Wejście
AutorWiadomość
First topic message reminder :

★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]

Wejście
Wszystkie budynki na ulicy Śmiertelnego Nokturnu wyglądały podobnie - tak samo podniszczone, tak samo zaniedbane i brudne, odpychające, czy nawet mogące przerazić zbłąkanego przechodnia. Jednakże dla większości bywalców o wątpliwej moralności, te tereny są codzienne, znajome, swojskie. Nic więc dziwnego, iż sklep ulokowany pod 13B, opatrzony wypłowiałym już nieco szyldem z łuszczącym się, złotawym napisem Borgin & Burkes nie był wyjątkiem od tej niepisanej reguły.
Stojąc na zakurzonej, kamiennej ulicy trudno było ujrzeć cóż owy przybytek mógł kryć w swym wnętrzu; zmatowiałe, w niektórych miejscach osnute pajęczynami szyby łukowatych okien pilnie strzegły tajemnic właścicieli, odstraszając niechcianych gości, przypadkowych i niewtajemniczonych laików... Odróżnić dało się jedynie chłodny poblask lamp muszących znajdować się gdzieś po drugiej stronie, gdzieś kilka kroków dalej, w bliskim, lecz odległym świecie czarnomagicznych artefaktów, śmiertelnie niebezpiecznych przedmiotów niejednokrotnie sprowadzanych z odległych krajów, z przemytniczej Bułgarii, mroźnej północy. Po przekroczeniu skrzypiącego progu, do uszu dociera cichy, nieprzyjemny brzęk zaśniedziałego dzwoneczka mającego informować stojącego przy wyszczerbionym kontuarze sprzedawcę o każdym, dosłownie każdym gościu. Wnętrze sklepu jest nieuporządkowane, ciemne, brudne; w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i kurzu. W oczy rzuca się masywny kominek, w którym to wiecznie pali się blady, chłodny ogień. Ustawione pod ścianami szafy, komody, komódki zastawione są przedmiotami drobnymi, jak i całkiem sporymi, niepozornymi, jak i już na pierwszy rzut oka powodującymi mdłości; przede wszystkim jednak wszystkie te przedmioty mrowią skórę doskonale wyczuwalną magią, magią potężną, niepojętą i śmiercionośną. Tak wielce pożądaną w tych czasach.
Stojąc na zakurzonej, kamiennej ulicy trudno było ujrzeć cóż owy przybytek mógł kryć w swym wnętrzu; zmatowiałe, w niektórych miejscach osnute pajęczynami szyby łukowatych okien pilnie strzegły tajemnic właścicieli, odstraszając niechcianych gości, przypadkowych i niewtajemniczonych laików... Odróżnić dało się jedynie chłodny poblask lamp muszących znajdować się gdzieś po drugiej stronie, gdzieś kilka kroków dalej, w bliskim, lecz odległym świecie czarnomagicznych artefaktów, śmiertelnie niebezpiecznych przedmiotów niejednokrotnie sprowadzanych z odległych krajów, z przemytniczej Bułgarii, mroźnej północy. Po przekroczeniu skrzypiącego progu, do uszu dociera cichy, nieprzyjemny brzęk zaśniedziałego dzwoneczka mającego informować stojącego przy wyszczerbionym kontuarze sprzedawcę o każdym, dosłownie każdym gościu. Wnętrze sklepu jest nieuporządkowane, ciemne, brudne; w powietrzu unosi się zapach stęchlizny i kurzu. W oczy rzuca się masywny kominek, w którym to wiecznie pali się blady, chłodny ogień. Ustawione pod ścianami szafy, komody, komódki zastawione są przedmiotami drobnymi, jak i całkiem sporymi, niepozornymi, jak i już na pierwszy rzut oka powodującymi mdłości; przede wszystkim jednak wszystkie te przedmioty mrowią skórę doskonale wyczuwalną magią, magią potężną, niepojętą i śmiercionośną. Tak wielce pożądaną w tych czasach.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Dawno nie czuła takiego gniewu, gniewu wypełniającego każdą komórkę ciała, niemal żarzącego się w każdym oddechu - i pomimo dyskomfortu pojęła, że w pewien sposób tęskniła za tym uczuciem. Za słuszną wściekłością, za łaknieniem sprawiedliwości, za okrutnym ukaraniem tych, którzy zawinili. Za furią, napędzającą do działania, pozwalającą powstać z popiołów, hartującą w płomieniach niepowodzeń, żalu i pogardy. Nienawiść ochroniła ją w najtrudniejszym momencie życia, pielęgnowała ją w sobie w Wenus, dbała o ten wewnętrzny ogień, oświetlający jej drogę ku wielkości. Może dlatego rozumiała gniew Aongusa, wpadał w odpowiednie koleiny duszy, wyrastał na żyznej glebie, nieco łagodząc paniczną, samobójczą chęć ucieczki spod więzów mitycznej siły. Deirdre ciągle próbowała je zrzucić, lecz już nie tak rozpaczliwie; ból, który czuła, mógł przecież przynieść coś dobrego. W niemoralnym postrzeganiu zdegenerowanego bożka.
Kapryśnie wybierającego kogo ochronić, a kogo zniszczyć. Błysk sztyletu przykuł na moment uwagę Dei, ciągle obcej, biernej, bezsilnej, lecz obserwującej krwawe wydarzenia tuż obok niej z rosnącym...podziwem? Trwoga mieszała się z podekscytowaniem, podobna mieszanka wypełniała ją, gdy przyglądała się poczynaniom Czarnego Pana, bestialskiego i potężnego zarazem. Mericourt nie mogła nic zrobić z sztyletem uderzającym w pierś arystokratki, lecz Aongus już tak. W mgnieniu oka pewność, że serce szlachcianki zostało przedziurawione, umknęła, pozostała tylko krew, krew i złowieszczy szum kruczych skrzydeł, przynoszących napastniczce gwałtowną śmierć. Pomieszczenie wypełniło się miedzianym zapachem, słodkim, ujmującym, kojarzącym się Deirdre z przyjemnością. Czując go łatwiej było jej zlekceważyć niewygodę uwięzienia i spróbować, po raz pierwszy tak świadomie i szczerze, skomunikować się z kierującym jej ciałem Aongusem. P o w i e d z m i. Co się dzieje? Skąd ten blask? Ten żar, łuna - to twoje dzieło? Ta kobieta - kim była?, szeptały jej myśli, prosząco raczej niż rozkazująco; czy to moc Aongusa była przyczyną blasku wypełniającego okna sklepu? Czy ta martwa wiedźma naprawdę im zagrażała? Próbowała dostrzec odpowiedź na swoje pytania w środku - i we własnym odbiciu, widocznym w wielkich oczach Primrose, w które wpatrywali się z bliska. Nigdy nie czuła się tak obco w swoim ciele - i zarazem tak blisko pełni magicznych sił, o jakich nie śmiałaby nawet marzyć. Czy mogła wykorzystać tę sytuację? Zrozumieć więcej? Skąd wziął się ten blask, krew, magiczne szaleństwo, początkowo zrzucone na zgromadozne w Borginie i Burkesie artefakty? Jeśli ktokolwiek mógł sprowadzić ten zamęt, to właśnie zrodzona ze zła i emocji istota, tak gładko rządząca teraz każdym jej gestem.
Kapryśnie wybierającego kogo ochronić, a kogo zniszczyć. Błysk sztyletu przykuł na moment uwagę Dei, ciągle obcej, biernej, bezsilnej, lecz obserwującej krwawe wydarzenia tuż obok niej z rosnącym...podziwem? Trwoga mieszała się z podekscytowaniem, podobna mieszanka wypełniała ją, gdy przyglądała się poczynaniom Czarnego Pana, bestialskiego i potężnego zarazem. Mericourt nie mogła nic zrobić z sztyletem uderzającym w pierś arystokratki, lecz Aongus już tak. W mgnieniu oka pewność, że serce szlachcianki zostało przedziurawione, umknęła, pozostała tylko krew, krew i złowieszczy szum kruczych skrzydeł, przynoszących napastniczce gwałtowną śmierć. Pomieszczenie wypełniło się miedzianym zapachem, słodkim, ujmującym, kojarzącym się Deirdre z przyjemnością. Czując go łatwiej było jej zlekceważyć niewygodę uwięzienia i spróbować, po raz pierwszy tak świadomie i szczerze, skomunikować się z kierującym jej ciałem Aongusem. P o w i e d z m i. Co się dzieje? Skąd ten blask? Ten żar, łuna - to twoje dzieło? Ta kobieta - kim była?, szeptały jej myśli, prosząco raczej niż rozkazująco; czy to moc Aongusa była przyczyną blasku wypełniającego okna sklepu? Czy ta martwa wiedźma naprawdę im zagrażała? Próbowała dostrzec odpowiedź na swoje pytania w środku - i we własnym odbiciu, widocznym w wielkich oczach Primrose, w które wpatrywali się z bliska. Nigdy nie czuła się tak obco w swoim ciele - i zarazem tak blisko pełni magicznych sił, o jakich nie śmiałaby nawet marzyć. Czy mogła wykorzystać tę sytuację? Zrozumieć więcej? Skąd wziął się ten blask, krew, magiczne szaleństwo, początkowo zrzucone na zgromadozne w Borginie i Burkesie artefakty? Jeśli ktokolwiek mógł sprowadzić ten zamęt, to właśnie zrodzona ze zła i emocji istota, tak gładko rządząca teraz każdym jej gestem.

seven deadly sins
Deirdre Mericourt

Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +5
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Śmierciożercy


Ten gniew, ta nienawiść tak obca, bo nie należąca do niej wtargnęła w umysł czarownicy. Czuła to nie jeden raz, trawił ją gniew, ale ten był inny. Tak zupełnie odmienny i silny, że aż odbierał oddech. Nie wiedziała co zrobić, chciała z tym walczyć, a jednocześnie nie potrafiła się oprzeć pokusie uległości, poddania się, zaprzepaszczenia samej siebie. Jednocześnie wiedziała, rozpoznawała energię, z którą miała często do czynienia. Artefakty nie były jej obce, a ich moc towarzyszyła w pracy lady Burke każdego dnia. Potężna magia wypełniania całe pomieszczenia, odbierała oddech, obezwładniła i wymagało to od niej wiele wysiłku, aby się nie zatracić i nie ignorować tego co się właśnie działo wokół.
Dlaczego? Kotłowało się w kobiecej głowie niezrozumienie. Na początku myślała, że Deirdre toczy okrutną zabawę, napędza własnymi pragnieniami, ale teraz już rozumiała, że to było coś więcej. Czy była pod wpływem działania artefaktu, który przyniosła wraz ze sobą i ten w otoczeniu innych nagle się aktywował? Jak inaczej miała wytłumaczyć to co wokół niej działo? Rozum toczył batalię pomiędzy chęcią ucieczki, a nie porzucaniem sklepu.
Chwila oddechu pozwoliły na szybkie złapanie rozbieganych myśli.
Nikt więcej nie mógł tu wejść.
Musiała zrozumieć co się dzieje. Nie mogła Madam Mericourt wypuścić na ulicę w takim stanie. Ewidentnie nie była sobą. Kobieta na ziemi zaś zdawała się trząść, opętana tym samym co czuła wcześniej sama Primrose.
Sztylet zalśnił w półmroku sklepu, jego świst zmieszał się z okrzykiem zaskoczenia połączonego z bólem, gdy ostrze przecięło materiał i raniło jasną skórę. Krew zaczęła błyszczeć niczym rubin.
-Zaufać? - Wydusiła ze ściśniętego gardła głos, a z oczu popłynęły łzy bezradności, strachu i bólu. Odruchowo złapała się za ranne miejsce rozmazując krew jeszcze bardziej. Kątem oka dostrzegła jak stała klientka, który nigdy nie wykazywała się agresją właśnie rzuciła się na powrót w jej stronę. Wszystko trwało w mgnieniu oka, a jednocześnie wydawało się dłużyć. Ukłucie w wysokości serca, czy właśnie umierała, po czym szelest skrzydeł, świst wbijających się dziobów w miękkie ciało i ciepła posoka, która zostawiła swoje ślady na twarzy i głowie Primrose. Młoda czarownica zaś trwała w jednym miejscu, przyszpilona przerażeniem do podłogi. Chciała nie patrzeć, nie widzieć tego, a jednocześnie wciąż wpatrywała się w zmasakrowane zwłoki, a żołądek zawiązał się jej na supeł. Dźwięk upadającego sztyletu brzęczał w głowie nieznośnie choć już leżał nieruchomo. Oszołomienie jeszcze nie mijało, trwała w bezruchu, dopiero drgnęła gdy Deirdre podeszła do niej.
Głębokie niczy studnie oczy były hipnotyzujące, a moc bijąca od kobiety sprawiała, że nie miała odwagi się ruszyć, choć rozum krzyczał, aby uciekała ile miała sił w nogach. Łzy zmieszały się z krwią tworząc makabryczne smugi na drobnej twarzy. Widziała już kiedyś coś podobnego… przypomniała sobie spotkanie naukowe w Zimowym Pałacu, kiedy Ramseya Mulcibera opętał ktoś lub coś. Czy to samo działo się teraz z czarownicą? Czy to ma coś wspólnego z tym co działo się w Locus Nihil? Co działo się z Edgarem i Craigiem? Drgnęła gdy materiał dotknął jej twarzy.
-Kim jesteś? - Pytanie wydawało się niedorzeczne ale jednocześnie bardzo na miejscu.
Dlaczego? Kotłowało się w kobiecej głowie niezrozumienie. Na początku myślała, że Deirdre toczy okrutną zabawę, napędza własnymi pragnieniami, ale teraz już rozumiała, że to było coś więcej. Czy była pod wpływem działania artefaktu, który przyniosła wraz ze sobą i ten w otoczeniu innych nagle się aktywował? Jak inaczej miała wytłumaczyć to co wokół niej działo? Rozum toczył batalię pomiędzy chęcią ucieczki, a nie porzucaniem sklepu.
Chwila oddechu pozwoliły na szybkie złapanie rozbieganych myśli.
Nikt więcej nie mógł tu wejść.
Musiała zrozumieć co się dzieje. Nie mogła Madam Mericourt wypuścić na ulicę w takim stanie. Ewidentnie nie była sobą. Kobieta na ziemi zaś zdawała się trząść, opętana tym samym co czuła wcześniej sama Primrose.
Sztylet zalśnił w półmroku sklepu, jego świst zmieszał się z okrzykiem zaskoczenia połączonego z bólem, gdy ostrze przecięło materiał i raniło jasną skórę. Krew zaczęła błyszczeć niczym rubin.
-Zaufać? - Wydusiła ze ściśniętego gardła głos, a z oczu popłynęły łzy bezradności, strachu i bólu. Odruchowo złapała się za ranne miejsce rozmazując krew jeszcze bardziej. Kątem oka dostrzegła jak stała klientka, który nigdy nie wykazywała się agresją właśnie rzuciła się na powrót w jej stronę. Wszystko trwało w mgnieniu oka, a jednocześnie wydawało się dłużyć. Ukłucie w wysokości serca, czy właśnie umierała, po czym szelest skrzydeł, świst wbijających się dziobów w miękkie ciało i ciepła posoka, która zostawiła swoje ślady na twarzy i głowie Primrose. Młoda czarownica zaś trwała w jednym miejscu, przyszpilona przerażeniem do podłogi. Chciała nie patrzeć, nie widzieć tego, a jednocześnie wciąż wpatrywała się w zmasakrowane zwłoki, a żołądek zawiązał się jej na supeł. Dźwięk upadającego sztyletu brzęczał w głowie nieznośnie choć już leżał nieruchomo. Oszołomienie jeszcze nie mijało, trwała w bezruchu, dopiero drgnęła gdy Deirdre podeszła do niej.
Głębokie niczy studnie oczy były hipnotyzujące, a moc bijąca od kobiety sprawiała, że nie miała odwagi się ruszyć, choć rozum krzyczał, aby uciekała ile miała sił w nogach. Łzy zmieszały się z krwią tworząc makabryczne smugi na drobnej twarzy. Widziała już kiedyś coś podobnego… przypomniała sobie spotkanie naukowe w Zimowym Pałacu, kiedy Ramseya Mulcibera opętał ktoś lub coś. Czy to samo działo się teraz z czarownicą? Czy to ma coś wspólnego z tym co działo się w Locus Nihil? Co działo się z Edgarem i Craigiem? Drgnęła gdy materiał dotknął jej twarzy.
-Kim jesteś? - Pytanie wydawało się niedorzeczne ale jednocześnie bardzo na miejscu.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke

Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, B&B
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii


Pojawienie się kobiety w sklepie nie było dziełem przypadku, a przeznaczenia, którego przebieg został spisany dawno temu. Rozbudzone moce pragnęły przejęcia całkowitej kontroli. Zepchnięty w odmęty ludzkiego umysłu Aongus odzyskał władzę nad ciałem i nie planował jej oddać, łapczywie moszcząc się w nim coraz wygodniej. Deirdre czuła to coraz bardziej — dziwaczne odseparowanie od tego, co należało do niej — jej dłoni, nóg. Zaczynała tracić poczucie związania, nachodziło ją poczuci bezsensu i obojętności. Jej ulotność, a jednocześnie świadomość bycia więźniem stawała się torturą, z każdą chwilą coraz wyraźniejszą i intensywniejszą. Była jedynie obserwatorem tych wszystkich zdarzeń. Biernym i miałkim, bo cała moc — i ta wewnętrzna i ta zdobyta przez samą Deirdre należała teraz do bóstwa, które rozliczało ludzi swoim systemem sprawiedliwości. Aongus miał władzę nad emocjami — także tymi, które należały do Deirdre. Wątpliwości, które się w niej rodziły nie wydawały się robić na nim wrażenia. Fuamnach, usłyszała jednak w swoich myślach. Nie była pewna, czy tylko ona słyszała ten głos. Głosy, zwielokrotnione i obce, ale po twarzy arystokratki widziała, że tak.
— Początkiem i końcem wszystkiego— odparła Deirdre, a jej usta powoli wykrzywił pogodny, ale jednocześnie niepasujący do niej zupełnie uśmiech. W powietrzu zawisła groźba — czegoś wielkiego, co nie zostało sprecyzowane. Każda moc miała swoją cenę. Ta, którą posiadła Śmierciożerczyni miała najwyższą.— Już prawie. Już niedługo — obiecała słodko.
Spojrzenie Deirdre skierowane prosto w arystokratkę zrobiło się zimne, twarz powoli pozbawiała się emocji i oznak jakiegokolwiek życia. Za to Primrose czuła w sobie naprawdę wiele — gniew, który ukrywała w sobie głęboko, tłumacząc sobie, że wcale go nie czuła, frustracja, kiełkująca miłość, rozpacz, zażenowanie i rozgoryczenie dźwigały się, jak zawartość żołądka prosto do przełyku. Sekunda po sekundzie czuła to coraz wyraźniej — mogła nie chcieć ich wszystkich, zasłaniając się wszystkim czym tylko potrafiła i mogła, ale było tego zbyt wiele, czyniło z niej kogoś, kim nie jest. Wzbudziło w niej pragnienie krzyku i wyrażenia wszystkiego, co miało jej nigdy nie definiować. Nie była taka, ale pradawne bóstwo, które patrzyło jej prosto w oczy zaglądało jej w duszę tak głęboko, że nie tyle wyciągało, co wyrywało z korzeniami wszystko to, co zakopała w sobie. Aongus nie chciał mówić z Deirdre, marnować czasu na tłumaczenia, ale jego melodyjny, miękki głos zadźwięczał jej w uszach: chaos to wolność kąpiąca się w pustce. Myślisz, że jesteś wystarczająco silna by zatrzymać to, co co napawa cię lękiem, ale jest już za późno. Dzieje się. Nie masz na to wpływu. Niewiedza to uśmiech od losu, ciesz się ostatnimi chwilami spokoju. Nie jestem twoim wrogiem. Dzięki mnie posiadasz wszystko czego zawsze pragnęłaś i wszystko czego nigdy beze mnie nie osiągniesz.
Deirdre podniosła się powoli i obróciła w kierunku zatrzaśniętej księgi. Po kilku krokach zatrzymała się nad grimuarem. Uniosła dłoń lekko i z gracją, a księga — choć zatrzaśnięta przez lady Burke — otwarła się z łoskotem. Wolumin drgnął, poruszył się jak żywy, a oczy Deirdre rozszerzyły — i choć sama Śmierciożerczyni nie rozumiała nic z zapisków, nad którymi stała, jej twarz wyraziła fascynację i zadowolenie. Wnętrze księgi zadrwiło się czernią, jakby spod kartek przebijał się atrament. Kleksy powiększały się, przedzierając przez pergaminy, aż w końcu pojawiły się na powierzchni papieru brudząc zapiski, które znikały w ciemnych plamach. Czarna ciecz zaczęła wylewać się z opasłego tomiszcza, rozlewać na boki, skapywać na podłogę. Po zapiskach, notatkach i zawartych w nim informacjach nie było już śladu. Czarna maź wylewała się litrami na podłóg sklepu. Cień Deirdre zaczął się powoli wydłużać.
Deirdre, nie jesteś w stanie podjąć żadnej fizycznej akcji do czasu ponownego uśpienia pradawnego ducha. Mistrz Gry będzie kontynuował rozgrywkę.
— Początkiem i końcem wszystkiego— odparła Deirdre, a jej usta powoli wykrzywił pogodny, ale jednocześnie niepasujący do niej zupełnie uśmiech. W powietrzu zawisła groźba — czegoś wielkiego, co nie zostało sprecyzowane. Każda moc miała swoją cenę. Ta, którą posiadła Śmierciożerczyni miała najwyższą.— Już prawie. Już niedługo — obiecała słodko.
Spojrzenie Deirdre skierowane prosto w arystokratkę zrobiło się zimne, twarz powoli pozbawiała się emocji i oznak jakiegokolwiek życia. Za to Primrose czuła w sobie naprawdę wiele — gniew, który ukrywała w sobie głęboko, tłumacząc sobie, że wcale go nie czuła, frustracja, kiełkująca miłość, rozpacz, zażenowanie i rozgoryczenie dźwigały się, jak zawartość żołądka prosto do przełyku. Sekunda po sekundzie czuła to coraz wyraźniej — mogła nie chcieć ich wszystkich, zasłaniając się wszystkim czym tylko potrafiła i mogła, ale było tego zbyt wiele, czyniło z niej kogoś, kim nie jest. Wzbudziło w niej pragnienie krzyku i wyrażenia wszystkiego, co miało jej nigdy nie definiować. Nie była taka, ale pradawne bóstwo, które patrzyło jej prosto w oczy zaglądało jej w duszę tak głęboko, że nie tyle wyciągało, co wyrywało z korzeniami wszystko to, co zakopała w sobie. Aongus nie chciał mówić z Deirdre, marnować czasu na tłumaczenia, ale jego melodyjny, miękki głos zadźwięczał jej w uszach: chaos to wolność kąpiąca się w pustce. Myślisz, że jesteś wystarczająco silna by zatrzymać to, co co napawa cię lękiem, ale jest już za późno. Dzieje się. Nie masz na to wpływu. Niewiedza to uśmiech od losu, ciesz się ostatnimi chwilami spokoju. Nie jestem twoim wrogiem. Dzięki mnie posiadasz wszystko czego zawsze pragnęłaś i wszystko czego nigdy beze mnie nie osiągniesz.
Deirdre podniosła się powoli i obróciła w kierunku zatrzaśniętej księgi. Po kilku krokach zatrzymała się nad grimuarem. Uniosła dłoń lekko i z gracją, a księga — choć zatrzaśnięta przez lady Burke — otwarła się z łoskotem. Wolumin drgnął, poruszył się jak żywy, a oczy Deirdre rozszerzyły — i choć sama Śmierciożerczyni nie rozumiała nic z zapisków, nad którymi stała, jej twarz wyraziła fascynację i zadowolenie. Wnętrze księgi zadrwiło się czernią, jakby spod kartek przebijał się atrament. Kleksy powiększały się, przedzierając przez pergaminy, aż w końcu pojawiły się na powierzchni papieru brudząc zapiski, które znikały w ciemnych plamach. Czarna ciecz zaczęła wylewać się z opasłego tomiszcza, rozlewać na boki, skapywać na podłogę. Po zapiskach, notatkach i zawartych w nim informacjach nie było już śladu. Czarna maź wylewała się litrami na podłóg sklepu. Cień Deirdre zaczął się powoli wydłużać.
Ramsey Mulciber
Obserwowanie świata zza krat własnego ciała, z klatki żeber, spod sklepienia spętanego umysłu, budziło w niej coraz większy gniew. Szok transformacji i uwięzienia ustąpił lękowi, ten próbom porozumienia się z Aongusem, w końcu zaś, zgodnie z naturalnym cyklem żałoby - za wolnością, za sprawczością, za sobą - Deirdre wypełniła wściekłość. Boleśnie gorąca, dająca nadzieję i siłę do działania, płomienie niezgody nie sięgały jednak na tyle wysoko, by pozwolić się jej wyrwać. Nie czuła stóp, nie czuła dłoni, paraliż postępował, rozpościerał się leniwie, ale nieustępliwie, w każdym calu jej ciała. Dotychczas uniknęła dotarcia do tego etapu scalenia, wyrywała się spod kontroli bóstwa wcześniej, skuteczniej, wystraszona i zła, tym razem było jednak inaczej. Groźniej, już nie tylko utraciła całkowitą kontrolę nad ciałem - zaczynała w ogóle tracić z nim połączenie, jedność rozpadała się, a z każdym obcym oddechem nabieranym przez własne płuca, nitki łaczące ją ze sobą pękały. Czy zostanie sparaliżowana? Czy całkiem zapomni kim była? Czy Aongus zamieni ją w ducha - lub gorzej skaże na wieczne tortury, spychając ją w ślepy zaułek umysłu, nie pozwalając zupełnie zniknąć, a jedynie doświadczać gwałtu na najintymniejszej części jej życia? Na tożsamości, na poczuciu magicznego jestestwa; nie, nie mogła na to pozwolić, gniew rósł, rozgrzewał i palił. Pomagał skupić się na tym, co działo się obok.
Zakotwiczenie w teraźniejszości mogło pomóc się jej wyzwolić, obserwowała więc dokładnie poczynania Aongusa i reakcję Primrose. Tak bliskiej i jednocześnie tak dalekiej; widziała jej szok, lęk i cierpienie wywołane przez pradawną moc, lecz nie mogła nic z tym zrobić. Nawet nie chciała, jedynym wyjściem była walka z wiążącymi ją pętami. Nie kierowała swymi dłońmi, ani tymi ocierającymi twarz szlachcianki, ani tymi otwierającymi księgę, nie rozumiała znaków, nie pojmowała magii, która zalewała właśnie czernią pergamin, postument i podłogę.
Starała się więc poczuć. Poczuć ciężar swojego ciała stojącego pewnie na mokrej podłodze. Miękkość kosmyka włosów na policzku. Zapach kurzu, miedzi i skumulowanej w artefaktach magii. Pierś unoszącą się w regularnym oddechu. Drobne bodźce, jakich pragnęła się pochwycić, by wydostać się na powierzchnię władzy nad swoim ciałem. Wykorzystać gniew jako drabinę, pielęgnować w sobie niezgodę na to, co szeptał jej Aongus, słowami boleśnie podobnymi do tych, jakie zdawała się słyszeć od Tristana. Musiała wykorzystać ten sprzeciw, by się uwolnić, zanim będzie za późno. I to właśnie robiła, próbując się oswobodzić. Zostaw mnie. Beze mnie nie istniejesz, bez mojego ciała jesteś nikim, jedynie wspomnieniem dawnej siły. Jeśli nie chcesz być wrogiem - współpracuj. Jeśli chcesz znów żyć i móc działać, realnie, zmieniać rzeczywistość - ustąp, teraz, przemawiała w duchu pełna pasji i gniewu, starając się wypchnąć Aongusa z każdego cala swojego ciała. Nie chciał współpracy, nie dawał odpowiedzi, a więc musiała się go pozbyć. Odzyskać kontrolę nad opuszkami palców, stopami, nadgarstkami, łydkami i wszystkim, co pomiędzy. Przetrwała wiele tortur, jej ciało często nie należało do niej, wykupywane, wykorzystywane, zagarniane; skupiała się więc na tym, co czuła wtedy, kiedy po gorącej kąpieli mającej wyparzyć ją z śladów obcych mężczyzn znów wracała do siebie, badając czule każdy centymetr skóry, upewniając się, że ciągle pozostaje człowiekiem, czarownicą, kobietą. Aongus może i był bóstwem, ale w pewien sposób pozostawał mężczyzną, a ona - potrafiła uciec spod ich jarzma, a później sprowadzić na nich sprawiedliwość.
| próbuję wyzwolić się spod wpływu Aongusa
Zakotwiczenie w teraźniejszości mogło pomóc się jej wyzwolić, obserwowała więc dokładnie poczynania Aongusa i reakcję Primrose. Tak bliskiej i jednocześnie tak dalekiej; widziała jej szok, lęk i cierpienie wywołane przez pradawną moc, lecz nie mogła nic z tym zrobić. Nawet nie chciała, jedynym wyjściem była walka z wiążącymi ją pętami. Nie kierowała swymi dłońmi, ani tymi ocierającymi twarz szlachcianki, ani tymi otwierającymi księgę, nie rozumiała znaków, nie pojmowała magii, która zalewała właśnie czernią pergamin, postument i podłogę.
Starała się więc poczuć. Poczuć ciężar swojego ciała stojącego pewnie na mokrej podłodze. Miękkość kosmyka włosów na policzku. Zapach kurzu, miedzi i skumulowanej w artefaktach magii. Pierś unoszącą się w regularnym oddechu. Drobne bodźce, jakich pragnęła się pochwycić, by wydostać się na powierzchnię władzy nad swoim ciałem. Wykorzystać gniew jako drabinę, pielęgnować w sobie niezgodę na to, co szeptał jej Aongus, słowami boleśnie podobnymi do tych, jakie zdawała się słyszeć od Tristana. Musiała wykorzystać ten sprzeciw, by się uwolnić, zanim będzie za późno. I to właśnie robiła, próbując się oswobodzić. Zostaw mnie. Beze mnie nie istniejesz, bez mojego ciała jesteś nikim, jedynie wspomnieniem dawnej siły. Jeśli nie chcesz być wrogiem - współpracuj. Jeśli chcesz znów żyć i móc działać, realnie, zmieniać rzeczywistość - ustąp, teraz, przemawiała w duchu pełna pasji i gniewu, starając się wypchnąć Aongusa z każdego cala swojego ciała. Nie chciał współpracy, nie dawał odpowiedzi, a więc musiała się go pozbyć. Odzyskać kontrolę nad opuszkami palców, stopami, nadgarstkami, łydkami i wszystkim, co pomiędzy. Przetrwała wiele tortur, jej ciało często nie należało do niej, wykupywane, wykorzystywane, zagarniane; skupiała się więc na tym, co czuła wtedy, kiedy po gorącej kąpieli mającej wyparzyć ją z śladów obcych mężczyzn znów wracała do siebie, badając czule każdy centymetr skóry, upewniając się, że ciągle pozostaje człowiekiem, czarownicą, kobietą. Aongus może i był bóstwem, ale w pewien sposób pozostawał mężczyzną, a ona - potrafiła uciec spod ich jarzma, a później sprowadzić na nich sprawiedliwość.
| próbuję wyzwolić się spod wpływu Aongusa

seven deadly sins
Deirdre Mericourt

Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +5
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Śmierciożercy


The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
Niczego nie rozumiała.Tak bardzo pargnęła pojąć świat swoim umysłem, zmierzyć, zamknąć w obliczeniach, ale wszystko ostatnio się wymykało z jej rąk. Wizja ponuraka, komenta lśniąca złowieszczo na niebie, to wszystko nie mogło być zbiegiem okoliczności. Otoczna magią, przepełnionymi nią artefaktami powinna być bardziej rozważna, powinna przewidzieć pewne wydarzenia bez posiadania trzeciego oka.
Patrząc w twarz czarownicy, widziała, że nie z nią właśnie rozmawia. Nie ona tkwiła za czarnymi oczami. Ktoś przejął jej istnienie.
Czy Deirdre była uwięziona, nie mogła zwalczyć istoty, która przejęła władanie nad jej ciałem, a może toczyła teraz bolesną bitwę? Świadomość tłoczących się w niej uczuć obezwładniało. Chciała krzyczeć, wyrzucić z siebie nagromadzone emocje, które tak skrupulatnie trzymała w sobie, zamykając je, nie pozwalając aby przejęły nad umysłem władanie. Teraz napierały gorące i niepowstrzymane, podsycane obecnością przedziwne istoty w ciele czarownicy.
Czuła, jakby ten pusty wzrok przewiercał ją na wskroś, jakby niewidzialne macki dotykały jej wnętrza. Przytłaczając doznanie nie pozwala się ruszyć. Wyrwane wszystkie lęki i pragnienia odzywały się na nowo, dłonie zacisnęła w pięści nie chcąc ulec słabości, ale łzy dalej broczyły po twarzy, kapały na zabrudzoną podłogę.
Wstań! Rozkazywała samej sobie, ale nie mogła drgnąć. Szloch wyrwał się z piersi głucho, złość powodowała szybsze bicie serca.
Kolejny ruch sprawił, że Primrose wyprostowała się i sięgnęła od razu po różdżkę, którą nadal ściskała w dłoni. Całkowicie o niej zapomniała, zatracając się w tym co się właśnie działo.
-Nie… - Wyszeptała z przerażeniem patrząc na scenę jaka miała miejsce przed nią. Wyciekający tusz i powiększający się cień spowodował, że zerwała się z ziemi. -Proszę, odsuń się od księgi! - Starała się hamować gniew, ale ten wylewał się nawet w prostej prośbie. Ramię bolało i piekło, tak samo jak oczy, krew zaś powoli zastygła i kruszała przy każdym ruchu. Uniosła różaną różdżkę celując nią w księgę. -Auri furo - W pierwszej chwili myślała o accio, ale kobieta mogła pochwycić księgę, albo też nie, jeżeli właśnie ją zrujnowała. Złość w lady Burke była jednak większa niż zastanowienie się czy ten ruch zdenerwuje istotę, która zajęła ciało czarownicy. -Deirdre!- Zawołała. -Wiem, że mnie słyszysz! Jesteś uparta! Dumna! Walcz, wróć do własnego ciała! Na Merlina, nie sądziłam, że dasz sobą tak kierować! - Gniew kipiał w drobnym ciele, a szarozielone oczy ciskały gromy w stronę kogoś, kto nie był Madame Mericourt. Miała tego dość, to wszystko nie miało teraz żadnego sensu. Celowała różdżką w kobietę gotowa się bronić lub powstrzymać czyste szaleństwo jakie miało właśnie miejsce.
Patrząc w twarz czarownicy, widziała, że nie z nią właśnie rozmawia. Nie ona tkwiła za czarnymi oczami. Ktoś przejął jej istnienie.
Czy Deirdre była uwięziona, nie mogła zwalczyć istoty, która przejęła władanie nad jej ciałem, a może toczyła teraz bolesną bitwę? Świadomość tłoczących się w niej uczuć obezwładniało. Chciała krzyczeć, wyrzucić z siebie nagromadzone emocje, które tak skrupulatnie trzymała w sobie, zamykając je, nie pozwalając aby przejęły nad umysłem władanie. Teraz napierały gorące i niepowstrzymane, podsycane obecnością przedziwne istoty w ciele czarownicy.
Czuła, jakby ten pusty wzrok przewiercał ją na wskroś, jakby niewidzialne macki dotykały jej wnętrza. Przytłaczając doznanie nie pozwala się ruszyć. Wyrwane wszystkie lęki i pragnienia odzywały się na nowo, dłonie zacisnęła w pięści nie chcąc ulec słabości, ale łzy dalej broczyły po twarzy, kapały na zabrudzoną podłogę.
Wstań! Rozkazywała samej sobie, ale nie mogła drgnąć. Szloch wyrwał się z piersi głucho, złość powodowała szybsze bicie serca.
Kolejny ruch sprawił, że Primrose wyprostowała się i sięgnęła od razu po różdżkę, którą nadal ściskała w dłoni. Całkowicie o niej zapomniała, zatracając się w tym co się właśnie działo.
-Nie… - Wyszeptała z przerażeniem patrząc na scenę jaka miała miejsce przed nią. Wyciekający tusz i powiększający się cień spowodował, że zerwała się z ziemi. -Proszę, odsuń się od księgi! - Starała się hamować gniew, ale ten wylewał się nawet w prostej prośbie. Ramię bolało i piekło, tak samo jak oczy, krew zaś powoli zastygła i kruszała przy każdym ruchu. Uniosła różaną różdżkę celując nią w księgę. -Auri furo - W pierwszej chwili myślała o accio, ale kobieta mogła pochwycić księgę, albo też nie, jeżeli właśnie ją zrujnowała. Złość w lady Burke była jednak większa niż zastanowienie się czy ten ruch zdenerwuje istotę, która zajęła ciało czarownicy. -Deirdre!- Zawołała. -Wiem, że mnie słyszysz! Jesteś uparta! Dumna! Walcz, wróć do własnego ciała! Na Merlina, nie sądziłam, że dasz sobą tak kierować! - Gniew kipiał w drobnym ciele, a szarozielone oczy ciskały gromy w stronę kogoś, kto nie był Madame Mericourt. Miała tego dość, to wszystko nie miało teraz żadnego sensu. Celowała różdżką w kobietę gotowa się bronić lub powstrzymać czyste szaleństwo jakie miało właśnie miejsce.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke

Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, B&B
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii


Spojrzenie Deirdre skierowane było na grimuar, z którego wylewał się gęstniejący z każdą chwilą atrament. Początkowo rzadki jak woda tężał, coraz bardziej przypominając czarną, połyskującą w półmroku słomę. Śmierciożerczyni emanowała spokojem, ale jej ciemne tęczówki poruszały się szybko, jakby chłonęła wiedzę zawartą w coraz to bardziej zniszczonym woluminie, aż do chwili, gdy Primrose uniosła różdżkę. Księga nie drgnęła — czarownica była zbyt daleko, by teleportować Deirdre spod nosa grumuar, ale próba nie umknęła uwadze Mericourt, która przechyliła głowę i pokręciła nią z rozczarowaniem.
— Uratowałam ci życie — powiedziała miękko, ale też teatralnie, spoglądając na Primrose Burkę jak na niewdzięcznicę, w końcu powracając wzrokiem do księgi. Informacje jakie z niego wydobywała — nieznane i niepojęte dla pozostającej poza kontrolą śmierciożerczyni, czyniły ją coraz silniejszą i to jedne mogła poczuć. Uniosła obie dłonie w górę, a grimuar zajął się zielonym płomieniem. Otwarła usta, by wypowiedzieć formułę, ale zawahała się. Aongus usłyszał wołanie Deirdre, który wydawało się głośniejsze niż słowa krzyczącej arystokratki. Mógłby ją usunąć jednym ruchem — wystarczyło machnięcie dłoni, by pozbawić ją życia. Wystarczyło pstryknięcie palcami, by skręcić jej kark. To była kusząca propozycja, a jednak monolog Deirdre wciągnął go bardziej. Nie masz pojęcia, co cię czeka..., zagrzmiał głos w głowie czarownicy. Jej siła woli, duch walki i próba odzyskania kontroli nad ciałem zaczęła przynosić efekty. Najpierw poczuła kontrolę palców, które się poruszyły, a później dłoni i całych rąk, nóg. Szepty w głowie Deirdre zaczęły się wzmagać, pojawił się tez ból głowy, który zdawał się rozsypywać czaszkę. Silne pulsowanie w skroniach na moment zdekoncentrowało ich oboje. Deirdre drgnęła i sięgnęła palcami do głowy; zielony płomień, który pochłaniał grumuar zniknął, ale czarna maź całkowicie zniszczyła wolumin. Kartek nie dało się przewrócić, wszystkie sklejone były gęstą cieczą, a treść była całkiem rozmazana.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki i dziękuje za sprawne odpisy.
— Uratowałam ci życie — powiedziała miękko, ale też teatralnie, spoglądając na Primrose Burkę jak na niewdzięcznicę, w końcu powracając wzrokiem do księgi. Informacje jakie z niego wydobywała — nieznane i niepojęte dla pozostającej poza kontrolą śmierciożerczyni, czyniły ją coraz silniejszą i to jedne mogła poczuć. Uniosła obie dłonie w górę, a grimuar zajął się zielonym płomieniem. Otwarła usta, by wypowiedzieć formułę, ale zawahała się. Aongus usłyszał wołanie Deirdre, który wydawało się głośniejsze niż słowa krzyczącej arystokratki. Mógłby ją usunąć jednym ruchem — wystarczyło machnięcie dłoni, by pozbawić ją życia. Wystarczyło pstryknięcie palcami, by skręcić jej kark. To była kusząca propozycja, a jednak monolog Deirdre wciągnął go bardziej. Nie masz pojęcia, co cię czeka..., zagrzmiał głos w głowie czarownicy. Jej siła woli, duch walki i próba odzyskania kontroli nad ciałem zaczęła przynosić efekty. Najpierw poczuła kontrolę palców, które się poruszyły, a później dłoni i całych rąk, nóg. Szepty w głowie Deirdre zaczęły się wzmagać, pojawił się tez ból głowy, który zdawał się rozsypywać czaszkę. Silne pulsowanie w skroniach na moment zdekoncentrowało ich oboje. Deirdre drgnęła i sięgnęła palcami do głowy; zielony płomień, który pochłaniał grumuar zniknął, ale czarna maź całkowicie zniszczyła wolumin. Kartek nie dało się przewrócić, wszystkie sklejone były gęstą cieczą, a treść była całkiem rozmazana.
Ramsey Mulciber
Słowa Primrose docierały do niej jak zza gęstej mgły, rozumiała je jednak, słyszała gniew wybuchający w każdej głosce, karcącej ją i sugerującej, że jest słaba. Nie reagowała, skupiona na walce z Aongusem, na wypchnięciu go ze swojego ciała, zduszeniu rozpleniającej się świadomości, zdławieniu jej, wygaszeniu pożerającego ją żywcem ognia. Nie, nie miała pojęcia, co ją czeka, zemsta zaprojektowana przez wypaczoną moc Aongusa przerażała, lecz tym będzie martwić się później, walka o odzyskanie ciała była ważniejsza. Musiała odzyskać kontrolę - i to właśnie czyniła, świeża krew napłynęła do stóp, rozkwitła czuciem w palcach skąpanych w czarnej mazi, a później przeszyła nieprzyjemnym prądem całe ciało, wspinając się wzdłuż kości i ścięgien aż do serca. Skroń zapiekła niczym przypalana rozpalonym do białości żelazem, Mericourt syknęła z bólu, pochylając się lekko do przodu. Zachwiała się tak, jakby właśnie udało się jej wyswobodzić z ciasnego upięcia sznurów przytrzymujących marionetkę i odetchnęła głęboko, z mieszaniną ulgi i zmęczenia. Znów była sobą. Powoli zacisnęła i rozprostowała palce, rozkoszując się całkowitą władzą nad dłońmi. Promieniujący ze skroni ból rozpraszał, lecz nie na tyle, by nie odczuwała słodyczy wyszarpanego z trudem zwycięstwa. Następnym razem - współpracuj, posłała w kierunku Aongusa jedną z ostatnich myśli, nieśpiesznie obracając się przodem w stronę rozemocjowanej - cóż za oksymoron - lady Burke.
To jednak nie szlachcianka przyciągnęła od razu całą jej uwagę, blask wpadający przez szyby sklepu podkreślał tylko makabryczną scenerię. Martwe ciało, tężejąca już na kamiennej posadzce kałuża krwi, zlewająca się z znacznie pokaźniejszym jeziorem gęstej czerni, czystego mroku w płynnej postaci - i niknąca szybko łuna złowrogiej zieleni, powracająca echem z szmaragdowego płomienia, należącego już do przeszłości.
Deirdre wyprostowała się, przekręciła głowę w lewo i prawo, leniwie rozciągając szyję, po czym utkwiła wzrok w bladej twarzy Primrose. Skośne oczy pozostały niepokojąco czarne, lecz żywy błysk powrócił. Ból głowy powoli znikał, chaotyczne szepty, przemieszane z dżwiękami ptactwa, również gasły gdzieś w tle podświadomości.
- Mówiłaś coś, Primrose? - wypowiedziała każdą głoskę ostrożnie, spokojnie i nieco surowo, usłyszała sugestie do własnej bezradności, pamiętała je - i choć lady Burke miała więcej niż merlinią rację, nie zamierzała akceptować zwracania się w podobny sposób do Śmierciożerczyni. Nawet, gdy ta mordowała stałą klientelę i demolowała rodzinny biznes. - Wybacz, przez chwilę nie byłam w pełni sobą - kontynuowała siląc się na nonszalancki ton, chociaż brzmiała jeszcze słabo, nieco ochryple. Przeszła nad bezwładnym ciałem kobiety i otarła zabrudzone czernią opuszki palców o przód swej sukni. - Znałaś ją? - spytała uprzejmie, starając się odnaleźć w sytuacji. Przesunęła wzrok na zaklejony grymuar, zastanawiając się, jaką moc posiadł Aongus, z jakich słów wyssał swą wiedzę, teraz kłębiącą się gdzieś w głębi niej. - Wiesz coś więcej o tej księdze? - dodała po chwili, kontynuując rozmowę jakby przed momentem nie doszło tutaj do niemal niemożliwego pokazu działania mrocznych mocy, ingerujących w ich poukładany świat. I jakby pomiędzy nimi nie leżały jeszcze ciepłe zwłoki nieznanej jej czarownicy. Cóż, opanowanie było z pewnością jedną z wiodących cech madame Mericourt.
| pięknie dziękujemy MG za cudną interwencję
To jednak nie szlachcianka przyciągnęła od razu całą jej uwagę, blask wpadający przez szyby sklepu podkreślał tylko makabryczną scenerię. Martwe ciało, tężejąca już na kamiennej posadzce kałuża krwi, zlewająca się z znacznie pokaźniejszym jeziorem gęstej czerni, czystego mroku w płynnej postaci - i niknąca szybko łuna złowrogiej zieleni, powracająca echem z szmaragdowego płomienia, należącego już do przeszłości.
Deirdre wyprostowała się, przekręciła głowę w lewo i prawo, leniwie rozciągając szyję, po czym utkwiła wzrok w bladej twarzy Primrose. Skośne oczy pozostały niepokojąco czarne, lecz żywy błysk powrócił. Ból głowy powoli znikał, chaotyczne szepty, przemieszane z dżwiękami ptactwa, również gasły gdzieś w tle podświadomości.
- Mówiłaś coś, Primrose? - wypowiedziała każdą głoskę ostrożnie, spokojnie i nieco surowo, usłyszała sugestie do własnej bezradności, pamiętała je - i choć lady Burke miała więcej niż merlinią rację, nie zamierzała akceptować zwracania się w podobny sposób do Śmierciożerczyni. Nawet, gdy ta mordowała stałą klientelę i demolowała rodzinny biznes. - Wybacz, przez chwilę nie byłam w pełni sobą - kontynuowała siląc się na nonszalancki ton, chociaż brzmiała jeszcze słabo, nieco ochryple. Przeszła nad bezwładnym ciałem kobiety i otarła zabrudzone czernią opuszki palców o przód swej sukni. - Znałaś ją? - spytała uprzejmie, starając się odnaleźć w sytuacji. Przesunęła wzrok na zaklejony grymuar, zastanawiając się, jaką moc posiadł Aongus, z jakich słów wyssał swą wiedzę, teraz kłębiącą się gdzieś w głębi niej. - Wiesz coś więcej o tej księdze? - dodała po chwili, kontynuując rozmowę jakby przed momentem nie doszło tutaj do niemal niemożliwego pokazu działania mrocznych mocy, ingerujących w ich poukładany świat. I jakby pomiędzy nimi nie leżały jeszcze ciepłe zwłoki nieznanej jej czarownicy. Cóż, opanowanie było z pewnością jedną z wiodących cech madame Mericourt.
| pięknie dziękujemy MG za cudną interwencję


seven deadly sins
Deirdre Mericourt

Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +5
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Śmierciożercy


-Nic by nie było, gdyś nie zaatakowała pierwsza… - Powiedziała zimno i lodowato. Miała dość tej całej sytuacji. Była zła, zmęczona i pełna strachu. To wszystko sprawiało, że cierpliwość oraz zwykłe opanowanie jakim cechowała się lady Burke właśnie opadły. Zostały zmiecione przez zaistniałą sytuację. Rozumiejąc coraz więcej, a jednocześnie mając coraz więcej pytań chciała wyrzucić kobietę ze sklepu, ale nie mogła kiedy ta wciąż miała w sobie istotę, która potrafiła zaatakować osobę, której zupełnie nie znała. Namiestniczka Londynu, to osoba, która ma dbać o mieszkańców miasta, nie zaś ich atakować łamiąc kości. Zresztą ta cała nienawiść, gniew i wściekłość wydawała się być nienaturalna, narzucona, wypływająca z głębin. Zupełnie obca.
Nagły zielony płomień sprawił, że utkwiła spojrzenie w grymuarze i w duchu jęknęła, że artefakt został całkowicie zniszczony. Nie musiała na niego spoglądać z bliska, aby wiedzieć, że wszystko przepadło.
Obserwowała przemianę, ciszę i ten moment, w którym świadomość czarownicy na nowo przejmowała władzę nad ciałem, głosem i spojrzeniem. Nie wiedziała czy coś zdziałała swoim wołaniem, ale wolała mierzyć się ze złością i oczekiwaniami Śmierciożerczyni niż z tym czymś co przejęło nad nią kontrolę.
-Doprawdy? - Zapytała, a głos nadal pozostawał zimny. -Nie zauważyłam. - Odparła nie spuszczając z niej wzroku, schowała różdżkę za pas spódnicy. Syknęła czując ból jaki przeszedł wzdłuż ramienia, od rany, która przestała już mocno krwawić, ale dała o sobie znać. Obserwowała Deirdre wraz z rosnącym oburzeniem na zachowanie czarownicy. Duma oraz buta nie była dobrym połączeniem, a tym właśnie teraz cechowała się postawa pani namiestnik - brakiem taktu. Tężejące ciało na środku sklepu, czarna maź skapujaca na podłogę, zniszczona księga oraz sam stan Primrose sprawiał, że nie potrafiła teraz szczebiotać o artefakcie przechodząc obojętnie obok nonszalancji, która mało kiedy była w dobrym guście, a teraz świadczyła o całkowitym braku klasy. -Tak, znałam. - Odpowiedziała krótko i zbierając się w sobie obeszła ciało, aby zaciągnąć do końca rolety okienne, nie chciała aby ktoś zaglądał do środka. Przekręciła też napis na drzwiach informując tym samym, że sklep jest właśnie zamknięty.
Zacisnęła mimowolnie dłonie w pięści słysząc kolejne pytanie. Jakąż trzeba być zapatrzoną w siebie osobą, żeby udawać, że nic się nie stało? Coraz bardziej narastała w niej pogarda do osoby Deirdre. Czyżby uważała, że jako kochanka jednego z potężniejszych czarodziejów w Anglii może pozwolić sobie na brak jakiegokolwiek obycia? Sądziła, że nie obowiązują jej żadne prawa i zasady? Czy może myśl, ze skoro jest Namiestniczką to stoi ponad prawem? Wielu, którzy nagle otrzymali tytuły myślało, że tak to wygląda, wielu się na tym przejechało, tracąc rzeczony tytuł wraz z głową.
-Madam Mericourt, proszę o opuszczenie sklepu. - Oznajmiła posyłając jej ponure spojrzenie i dłonią wskazując drzwi. -Wszelkie informacje o grymuarze wyślę pani sową.
|Dziękuję bardzo MG za interwencję <3
Nagły zielony płomień sprawił, że utkwiła spojrzenie w grymuarze i w duchu jęknęła, że artefakt został całkowicie zniszczony. Nie musiała na niego spoglądać z bliska, aby wiedzieć, że wszystko przepadło.
Obserwowała przemianę, ciszę i ten moment, w którym świadomość czarownicy na nowo przejmowała władzę nad ciałem, głosem i spojrzeniem. Nie wiedziała czy coś zdziałała swoim wołaniem, ale wolała mierzyć się ze złością i oczekiwaniami Śmierciożerczyni niż z tym czymś co przejęło nad nią kontrolę.
-Doprawdy? - Zapytała, a głos nadal pozostawał zimny. -Nie zauważyłam. - Odparła nie spuszczając z niej wzroku, schowała różdżkę za pas spódnicy. Syknęła czując ból jaki przeszedł wzdłuż ramienia, od rany, która przestała już mocno krwawić, ale dała o sobie znać. Obserwowała Deirdre wraz z rosnącym oburzeniem na zachowanie czarownicy. Duma oraz buta nie była dobrym połączeniem, a tym właśnie teraz cechowała się postawa pani namiestnik - brakiem taktu. Tężejące ciało na środku sklepu, czarna maź skapujaca na podłogę, zniszczona księga oraz sam stan Primrose sprawiał, że nie potrafiła teraz szczebiotać o artefakcie przechodząc obojętnie obok nonszalancji, która mało kiedy była w dobrym guście, a teraz świadczyła o całkowitym braku klasy. -Tak, znałam. - Odpowiedziała krótko i zbierając się w sobie obeszła ciało, aby zaciągnąć do końca rolety okienne, nie chciała aby ktoś zaglądał do środka. Przekręciła też napis na drzwiach informując tym samym, że sklep jest właśnie zamknięty.
Zacisnęła mimowolnie dłonie w pięści słysząc kolejne pytanie. Jakąż trzeba być zapatrzoną w siebie osobą, żeby udawać, że nic się nie stało? Coraz bardziej narastała w niej pogarda do osoby Deirdre. Czyżby uważała, że jako kochanka jednego z potężniejszych czarodziejów w Anglii może pozwolić sobie na brak jakiegokolwiek obycia? Sądziła, że nie obowiązują jej żadne prawa i zasady? Czy może myśl, ze skoro jest Namiestniczką to stoi ponad prawem? Wielu, którzy nagle otrzymali tytuły myślało, że tak to wygląda, wielu się na tym przejechało, tracąc rzeczony tytuł wraz z głową.
-Madam Mericourt, proszę o opuszczenie sklepu. - Oznajmiła posyłając jej ponure spojrzenie i dłonią wskazując drzwi. -Wszelkie informacje o grymuarze wyślę pani sową.
|Dziękuję bardzo MG za interwencję <3
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke

Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, B&B
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii


Wejście
Szybka odpowiedź