugie tyle za dwie pierwsze lekcje, reszta zależy od Twojego talentu pedagogicznego. - zarządził, nie odmówiwszy sobie pewnej złośliwości. Klient nasz pan, nieprawdaż? Posłał dziewczynie wymowne spojrzenie i zeskoczył z barowego stołka, opanowując pragnienie i zirytowanie jej retorycznym pytaniem. Dobrze, nie będą pić - czas zatem się przekonać, czy faktycznie mogą zabierać się do pracy. Nie był w nastroju na długie negocjacje.
Self-made man
Elvira miała wielką nadzieję na to, że dysonans spowodowany jej niewinną, czystą i dziewczęcą prezencją połączoną z twardym tonem negocjacji skołują lekko już podpitego włóczęgę i zapewnią jej szybkie zwycięstwo podczas targowania się. Niestety, mogła się spodziewać, że dla mężczyzny zapewne nie jest to pierwszyzna - nie wyglądał jej także na takiego, który lubił oszczędzać wątrobę, toteż nic dziwnego, że jedna czy dwie szklanki nie miały na jego procesy myślowe większego wpływu. To dobrze, bo więcej zrozumie podczas swojej pierwszej lekcji. Z drugiej strony, w rzeczywistości niewiele ją obchodziło na jak długo będzie pamiętał wszystko, co mu wkrótce dokładnie opowie. Kiedy już dostanie za to pieniądze, jego los będzie dla niej równie ważny co zeszłoroczne anomalie.
Musiała przyznać, nie uśmiechała jej się wizja regularnych spotkań z zapuszczonym typem napotkanym w pubie, ale w tym wypadku mogła przynajmniej liczyć na stałe zarobki - i to nie małe, jeżeli wziąć pod uwagę zaliczkę. Mimowolnie zaczęła zastanawiać się, gdzie zdobywał tyle złota, bo nie biła od niego ani krztyna elegancji. Dawniej, w szpitalu, pewnie próbowałaby dociekać, choćby i dla własnej satysfakcji. Obecnie jednak wiedziała, że w tej części Pokątnej czasami lepiej było wiedzieć mniej.
- Niech ci będzie - przyznała, nie dlatego, że oferta w pełni ją zadowalała. Zastosowana wcześniej taktyka była jednak mieczem obosiecznym i sama zaczynała odczuwać frustrację spowodowaną wzbudzaniem nadmiernej uwagi. Poza tym, tyle ile otrzymała dzisiaj jej wystarczy. Nie miała nastroju na kłótnie, nie chciała tracić klienta, którego przy najbliższej okazji być może będzie mogła znów oskubać. - Idźmy już stąd, mam dość - Zarzuciła kaptur z powrotem na głowę i pierwsza ruszyła w kierunku wyjścia.
Planowała przejście na rzadko uczęszczany dziedziniec, może jakiś zaułek. Nie na widoku, ale też wystarczająco blisko terenów zaludnionych, by nie musieć trwać w stanie bezustannej gotowości do samoobrony.
- Elena - przedstawiła się zwięźle fałszywym imieniem, gdy już znaleźli się za drzwiami. - Nie będę cię leczyć na środku ulicy, chodź - wybiła na przód, kątem oka obserwując krok mężczyzny, by natychmiast dostrzec zmiany wskazujące na pogorszenie stanu. - A skoro już idziemy, możemy wdrożyć podstawy. Powiedz mi, czy miałeś kiedykolwiek do czynienia z magią leczniczą inaczej niż jako pacjent? Czytałeś coś na ten temat? Cokolwiek? - Uniosła brew. Chęć nauki zazwyczaj wiązała się z lekturą. - Jeżeli nie, musisz zacząć. Nie da się dobrze leczyć bez podstaw anatomii, nawet prostych złamań. Zaopatrz się w atlas i prześledź raz jeszcze, co będzie dla ciebie najważniejsze. Kości i mięśnie, jak mniemam - Wymownie machnęła dłonią w stronę jego wciąż zakrwawionego czoła - W magii leczniczej bardziej niż w pozostałych liczy się wola i skupienie. Nie da się wskazać różdżką na zraniony fragment ciała i skierować mocy na leczenie "tego" złamania. Musisz wiedzieć, co dokładnie jest złamane, bo inaczej istnieje szansa, że zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę. Musisz też potrafić odróżnić złamanie od zwichnięcia i skręcenia. Jeżeli będziesz to umiał, nie będziesz musiał uczyć się zaklęć diagnostycznych, wystarczą lecznicze. A zaklęcia diagnostyczne są dużo trudniejsze... i dużo droższe - przyznała z satysfakcją. - Co dalej z podstaw... powiedziałam już, że musisz wiedzieć, co leczysz, żeby leczyć. Druga rzecz jest taka, że tej magii nie da się stosować na odległość. - Skrzywiła się, wspominając chwile, gdy sama o tym zapominała. - Musisz być precyzyjny. Idealna odległość różdżki od miejsca zranienia to pięć do dziesięciu centymetrów, choć jeżeli zranienie jest niewielkie, może być nawet mniej. - Zbliżali się do odludnego miejsca, więc wsunęła obie dłonie do kieszeni, by mieć broń w pogotowiu. - Dzisiaj zaczniemy od prostych rzeczy. Siniaki, rozcięcia, otarcia. Na próbę. Następnym razem bądź gotowy na to, że przepytam cię ze szkieletu i połączeń stawowych. Bez tego nie ma co zaczynać złamań - podsumowała, wyciągając własną różdżkę.
/zt <3
Musiała przyznać, nie uśmiechała jej się wizja regularnych spotkań z zapuszczonym typem napotkanym w pubie, ale w tym wypadku mogła przynajmniej liczyć na stałe zarobki - i to nie małe, jeżeli wziąć pod uwagę zaliczkę. Mimowolnie zaczęła zastanawiać się, gdzie zdobywał tyle złota, bo nie biła od niego ani krztyna elegancji. Dawniej, w szpitalu, pewnie próbowałaby dociekać, choćby i dla własnej satysfakcji. Obecnie jednak wiedziała, że w tej części Pokątnej czasami lepiej było wiedzieć mniej.
- Niech ci będzie - przyznała, nie dlatego, że oferta w pełni ją zadowalała. Zastosowana wcześniej taktyka była jednak mieczem obosiecznym i sama zaczynała odczuwać frustrację spowodowaną wzbudzaniem nadmiernej uwagi. Poza tym, tyle ile otrzymała dzisiaj jej wystarczy. Nie miała nastroju na kłótnie, nie chciała tracić klienta, którego przy najbliższej okazji być może będzie mogła znów oskubać. - Idźmy już stąd, mam dość - Zarzuciła kaptur z powrotem na głowę i pierwsza ruszyła w kierunku wyjścia.
Planowała przejście na rzadko uczęszczany dziedziniec, może jakiś zaułek. Nie na widoku, ale też wystarczająco blisko terenów zaludnionych, by nie musieć trwać w stanie bezustannej gotowości do samoobrony.
- Elena - przedstawiła się zwięźle fałszywym imieniem, gdy już znaleźli się za drzwiami. - Nie będę cię leczyć na środku ulicy, chodź - wybiła na przód, kątem oka obserwując krok mężczyzny, by natychmiast dostrzec zmiany wskazujące na pogorszenie stanu. - A skoro już idziemy, możemy wdrożyć podstawy. Powiedz mi, czy miałeś kiedykolwiek do czynienia z magią leczniczą inaczej niż jako pacjent? Czytałeś coś na ten temat? Cokolwiek? - Uniosła brew. Chęć nauki zazwyczaj wiązała się z lekturą. - Jeżeli nie, musisz zacząć. Nie da się dobrze leczyć bez podstaw anatomii, nawet prostych złamań. Zaopatrz się w atlas i prześledź raz jeszcze, co będzie dla ciebie najważniejsze. Kości i mięśnie, jak mniemam - Wymownie machnęła dłonią w stronę jego wciąż zakrwawionego czoła - W magii leczniczej bardziej niż w pozostałych liczy się wola i skupienie. Nie da się wskazać różdżką na zraniony fragment ciała i skierować mocy na leczenie "tego" złamania. Musisz wiedzieć, co dokładnie jest złamane, bo inaczej istnieje szansa, że zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę. Musisz też potrafić odróżnić złamanie od zwichnięcia i skręcenia. Jeżeli będziesz to umiał, nie będziesz musiał uczyć się zaklęć diagnostycznych, wystarczą lecznicze. A zaklęcia diagnostyczne są dużo trudniejsze... i dużo droższe - przyznała z satysfakcją. - Co dalej z podstaw... powiedziałam już, że musisz wiedzieć, co leczysz, żeby leczyć. Druga rzecz jest taka, że tej magii nie da się stosować na odległość. - Skrzywiła się, wspominając chwile, gdy sama o tym zapominała. - Musisz być precyzyjny. Idealna odległość różdżki od miejsca zranienia to pięć do dziesięciu centymetrów, choć jeżeli zranienie jest niewielkie, może być nawet mniej. - Zbliżali się do odludnego miejsca, więc wsunęła obie dłonie do kieszeni, by mieć broń w pogotowiu. - Dzisiaj zaczniemy od prostych rzeczy. Siniaki, rozcięcia, otarcia. Na próbę. Następnym razem bądź gotowy na to, że przepytam cię ze szkieletu i połączeń stawowych. Bez tego nie ma co zaczynać złamań - podsumowała, wyciągając własną różdżkę.
/zt <3
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Muzyka w tle: ♪
15 sierpnia 1957, czwartek
Chociaż wcześniej miała już okazję postawić stopę w tym miejscu, to od kiedy zostało zaadaptowane na dość specyficzną, przynajmniej dla młodej damy, karczmę, nie było ku temu okazji. Rozbrzmiewający w tle jazz, grany na żywo przez okoliczny zespół, jedynie dodawał swoistego klimatu w "Pod Ziemią". Z racji bliskości ulicy Pokątnej, pojawienie się tu młodej szlachcianki nie wzbudziło szczególnego zdziwienia, chociaż kilkoro czarodziejów przy stolikach rozpoczęło w najlepsze swoje szeptane plotki. Dzień jednak był zbyt długi, a noc zbyt krótka, by Aquilę Black przejęły niesłyszane słowa. Wyczekiwała na to spotkanie od wielu dni, wspominając ciągle czasy nauki w szkole. Z osobą na którą czekała nie utraciła kontaktu, chociaż ich spotkania odbywały się już znacznie rzadziej niż kiedyś.
Młoda Lady zajęła miejsce przy jednym ze stolików, bacznie obserwując sąsiadów. "Pod Ziemią" nie było może najbardziej wyszukanym miejscem na spotkanie, ale z pewnością nie czuła tam zagrożenia lub, co gorsza, cienia niepochlebnych opinii gości i obsługi lokalu. W przeciągu kilkunastu sekund pojawiła się obok niej młoda żywiołowa kelnerka, podsuwając pod nos kartę drinków. Być może zdawała sobie sprawę z kim ma do czynienia, a może po prostu za bardzo lubiła swoją pracę, ale jej szeroki uśmiech pełen młodzieńczego zapału wręcz raził w oczy.
- Ognistą whisky - wypowiedziała pewnym głosem.
Kelnerka kiwnęła głową, a gdy już szykowała się do odejścia Aquila dodała:
- I kości. Do pokera.
Spoglądając w stronę drzwi wypatrywała jednej z najdroższych jej osób, Forsythii Crabbe. Więź z kuzynką zacieśniła się w trakcie ich pobytu w Hogwarcie i chociaż ostatnio było nieco trudniej utrzymać kontakt, list w którym Forsythia, z wyraźną w piśmie ekscytacją, zgodziła się spotkać, wywołał na twarzy dziewczyny wręcz szaleńczy z radości uśmiech.
Zespół w tle zaczął grać nieco bardziej skoczną muzykę. Zegar na ścianie wskazywał punktualnie siódmą.
Aquila odczuwała brak spotkań z kuzynką bardziej niż brak spotkań z jakąkolwiek inną bliską jej przyjaciółką. W ich życiu wydarzyło się jednak wiele od czasów gdy beztrosko pływały w jeziorze Hogwartu pewnego październikowego popołudnia. Perseus Crabbe, brat Forsythii, zmarł. Aquila na wspomnienie o tym młodzieńcu zmarszczyła brwi i wstrzymała oddech. Ich więź zdawała się ciążyć na sercu bardziej niż kamień, a utrzymywane przez lata tajemnice nie pomagały w osiągnięciu spokoju.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Chociaż wcześniej miała już okazję postawić stopę w tym miejscu, to od kiedy zostało zaadaptowane na dość specyficzną, przynajmniej dla młodej damy, karczmę, nie było ku temu okazji. Rozbrzmiewający w tle jazz, grany na żywo przez okoliczny zespół, jedynie dodawał swoistego klimatu w "Pod Ziemią". Z racji bliskości ulicy Pokątnej, pojawienie się tu młodej szlachcianki nie wzbudziło szczególnego zdziwienia, chociaż kilkoro czarodziejów przy stolikach rozpoczęło w najlepsze swoje szeptane plotki. Dzień jednak był zbyt długi, a noc zbyt krótka, by Aquilę Black przejęły niesłyszane słowa. Wyczekiwała na to spotkanie od wielu dni, wspominając ciągle czasy nauki w szkole. Z osobą na którą czekała nie utraciła kontaktu, chociaż ich spotkania odbywały się już znacznie rzadziej niż kiedyś.
Młoda Lady zajęła miejsce przy jednym ze stolików, bacznie obserwując sąsiadów. "Pod Ziemią" nie było może najbardziej wyszukanym miejscem na spotkanie, ale z pewnością nie czuła tam zagrożenia lub, co gorsza, cienia niepochlebnych opinii gości i obsługi lokalu. W przeciągu kilkunastu sekund pojawiła się obok niej młoda żywiołowa kelnerka, podsuwając pod nos kartę drinków. Być może zdawała sobie sprawę z kim ma do czynienia, a może po prostu za bardzo lubiła swoją pracę, ale jej szeroki uśmiech pełen młodzieńczego zapału wręcz raził w oczy.
- Ognistą whisky - wypowiedziała pewnym głosem.
Kelnerka kiwnęła głową, a gdy już szykowała się do odejścia Aquila dodała:
- I kości. Do pokera.
Spoglądając w stronę drzwi wypatrywała jednej z najdroższych jej osób, Forsythii Crabbe. Więź z kuzynką zacieśniła się w trakcie ich pobytu w Hogwarcie i chociaż ostatnio było nieco trudniej utrzymać kontakt, list w którym Forsythia, z wyraźną w piśmie ekscytacją, zgodziła się spotkać, wywołał na twarzy dziewczyny wręcz szaleńczy z radości uśmiech.
Zespół w tle zaczął grać nieco bardziej skoczną muzykę. Zegar na ścianie wskazywał punktualnie siódmą.
Aquila odczuwała brak spotkań z kuzynką bardziej niż brak spotkań z jakąkolwiek inną bliską jej przyjaciółką. W ich życiu wydarzyło się jednak wiele od czasów gdy beztrosko pływały w jeziorze Hogwartu pewnego październikowego popołudnia. Perseus Crabbe, brat Forsythii, zmarł. Aquila na wspomnienie o tym młodzieńcu zmarszczyła brwi i wstrzymała oddech. Ich więź zdawała się ciążyć na sercu bardziej niż kamień, a utrzymywane przez lata tajemnice nie pomagały w osiągnięciu spokoju.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odkąd dostała list od swej kuzynki, nie mogła powstrzymać ekscytacji na myśl o spotkaniu z nią i… o grze jaką miały stoczyć. Co prawda nie spodziewała się po kimś takim jak Aquila propozycji zagrania w kościanego pokera, w końcu była to raczej gra dla niższych warstw społecznych. Niemniej jednak dziewczęta spędzały czasem w ten sposób czas w Hogwarcie, ucząc się od co rusz gorszego towarzystwa, z jakim wówczas Forsythia miała sposobność się bratać. Choć panna Crabbe myślała, że kuzynka porzuciła takie rozrywki, to miło zaskoczona maszerowała na spotkanie, w torebce mając puzderko z dwoma galeonami wspomnianymi w liście. Owszem, była sentymentalna, szczególnie względem nagród z własnych wygranych. Jej szafki pełne były bibelotów wszelkiego rodzaju, których nie miała serca się pozbyć, choć ojciec próbował wymóc na niej największe uszczuplenie tejże przedziwnej kolekcji, to osiągał marny skutek. Młoda kobieta przeczuwała w kościach, że przyjdzie jej kiedyś z tego wszystkiego zrobić użytek i tak było dziś, gdy mogła znów wyłożyć na stół dwa, stare galeony, bezcenne w swej prostocie, a tak wartościowe dla wspomnień i uczuć.
Energicznie nastawiona do spotkania, wychyliła się przez drzwi do lokalu, łypiąc czujnym okiem czy lady Black już na nią czekała. Na widok młodej kobiety przy jednym ze stolików, jej usta wygięły się w szeroki ust, aż górna warga postanowiła odsłonić jasne zęby. Odchrząknęła, poprawiwszy chustę na głowie oraz okulary, wkroczyła do budynku, lecz nie skierowała się od razu do stolika. Zamiast tego najpierw zamówiła rum porzeczkowy przy barze i gdy go otrzymała, zamaszyście odwróciła się w kierunku kuzynki, wiedząc, że najpewniej ta już dawno ją spostrzegła. Płynnym krokiem podeszła do stolika, stawiając pierwej kieliszek, zaś potem zsunęła z nosa lekko okulary, unosząc brwi.
- Wolne? – zapytała szarmanckim tonem i nie czekając na odpowiedź, usadowiła się na krześle, ściągając okulary. – Co taka młoda lady robi sama o tej porze? – zagaiła teatralnie, rozwiązując kobaltową chustę i wkładając ją do torebki. Przez chwilę w niej grzebała, aż udało jej się wyjąć niewielkie metalowe puzderko. Zamachała nim lekko, by już po chwili ukazać Aquili jego wnętrze. – Dwa galeony, zgodnie z umową – dodała, brzmiąc niczym postać wyjęta z gangsterskiej literatury. – Jak się miewasz, kochana? – zapytała w końcu, już normalnym tonem, pozbawionym wszelkich nieudolnie aktorskich zabarwień. Czekając na odpowiedź wzięła kielich z rumem i umoczyła w nim usta, rozkoszując się słodkim smakiem.
Energicznie nastawiona do spotkania, wychyliła się przez drzwi do lokalu, łypiąc czujnym okiem czy lady Black już na nią czekała. Na widok młodej kobiety przy jednym ze stolików, jej usta wygięły się w szeroki ust, aż górna warga postanowiła odsłonić jasne zęby. Odchrząknęła, poprawiwszy chustę na głowie oraz okulary, wkroczyła do budynku, lecz nie skierowała się od razu do stolika. Zamiast tego najpierw zamówiła rum porzeczkowy przy barze i gdy go otrzymała, zamaszyście odwróciła się w kierunku kuzynki, wiedząc, że najpewniej ta już dawno ją spostrzegła. Płynnym krokiem podeszła do stolika, stawiając pierwej kieliszek, zaś potem zsunęła z nosa lekko okulary, unosząc brwi.
- Wolne? – zapytała szarmanckim tonem i nie czekając na odpowiedź, usadowiła się na krześle, ściągając okulary. – Co taka młoda lady robi sama o tej porze? – zagaiła teatralnie, rozwiązując kobaltową chustę i wkładając ją do torebki. Przez chwilę w niej grzebała, aż udało jej się wyjąć niewielkie metalowe puzderko. Zamachała nim lekko, by już po chwili ukazać Aquili jego wnętrze. – Dwa galeony, zgodnie z umową – dodała, brzmiąc niczym postać wyjęta z gangsterskiej literatury. – Jak się miewasz, kochana? – zapytała w końcu, już normalnym tonem, pozbawionym wszelkich nieudolnie aktorskich zabarwień. Czekając na odpowiedź wzięła kielich z rumem i umoczyła w nim usta, rozkoszując się słodkim smakiem.
Najpierw, zerkając w stronę drzwi, zobaczyła głowę kuzynki wychylającą się zza framugi, jednak ta zaraz zniknęła, zanim Aquila zdążyła jej chociaż pomachać by wskazać swoją obecność. Chwilę później, w chuście na głowie i w szkłach, wkroczyła do lokalu jak gdyby nigdy nic podchodząc od razu do baru. Było to zachowanie co najmniej dziwne, więc idealnie pasujące do Forsythii Crabbe. Black nie była pewna czy jej kuzynka próbuje w ten sposób żartować sobie z niej czy może ukrywa się przed kimś, chociaż ta druga myśl była zbyt głupia by była prawdziwa.
- Forsythio... - przewróciła oczami na szarmancki i teatralny ton kuzynki. - Tak się składa, że zjawiłam się tu sama w oczekiwaniu na spotkanie z kimś kto jest dla mnie cenniejszy niż najpiękniejszy naszyjnik... - zmierzyła ją jeszcze spojrzeniem. - Chociaż liczyłam, że ta osoba ODROBINĘ wydoroślała...
Na widok dwóch galeonów, które przegrała lata temu podczas gry w kościanego pokera w Hogwarcie, roześmiała się głośno, może nawet ciut za głośno, co zwróciło uwagę czarodziejów przy sąsiednich stolikach.
- Naprawdę dalej je masz...? - ściszyła głos. - Forsythio, jesteś szalona.
Sięgając do torebki, która spoczywała obok niej na czerwonej kanapie, wyjęła z portmonetki dwa galeony, które położyła na stół w okazałym geście.
Kelnerka w tym czasie zdążyła wrócić do stolika z zamówionym przez Aquilę drinkiem i kośćmi do gry. Gładko ogolony młodzieniec w meloniku zaczął śpiewać księżycową balladę do której wdzięcznie przygrywał podziemny zespół. Chociaż Aquila nigdy wcześniej nie słyszała ich na żywo, dało wyczuć się, że właściwie są jedną z atrakcji wieczoru w tym miejscu. Wszystko zdawało się być lżejsze dzięki skocznej jazzowej muzyce.
- Kochana kuzynko, życie płynie spokojnie i szczęśliwie - odpowiedziała nie ukrywając sztucznego przekąsu. - Ale tak w głębi... - wypuściła powietrze, teraz niemal szepcząc, nachylona nad stołem - ...jestem przerażona... - głośno przełknęła ślinę. - Powiedz mi lepiej proszę co u Ciebie, może odgonisz moje myśli od problemów.
Aquila złapała w rękę białe kości do gry wykonane z białego, twardego materiału. Przez chwilę wpatrując się w Forsythię, starała się przypomnieć sobie jakiekolwiek czary dzięki którym mogłaby oszukać grę i wygrać ten pojedynek, ale nie przypominała sobie niczego co mogłoby jakkolwiek pomóc. Prawdopodobnie było to również nielegalne. Postawiła więc na stary sprawdzony (i na pewno bezpieczny sposób) jakim było dmuchnięcie w zamkniętą dłoń i rzucenie kostek na stół z zamkniętymi oczami.
nie gramy na PD
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Forsythio... - przewróciła oczami na szarmancki i teatralny ton kuzynki. - Tak się składa, że zjawiłam się tu sama w oczekiwaniu na spotkanie z kimś kto jest dla mnie cenniejszy niż najpiękniejszy naszyjnik... - zmierzyła ją jeszcze spojrzeniem. - Chociaż liczyłam, że ta osoba ODROBINĘ wydoroślała...
Na widok dwóch galeonów, które przegrała lata temu podczas gry w kościanego pokera w Hogwarcie, roześmiała się głośno, może nawet ciut za głośno, co zwróciło uwagę czarodziejów przy sąsiednich stolikach.
- Naprawdę dalej je masz...? - ściszyła głos. - Forsythio, jesteś szalona.
Sięgając do torebki, która spoczywała obok niej na czerwonej kanapie, wyjęła z portmonetki dwa galeony, które położyła na stół w okazałym geście.
Kelnerka w tym czasie zdążyła wrócić do stolika z zamówionym przez Aquilę drinkiem i kośćmi do gry. Gładko ogolony młodzieniec w meloniku zaczął śpiewać księżycową balladę do której wdzięcznie przygrywał podziemny zespół. Chociaż Aquila nigdy wcześniej nie słyszała ich na żywo, dało wyczuć się, że właściwie są jedną z atrakcji wieczoru w tym miejscu. Wszystko zdawało się być lżejsze dzięki skocznej jazzowej muzyce.
- Kochana kuzynko, życie płynie spokojnie i szczęśliwie - odpowiedziała nie ukrywając sztucznego przekąsu. - Ale tak w głębi... - wypuściła powietrze, teraz niemal szepcząc, nachylona nad stołem - ...jestem przerażona... - głośno przełknęła ślinę. - Powiedz mi lepiej proszę co u Ciebie, może odgonisz moje myśli od problemów.
Aquila złapała w rękę białe kości do gry wykonane z białego, twardego materiału. Przez chwilę wpatrując się w Forsythię, starała się przypomnieć sobie jakiekolwiek czary dzięki którym mogłaby oszukać grę i wygrać ten pojedynek, ale nie przypominała sobie niczego co mogłoby jakkolwiek pomóc. Prawdopodobnie było to również nielegalne. Postawiła więc na stary sprawdzony (i na pewno bezpieczny sposób) jakim było dmuchnięcie w zamkniętą dłoń i rzucenie kostek na stół z zamkniętymi oczami.
nie gramy na PD
- kości:
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 27.10.20 14:10, w całości zmieniany 1 raz
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aquila Black' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6, 1, 6, 5, 4
'k6' : 6, 1, 6, 5, 4
Aquila była prawdopodobnie jedyną szlachcianką, przy której panna Crabbe była skłonna zachowywać się w sposób całkowicie rozluźniony. Ba! Była jedną z nielicznych osób w ogóle. Oprócz Elizabeth, która zniknęła w kwietniu, Sythia nie miała nikogo, kto okazałby się dla niej wesołym pierwiastkiem, tak miło upiększającym jej życie w kolory inne niż żałobna czerń. Czas, jaki spędziły w Hogwarcie, ale i poza nim był zwykle owocny w różnorakie emocje, a im bardziej lady Black stwierdzała, że Forsythia była szalona, tym panna Crabbe zyskiwała werwy i animuszu do odważniejszych działań, tylko dlatego, że mogła wywołać w kuzynce emocje, jakich na co dzień nie widzi się u szlachetnie urodzonych dam.
Uśmiech nie spełzał z twarzy panny Crabbe, słysząc przemiłe słowa, jakimi postanowiła obdarzyć ją Aquila. Cenniejsza niż najpiękniejszy naszyjnik – powtórzyła w myślach, zastawiając się, jak bardzo wymierna była to cena i jak wyglądał najpiękniejszy naszyjnik. Czy wyglądałby bardziej jak ona, czy może zupełnie jej nie przypominał? A jaki dla niej byłby najpiękniejszy naszyjnik? Jednak te pytania miały pozostać bez odpowiedzi, bo pojawił się zarzut, który absolutnie nie pozwolił jej pozostawić tego bez odpowiedzi. – Wydoroślała? Ja? Próżne twe nadzieje, kuzynko… - pokręciła głową z dezaprobatą, maczając wargi w porzeczkowym rumie. Dorosłe życie pochłaniało ją na każdym kroku, więc chociaż przy takich spotkaniach mogła wrócić do przemiłych wspomnień.
- Owszem, mam – mruknęła znad kieliszka. – I tak. Można rzec, że jestem – dodała z tajemniczym uśmieszkiem na ustach, a potem zawtórowała kuzynce śmiechem. Forsythia wygodnie spoczęła na oparciu, mieszając alkohol w naczyniu i zerkając na śpiewający zespół, analizując miękki głos mężczyzny. Czasem marzył jej się śpiewak, który mógłby ją usypiać co noc cichymi melodiami, pieszcząc jej uszy czułym oddechem. Coraz częściej brakowało jej takiego ciepła… Westchnęła melancholijnie, wracając spojrzeniem do lady Black, dopiero gdy kuzynka pochyliła się nad stołem, jej uwaga rozgrzała się do czerwoności. – Czym? – wyrwało się z jej ust mimowolnie, zbyt szybko w porównaniu do myśli. Zmarszczyła brwi, odstawiając alkohol na bok i położyła dłonie na stole, splatając ze sobą długie palce. – Chciałabym móc powiedzieć coś, co zadziałałoby tak, jak tego pragniesz – zmieszała się, przeszukując wydarzenia minionych dni w celu odnalezienia jakiegoś jasnego punktu, którym mogłaby się podzielić. Nim jednak zdążyła cokolwiek wygrzebać, przypadł czas na rzut kostkami. Leniwie ujęła kości i rzuciła nimi, obserwując wypadający wynik.
Uśmiech nie spełzał z twarzy panny Crabbe, słysząc przemiłe słowa, jakimi postanowiła obdarzyć ją Aquila. Cenniejsza niż najpiękniejszy naszyjnik – powtórzyła w myślach, zastawiając się, jak bardzo wymierna była to cena i jak wyglądał najpiękniejszy naszyjnik. Czy wyglądałby bardziej jak ona, czy może zupełnie jej nie przypominał? A jaki dla niej byłby najpiękniejszy naszyjnik? Jednak te pytania miały pozostać bez odpowiedzi, bo pojawił się zarzut, który absolutnie nie pozwolił jej pozostawić tego bez odpowiedzi. – Wydoroślała? Ja? Próżne twe nadzieje, kuzynko… - pokręciła głową z dezaprobatą, maczając wargi w porzeczkowym rumie. Dorosłe życie pochłaniało ją na każdym kroku, więc chociaż przy takich spotkaniach mogła wrócić do przemiłych wspomnień.
- Owszem, mam – mruknęła znad kieliszka. – I tak. Można rzec, że jestem – dodała z tajemniczym uśmieszkiem na ustach, a potem zawtórowała kuzynce śmiechem. Forsythia wygodnie spoczęła na oparciu, mieszając alkohol w naczyniu i zerkając na śpiewający zespół, analizując miękki głos mężczyzny. Czasem marzył jej się śpiewak, który mógłby ją usypiać co noc cichymi melodiami, pieszcząc jej uszy czułym oddechem. Coraz częściej brakowało jej takiego ciepła… Westchnęła melancholijnie, wracając spojrzeniem do lady Black, dopiero gdy kuzynka pochyliła się nad stołem, jej uwaga rozgrzała się do czerwoności. – Czym? – wyrwało się z jej ust mimowolnie, zbyt szybko w porównaniu do myśli. Zmarszczyła brwi, odstawiając alkohol na bok i położyła dłonie na stole, splatając ze sobą długie palce. – Chciałabym móc powiedzieć coś, co zadziałałoby tak, jak tego pragniesz – zmieszała się, przeszukując wydarzenia minionych dni w celu odnalezienia jakiegoś jasnego punktu, którym mogłaby się podzielić. Nim jednak zdążyła cokolwiek wygrzebać, przypadł czas na rzut kostkami. Leniwie ujęła kości i rzuciła nimi, obserwując wypadający wynik.
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5, 5, 2, 2, 4
'k6' : 5, 5, 2, 2, 4
Och, Forsythio, próżne twe nadzieje na jakiekolwiek rozwydrzone wybryki. Czy tego chcesz czy nie, pochodzisz z rodu Blacków. Aquila zdecydowała się nie wypowiadać swoich myśli, znając kuzynkę i jej podejście do życia. Cóż, przynajmniej odrobinę zmieniła wydźwięk.
- Panno Crabbe, w pewnym wieku wypada stosować się do pewnych norm zachowań, nieprawdaż? - spytała tym samym teatralnym motywem zdobniczym, w którym zwykła zwracać się do niej jeszcze w czasie gdy obydwie pobierały nauki w Hogwarcie. - Czyżbyś od naszych wspólnych lat w szkole nie postarzała się nawet o rok? A pragnę przypomnieć Ci, że jesteś ode mnie SPORO starsza.
Dla Aquili postawa ukrywającej się pod chustą i dużymi szkłami Forsythii nie była dziwna. Właściwie lady spodziewała się tego. Z ich dwóch to panna Black zawsze grzeszyła dobrymi manierami, w czasie gdy jej kuzynka pływała w jeziorze, prawie nago. Te czasy jednak minęły bezpowrotnie i wobec panien z dobrych rodów wymagane były konkretne zachowania, które w swojej formie nie byłyby w stanie im zaszkodzić.
- Jesteś wyjątkowo sentymentalna - odpowiedziała spoglądając znów na pamiętane dwa galeony. - Ale to dobrze, to oznacza, że mogę wyrwać Ci utracone przeze mnie przed laty własność - nie miała nawet stuprocentowej pewności, że te konkretne dwa galeony, ale znając kuzynkę, postawiła zaufać, że to właśnie one tym razem stanęły na szali zwycięstwa. Aquila upiła w z niskiej szklanki łyk palącej w podniebienie whisky.
- Forsythio... - zaczęła gdy kuzynka wykazała głębokie zainteresowanie tematem, który aż tak zmartwił Lady Black. - Wydaje mi się jakoby wszystkie moje starania były wyrzucone w błoto. Od tak wielu miesięcy próbuję prowadzić badania na temat trzech znanych nam z legend czarownic i odbijam się od ściany - wykazała głębokie zmartwienie tematem, niczym pępek świata.
Gdy Forsythia wykonała swój rzut kośćmi Aquila zaśmiała się pod nosem, czując, że szala wygranej przechyla się na jej korzyść. Czyżby odzyskała swoje, dawno utracone, dwa gelelony? Była to radosna wiadomość z czysto sentymentalnych względów. Taka suma miała teraz dla niej o wiele mniejsze znaczenie niż w szkole. Ponownie złapała kości i dmuchnęła w dłoń, przekonana, że właśnie ten ruch przynosi jej szczęście.
- Ostatnio miewam wiele sprzecznych ze sobą myśli... Wiem, że nastaje pora bym poślubiła godnego mnie szlachetnego mężczyznę... Nestor, pomimo wielu potencjalnych kandydatów, głęboko zastanawia się nad rozwiązaniem problemu, ze względu na trwający spór pomiędzy nami i bezczelnymi rewolucjonistycznie nastawionymi mugolami - wydawała się całkowicie pochłonięta przekonaniami na temat statusu krwi. - Swoją drogą... Forsythio... Wiesz doskonale, że oczekuję na Twoje zaręczyny. Jesteś ode mnie sporo starsza - niecałe dwa lata. - Chciałabym byś znalazła szlachetnie urodzonego męża...
Wyrzuciła kości z dłoni spoglądając kątem oka na wynik który wskażą. Zamążpójście Forsythii w końcu mogłoby pozbawić ją dylematów jakie wiązały się z pochodzeniem kuzynki.
Pomimo jej czystości krwi, dalej była ona urodzona w skazie. Jedynie wyjście za mąż za dziedzica szlachetnego rodu mogłoby sprowadzić kuzynkę na salony, w formie jakiej życzyła sobie tego panna Black.
- Panno Crabbe, w pewnym wieku wypada stosować się do pewnych norm zachowań, nieprawdaż? - spytała tym samym teatralnym motywem zdobniczym, w którym zwykła zwracać się do niej jeszcze w czasie gdy obydwie pobierały nauki w Hogwarcie. - Czyżbyś od naszych wspólnych lat w szkole nie postarzała się nawet o rok? A pragnę przypomnieć Ci, że jesteś ode mnie SPORO starsza.
Dla Aquili postawa ukrywającej się pod chustą i dużymi szkłami Forsythii nie była dziwna. Właściwie lady spodziewała się tego. Z ich dwóch to panna Black zawsze grzeszyła dobrymi manierami, w czasie gdy jej kuzynka pływała w jeziorze, prawie nago. Te czasy jednak minęły bezpowrotnie i wobec panien z dobrych rodów wymagane były konkretne zachowania, które w swojej formie nie byłyby w stanie im zaszkodzić.
- Jesteś wyjątkowo sentymentalna - odpowiedziała spoglądając znów na pamiętane dwa galeony. - Ale to dobrze, to oznacza, że mogę wyrwać Ci utracone przeze mnie przed laty własność - nie miała nawet stuprocentowej pewności, że te konkretne dwa galeony, ale znając kuzynkę, postawiła zaufać, że to właśnie one tym razem stanęły na szali zwycięstwa. Aquila upiła w z niskiej szklanki łyk palącej w podniebienie whisky.
- Forsythio... - zaczęła gdy kuzynka wykazała głębokie zainteresowanie tematem, który aż tak zmartwił Lady Black. - Wydaje mi się jakoby wszystkie moje starania były wyrzucone w błoto. Od tak wielu miesięcy próbuję prowadzić badania na temat trzech znanych nam z legend czarownic i odbijam się od ściany - wykazała głębokie zmartwienie tematem, niczym pępek świata.
Gdy Forsythia wykonała swój rzut kośćmi Aquila zaśmiała się pod nosem, czując, że szala wygranej przechyla się na jej korzyść. Czyżby odzyskała swoje, dawno utracone, dwa gelelony? Była to radosna wiadomość z czysto sentymentalnych względów. Taka suma miała teraz dla niej o wiele mniejsze znaczenie niż w szkole. Ponownie złapała kości i dmuchnęła w dłoń, przekonana, że właśnie ten ruch przynosi jej szczęście.
- Ostatnio miewam wiele sprzecznych ze sobą myśli... Wiem, że nastaje pora bym poślubiła godnego mnie szlachetnego mężczyznę... Nestor, pomimo wielu potencjalnych kandydatów, głęboko zastanawia się nad rozwiązaniem problemu, ze względu na trwający spór pomiędzy nami i bezczelnymi rewolucjonistycznie nastawionymi mugolami - wydawała się całkowicie pochłonięta przekonaniami na temat statusu krwi. - Swoją drogą... Forsythio... Wiesz doskonale, że oczekuję na Twoje zaręczyny. Jesteś ode mnie sporo starsza - niecałe dwa lata. - Chciałabym byś znalazła szlachetnie urodzonego męża...
Wyrzuciła kości z dłoni spoglądając kątem oka na wynik który wskażą. Zamążpójście Forsythii w końcu mogłoby pozbawić ją dylematów jakie wiązały się z pochodzeniem kuzynki.
Pomimo jej czystości krwi, dalej była ona urodzona w skazie. Jedynie wyjście za mąż za dziedzica szlachetnego rodu mogłoby sprowadzić kuzynkę na salony, w formie jakiej życzyła sobie tego panna Black.
- Wyniki:
Aquila Forsythia 22 18
Suma:Aquila Forsythia 22 18
.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aquila Black' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6, 6, 5, 3, 6
'k6' : 6, 6, 5, 3, 6
Panna Crabbe uniosła lekko brwi i zamilkła, nawet nie skomentowała już słów kuzynki, względem wieku i zachowania. W głębi zrobiło jej się po prostu przykro, aż zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem wciąż nie działa na nią przedziwny narkotyk, który postanowiono na niej przetestować w lipcu. Teoretycznie uzdrowiciel wspominał o możliwych nawrotach „ataków”. Czy był to w takim razie jeden z nich i sama go nie wyłapała? A przecież chciała dobrze, chciała rozbawić kuzynkę, jak za starych dobrych lat. Jednak najwyraźniej tylko ona pragnęła powrotu do beztroskich lat…
- Możliwe, kuzynko – stwierdziła z westchnieniem, nawet nie próbując zaprzeczać, bo dowody leżały dosłownie na stole. Od sentymentu do sentymentalizmu był zaledwie krok. Sentymentalizm jako samo w sobie pojęcie mogłoby określać pannę Crabbe, gdyby postanowiła w pełni zaakceptować swoją naturę, tę prawdziwą, którą wybuchała w dzieciństwie, a tak? Żyła z wiecznym sporem w swoim życiu, a serce i rozum toczyły zawziętą wojnę, pustoszącą osobowość Forsythii. Lecz na zgliszczach można było budować, prawda?
Panna Crabbe zmarszczyła brwi, słysząc o zmartwieniu swojej kuzynki, co prawda spodziewała się czegoś zdecydowanie bardziej porażającego. Wydarzeń wokół było bez liku, które mogłyby doprowadzić niejedną osobę do przedwczesnej siwizny. Niemniej jednak Sythia absolutnie rozumiała postawę swojej kuzynki, wszak pracoholizm najwyraźniej miały we krwi. – Cóż to za czarownice i na czym polega ta ściana? Nie posiadasz dalszych źródeł? – zapytała zaciekawiona. – Wiesz, że jeśli potrzebujesz pomocy, to postaram się zrobić, co mogę – dodała właściwie zaaferowana tym, choć podejrzewała, że ze stanem swojej wiedzy, mogła nie być odpowiednią pomocą dla kuzynki, ale sama uwielbiała historię magii i dawne kultury, a właściwie było to poniekąd winą samej Aquilii, która przelewała swoje pasje do rozmów. Później panna Crabbe sama zaczęła się interesować historią, a najbardziej tą odległą, zahaczającą niemal o początki istnienia pierwszych plemion. Zerknęła na swój wynik, niepocieszona rzutem. Najwyraźniej los postanowił odebrać jej dwa galeony, być może miała być to karma za zbytnią pewność siebie w listach. Potem jednak jej kuzynka zaczęła temat, którego Forsytha unikała wiecznie jak ognia.
- Aquilo... Ja już swoje zaręczyny miałam. Wiemy, jak się skończyły – zauważyła z dosyć nietęgą miną, a na jej usta chciało wypłynąć coś jeszcze. – Praktycznie każdy mężczyzna ze mną bliżej związany kończy martwy lub skrzywdzony – dodała, wspominając już nie tylko narzeczonego, ale także swoją szkolną miłość i… brata, kochanego Perseusa, za którego śmierć wciąż obarczała się winą. – Sądzę, że przynoszę im po prostu pecha, więc lepiej, żebym nie narażała nikogo… – upiła łyk trunku. – I została starą panną – podsumowała, bez większych uczuć z tym związanych, jednak to było tylko powierzchowną maską, bo wewnątrz czuła jak narasta w niej skwar, parzący skórę od wewnątrz. Na tyle mocny i niekomfortowy, że każda cebulka włosa, nawet najdrobniejszego, zdawała się płonąć. Dłonie mimowolnie się spociły, a krzesło dotychczas wygodne, wpijało się w każdy centymetr ciała. Westchnęła, zerkając na kości, które wypadły lady Black – miała chyba dziś piekielne szczęście. – Twoi potencjalni kandydaci w jakikolwiek sposób cię interesują? – zapytała, odbijając piłeczkę w kierunku lady Black. – Jacy są? Inteligentni? Zabawni? – dodała, starając się rozluźnić. Sama pochwyciła w końcu kości i jakby od niechcenia je przerzuciła.
- Możliwe, kuzynko – stwierdziła z westchnieniem, nawet nie próbując zaprzeczać, bo dowody leżały dosłownie na stole. Od sentymentu do sentymentalizmu był zaledwie krok. Sentymentalizm jako samo w sobie pojęcie mogłoby określać pannę Crabbe, gdyby postanowiła w pełni zaakceptować swoją naturę, tę prawdziwą, którą wybuchała w dzieciństwie, a tak? Żyła z wiecznym sporem w swoim życiu, a serce i rozum toczyły zawziętą wojnę, pustoszącą osobowość Forsythii. Lecz na zgliszczach można było budować, prawda?
Panna Crabbe zmarszczyła brwi, słysząc o zmartwieniu swojej kuzynki, co prawda spodziewała się czegoś zdecydowanie bardziej porażającego. Wydarzeń wokół było bez liku, które mogłyby doprowadzić niejedną osobę do przedwczesnej siwizny. Niemniej jednak Sythia absolutnie rozumiała postawę swojej kuzynki, wszak pracoholizm najwyraźniej miały we krwi. – Cóż to za czarownice i na czym polega ta ściana? Nie posiadasz dalszych źródeł? – zapytała zaciekawiona. – Wiesz, że jeśli potrzebujesz pomocy, to postaram się zrobić, co mogę – dodała właściwie zaaferowana tym, choć podejrzewała, że ze stanem swojej wiedzy, mogła nie być odpowiednią pomocą dla kuzynki, ale sama uwielbiała historię magii i dawne kultury, a właściwie było to poniekąd winą samej Aquilii, która przelewała swoje pasje do rozmów. Później panna Crabbe sama zaczęła się interesować historią, a najbardziej tą odległą, zahaczającą niemal o początki istnienia pierwszych plemion. Zerknęła na swój wynik, niepocieszona rzutem. Najwyraźniej los postanowił odebrać jej dwa galeony, być może miała być to karma za zbytnią pewność siebie w listach. Potem jednak jej kuzynka zaczęła temat, którego Forsytha unikała wiecznie jak ognia.
- Aquilo... Ja już swoje zaręczyny miałam. Wiemy, jak się skończyły – zauważyła z dosyć nietęgą miną, a na jej usta chciało wypłynąć coś jeszcze. – Praktycznie każdy mężczyzna ze mną bliżej związany kończy martwy lub skrzywdzony – dodała, wspominając już nie tylko narzeczonego, ale także swoją szkolną miłość i… brata, kochanego Perseusa, za którego śmierć wciąż obarczała się winą. – Sądzę, że przynoszę im po prostu pecha, więc lepiej, żebym nie narażała nikogo… – upiła łyk trunku. – I została starą panną – podsumowała, bez większych uczuć z tym związanych, jednak to było tylko powierzchowną maską, bo wewnątrz czuła jak narasta w niej skwar, parzący skórę od wewnątrz. Na tyle mocny i niekomfortowy, że każda cebulka włosa, nawet najdrobniejszego, zdawała się płonąć. Dłonie mimowolnie się spociły, a krzesło dotychczas wygodne, wpijało się w każdy centymetr ciała. Westchnęła, zerkając na kości, które wypadły lady Black – miała chyba dziś piekielne szczęście. – Twoi potencjalni kandydaci w jakikolwiek sposób cię interesują? – zapytała, odbijając piłeczkę w kierunku lady Black. – Jacy są? Inteligentni? Zabawni? – dodała, starając się rozluźnić. Sama pochwyciła w końcu kości i jakby od niechcenia je przerzuciła.
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6, 3, 1, 5, 6
'k6' : 6, 3, 1, 5, 6
"Pod ziemią"
Szybka odpowiedź