Wydarzenia


Ekipa forum
Latarnia morska, Little Skellig
AutorWiadomość
Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]04.04.15 19:22
First topic message reminder :

Latarnia morska, Little Skellig

Strzelista, wzniesiona na wysokich skałach latarnia morska umiejscowiona na wyspie Little Skellig, u południowo-zachodnich wybrzeży Irlandii. Little Skellig jest opustoszałą, bezludną wyspą służącą za rezerwat ptaków. Pomiędzy ostrymi i śliskimi skałami, o które nietrudno się rozbić, znajduje się niewielka piaszczysta plaża pełna muszli i krabów. Niegdyś Little Skellig służyło za terenowy ośrodek badawczy Wydziału Zwierząt Ministerstwa Magii. W 1952 r. oddział został przeniesiony do Walii.
Istnieje legenda, według której latarnię zamieszkiwał niegdyś wujaszek Cezar - przebrzydły czarnoksiężnik, który zwabiał do latarni strudzonych marynarzy, a następnie więził ich w środku i torturował. Dziś jednak trudno tu kogokolwiek spotkać.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Latarnia morska, Little Skellig - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]18.09.19 22:37
Był nauczony reagować szybko; aurorskie szkolenie postawiło w jego psychice trwały ślad, wzmagając czujność, wyostrzając zmysły i ucząc ostrożności, wiedząc, że jeden błąd mógł go kosztować życie. Był świadom siły swoich licznych wrogów, potęgi, jaka dysonowali i siły, jaką dawała czarna magia. O Vincencie Rinehearcie wiedział niewiele ponad to, ile powiedzieli mu sami Rineheartowie  - zwykle nieskorzy do zwierzeń - był jednak niemal pewien, że od dłuższego czasu nie mieli z nim kontaktu. Że nie wiedzieli, kim był. Kim się stał lub kim mógł się stać. Nie był też pewien, z jakimi emocjami zmagała się Jackie, kiedy wyszła mu na pierwsze spotkanie, lecz jej list był dość jednoznaczny: nie poprosiła go, żeby tu przyszedł, powiadomiła go, że to robi, bo się bała. A Jackie Rineheart nie była kobietą, która boi się bez powodu - dlatego uparł się, żeby tu z nią przyjść, ciesząc się, że się na to zgodziła i że nie musiał tego robić na przekór jej samej - nieopacznie wszak w pierwszy liście zdradziła mu miejsce spotkania. Tak też w tym momencie - pozostawał czujny, naprężony jak kot gotowy do skoku, z dłonią schowaną w kieszeni płaszcza, ale nieprzerwanie zaciśniętą na rękojeści różdżki gotowej zainterweniować w każdym momencie. Stał dość daleko, by wiatr porywał ich słowa, w które nie próbował się wsłuchiwać, pozostawiając im moment intymności - bratu i siostrze. Jednocześnie dość daleko by ich widzieć. I móc zainterweniować.
A widział różdżkę, wpierw wyciągniętą przez Jackie, na widok której zadarł brodę, zaciskając usta w wąską kreskę - i ogniskując wzrok na osobliwej parze, czujniejszy niż wcześniej, czekający jedynie na drobny impuls, sygnał, który nakaże mu interwencję. Nadszedł niemal od razu, Vincent wymsknął się spod uścisku siostry, oddalając się od niej wystarczająco mocno, by samemu wycelować w nią własną różdżką. Nie słyszał słów, widział fakty, a tych nie potrzebował więcej; w tej samej sekundzie - zareagował:
- Expelliarmus - wypowiedział ostro, ze zdecydowaniem, doskonale znając przecież tą inkantację, kierując kraniec różdżki na sylwetkę nieznajomego; nie zamierzał czekać na pierwszy promień zaklęcia, pierwszy błysk, pierwszą ranę.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]18.09.19 22:37
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 32
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Latarnia morska, Little Skellig - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]21.10.19 22:02
Czuła, jak rośnie w niej niestałość i niepewność, jakby właśnie pod jej stopami pękała ziemia, a ona nie była w stanie tego powstrzymać. Oklumencja okazywała się w takiej chwili zaledwie cienką kotarą, oddzielającą ją od barwnego, nabrzmiałego od emocji świata, który do tej pory szary i bezbarwny, teraz nagle kusił, zachęcał do spróbowania, a w końcu do zachłyśnięcia się tak długo duszonym w sobie krzykiem. Wydawało jej się, nie, była przekonana, że wrosła w odpowiedzialność aurora i że właśnie ona utwardziła w niej kruszec siły, twardą powłokę, która przykryła misterną konstrukcję oklumencji, tak kruchą i jednocześnie tak odporną, kiedy jednak patrzyła na niego, wzbierał się w niej gniew i tęsknota, chęć ryknięcia głośnym, pełnym żalu płaczem, ale i krzykiem pełnym ognistej złości. Chciała powiedzieć mu, że czekała na niego przez ten cały czas, że jak głupia wypatrywała go z okien, ale też, że powinna traktować go jak ścierwo za to, że ją zostawił w tym pustym domu, zostawił ją samą z ojcem. Czuła niemal fizyczny ból rozrywający jej pierś, gdy wewnętrzny głos zaczął rozkładać tę osobistą, intymną batalię na czynniki pierwsze. Nie na tym to przecież polegało, nie tego ją nauczono – nie tego nauczył ją ojciec. Gdy go przytulała i on obejmował ją, a do uszu dochodził ten cichy świst, ten zatrzymany przez przełykające łzy szum powietrza, zdławiony, zduszony gdzieś w połowie drogi między niewolą a wyzwoleniem, rysy powstałe na tej twardej powłoce dotkliwie uświadomiły jej, jak daleko zaszła w swoim zachowaniu – że za daleko w tym wszystkim zaszła. Wykręcił się, a ona mimowolnie zacisnęła palce na jego ramieniu, jakby szukała w nim oparcia po tym, co mówił. Nie wiedziała, dlaczego zapytała akurat o New Forest. To nie była ich najszczęśliwsza wyprawa, choć wspólna i wypełniona po brzegi rodzinnym powiewem świeżości. Pytanie Vincenta wyrwało z nich wszystko to, co najlepsze jeszcze pozostało. Każdy opiłek, każdy wiór szczęścia. Tak, zasłaniali swoją rodzinną ułomność historiami opowiadanymi przy ognisku, uchwytem dłoni podczas przechodzenia przez murszały pień, obserwowaniem z ukrycia pasącego się w oddali stada saren. Te drobnostki ginęły pod naporem świadomości jak sztuczne były te momenty, jak przepełnione kruchą i niestabilną miłością do siebie nawzajem. Pamiętała to przepełniające ją dumą uczucie, gdy razem chodzili po leśnych ścieżkach, rozmawiając, uśmiechając się w tylko sobie znany sposób, i będąc przy sobie tak po prostu, bez krzyków i kłótni. Chciała coś powiedzieć, zwerbalizować kłębiące się pod jej skórą emocje, ale zanim zdołała otworzyć usta, oderwał się od jej ciała, wyrwał się spod jej uścisku – zresztą, co w tym dziwnego, skoro była kobietą, lżejszą i niższą od niego. Zrobiła krok do tyłu, potem kolejny i następny, ale zatrzymała się w tej pozycji, częściowo obronnej, częściowo wystawionej do ataku, gdy zaczął znów mówić. Czuła panikę w jego głosie, tembr nabrał niekontrolowanej obawy, a dłoń, która wymierzyła różdżkę w jej stronę, skrystalizowała ją do postaci ciężkiego, mnącego pewność strachu. Był w tym zachowaniu coś nowego, coś, co potrafiła sklasyfikować jedynie jako wypadkową dorastania poza ręką ojca, pod opieką obcych ludzi, ale i jednocześnie widziała w tej nowej postaci znajome rysy i sylwetkę swojego drogiego brata. Bo kochała go, cokolwiek robił, jakkolwiek ją zawodził i jak złe były jego decyzje – kochała go tak, jak kocha się bliskiego członka jedynej rodziny, którą się ma. Wszystko mogło to jednak zmienić.
Dlaczego mówisz to z takim wyrzutem?! – zawołała do niego ze znaną sobie hardością i upiętą ciasno naganą. Nie zniżyła dłoni. Celowali teraz do siebie razem. Jak wróg do wroga. – Jakbyś nie przyznawał się nawet przed sobą samym, jak bardzo pragnąłeś, żeby takich momentów było więcej! Bo poza lasami nie przeżywaliśmy ich wcale! A teraz rzucasz mi w twarz pretensjami, Vincent! Bo to ty! To jesteś ty! Stoisz przede mną po jedenastu latach udręki, poznajesz mnie w ogóle?! – wykręcała ciepłe drewno różdżki w palcach, koncentrując jej czubek na jego piersi, wypełniających się głębokimi, szybkimi oddechami. Jej unosiła się w podobnym tempie. Jakby znów próbowali być tacy sami. Jakby ich ciała, narodzone z tego samego łona, usiłowały znów się odnaleźć. – Powiem ci, co czułam! Czułam wtedy strach przed tym, który dokonał masakry, ale i pewność, że stojąc obok ciebie i ojca, jestem bezpieczna! Tylko wtedy czułam coś podobnego, coś tak przejmującego i ogłupiającego! – krzyknęła mu w twarz, samej pozwalając sobie na wyładowanie narastającej złości. – A potem zostawiłeś mnie z nim! Gdzie uciekłeś na jedenaście cholernych lat?! Żadnej wiadomości, nawet najmniejszej, żadnego odzewu, nie wiedziałam nawet, czy żyjesz, TY PIEPRZONY EGOISTO! – głos jej się załamał, zaszlochała głośno, wściekle, jak uciekające w desperacji zwierzę. Stała jednak w miejscu, nie wybierała się nigdzie, dopóki nie skonfrontuje się z nim do końca. Dopóki nie wyjaśni jej, co się z nim działo przez ten cały czas. – Pojawiłeś się w samym środku wojny i dziwisz się, że musiałam cię sprawdzić?! Skąd mam wiedzieć, że nie wysłał cię Sam-Wiesz-Kto! – rzucone oskarżenie należało do niezwykle ciężkich, ale musiała zmusić go do szczerej odpowiedzi. Jeśli się zawaha choć przez chwilę, jeśli zobaczy w jego oczach jasny błysk potwierdzający jej teorie, zrobi wszystko, żeby już nie wrócił, skądkolwiek przyszedł. A wiedziała przecież, kiedy Vincent Rineheart próbował kłamać – to akurat nie mogło się zmienić, przecież kiedyś dobrze go znała.
Bren wciąż tam stał. Czuła jego obecność za swoimi plecami, pokrzepiającą, podnoszącą morale jak silna, pewna dłoń zaciśnięta na ramieniu. Nie czuła już trawiącego niepokoju, nie przy nim.
To mój sojusznik. I przyjaciel. Nie wiem, czy zdążyłeś odrobić lekcje z tych jedenastu lat – wypominała mu to, tak. Wypominała z bólem. – ale nastały czasy, gdy czarodziejom nie można już ufać.
Usłyszana inkantacja zaklęcia spięła jej mięśnie, świst zaklęcia nakazał czujność. Nie stanęła na jego drodze. Musiał wiedzieć, że czasową przepaść, jaką między nimi stworzył, trudno będzie zasypać w ciągu jednego dnia.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali


Ostatnio zmieniony przez Jackie Rineheart dnia 16.11.19 18:52, w całości zmieniany 2 razy
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Latarnia morska, Little Skellig - Page 7 7sLa9Lq
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]30.10.19 23:49
On też poddawał się wodzy emocji. Zawsze przejmowały kontrole, mimo odwiecznych prób zapanowania nad skrajnymi, ekstremalnymi wybuchami. Obecność poza granicami państwa; oddalenie od jednostek wyzwalających pulsujące odczucia, niemalże w większości zahamowało intensywność doznań. Wydawał się o wiele bardziej opanowany, wyciszony i skupiony. Dokładnie tak jak kiedyś, gdy życie i obecność ukochanej matki stanowiła wszechświat młodej, dorastającej latorośli. Zaprzestał gwałtownych reakcji, poświęcał uwagę pracy i doskonaleniu własnych umiejętności. Starał się wyzbyć i odzwyczaić od rujnujących nawyków. Zapomnieć. A teraz? Wszystko powróciło uderzając ze zdwojoną siłą. Przybrało inny wymiar; zmaterializowało w strukturze enigmatycznej postaci, jedynej i umiłowanej siostry, której ostry wzrok przeszywał milimetry zziębniętego ciała. Targana przez bezwzględne podmuchy, zdawała się walczyć z wewnętrznymi, niewypowiedzianymi demonami. Co chciałaś zrobić? Co chciałaś powiedzieć? Jak postąpić droga siostro? Również oszczędzał słowa. Powstrzymywał wiązankę wyrzutów, które nie dotyczyły jej bezpośrednio. Czy tak naprawdę cokolwiek z osobistych problemów dotyczyło jej osoby? Czy nie znalazła się w samym środku bezwzględnej, bezimiennej wojny toczonej przez najbliższych i najważniejszych mężczyzn? Czy nie stała się ofiarą?
Lecz serce podpowiadało inaczej – chciało, aby poznała jego wieloletnie cierpienie i poświęcenie. Zgłębiła historię bezkresnej tułaczki, braku dachu nad głową, ciepłej strawy, czy powiernika nagromadzonych trosk. Pragnął, aby poczuła rozrywający ból, przenikliwy strach, gdy nowa, niebezpieczna i niepoznana rzeczywistość spadała wprost na wąskie barki. Zaznała rozczarowania, rozżalenia, gorzkich łez samotności, gdy codziennie przebywał wśród obcych. Poczuła jak to jest zapomnieć oddychać, stracić chęć do życia. Zrozumiała, że jego decyzja, była ostatecznym ratunkiem przed bezwzględną śmiercią. I właśnie w tym momencie, gdy niemalże bliźniacze ciała przylegały do siebie bezszelestnie, kłąb nierozpoznawalnych emocji przepływał i wydobywał na zimowe wnętrze. Ściśnięte gardło wyrzucało dziwne, urwane dźwięki, a łzy zalewały zmęczoną twarz –  ból wnikał gdzieś w okolice ramienia, chcąc otrzeźwić uwięzionego przybysza. Uciekaj.
Odległe wyprawy, które mieli w zwyczaju organizować w przeszłości przyjmowały różne formy. Ich celem było zapomnienie i odgonienie złych sytuacji, które trzymały się rodziny niczym najsilniejszy magnes. Miały wywołać realne złudzenie spójności, troski i zrozumienia. Było różnie. Niekiedy nieznośna, paskudna atmosfera przenosiła się wprost na rozległe, malownicze tereny irlandzkich łąk, lasów i pagórków. Innym razem szczęście przepełniające sielankową codzienność, wywoływało euforyczne i niespotykane uniesienie. Wtedy odczuwał, że byli jednością. Wydawało mu się, że mogło być inaczej – bez pretensji, wyrzutów, gorzkich słów i nieprawdziwych uprzedzeń. Mógł swobodnie oddawać się gwarnym rozmowom, słuchać pasjonujących opowiadań ojca, uczyć się umiejętności przetrwania, poświęcać ogrom uwagi młodszej wychowance, która pragnęła wsparcia, bliskości, pewnego autorytetu. Błogostan, który sztucznie wytwarzali, nigdy nie ogarnął go w całości. Z drugiej strony pozostawał zdystansowanym, wyłączonym, analitycznym chłopcem, który obserwował wszystko z ukosa. Analizował zachowania, niektóre gesty – nie był uczuciowy; nie pozwalał na przekroczenie barier, które wokół siebie wytworzył. Nie teraz, kiedy odeszła.
Wyswobodzenie z pewnego uścisku zajęło nieco więcej czasu niż zakładał pierwotnie. Siła z jaką trzymała jego nadgarstki była imponująca, jednakże udało mu się pokonać ją sposobem. Z biegiem lat podszkolił nie tylko umiejętności magiczne, ale również sprawność, siłę, czy walkę wręcz. Dlatego też w jednym momencie stał się bezwzględnym przeciwnikiem. Dzierżył różdżkę z ogromną niepewnością, drżeniem i rozżaleniem. Ostatki łez maltretowały zziębnięte policzki, które piekły z każdym silniejszym podmuchem zimowego wiatru. Jego pozycja choć nieudolna, zachowywała podstawy walecznej gracji i cząstek skupienia. Zgubił się, wahał, kalkulował. Rozświetlone szarością tęczówki, pragnęły spojrzeć na nią przez pryzmat bezgranicznej miłości, oddania i przywiązania, lecz w rozbielonej katastrofie potrafiły ukazać jedynie wyniosłość, wyrzut i żal. – Bo wiedziałem, że to wszystko to tylko zamglone kłamstwa! – odrzucił wściekle z niemalże identyczną zawziętością, intensywnością i bólem. Niektóre nuty słyszalne w głosie; sposób wypowiedzi wydawał się identyczny. Rodzinny akcent zdawał się nigdy nie zniknąć. – Co ty sobie wyobrażałaś?! – pytanie mknęło w przestworza, nie oczekiwało odpowiedzi. Miało być dodatkiem. – Że dzięki temu będzie inaczej, że zapomnimy, że On zacznie traktować nas… - przerwał wymownie szukając odpowiedniego słowa. – normalnie? – jak powinien zachowywać się prawdziwy ojciec? Czy jego obecność powinny warunkować jedynie wyjątkowe momenty. Czy powinien oddawać wychowanków pod skrzydła rodziny, ale zupełnie obcej? Czy zalewanie i wylewanie załamania w postaci siarczystych pretensji, uwag, wymagań, były właściwym sposobem, aby wyzbyć się żałoby? Nie pamiętał momentu, w którym odbyli jakąkolwiek, męską rozmowę. Nigdy nie odważyłby się wypowiedzieć wszystkiego co od dziecka targało jego wnętrzem – coś innego, ulotnego i enigmatycznego. Sprzecznego z ogólną filozofią. Mężczyzna zawahał się na moment gdy pretensjonalne frazesy uderzały niczym ostre sztylety. Dłoń drżała coraz bardziej tworząc barwny akompaniament do całego ciała. Mięśnie bolały, wypalały; kolana odmawiały posłuszeństwa chcąc opaść bezwładnie na puszystą wilgoć. – Pragnąłem? – zaczął pytająco, a wymiar wypowiedzi zmieniał się w rozchwiany, niekontrolowany ton. Złamany.  – Czy ktoś kiedykolwiek zapytał mnie o zdanie? Czy miałem jakiś wybór Jacquline? Czego ode mnie wymagasz? – zrobił delikatny krok do przodu. – Kolejnego kłamstwa? Że… - zatrzymał. – Zapewnienia, że tak powinno budować się rodzinę? On tego nie potrafił… A czy teraz potrafi? – miał wrażenie, że konfrontują dwie, sprzeczne rzeczywistości. Żadna z nich nie pasowała do drugiej wykluczając się nawzajem. W tych samych aspektach widzieli dwie strony, które uderzały najmocniej. Wielu  z nich nie rozumieli – nie mogli zrozumieć. Łączyły, a za razem dzieliły inne relacje, sposób postrzegania, traktowania, odbioru. Jakich zapewnień chciałaś, jakich potwierdzeń? Czy sama wierzyłaś w to co działo się przez te wszystkie lata? Na kolejny, obszerny wyrzut obrócił głowę z niedowierzaniem. Niewiele brakowało, aby do arsenału emocji, dołączył ironiczny, wymuszony śmiech. Pierwsze co przyszło mu do odpowiedzi to: - A myślisz, że ja nie chciałem się tak poczuć? Zrozumieć, że jestem, byłem ważny. Że nie jestem rozczarowaniem! Że nie muszę udawać innej osoby! Powiedź mi, czy chciałabyś udawać przez całe swoje życie? – zapytał, a pewny uścisk różdżki zelżał nieznacznie, gdy prawa dłoń obniżyła się o centymetr. – Uciekłem, bo nie mogłem wytrzymać! Dusiłem się! – krzyczał. – Słyszysz? Dusiłem się! Miałem dość codziennej świadomości, że jestem rozczarowaniem. Nie spełniam norm, nie jestem godnym dziedzicem. Jestem tchórzem! – słowa wypadały z ogromnym natężeniu, sylaby gubiły się w przestworzach. – Wiesz co czułem… - nigdy, nikomu nie mówił najczarniejszych i najgłębszych myśli. – Jakbym ją zabił… - fakty nie były spójne. Przecież był EGOISTĄ. Samolubnym, niewartym członem wszechświata. To on odpowiadał za krzywdy, które ich spotkały. To przez niego 11 lat męczyła się z bezwzględnym wrakiem mężczyzny, który miał stanowić autorytet. I co, wystarczająco się na nim poznałaś? A pamiętasz ten moment? Jak dom wypełniła burzliwa, bezlitosna kłótnia, która przekreśliła wszystko. Czy kiedykolwiek podjęliście próbę poszukiwania, czy kiedykolwiek ktoś jej zapragnął? A może tak było wygodniej? Jej wyrzuty również nie kończyły swojego ataku. Następny z nich przysporzył atmosferę dziwnej konsternacji. Ciemnowłosy zamarł na chwilę opuszczając broń wzdłuż prawego biodra. Wiatr wywrócił grafitową pelerynę, twarz wyrażała nieme zdumienie, a bezruch niepokój. – Słucham? – wypowiedział cicho, odbierając soczyste oskarżenia. Miała go za plugawego zdrajcę? – O czym Ty mówisz? – znów mimowolnie zmniejszył odległość między nimi. Zaśmiał się tym razem kpiąco, z niedowierzaniem. Czy na pewno zastanawiała się co mówi? – Kim do cholery jest jakiś Sam - Wiesz - Kto?! – w tym samym momencie nastąpiło apogeum. Nie usłyszał znajomej inkantacji, która mknęła prosto w jego stronę. Czuł tylko przypływające zdenerwowanie, a może odrobinę niepokoju? Głogowa różdżka, natychmiastowo wystrzeliła w powietrze, opadając gdzieś nieopodal. Mężczyzna dyszał ciężko walcząc z napływającą dezorientacją. Wzrok utkwiony w podłożu, przenosił się powolnie na twarz siostry, aby następnie uchwycić sylwetkę oprawcy. Wroga. Pięści zacisnęły się zbyt silnie. – Przyjaciel…– wyszeptał i w jednym momencie opadł na kolana; na zimno, na śnieg, przed nią. Zaciskał zęby, aby słowa nie przemieniły się w rozwścieczony krzyk: - Nie mam już siły... – na nic. By żyć. Skoro potencjalni przyjaciele miotają zaklęciami, jaki sens miało dzisiejsze spotkanie? Co chcieli mu udowodnić, przed jakim faktem postawić? Kim dla nich był? Kim był dla niej. Pragnęła osobistej konfrontacji, a przyprowadziła sojusznika. Chciała zaufać, lecz nie potrafiła. Chciała być wierna – zdradziła.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]15.01.20 19:57
Tego spotkania nie można było w jakikolwiek sposób przewidzieć, choćby znalazło się na miejscu najlepszego wróżbitę i jasnowidzkę obdarzoną najlepszym trzecim okiem, które potrafiło wyczytać z przyszłości wszystkie szczegóły każdego kolejnego kroku, dźwięku, każdej kolejnej sylaby. Ona sama, jedna z trzech istniejących puzzli zbyt wyraźnego obrazka Rineheartów, nie była w stanie przygotować się do niego, złożyć słów, które mogłaby mu wykrzyczeć, wyrecytować jak z kartki, tych wszystkich gromadzących się pod skórą pretensji, żali, pretensji ogromnych jak górskie szczyty, ale i tęsknoty, która często jednak gubiła się, chowała za całą kaskadą negatywnych uczuć, dominującej strony Jackie, która tak szczelnie okrywała ją ochronnym płaszczem. To, co mówiła mu teraz, było namiastką tego, co tłumiła w sobie od momentu rozpoczęcia nauki w Hogwarcie, gdy ich drogi zaczynały rozgałęziać się na dwie osobne ścieżki, nie sposób określić była, która bardziej wyboista. Złość rosła i rosła, karmiona tym, za czym przepadała najmocniej, wyżerała powoli skórę, tworząc nową postać, zgiętą obowiązkami, spiętą powagą – ukształtowała w rysach matki zacięcie ojca, przeorała kobiecy charakter męskim dłutem. A on zmienił się w podobnym stopniu, stwardniał, młodzieńcza sylwetka nabrała kształtu mężczyzny, charakter, do tej pory jakby niestabilny, nietrwały, strachliwy i niespokojny, stał się zdobytym w ogniu trofeum, zdawał się nosić go jak własną zbroję. Pomyślała, że to dobrze, tak powinno być.
Ale zaraz, kto tak pomyślał… faktycznie Jackie czy może jednak ojcowski umysł przedarł się przez jej ciemne włosy i zamieszkał pod czaszką, wygodnie rozsiadł w czasie tych jedenastu lat?
Nie przeraził ją jego krzyk, przyzwyczaiła się do niego, do tego, którym władał jej brat, również mogłaby przywyknąć z niepokojącą łatwością. Inaczej było z treścią, którą usiłował jej przekazać. I która bolała na wskroś, paradoksalnie, nagle docierając, choć przecież Jackie znała tę prawdę od dawna – wspólne wyjazdy były zawsze tylko fatamorganą, iluzją, która działała jak narkotyk, wiązała słodyczą, by zrzucić z klifu i z uśmiechem patrzeć, jak łamiesz na ostrych skałach własną duszę i kości. Oddychała głęboko, usiłując zdystansować się do tego, co było. Zacisnęła usta, by wymusić na sobie milczenie. Chciała mu zarzucić jeszcze więcej, ale jednocześnie to, co robili teraz, nie różniło się w żadnym stopniu od kłótni urządzanych w przeszłości. Błąd – różniła się jednym. Tą kłótnią zbijali stojące w sobie mury, na dobre czy na złe, nie sposób było jeszcze ocenić.
Oczywiście, że miałeś wybór! Każdy go ma i on zawsze jest, trzeba po niego tylko sięgnąć! – mówiła tak, chcąc się chyba w jakiś sposób odegrać, może udowodnić sobie samej, że miała wolną wolę, kiedy tak naprawdę tak nie było. Światopogląd ojca wniknął w nią tak silnie, że niemal imitował już jej własną skórę. – Robiąc z siebie ofiarę nikogo nie usprawiedliwisz, tym bardziej samego siebie!
Zaciskała dłonie w pięści, różdżka już nie była w gotowości, szarpane ścięgna zaledwie drgały w konwulsjach zdenerwowania, ale z każdym jego kolejnym słowem uścisk na jej ciele słabł, jakby pęta puszczały, a zimno przenikało coraz głębiej, paraliżując mięśnie i wszystkie, nawet najdrobniejsze rurki niosące życiodajną krew. Świadomość tego, co czuje, umiejętność nazywania tego, zaczynała również słabnąć, jakby ogień gaszony powoli brakiem dokładanych polan. Mrugała, żeby odgonić płatki śniegu gnane wiatrem. Przełknęła mroźną, gorzką gulę. Uciekł, bo czuł się odpowiedzialny za śmierć matki. Nie mogła tego pojąć – dlaczego?
Przecież to nie była twoja wina – już nie krzyczała, ale głos był silny, twardy, o wiele mniej zły, zagniewany. – Zginęła z powodu choroby, nie z powodu syna, który uważał się… - był, Jackie? Był, uważał się czy może za takiego uważali go inni? – za innego. Miałeś ogromne szczęście, że ją poznałeś. Że widziałeś jej twarz, słyszałeś jej głos, widziałeś oczy, uśmiech, dotykałeś dłoni. Ja tego szczęścia nigdy nie doświadczyłam i nie doświadczę.
Zaklęcie było niezwykle celne, nie spodziewałaby się jakiegokolwiek innego rezultatu po Brenie. Różdżka wypadła z dłoni Vincenta, a on wydał się przed nią nagi, w jakiejś eterycznej formie ograbiony ze wszystkiego, co miał. I padł na kolana. Łzy, nie wiadomo czy wyschnięte przez wiatr, czy może dławione przez samą Jackie, nie płynęły już po policzkach, ale zniekształcały obraz przy każdym mrugnięciu, przez chwilę sprawiały, że świat dziwnie bladł, rozmazywał się, skraplał w jedną barwę. Po krótkiej chwili przykucnęła tuż przy nim – przykucnęła, tak, w aurorskim obowiązku zachowała postawę stabilniejszą i pewniejszą niż przeciwnik, jej brat – i dotknęła dłonią jego ramieniu. Była zła, ale gdzieś od wewnątrz, była rozżalona, ale to nikło w burzy, która trwała w jej wnętrzu od tylu lat.
Co ci to dało, Vinc? To, że stoisz przede mną teraz jako przegrany, znowu – dłoń przeniosła na jego policzek. Nie czuła żadnej różnicy temperatur. Oboje byli tak samo zziębnięci – tylko dziś czy przez całe swoje życie? – Nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłam. Co wieczór siadałam w twoim pokoju przy oknie, wierząc, że za chwilę wrócisz i spojrzysz na mnie w ten swój sposób, powiesz, że miałam tutaj nie wchodzić bez pytania. Tyle razy powstrzymywałam się na siłę przed zaśnięciem, żeby tylko wpatrywać się w ulicę przy ogrodzeniu, wierząc, że za chwilę się na niej pojawisz. Znienawidziłam cię przez te jedenaście lat tak bardzo, nie masz nawet pojęcia. Zostałam oklumentką, ojciec mnie tego nauczył. A ciebie nie było obok, kiedy umierałam codziennie na nowo. – spierzchnięte usta zawisły w czasie, nieco rozchylone w ostatniej wypowiedzianej głosce, jakby chciały wydać na świat jeszcze kilka słów, ale gdy uznały to za niepotrzebne, domknęły się. Jackie wstała, nieco chybotliwie przez zbyt mocny podmuch wiatru. – Namów go do spotkania. Zobacz, że się zmienił. I postarzał. Został szefem Biura Aurorów. A ty, kimkolwiek się stałeś, Vincencie Rinehearcie, powinieneś wiedzieć, że on też cię wypatrywał z nadzieją, że wrócisz cały i zdrowy. Dokładnie wtedy, gdy sądził, że nikt go nie obserwuje.
Patrzyła na niego z góry, ale bez dumy czy litości. Była pamiętliwa, dlatego cała jej przeszłość mówiła – dystansuj się.



pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Latarnia morska, Little Skellig - Page 7 7sLa9Lq
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5414-jackie-rineheart#122455 https://www.morsmordre.net/t5418-kluska-jackie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5423-skrytka-bankowa-nr-1349 https://www.morsmordre.net/t5424-jackie-rineheart
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]12.02.20 14:13
Nie był przygotowany; mimo dawno kreślonych scenariuszy, wyraźnych wizji materializujących obce sylwetki. Oczami wyobraźni, idealnie wyrysowywał koncepcje rychłego, nieubłaganego spotkania. Wiedział co powinien powiedzieć, jak zareaguje; przewidywał każdy, kolejny krok. Lecz podła rzeczywistość niezwykle szybko zweryfikowała charakterystyczne postępowanie. Wydobyła na zmrożoną powierzchnię wszystkie, ukrywane, skrajne odczucia. Wyciągnęła zalążki odległej przeszłości, nadając nowy, przerażający wydźwięk. Zmieniła i urealniła doczesność, która jeszcze do niedawna wyglądała tak idealistycznie i perfekcyjnie. Gwałtowna konfrontacja odkryła, uwidoczniła wszelkie prawdziwe intencje. Porywisty wiatr, nasączony słonymi kroplami morskiej wody, zdmuchnął nałożoną, potężną maskę, z zamiarem ukazania prawdziwego oblicza. I właśnie w takiej postaci urzeczywistniał swoją obecność. Mimo całkowicie ciemnego okrycia, oddawał pojedyncze, bolesne emocje. Wraz z kolejnym, przyspieszonym, intensywnym uderzeniem serca, wydawał element nowego tworu. Pewniejszego, dumnego, nadmiernie szczerego. Wylewnego, wrażliwego, skruszonego. Zranionego, odepchniętego, niezrozumianego przez żadną jednostkę. Prawdziwie stęsknionego, żałującego, pragnącego naprawić błędy. Silniejszego i walecznego, gotowego podjęcia najbardziej radyklanych koków. Czy dostrzegała zmiany? Potrafiła je zaakceptować? Czego spodziewała się tak naprawdę? Jak bardzo się zmieniła? Ile prawd zdążyła wyrzucić w jego stronę? Ile kłamstw usłyszy w międzyczasie, chcąc na nowo odzyskać zaufanie? Rozeznać w nowych, okalających realiach. Do jakiego momentu dopuści go do siebie? Czy jeszcze kiedykolwiek mi zaufasz?
Nie chciał, aby na dobre przesiąknęła męską dyktaturą. Aby przejął nad nią kontrolę, wszczepił swój punkt widzenia. Wierzył, że burzliwy charakter nie pozwoli na całkowite oddanie, a obserwacje dawnych perypetii dadzą do myślenia. Pragnął, aby nie była mu poddana. Miała własne, nieustępliwe, twarde zdanie. Marzył, aby zobaczyć w niej odległą aparycję matki, którą tak bardzo przypominała. Za którą tak niesamowicie tęsknił. Stała nieustępliwie, statycznie z wyważoną mimiką twarzy. Patrzyła surowo, pewnie, oceniając każdy, minimalny odruch. Analizowała wykrzyczane wersety; wyglądała tak, jakby nie zrobiły na niej wrażenia. Co on z tobą zrobił? Czyżbyś była aż tak zaślepiona? On również patrzył intensywnie, wyczekująco. Pierś unosiła się w akompaniamencie wewnętrznego rytmu narastającego zdenerwowania. Wiatr zawijał ciemny materiał, targał kosmyki, kaleczył policzki. Wnętrze bolało od nadmiaru skrajnych odczuć, przenikliwego zimna, zmęczonych mięśni i wrażliwych tkanek. Czekał, na słowa, które wywiercą potężną dziurę w delikatnym ciele. Gdy dotknął najodleglejszej głębi; wślizgnął na twarz wyraźne oznaki zdumienia. Tak jak teraz, gdy głowa odwróciła się w stronę kamiennego klifu. Gdy wzrok hamujący ciepłą ciecz, doglądał potężne rozbijające fale. Jedna z nich zalała jego organizm, gdy z trudem wypowiedział jedno słowo: – Ofiarę? – powtórzył. Usta zadrżały, lecz tonacja cechowała się ostrością, surowością i zawodem. Dłoń usilnie zacisnęła się na głogowym trzonku. Kostki zbielały od nadmiaru siły. Błękitne tęczówki rozbłysły niemym blaskiem, który przenikał całe, siostrzane ciało. Wyszukiwał pozostałości jej prawdziwej tożsamości. – Miałem wybór i z niego skorzystałem. – dodał w tej samej, drżącej intonacji. Nie dowierzał, że była w stanie powiedzieć mu coś takiego. – Z takim podejściem, coraz mniej żałuję swojej decyzji. – odwrócił głowę, aby poprzedzając kolejną wypowiedź, nie patrzeć w jej oczy. Potrząsnął głową z niedowierzaniem, a potężny żal zalewał serce. Czy można cię jeszcze w jakiś sposób odratować? Zdanie, które zawisło na końcu języka, kaleczyło krtań. Było wymowne, obrzydliwe, słuszne: – Stałaś się taka sama jak On. - zatraciłaś siebie, przegrałaś walkę. Odcięłaś od przeszłości, jednostek, które uzupełniały te rodzinę. Nie podjęłaś żadnych, naprawczych kroków. W którą wersję wydarzeń, naprawdę uwierzyłaś? Czy kiedykolwiek poprosiłaś go o jakąkolwiek interwencję? Czy emocje, które tak intensywnie wyrażasz są prawdziwe? Czy w tym momencie uczuciem które obezwładniło sylwetkę był potężny, niezrozumiały zawód? Jeszcze przez chwilę nie opuszczał potężnej broni. Dłoń trzęsła się we własnym, pulsacyjnym rytmie. Przedmiot celował w samo serce; mógł rozerwać je na strzępy. Cała twarz, wyrażała setki niezrozumiałych emocji; ciepłe łzy spływały po policzkach, powoli, bezwstydnie, miarowo. – A skąd ty to możesz wiedzieć? – wyrzucił nagle w odpowiedzi na stwierdzenie zaprzeczające jego winie. Dłoń zadrżała w rytmie tegoż ruchu. Nie mogąc zapobiec śmierci osoby, którą kochał najmocniej, przejmował całą odpowiedzialność. Wchłaniał wszystkie winy. Przeoczył jeden, istotny incydent, który mógł odwrócić bieg wydarzeń. – Miałaś zaledwie dwa lata… Nic nie rozumiałaś! – szczere, przenikliwe, kaleczące aż do bólu słowa, wychodziły z jego ust tak celnie, tak świadomie. W jednej chwili cała, nagromadzona łagodność dawała upust przeraźliwym wyrzutom, oskarżeniom, niemalże obelgom. Wszystko to, co przez ponad jedenaście lat  kłębiło się w duchu, pragnęło wylać na zmrożoną powierzchnię. Przygnieść i zalać przeciwnika – doszczętnie. Na kolejne słowa, powstrzymał się od komentarza. Były prawdą, nie mógł zaprzeczyć. Została odebrana przedwcześnie. Zabrała ze sobą dziewczęce nauki, przenikliwe ciepło, spokój, opanowanie i wrażliwość, spajającą trzy indywidualności. Zaklęcie ugodziło w sam środek. Obdarło z godności, wyrwało wnętrzności. Obca formacja wtargnęła między bliźniacze więzy krwi. Zakłóciła, przerwała wypowiedzi, zatrwożyła. Wzburzyła krew, wyostrzyła wzrok, lecz tylko na chwilę. Nadmiar wrażeń, połączony z przenikliwym zimnem wniknął w męskie tkanki. Opadł bezsilnie, bezwładnie, brzemiennie. Materiał na kolanach, nasiąkł zimną, rozbieloną cieczą. Głowa niemalże dotykała chropowatej struktury; dłonie nagarniały puszystą materię. Nie musiał być wojownikiem. Nie był aurorem – nikt nie zabroni mu rozpadać się i składać na nowo. Czy może zostać tu na zawsze, zamarznąć? Dłoń na ramieniu nie przynosiła ukojenia. Nie podnosił wzroku. – Dla ciebie byłem przegrany? – zapytał beznamiętnie. Chciał skończyć ten wyimaginowany teatrzyk. Dłoń przeniosła się na policzek, lecz nie przywitał jej czułym gestem. Trwał w bezruchu; łzy już dawno przestały krążyć po zziębniętej strukturze skóry. – Ja nie wiem co mam powiedzieć… – zdążył wydusić z siebie, gdy kobieta wypowiedziała szereg zdań. Wersetów, które powinny rozgrzać obolałe serce. Sylab, które tak bardzo chciał usłyszeć. Lecz widział je jakby za mgłą – rozpływały się, rozjeżdżały, zmieniały z każdą, gorejącą sekundą. Jeszcze na chwilę złapał jej wzrok szukając potwierdzenia. Niespodziewanie dźwignął się do pionu; mogła czuć nieświadome odepchnięcie. Westchnął przeciągle, odwrócił wzrok w stronę nieznajomego oprawcy. Dopadnę cię, możesz być tego pewny. Stanął pewnie, stabilnie. Poważny ton dawał do zrozumienia, że dobre intencje były niepotrzebne. – Nie wierzę w żadną interakcję z jego strony. – rzucił. – Nie wierzę w to, że się zmienił. Nie wierzę, że czekał, tęsknił, żywił nadzieję, cokolwiek… – ruszył w lewą stronę, aby odzyskać wytrąconą różdżkę i schować do głębokiej kieszeni. – Tacy jak on, nigdy się nie zmieniają! – wypowiedział zatrzymując się w niewielkiej odległości od jej drżącego ciała. Nie miał w sobie żadnych emocji. – Gratuluje szerokiej gamy sukcesów. Na mnie już pora. – odwrócił się na pięcie; zaczął zmierzać w przeciwległym kierunku. Na sam koniec, zatrzymując się gwałtownie dorzucił: – Jeżeli jeszcze kiedykolwiek będziesz coś ode mnie chciała, twoja sowa na pewno mnie znajdzie. Żegnaj. – nie odwrócił się już ani razu. Szedł nieustępliwe skrywany przez śnieżne podmuchy zimowego wiatru. Wytrzymał jedną z najcięższych konfrontacji w nowej rzeczywistości. Nie wiedział, że los szykował dla niego jeszcze gorsze wyzwania. Przyśle demony z najgłębszej czeluści piekieł.

| zt  tears



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]30.10.20 12:22
Noc z 20 na 21 sierpnia

Zdążyła złapać parę godzin snu przed umówioną godziną spotkania, lecz i tak czuła pewną formę ciążącego dyskomfortu - minęły czasy, gdy podrywanie się na sygnał i otrzepywanie z senności przychodziło jej instynktownie; nie mając obowiązku stawiania się na nocnych dyżurach zapomniała też, jak to jest utrzymywać aktywność o najpóźniejszych godzinach. Krótka, letnia noc chyliła się już właściwie ku końcowi. Niebo nie było atramentowe i upstrzone gwiazdami, więc obierając sobie miejsce na skale miała doskonały widok na horyzont rozlewający się od dołu mlecznoniebieską łuną. Do świtu jeszcze trochę zostało, ale był bliżej niż dalej. Z drugim sojusznikiem, który powinien zjawić się tu wkrótce, będą mieli akurat dość czasu, żeby rozeznać się w terenie, nim wilkołak przejdzie przemianę zwrotną.
Likantropia była klątwą, z którą uzdrowiciele nie mierzyli się w szpitalu. Jeżeli czarodziej akurat skrzętnie jej nie ukrywał, robili wszystko, aby dyskretnie pozbyć się go z oddziału jak najszybciej, jeszcze nawet w czasach, gdy rząd dopuszczał wynaturzenia. Obecnie nie sądziła, by zarząd Munga był podobnie łaskawy. Wilkołaki stanowiły zagrożenie dla społeczeństwa, ale przy odpowiednim pokierowaniu mogły stać się także interesującą bronią. Elvira to rozumiała, a choć najchętniej trzymałaby się z dala od istot podobnych Runcornowi, nie miała możliwości ani chęci odmawiać pierwszego powierzonego jej zadania. Tożsamość wilkołaka, przynajmniej ta najbardziej prawdopodobna, była jej znana po tygodniu pracy polegającej na analizowaniu poszlak. Jeżeli się nie myliła, zadanie zapewne okaże się prostsze - ostatecznym dowodem miało być ujrzenia likantropa na własne oczy, do twarzy pacjentów przewlekłych miała znacznie lepszą pamięć niż tych trafiających do szpitala z przypadku.
Nie będąc w stanie ustalić miejsca zamieszkania byłego alchemika, w listach z sojusznikiem (dotąd wiedziała tylko, że ma na imię Cillian) zdecydowali się wykorzystać pogłoski. Czas uciekał, nie powinni marnować go więcej.
Liczyła na to, że towarzysz okaże się rosłym facetem od brudnej roboty; przemieniony wilkołak może i był słaby, ale kto wie, w jaki sposób zareaguje. Ona nie była stworzona, by kalać sobie ręce walką z jakąś bestią, nie mieli zresztą na celu nikogo zabijać, jedynie przekonać do swoich racji. Do tego należało użyć perswazji, jakiejś formy wymiany. Pewna była, że ten element planu leżał po jej stronie, gdyż to ona znała Elphiasa Runcorna lepiej z czasów pracy na oddziale.
Dostępu do akt szpitalnych już nie miała, ale na całe szczęście przez te wszystkie lata kariery zapełniła całe góry pergaminu odręcznymi notatkami. Większość z nich leżała teraz na dnach skrzyń i w głębi szaf, bo nie miała serca palić własnej pracy. Ostatnie dwa dni spędziła więc na przetrząsaniu ich, aby przypomnieć sobie kim był Runcorn i na co cierpiał nim dosięgnęła go klątwa.
Wiedzę tę zamierzała później wykorzystać; wychodziła z założenia, że nie ma skuteczniejszej metody niż oferta pomocy zakotwiczona w strachu o własne życie.
Na klifach pojawiła się z zapasem, przystając niedaleko przepaści i podziwiając morze. Rzadko miała na to okazję, zdecydowaną większość życia spędziła w środkowej Anglii. Na terenie Irlandii nie była nigdy i właściwie, jeżeli tak o tym pomyśleć, była to jej pierwsza wyprawa zagraniczna. Otuliła się ramionami, dumając nad tą myślą.
Dla celów praktycznych zrezygnowała z szaty, zamiast tego ubierając luźne spodnie, wysokie buty oraz czarny płaszcz z kapturem, którym mogła zasłonić jasne włosy i mniej rzucać się w oczy w ciemnościach.
Czekała, ściskając schowaną w kieszeni różdżkę.

Wywar ze szczuroszczeta wzięłam ze sobą, co tam


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]29.11.20 0:29
Polowania na wilkołaki nie były czymś, co praktykował często, nigdy nie decydując się na zostanie brygadzistą, chociaż wielokrotnie słyszał, że miał ku temu jakiś potencjał, który finalnie marnował. Mogła być to prawda, ale zdecydowanie bardziej wolał zajmować się całą magiczną fauną niż jednym elementem, będącym wynikiem klątwy. Nigdy też nie piętnował ich wybitnie, czasami współpracując z osobami dotkniętymi tym schorzeniem i póki nie próbowali podczas pełni rzucić mu się do gardła, byli mu tak samo obojętni, jak większość świata. Polował, bo lubił, bądź akurat ktoś mu proponował trochę zabawy, brutalności i rozlewu krwi. Jednak podczas dzisiejszej pełni, miał zdecydowanie inne pobudki oraz cele, więc nie było tu miejsca na czyjąś śmierć. Czas uciekał i trzeba było odszukać niejakiego Elphiasa Runcorna i tylko odrobinę ubolewał nad faktem, że towarzyszyć miała mu jakaś panna, a nie wierne psy, które stracił jeszcze przed powrotem do kraju. Niby pocieszało, że w wymienionych listach, ów towarzyszka zdawała się konkretna i chłodna, a więc istniała szansa, że się dogadają i wywiążą bez problemów z powierzonego zadania. Nie lubił zawodzić, zwłaszcza kiedy wymagano od niego umiejętności wielokrotnie przećwiczonych, teoretycznie pewnych.
Ustalając godzinę, brał pod uwagę, ile czasu zajmie im odnalezienie Runcorna, gdy będzie stanowił już mniejsze zagrożenie. Zbyt wcześniej oznaczało spotkanie ze wściekłym wilkołakiem, a zbyt późno szansę, że wcale go nie odnajdą, bo zdąży zbiec z wyspy. Analizując to, dobrał, miał nadzieje idealnie i taką też porę podał Elvirze. Mimo to samemu pojawił się nieco wcześniej, aby rozejrzeć się po okolicy, korzystając z mroku nocy, którą rozświetlał jedynie księżyc, dający jednak o wiele mniej światła, gdy wchodziło się między drzewa. Nie szukał bezpośrednio wilkołaka, wręcz pilnował, aby nie wejść mu w drogę już teraz. Przysłuchał się ciszy, próbując wyłapać skowyt psowatych, jakie mogły zamieszkiwać ów wyspę i stać się przypadkowymi kompanami. Nie liczył na wilki, a chociaż lisy dla których ów miejsce zdawało się idealnym. Finalnie nie usłyszał nic, dlatego cofnął się, aby dotrzeć do umówionego miejsca, najbardziej bezpiecznego, ale nie odległego od okolicy, którą chciał przeszukać. Zatrzymał się na krótki moment, kilka metrów od dziewczyny, przez chwile obserwując ją z dystansu. Miał okropne wrażenie, że nie była kimś, kto mógł sobie poradzić z wilkołakiem, a więc mogła okazać się dodatkowym obciążeniem, zamiast osobą, która dotrzyma mu kroku. Pozostawało mu więc liczyć, że będzie, chociaż dość wyszczekana i cwana, aby przekonać Elphiasa do współpracy. W zamian mógł spróbować zadbać, aby nie stała jej się krzywda, gdy coś wyrwie się spod kontroli. Podszedł do niej, by przystanąć obok.
- Został nam maksymalnie kwadrans i musimy ruszać.- mruknął, zamiast jakiegokolwiek powitania. Rzucił jej krótkie spojrzenie, by chwilę później poczuć, jak skręca go wewnętrznie.- To chyba żart.- rzucił cierpko, spoglądając na blondynkę, która wcale nie była mu obca. Naprawdę to na nią musiał trafić? Do cholery jasnej. Ledwie parę godzin temu chciał zrobić jej krzywdę, doprowadzić do sytuacji, gdzie złamałby wkurzający upór, a obecnie miał niejako zadbać, aby opuściła w jednym kawałku Little Skellig. Mógł zostać jej oprawcą, a teraz miał być kompanem. Nadal nie brzmiało to ani odrobinę zabawnie.- Postaraj się być cicho i słuchać, bo jeśli wpakujesz się na wilkołaka, który nie zdąży się zmienić z powrotem. Zostawię Cię tutaj.- ostrzegł. Kłamał, tylko w jakimś stopniu, a dlaczego nie zrobiłby tego, zamierzał pozostawić dla siebie i skupić się na tym, co na nich czekało. Odczekał parę minut, by w końcu odwrócić się i odejść kawałek. Sięgnął po różdżkę, aby odruchowo wypowiedzieć znaną sobie inkantację, która dawała pogląd na to, co znajdowało się na około. Może chwilowo za szybko, ale wolał od pierwszego momentu, mieć pewność co chowa się przed wzrokiem.
- Homenum Revelio.- lekki ruch judaszowca okazał się niewystarczający, bo gdy tylko słowa opuściły jego usta, nie stało się nic czego oczekiwał. Magia była kapryśna, a to nie wróciło dobrze, chociaż był gotów zrzucić winę na dziewczynę stojącą obok. Jej obecność działała drażniąco, najwyraźniej wystarczająco, aby rozproszyć go.- Homenum Revelio.- powtórzył, jakby nie zrażony pierwszym potknięciem. Rozejrzał się powoli, gdy wszystkie żywe stworzenia na około zyskały delikatną poświatę, zdawała się słabsza niż normalnie oraz zdecydowanie nie tak rozległa jak zwykle, ale nie przejmował się tym.- Tędy.- mruknął tylko, idąc w wybranym kierunku.


W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew

Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]30.11.20 22:20
Powiedzenie mówiło, że nie wypada oceniać ksiąg po okładkach ani eliksirów po barwie, lecz nasuwające się samo przez się skojarzenie kruchości strzelistej, kobiecej sylwetki nie było wcale dalekie od rzeczywistości. Elvira była wysoka, nad wyraz szczupła, a jeżeli zrzuciłaby z głowy czarny kaptur, połyskujące, anielskie włosy i rysy twarzy bardziej dziewczęce niż kobiece zapewne nie dodałyby jej wiarygodności. Z tego zresztą powodu tego nie zrobiła, trzymając się kurczowo obszernego płaszcza i mocno oplatając palce wokół schowanej w kieszeni różdżki. Podczas misji takich jak ta udawanie wojowniczki, którą wcale nie była, jedynie wystawiłoby ją na śmieszność - od razu więc obrała sobie za cel trzymać się w cieniu i działać zgodnie ze swoją specjalizacją; subtelnie, z perswazją, jako cichy sojusznik życia. W tym wypadku życia porzuconego wilkołaka, który lata temu został wyklęty z opieki szpitalnej.
Wiedząc, że w zadaniu towarzyszyć jej będzie mężczyzna, po cichu liczyła, że będzie to ktoś porządnie zbudowany jak Schmidt albo przynajmniej władający potęgą choć w połowie tak imponującą jak Macnair. Ktoś ją wszak musiał osłaniać i pilnować, by sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. A jeżeli trochę przy tym ucierpi, cóż z tego. Daleko do uzdrowiciela nie miał.
Usłyszała kroki z wyprzedzeniem, nie odwracała się jednak dopóki nie dobiegł ją głos przy boku. Cichy, całkiem przyjemny dla ucha. Znajomy. Zmarszczyła brwi i zacisnęła zęby, chwytając w garść materiał własnego płaszcza i ściskając tak, jakby chciała wycisnąć z niego nieistniejącą wodę.
- O sobie mówisz, mam nadzieję - wycedziła, a potem instynktownie odsunęła się od krawędzi klifu, postępując parę kroków w tył, a przy tym ani na moment nie spuszczając go z oczu; zwiększając dystans, ciekawa i niejako niepewna, co zrobi. W listach wydawał się rozsądniejszy niż na żywo, ale cholera wie, co mu do tego pustego łba strzeli, pokazał już wszak raz, że nad sobą nie panuje. - A ciebie skąd przygarnęli, z ulicy? - zapytała zanim zdążyłaby ugryźć się w język, zupełnie pomijając fakt, że sama jak najbardziej została w ten sposób wcielona. Ale jeżeli ją przygarnęli z ulicy, to na pewno z lepszej niż jego. - Phi. Ty też postaraj się być cicho i przede wszystkim nie odzywaj się, kiedy będę rozmawiać z Runcornem, bo wszystko zepsujesz - stwierdziła wyniośle, krzyżując ramiona na piersi i dochodząc do wniosku, że na ten moment odpuści sobie dalsze komentarze. Facet od razu przeszedł do konkretów, i jakkolwiek nie byłby brutalnym idiotą, w tym jednym ciężko było się z nim nie zgodzić; mieli cel ważniejszy od głupich sprzeczek, a już na pewno ważniejszy od niego.
Spojrzała na niego wrogo, gdy zasugerował, że ją zostawi. Choć na samo wyobrażenie robiło jej się nieswojo, nie okazała lęku tylko zadarła nos wyżej i ruszyła w dół zbocza jako pierwsza, dopiero parę kroków dalej zwalniając, aby miał szansę ją wyprzedzić. Nie wierzyła w to, że naprawdę by to zrobił, nie miał prawa. Nawet ona nie była tak egoistyczna, żeby z powodu paru drażniących słów złamać zaufanie Rycerzy, nie będące znowu wcale pewnie ugruntowanym.
Być może nie zauważył złośliwego uśmieszku jaki posłała w stronę jaśniejącego horyzontu, kiedy musiał powtórzyć zaklęcie. Trochę ją to frustrowało, trochę bawiło, przede wszystkim jednak utwierdziło w przekonaniu, że się co do niego wcale nie myliła.
- Runcorn był moim pacjentem. - powiedziała szeptem, gdy mijali kępy wysokich traw i zbliżali do ściany karłowatych drzewek, która była ostatnim, co miało oddzielać ich od schodków prowadzących do wnętrza latarni. - Jestem uzdrowicielem. - mruknęła takim tonem, jakby chciała dodać "niektórzy z nas mają pracę i nie muszą kraść". - Choruje na transmutacyjne zaniki organowe, pisałam ci o tym. Mam nadzieję, że chociaż zajrzałeś na to, na czym ta choroba polega? - dopytała sceptycznie, a potem pokręciła głową i wyciągnęła różdżkę, aby mieć ją w pogotowiu. - Będzie tak jak pisałam - Właściwie to pisali, obaj, bo to była ich wspólna decyzja. - Osłaniasz mnie i reagujesz, jeżeli zachowa się agresywnie. Ja postaram się mu przemówić, zaoferuję pomoc uzdrowicielską, dostęp do eliksirów, oczywiście w formie przysługi. Jeżeli się uda, spróbuję rzucić Paxo albo Ignominię. Po pełni na pewno będzie obolały i rozdrażniony, a to są pokojowe zaklęcia, które koją nerwy. - I siłą rzeczy mogą działać na ich korzyść.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]25.12.20 18:21
- Oczywiście.- kpina wybrzmiała echem w głosie. Zdusił uśmiech, chociaż najpewniej zadowolenie błysnęło w błękitnych tęczówkach, gdy dziewczyna odsunęła się od krawędzi klifu. Najwyraźniej instynkt samozachowawczy działał u niej lepiej, niż mógłby przypuszczać. Pomimo kiepskiego początku znajomości, nie zamierzał zepchnąć ją w przepaść, tyle mogła być pewna… potrzebował ją przez pewien czasu. Dzięki wymienionym listom miał pewność, że w przekonywaniu wilkołaka do współpracy poradzi sobie po tysiąckroć lepiej niż on sam. Nie miał cierpliwości do operowania słowem, prób namówienia kogokolwiek do słuchania bez użycia siły. Mógł ją obronić przed napastnikiem, lecz na tym jego rola mogła się zakończyć. Co prawda, kiedy pierwsze słowa opuściły jej usta, odrobinę zwątpił czy chciał nadstawiać karku za nią, jeśli cokolwiek pójdzie nie tak.
Nie musiał jej tłumaczyć, dlaczego tu był i dzięki komu, gdy póki co poza rozdrażnieniem nie wywoływała niczego innego, więc zbył milczeniem pytanie, aby chwilę później wywnioskować jedną rzecz.- Czyli jesteś znajdą z ulicy.- mruknął, celując odrobinę na oślep. Była jednak szansa, że właśnie tak zmuszono ją do określenia się w konflikcie, skoro zasugerowała i jemu taki przypadek.
Posłał dziewczynie krótkie spojrzenie, kiedy kazała mu być cicho. Gdyby tylko ich cel był inny, najpewniej bez wahania, cofnąłby się i pozwolił jej działać, by sama wytropiła wilkołaka, skoro była taka mądra. Dziś nie było na to czasu, a ponad wszystko nie chciał dopuścić, aby Runcorn zniknął z wyspy, nim dotrą do niego. Już teraz tracili cenne minuty na szczeniackie pyskówki i próby udowadniania, kto tu ma więcej do powiedzenia, czyja jest racja. Na nieszczęście dla Multon, był dupkiem do tego stopnia, żeby w krytycznej sytuacji rozważać pozostawienie jej samej sobie, lecz tylko w sytuacji kiedy sama będzie się o to prosiła. Mógł z nią współpracować, ale do pewnego momentu musiała go słuchać, bo w całokształcie miał więcej doświadczenia w tropieniu zwierząt i ludzi.
Ignorował ją na tyle, na ile pozwalał mu obecny moment, a więc nie zwrócił uwagi na złośliwy uśmiech, który ozdobił kobiece usta. Kolejna porcja nerwów nie była mu potrzebna, kiedy musiał skupić się na większej ilości bodźców. Magia potrafiła być kapryśna, zaklęcia nie dawały rezultatu, którego chciał, przywykł już do tego, ale teraz mimo mniejszego pola działania, zobaczył i tak wystarczająco, aby nabrać pewności co do kolejnych podjętych kroków. Latarnia majaczyła w oddali, zdawała się idealną kryjówką, lecz tak do bólu oczywistą, że im bliżej byli tym zaczynał wątpić, czy Elphias wybrałby akurat ją. Z drugiej strony, pewnie nie spodziewał się gości.
Zerknął na Elvirę, kiedy zaczęła mówić. Był skory pochwalić ją, że każde słowo padało szeptem, nawet do niego docierając ledwo.
- Zmiana narządów wewnętrznych na inny, tak, dowiedziałem się, co kryje się pod nazwą choroby.- przytaknął. Niby nie musiał, przecież to jej wiedza miała tutaj wieść prym, ale mimo wszystko wolał wiedzieć, nawet jeśli ta informacja za jakiś czas uleci z pamięci. Kiedy podeszli już blisko latarni, złapał dziewczynę za ramię, by zatrzymała się. Chwyt nie był już tak brutalny, jak wcześniej, ale nadal stanowczy.- Tak jak ustaliliśmy.- poprawił ją, chociaż błękitne tęczówki utkwione były już w innym miejscu niż dziewczęca sylwetka.- Najwyraźniej zapomniałaś, że miałaś też trzymać się z tyłu. Jeśli Runcorn ma ochotę skoczyć komuś do gardła, ma skupić się na mnie, więc nie biegnij tak do przodu.- zrobił jeszcze kilka kroków do przodu, aby zaraz przykucnąć jakieś półtora metra od schodków.
- Nie było Go tu w ostatnich godzinach. Na ziemi, nie widać żadnych świeżych śladów, które by nas interesowały. Te to jakieś gryzonie, coś parzystokopytnego… - wyprostował się, by przejść kawałek dalej i z daleka od schodków.- ale tutaj mamy coś, co porusza się na czterech w nieregularnym kroku, opiera się mocniej na tylnych.- znał trop wilkołaka, wątpił, aby się pomylił. Tygodnie nauki pod okiem pewnej brygadzistki, która katowała go szczegółami, dały efekt.
- Chodź.- szepnął, spoglądając na dziewczynę i obchodząc latarnię. Czyżby miała inne wejście, coś, o czym wiedział wilkołak, ale oni jeszcze nie. Jeśli się mylił, był czas, aby jeszcze wrócić i przetrząsnąć latarnię w poszukiwaniu celu.


W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew

Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]25.12.20 22:48
- Perłą wyłowioną z Tamizy, okruchem diamentowym znalezionym między kostką brukową, gwiazdą, która spadła z nieba... mam wymieniać dalej? - uniosła brew i przewróciła oczami na durny komentarz; choć określenie "durny" zapewne nie korelowało odpowiednio z tak dosłownym odbiciem jej własnej złośliwości, tym gorszym, że zupełnie zgodnym z prawdą. W jaki sposób to wyczuł? Czy zachowywała się i wypowiadała w sposób nazbyt oczywisty? Z jednej strony odczuła podziw, z drugiej niepewność, choć nijak niezwiązaną z postacią barczystego (niech mu będzie) mężczyzny. Musiała przykładać więcej wagi do słów, naprawić tę spękaną ostatnio maskę kłamstw, którą przez lata nakładała w szpitalu. Runcorn musiał im zaufać, musiał uwierzyć w szczerość słów, których sama nie była pewna - a choć do zadania przygotowała się dobrze, wiedziała, co powiedzieć, nawet tak prosta rzecz jak niewłaściwa mimika mogły wszystko zniweczyć. Stresowało ją to, ale i napędzało słodkim prądem adrenaliny.
- Dobrze, odrobiłeś lekcje. Więcej wiedzieć nie musisz, ale mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, jakie ta choroba niesie za sobą potężne zagrożenie. - Nie rozwlekała się dalej nad jej specyfiką ani nad informacjami, jakie odświeżyła sobie z dokumentów Runcorna, Cillianowi nie było to do niczego potrzebne. To ona musiała pamiętać, że choroba wilkołaka dotykała specyficznie tarczycy i lewej nerki. Jedna z mniej zabójczych kombinacji w porównaniu do przypadków kończących się szybką śmiercią, lecz wciąż prosta droga do katastrofy, jeżeli nieleczona właściwie i regularnie. Pomijając oczywiste niewydolności, w okolicach tchawicy nie było miejsca na większy organ; nagły atak wywoływał znaczące duszności.
Zacisnęła zęby, by powstrzymać syk, gdy złapał ją za ramię; reagowała jak żmija i w pierwszym momencie chciała go ugryźć w palce, ale powstrzymała ją ostrożność i świadomość powagi sytuacji, w której się znaleźli. Zresztą, tym razem nie poważył się na szarpanie, nie zostawił siniaków - a poza tym miał rację, chociaż mógł zapomnieć o tym, że przejdzie jej to przez gardło. Pozwoliła mu pójść przodem i w milczeniu słuchała wskazówek. Ona nie znała się na polowaniach ani na tropieniu śladów, nie próbowała się wtrącać, by nie zabłysnąć głupotą. Zaufała mu, choć z oporami i pozwoliła poprowadzić się wokół latarni.
Z początku nie była w stanie dostrzec śladów, o których mówił - była spostrzegawcza, ale nie miała żadnego doświadczenia, więc potrzebowała dłuższej chwili, by zrozumieć, za czym w ogóle podążają. Niestety, miała również braki w obronie przed czarną magią, i tak nie odróżniłaby tropów wilkołaka od takiego na przykład psa. Żadnego problemu nie sprawiło jej natomiast dostrzeżenie dziwacznie splątanej kępy bluszczu, który obficie porastał spodnią część latarni, a niedaleko ziemistego uskoku i wielkiego głazu splatał się w formację, którą ona nazwałaby spiętą zasłoną.
- Hm - mruknęła na wszelki wypadek, gdyby Cillianowi nie rzuciło się to w oczy, a następnie odczekała, by ruszyć w tym kierunku kilka kroków za nim.
Tak jak myślała, za roślinami i kamieniami skrywało się przejście, dość szerokie, by przekroczyło je dwóch szerokich mężczyzn, lecz wystarczająco strome, by nie dało się stawiać swobodnie stóp - a przynajmniej nie tak drobnych jak jej. Chętnie by teraz Cilliana pospieszyła, lecz na ten moment była już zbyt skupiona, by marnować oddech na odzywki. Schodzili w czeluść, która mogła skrywać absolutnie wszystko - a po zbzikowanym, wyklętym alchemiku także nie należało spodziewać się sympatii. Pozwoliła sobie rzucić Lumos, nie miała bowiem wilczego wzroku ani nie zamierzała zabijać się na osypującym się żwirze. Jeżeli chcieli obwieszczać dobre zamiary, nie powinni zakradać się jak złodzieje.
Ale tu jebie - pomyślała sama do siebie; im niżej schodzili, tym intensywniejszy stawał się smród wilgoci, sierści i czegoś ostrego, co przywodziło Elvirze na myśl gabinety alchemików w Świętym Mungu. Czy Runcorn próbował przygotowywać sobie swoje eliksiry na własną rękę? A jeśli tak, jak mu to szło? Zapewne nie potrafił przewidzieć epizodów nawrotu i remisji, dobrać dawek w zależności od stanu, zastosować interwencji ostrodyżurowej w przypadku nagłego ataku. Musiała trzymać się nadziei, że z powodu likantropii nie próbował nabrać uzdrowicielskich kwalifikacji na własną rękę albo że przynajmniej nie był na to wystarczająco błyskotliwy - inaczej ich argument byłby o kant dupy rozbić.
- Blisko już? - szepnęła do Cilliana, gdy ziemia zrobiła się bardziej twarda i zamiast kamieni stąpali po popękanych kafelkach. Czy ta piwnica była tutaj zawsze? - Widzisz cokolwiek?
Na odpowiedź nie musiała czekać długo - nabiegła od strony ciemnego kąta niskiego pomieszczenia, do którego wreszcie zawędrowali. Niewielki promień światła na krańcu jej różdżki nie sięgał tak daleko - w powietrzu wyczuła jednak woń dymu, jakby niedawno zgaszonej świecy.
- Goście - ochrypły głos, ledwo podobny do tego, który zapamiętała; choć przynajmniej w taki sam sposób ironicznie przeciągał samogłoski. Runcorn był dawniej dumnym człowiekiem, Merlin jeden wie, czy cokolwiek z tego mogło mu pozostać. - Czego im potrzeba? Akurat dzisiaj. Akurat teraz. - Nawet słyszalna słabość nie dałaby rady przykryć sarkazmu.
Elvira odetchnęła powoli przez nos, mając świadomość, że im szybciej zacznie mówić, tym lepiej. Palce zaciśnięte na różdżce miała już lekko spocone, ale gdy nabrała tchu, była siebie zupełnie pewna.
- Niczego więcej niż rozmowy. - Sosnowe drewienko trzymała blisko, światło oświetlało ją, podkreślając rysy twarzy, która powinna mu być znajoma. - Pamiętasz mnie? Jestem uzdrowicielką. Parę lat temu uratowałam ci życie.
Nie usłyszała odpowiedzi, nie od razu - i nie miała pojęcia, czy jest to dobry znak.

---
Kość jeden
1. Brak zaufania - Runcorn rzuca w nas fiolką z eliksirem Garota
2. Brak zaufania - rzuca zaklęcie Lancea
3. Brak zaufania - nie odpowiada, próbuje skryć się w mroku, aby nas zmylić: może próbować uciec z podziemi

Kość dwa - jeśli celuje, to w kogo
1. Elvira
2-3. Cillian (bo bliżej stoi)


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]25.12.20 22:48
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością


#1 'k3' : 3

--------------------------------

#2 'k3' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Latarnia morska, Little Skellig - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]26.12.20 22:13
Ledwo powstrzymał się przed przewróceniem oczami, gdy zaczęła wymieniać. Rzucił jej krótkie spojrzenie, gdy rzuciła pytaniem.- Mówiłaś coś? – odburknął jedynie i dałby wiele, aby nie usłyszeć tego, co przed chwilą padło. Perła, diament, gwiazda… miała dziewczyna rozmach, nieco nieadekwatny względem tego, co widział, kiedy już przyszło mu zatrzymać na niej spojrzenie. Na jej nieszczęście pracował dużo z ludźmi, nawet więcej niż by szczerze chciał. Istna śmietanka parszywego towarzystwa, wątpliwie umilała czas i szargała nerwy, dlatego wiedział jakich słówek się łapać, czego doszukiwać w potoku słów, którymi był zarzucany. Co takiego mogło stać się jego przewagą w odpowiednim momencie.
- Byłaś milsza w listach, ale tak, odrobiłem.- mruknął nieco marudnie.- Domyślam się, że zmiana płuc w dodatkową wątrobę albo nerek w coś innego, to niezbyt przyjemne i potrzebne dla organizmu.- pierwsza opcja zdawała się groźniejsza, a przynajmniej przy takiej wiedzy, jaką posiadał. Może finalnie obie były równie przykre w konsekwencjach? Nie zamierzał dopytywać. Nie zwrócił uwagi na jej niezadowolenie, które zdradziła po stanowczym zatrzymaniu w miejscu. Póki nie działała mu na nerwy i nie robiła czegoś zagrażającego im obu, tak nie zamierzał sięgać po brutalną siłę. Jak na razie była kompanem, kimś na równi z nim, więc miał większą tolerancję i znikome przejawy troski, aby oboje wyszli z tego cało oraz jak najszybciej zrobili, co musieli. Wiedział, że odnalezienie wilkołaka spoczywa tylko na nim, gdy dziewczyna dość zauważanie nie wiedziała za czym podążają, nawet kiedy dokładnie wyjaśnił, co znajduje się na ziemi… jaki trop tam pozostał. Zaskakujące, że w ogóle starała się cokolwiek dostrzec. Zmiana podłoża znacznie utrudniała zauważenie kolejnych śladów, ale mniej więcej wiedział jaki kierunek obierały, więc drugie wejście musiało być gdzieś u podnóża latarni.
Zauważył dziwnie zagęszczone krzaki w jednym miejscu chwile, zanim Multon zdradziła, że również rzuciło jej się to w oczy. Potwierdził lekkim skinieniem, podchodząc zaraz, aby odsunąć przeszkody z drogi i wejść do środka. Poruszając się na dwóch nogach, ciężko było zachować równowagę przez nachylenie ziemi, lecz dla wilkołaka droga musiała być neutralna, gdy trzymał się pewniej na czterech.
Zamykając palce na judaszowcu, wypowiedział szeptem Lumos, nie mając ochoty zatapiać się w ciemność z wilkołakiem na dnie kryjówki. Wiedział, że tym zdradzą swoją obecności, ale sam nie wiedział co lepsze… zaskoczyć Runcorna czy dać mu czas na przyswojenie faktu, że ktoś zjawił się w miejscu, które na pozór uważał za bezpieczne. Obie opcje były równie słabe.
Spojrzał na Elvirę, gdy ta odezwała się i mimo że jej głos był jedynie szeptem, to w pomieszczeniu rozniósł się wyraźnym echem.
- Nie…- mruknął cicho, nie precyzując, czego dokładnie tyczyło się jedno słowo. Nie miał czasu na wyjaśnienie, bo wtedy usłyszał głos gdzieś w głębi pomieszczenia. Powiódł spojrzeniem po otoczeniu, próbując przejrzeć mrok, ale nie był w stanie. Nienawidził sytuacji, gdy ktoś widział go, lecz on przeciwnika już nie. Dodatkowo świadomość, że Runcorn mógł być poważnym zagrożeniem, pomimo ledwie przebytej pełni, również nie poprawiało nerwowości, jaką odczuł. Zerknął na blondynkę, kiedy te zaczęła mówić, samemu będąc cicho. Teraz on musiał polegać na jej umiejętnościach i liczył, że potrafiła przekonać kogokolwiek do swojego zdania w sposób, który nie wywoła zaraz agresji. Poprawił chwyt na różdżce, gotów zareagować, gdyby któremukolwiek zagrażało cokolwiek. Nie słysząc żadnej odpowiedzi, przesunął się powoli tak, aby w razie czego zatrzymać wilkołaka, gdyby niespodziewanie postanowił uciec i droga, którą przyszli była jedyną ku wolności. Zmrużył nieco oczy, zauważając lekki ruch w ciemności, ale ten zaraz zlał się z mrokiem.
Nie podobało mu się to, cholernie nie podobało.
- Idźcie stąd. To nie czas na rozmowę.- ten sam męski głos rozbrzmiał z innego miejsca. Spojrzał w tamtym kierunku, zaniepokojony, że mężczyzna wyraźnie przemieszczał się poza jakąkolwiek kontrolą.


W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew

Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]27.12.20 14:38
Po drażniącej niespodziance spodziewała się większych problemów z komunikacją oraz płynnością misji, wyglądało jednak na to, że nawet taki gbur i furiat jak Cillian potrafi spotulnieć i schować ogon pod siebie - jak dotąd zachowywał się skrajnie różnie niż podczas przedstawienia, jakie odstawił na placu, istniała szansa, ze przebrną przez to zadanie z sukcesem i bez spięcia. A jeżeli mieli sobie sprawy do wyjaśnienia, choć jak dla Elviry temat był zamknięty, a wina oczywista, to mogli pomyśleć o tym później. Powstrzymała instynktowną chęć wywrócenia oczami na jego anatomiczny komentarz - zapewne należało docenić, że próbował, lecz Elvira nie nawykła przytakiwać wyjaśnieniom tak opornym i wyzutym z subtelności. Później na rozmowę i zawoalowaną walkę o to, kto jest na tej misji ważniejszy, nie było już czasu. Zarówno przy latarni, jak i podczas stromego spaceru po opadającym gruncie, bardzo na rękę była jej świadomość, że przodem idzie ktoś fizycznie sprawniejszy oraz - oby - bardziej doświadczony w obronnej magii. Nie to, że była tchórzem albo zamierzała mu za to dziękować, nic z tego nie robili wszak z sympatii do siebie nawzajem, ale w czysto rozsądnym sensie wiedziała, że dzięki jego obecności może skupić się tylko i wyłącznie na dyplomacji, na dyskusji. A one wcale nie były dla niej tak mocną stroną, jakby sobie tego życzyła; znacznie lepiej wychodziło jej najzwyklejsze w świecie kłamanie. Bez pięknych słówek, bez monologów, nieeleganckie. Nie wiedziała, czy dawny alchemik o znanym nazwisku byłby w stanie to docenić, mogła co najwyżej odważnie stawić czoła nowemu wyzwaniu.
Z tym, że gdy znaleźli się już wewnątrz piwnicznego pomieszczenia, sądząc po pogłosie nie tak wcale najmniejszych rozmiarów, do tego cuchnącym ingrediencjami i grzybem, Runcorn nie sprawiał wrażenia człowieka chętnego wysłuchać argumentów. Powinna się tego spodziewać, nikt nie lubił być osaczony w swojej najwrażliwszej, najbardziej wymizerowanej postaci - rzecz będąca ich przewagą, była równocześnie utrudnieniem, ale było już zbyt późno, by prosić faceta o adres i spotkanie w dogodniejszym terminie. W takiej sytuacji z pewnością ratowałby się ucieczką, nie dał tak łatwo znaleźć po raz kolejny. Wilkołaki nie bez powodu darzyły innych czarodziejów daleko idącą nieufnością.
- Nie chcieliśmy nachodzić cię w twoim własnym domu, nie jesteśmy wrogami - powiedziała cicho, tworząc złudne wrażenie, że wie o nim znacznie więcej niż w rzeczywistości. Czy mądrze, czy nie, trudno; niemożność ujrzenia sylwetki w mroku, niepewność co do położenia, w jakim się wszyscy znajdowali, poważnie nadszarpywały pewnością siebie, sprawiając, że mocniej, do białości, zaciskała kostki na różdżce. - Byłam twoją uzdrowicielką, wiem, na co chorujesz. Znam cię dobrze jako człowieka. - Oblizała wyschnięte usta, sięgając po frazesy, które zdawały jej się właściwe na początek. - Twoja wiedza i umiejętności budziły i budzą mój podziw. Klątwa tego nie zmieniła - Wcale nie dla alchemii go mieli odszukać, ale nie sądziła, by do kogoś, kto tyle lat szczycił się swoją pozycją, przemówić miał aplauz wobec przekleństwa, które rozerwało jego karierę na strzępy. Do niej by nie przemówił. - Wiesz, że to wszystko pójdzie na marne, jeżeli choroba cię zabije. Mogę ci pomóc ją kontrolować.
- W zamian za co? Gdzie jest haczyk, panienko Multon? Nie mów, że tknęła cię empatia, drugiego tak paskudnego uzdrowiciela w tym szpitalu nie mieli. - Głos tym razem dobiegł z jeszcze innej strony; zadrżała i wykonała niezdarny krok w tył, równocześnie zaciskając zęby, by powstrzymać warkliwą odzywkę. Nie teraz, nie mogła dać się wybić z rytmu.
Przez chwilę milczała. W tym czasie powietrze zdało się zgęstnieć, jakby urwał się słaby wiaterek dobiegający od strony skalistego przejścia. Światło z krańca jej różdżki zamigotało; albo coś rzuciło na nie cień. Odwróciła się, próbując odnaleźć spojrzeniem Cilliana.
- Uważaj! - krzyknęła, choć jeszcze świadomie nie w pełni zdawała sobie sprawę z tego, co miało miejsce.

ST złapania uciekającego Runcorna (sporny na zwinność) - 95 awsome (rzut)


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Latarnia morska, Little Skellig [odnośnik]29.12.20 14:46
Potrafił spasować, ucichnąć, gdy wymagała tego sytuacja tak jak teraz. Robił to, co lubił, tropił i miał przed sobą konkretny cel, stąd mógł zdawać się inny. Jednak agresor z placu nadal w nim był, by przy kolejnym spotkaniu najpewniej znów mieć prawo głosu, swobodę działania, kiedy nadszarpnięte nerwy zaczną wieść prym. Powrót tematu sprzed paru godzin był im niepotrzebny, nie mieli sobie nic do powiedzenia w tamtej kwestii. Przynajmniej jego zdaniem, a jeśli zachowałaby się podobnie teraz, spotkałaby się z identyczną reakcją. Teraz miał jej jednak pomóc… nie, oboje mieli pomóc sobie nawzajem, aby dotrzeć do wilkołaka i przekonać go do swoich racji. Nie wchodziło w grę, aby odmówił dołączenia, opowiedzenia się po stronie Czarnego Pana. Nie mógł mieć innej alternatywy. Oferta, jaką dostanie miała stać się jedyną okazją, żeby wrócić w łaski społeczeństwa, przestać istnieć na granicy marginesu. Nigdy nie zastanawiał się, jak to jest żyć w ten sposób, kiedy ludzie gardzą tobą za coś na co nie masz już wpływu i teraz schodząc w dół stromego zejścia, również nie planował rozdrabniać się nad ów kwestią. Czas pokaże, jak bardzo dokuczało to jednak samemu Runcornowi.
Obserwował Elvirę, gdy podejmowała kolejne próby przekonania mężczyzny do ich pokojowych zamiarów, ale najwyraźniej ten niekoniecznie jej wierzył. Nie dziwił się, nachodzili go w pozornie bezpiecznym miejscu, gdzie próbował dojść do siebie. Niestety, nie mieli innego wyboru, dlatego wilkołak musiał pogodzić się z tym faktem, a im dłużej słuchał w ciszy, tym bardziej sam Macnair zaczynał wierzyć, że wypowiadane przez blondynkę słowa jakkolwiek trafiają do niego. Najwyraźniej było to jednak złudne, bo kontra ukazywała niechęć. Zerknął w kierunku, skąd dochodził męski głos, znów się przemieścił. Zrobił jeszcze jeden krok w tył, zauważając, gdzie ten najwyraźniej zmierzał. Powstrzymał cisnący się na usta uśmieszek, kiedy Runcorn niewybrednie określił, co sądzi o jego towarzyszce. Nie był tutaj, żeby się z niej nabijać, przyjdzie na to pora później, gdy opuszczą to miejsce.
Drgnął widząc ruch, a następnie słysząc ostrzeżenie Multon, skupił się na tym, co poruszało się na granicy mroku. Dobrze wiedział co się właśnie dzieje i zdecydowanie nie zamierzał na to pozwolić, ten suczysyn nie mógł im teraz uciec, taki rozwój sytuacji nie wchodził w grę. Wyciągnął rękę, w zdawało się idealnym momencie, aby zacisnąć palce na barku mężczyzny, ale ten okazał się szybszy. Nie zaskoczyło go to, przecież Elphias widział ich cały czas, a oni jedynie wnioskowali gdzie był, kiedy decydował odezwać się za każdym razem z innego miejsca. Obrócił się śladem mężczyzny, wiedząc już jaka inkantacja za moment wybrzmi w powietrzu. Łatwiej było mu pętać zwierzęta, gdy znał o wiele więcej zaklęć, które miały unieszkodliwić magiczną faunę bez wyrządzania krzywdy. Względem ludzi nie miał tyle skrupułów, przeważnie chcąc, aby po prostu przestali mu przeszkadzać.
- Jinx.- warknął, kierując różdżkę na uciekający cel.

rzut na zwinność 71


W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew

Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair

Strona 7 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Latarnia morska, Little Skellig
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach