Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Przytułek dla ubogich w Coventry
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przytułek dla ubogich
Założony w 1529 roku z inicjatywy Williama Forda, czarodzieja półkrwi, który postanowił wspomóc bezdomnych mieszkańców zapewniając im ciepły kąt oraz miskę gorącej zupy. W murach przytułku schronienie mogli znaleźć wszyscy członkowie magicznej społeczności, którzy z różnych powodów utracili dach nad głową oraz mugole. Obowiązkiem stałych mieszkańców była praca w budynku, aby jego funkcjonowanie nie zostało naruszone i mógł działać przez kolejne lata.
W 1621 roku wraz ze zmianą właściciela wprowadzono nowe reguły, jakie wyraźnie negowały obecność niemagicznych. Wywołało to ogromny bunt, który nie przeszedł bez echa, lecz nie przyniósł żadnych rezultatów. Prawo te nie uległo zmianie do dnia dzisiejszego, aczkolwiek coraz częściej w Coventry mówi się o nagminnym jego łamaniu.
W 1621 roku wraz ze zmianą właściciela wprowadzono nowe reguły, jakie wyraźnie negowały obecność niemagicznych. Wywołało to ogromny bunt, który nie przeszedł bez echa, lecz nie przyniósł żadnych rezultatów. Prawo te nie uległo zmianie do dnia dzisiejszego, aczkolwiek coraz częściej w Coventry mówi się o nagminnym jego łamaniu.
-Och… - Wyrwało się z dziecięcych ust kiedy usłyszała, że nie ma tutaj Kapitana. Wyraźnie zmarkotniała, ale zaraz przybrała niezwykle dzielną minę, jaką przyjmują dorośli kiedy mają poczucie misji. -To go odnajdę, proszę pani! - Słysząc zaś pytanie zawiesiła na Elvirze duże oczy. -Nie mogłam Kapitana zostawić samego. Nie wolno zostawiać przyjaciół. - Świat dzieci postrzegały w niezwykły sposób i nie raz nie rozumiały tego co wymyślali dorośli. -Asna. - Przedstawiła się najwyraźniej dumna ze swojego imienia. Chciała jeszcze coś dodać, ale wtedy na szczycie schodów pojawili się inni ludzie, w tym sam pan Tremblay. Dziewczynka zamrugała parę razy oczami po czym posłusznie dygnęła jak nakazała jej nieznana i elegancka pani. Jawiła się jako wielka dama, a gdy dostrzegła dwie kolejne kobiety nie wiedziała gdzie posiać oczy. Chciała się w nie wpatrywać, a jednocześnie czuła, że nie powinna. Stalowy uścisk na ramieniu zaniepokoił ją. Zlękniona uniosła spojrzenie na Drew, który wyłonił się z głębin pomieszczenia niczym zjawa zamieszkująca ciemne zakamarki. Zimny głos wypowiedział słowa, które ją przeraziły, choć do końca ich nie rozumiała.
-Proszę, Asna jest tylko dzieckiem. - Bąknął Zarządca patrząc na małą dziewczynkę, która kurczowo ściskała cylinder w drżących dłoniach.
Primrose zerknęła na dziecko czując pewne ukłucie, bo przecież nie jej winą była, że ciekawość wpakowała ją w rzeczoną kabałę. Westchnęła cicho pocierając czoło niczym Edgar kiedy zmagał się z jakąś niewygodną myślą. W międzyczasie dziewczynka wyjawiła Deirdre, że ma lat sześć, dokładniej to będzie mieć za dwa miesiące, ale to już może przecież mówić, że ma sześć, prawda?
-Nie będziemy wciągać w to niewinnego dziecka. - Oznajmiła stanowczo, rozumiejąc, że wojna rządzi się swoimi prawami, ale, na brodę Merlina, to było tylko dziecko, które niczemu nie zawiniło, poza tym, że było ciekawskie. Podeszła do dziewczynki aby przed nią kucnąć i tym samym zrównać by nie patrzeć na nią z góry. -Idź do swoich opiekunek i nie zbaczaj z drogi. Dorośli zawsze wiedzą kiedy dzieci nie wykonują poleceń. - Zwróciła się do Asny i choć głos miała ciepły, to dało się w nim wyczuć twardszą nutę. Dziewczynka pokiwała gorliwie głową i pognała na górę nie oglądając się za siebie. Lady Burke szczerze wątpiła aby coś więcej zrozumiała z ich wymiany zdań.
-Asna, powiedz cioci Leslie aby dała wam dżemu truskawkowego! - Zawołała za nią zarządca, a dziewczynka już radosnym głosem zawołała “ Dziękuję, panie Ti!”. Ten ruch był całkiem zmyślny, dziecko zapomni o tym co się działo i skupi wyłącznie na obiecanym smakołyku.
Gdy dziecko zniknęło, Primrose znów zwróciła się do towarzystwa.
-Wysłane zostały do pomocników sowy. Zgodnie z sugestią Madame, sprawdziłam treść, czy aby przypadkiem nie zostaniemy wystawieni. Pan Tremblay posłuchał głosu rozsądku i zaczął z nami współpracować. - Wyjaśniła jeszcze. Wskazała mu zaś aby odpowiadał na pytania Deirdre.
-To zwykli czarodzieje. Zajmowali się przechwytywaniem uciekinierów, doprowadzaniem ich tutaj. - Mężczyzna mówił beznamiętnie, jakby już wiedział, że i tak tego nie przeżyje, ale możliwe, że wykupi życie swojej żony. Kolejne pytanie czarownicy sprawiło, że Prim zmarszczyła nieznacznie brwi. Spodziewała się tego pytania, ale nie zastanawiała się nad odpowiedzią. Zerknęła na kuzyna szukając u niego podpowiedzi jaką powinna podjąć decyzję. Miał większe doświadczenie i ufała mu całkowicie.
-Chociaż jeden będzie źródłem informacji. - Odparła w końcu nie mówiąc wprost, że jak reszta zginie to nie zniweczy to jej planu. Czy traciła swoje człowieczeństwo właśnie? Coś w niej już pękło w trakcie styczniowej czkawki kiedy miała do czynienia ze śmiercią, brutalnością i ponurą rzeczywistością wojenną. -Nie będę wam wchodzić w drogę. Działajcie.
Oddała im całkowicie decydowanie w kwestii obławy i zasadzki. Musieli działać szybko, mężczyźni mogli zjawić się w każdej chwili.
|Czas na odpis 72h, tj. 22.05, po tym czasie stawiam szafkę do walki z ludźmi Trembleya. Post będzie napisany z konta Ain Eingarp.
-Proszę, Asna jest tylko dzieckiem. - Bąknął Zarządca patrząc na małą dziewczynkę, która kurczowo ściskała cylinder w drżących dłoniach.
Primrose zerknęła na dziecko czując pewne ukłucie, bo przecież nie jej winą była, że ciekawość wpakowała ją w rzeczoną kabałę. Westchnęła cicho pocierając czoło niczym Edgar kiedy zmagał się z jakąś niewygodną myślą. W międzyczasie dziewczynka wyjawiła Deirdre, że ma lat sześć, dokładniej to będzie mieć za dwa miesiące, ale to już może przecież mówić, że ma sześć, prawda?
-Nie będziemy wciągać w to niewinnego dziecka. - Oznajmiła stanowczo, rozumiejąc, że wojna rządzi się swoimi prawami, ale, na brodę Merlina, to było tylko dziecko, które niczemu nie zawiniło, poza tym, że było ciekawskie. Podeszła do dziewczynki aby przed nią kucnąć i tym samym zrównać by nie patrzeć na nią z góry. -Idź do swoich opiekunek i nie zbaczaj z drogi. Dorośli zawsze wiedzą kiedy dzieci nie wykonują poleceń. - Zwróciła się do Asny i choć głos miała ciepły, to dało się w nim wyczuć twardszą nutę. Dziewczynka pokiwała gorliwie głową i pognała na górę nie oglądając się za siebie. Lady Burke szczerze wątpiła aby coś więcej zrozumiała z ich wymiany zdań.
-Asna, powiedz cioci Leslie aby dała wam dżemu truskawkowego! - Zawołała za nią zarządca, a dziewczynka już radosnym głosem zawołała “ Dziękuję, panie Ti!”. Ten ruch był całkiem zmyślny, dziecko zapomni o tym co się działo i skupi wyłącznie na obiecanym smakołyku.
Gdy dziecko zniknęło, Primrose znów zwróciła się do towarzystwa.
-Wysłane zostały do pomocników sowy. Zgodnie z sugestią Madame, sprawdziłam treść, czy aby przypadkiem nie zostaniemy wystawieni. Pan Tremblay posłuchał głosu rozsądku i zaczął z nami współpracować. - Wyjaśniła jeszcze. Wskazała mu zaś aby odpowiadał na pytania Deirdre.
-To zwykli czarodzieje. Zajmowali się przechwytywaniem uciekinierów, doprowadzaniem ich tutaj. - Mężczyzna mówił beznamiętnie, jakby już wiedział, że i tak tego nie przeżyje, ale możliwe, że wykupi życie swojej żony. Kolejne pytanie czarownicy sprawiło, że Prim zmarszczyła nieznacznie brwi. Spodziewała się tego pytania, ale nie zastanawiała się nad odpowiedzią. Zerknęła na kuzyna szukając u niego podpowiedzi jaką powinna podjąć decyzję. Miał większe doświadczenie i ufała mu całkowicie.
-Chociaż jeden będzie źródłem informacji. - Odparła w końcu nie mówiąc wprost, że jak reszta zginie to nie zniweczy to jej planu. Czy traciła swoje człowieczeństwo właśnie? Coś w niej już pękło w trakcie styczniowej czkawki kiedy miała do czynienia ze śmiercią, brutalnością i ponurą rzeczywistością wojenną. -Nie będę wam wchodzić w drogę. Działajcie.
Oddała im całkowicie decydowanie w kwestii obławy i zasadzki. Musieli działać szybko, mężczyźni mogli zjawić się w każdej chwili.
|Czas na odpis 72h, tj. 22.05, po tym czasie stawiam szafkę do walki z ludźmi Trembleya. Post będzie napisany z konta Ain Eingarp.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Niczego nie odpowiedziała już Drew, dochodząc do wniosku, że i tak niebezpiecznie ociera się o granicę sympatii, która była żałosna, niechciana, osłabiająca w tych wyjątkowo trudnych i nieprzyjaznych warunkach. Mogłaby go okłamać zgodą albo oszołomić zaprzeczeniem, a żadna z tych możliwości nie była odpowiednia na czas, gdy musieli pozostać w pełni skupieni na zadaniu. A chociaż chciałaby porozmawiać z nim później, nie zapytała o to, bo domyślała się odpowiedzi. Wciąż chował tę samą urazę, której ona wciąż nie rozumiała w pełni - te drogi już się rozeszły, nawet jeżeli ją nadal spalała paląca tęsknota.
Choć równie dobrze mogła to być paląca nienawiść.
Jej uwagę skutecznie przyciągnęło dziecko, wkrótce też krótką dyskusję z maleńką istotą przerwało Elvirze nadejście pozostałych.
- Dokładnie - zgodziła się z Drew lekko i bez namysłu, nie przez wzgląd na uczucia, a zwykły pragmatyzm: w tej materii myśleli podobnie i tak jak Elvira nie chciała, by dziecko wypadło stąd teraz ze wszystkimi informacjami, jakie zdążyło nagromadzić w małej głowie, tak wychodziła z założenia, że skoro dziewczynka była na tyle niegrzeczna, by tu wparować, można ją było nieco nastraszyć. To nie tak, że umarłaby w trakcie, a przynajmniej postarałaby się, by do tego nie doszło. Bo jeżeli wydarzyłby się nieszczęśliwy wypadek, cóż, nie odpowiadała za chaos, jaki mogli wywołać zdrajcy krwi.
Uniosła brew, gdy zarządca ośmielił się odezwać, a potem subtelnie przewróciła oczami. Asna, co za paskudne imię.
Primrose jednak zepsuła formułujący się plan, co gorsza - Elvira nie sądziła, by miała w tej materii cokolwiek do powiedzenia. Była teraz sojusznikiem tej sprawy, towarzyszem na misji, do której została zaproszona, więc posłusznie zacisnęła zęby i zsunęła dłoń z ramienia dziecka, rzucając Primrose tylko jedno, urażone prawie spojrzenie.
Skinęła głową, przyjmując do wiadomości streszczenie jakie mieli im do zaoferowania, a potem zerknęła z ukosa na Deirdre.
- Racja, jednego wypadałoby przesłuchać przed egzekucją. - Nie miała na myśli pokazowej, niemniej jednak pozbywanie się zdrajców i szlam nie było morderstwem w pełnym tego słowa znaczeniu, a jedynie wymierzaniem sprawiedliwości. - Mam was osłaniać czy walczyć w jednej linii? - spytała potem, kierując pytanie bezpośrednio do Drew, Xaviera i Deirdre. Niewielką miała dziś decyzyjność, nie zamierzała wychodzić przed szereg.
Zeszła kilka stopni niżej, prowadząc ten specyficzny pochód w czeluście piwnicy.
- Lordzie, Madame Mericourt... Drew - zaoferowała się z różdżką, bo potrafiła to robić, bo robiła już niejednokrotnie, zdobywając tym samym przewagę dla swoich podczas pojedynków.
Niewerbalne zaklęcie Kameleona spłynęło po czarnych włosach Deirdre, zlewając jej sylwetkę z otoczeniem, ten sam los spotkał także Xaviera, gdy jednak zbliżyła się do Drew, blisko, musiała wszak stanąć na palcach, by dosięgnąć czoła, jej dłoń zadrżała, a oddech zamarł w gardle. Przez chwilę patrzyła na niego w komicznym zawieszeniu, z rozchylonymi ustami, nieruchoma, a potem jej ręka opadła, z ust wyrwało się dziwne, osowiałe westchnienie.
- Dwójka walczących otwarcie i dwójka niewidzialnych lepiej zaogni oszołomienie - powiedziała cicho, tak jakby nie miała wcześniej zamiaru rzucić zaklęcia też na siebie, jakby czar nie zawisł już na czubkach jej palców, nie będąc jednak w stanie opuścić różdżki.
Trudno.
Dei ST dostrzeżenia 60, Xavier ST dostrzeżenia 54
Choć równie dobrze mogła to być paląca nienawiść.
Jej uwagę skutecznie przyciągnęło dziecko, wkrótce też krótką dyskusję z maleńką istotą przerwało Elvirze nadejście pozostałych.
- Dokładnie - zgodziła się z Drew lekko i bez namysłu, nie przez wzgląd na uczucia, a zwykły pragmatyzm: w tej materii myśleli podobnie i tak jak Elvira nie chciała, by dziecko wypadło stąd teraz ze wszystkimi informacjami, jakie zdążyło nagromadzić w małej głowie, tak wychodziła z założenia, że skoro dziewczynka była na tyle niegrzeczna, by tu wparować, można ją było nieco nastraszyć. To nie tak, że umarłaby w trakcie, a przynajmniej postarałaby się, by do tego nie doszło. Bo jeżeli wydarzyłby się nieszczęśliwy wypadek, cóż, nie odpowiadała za chaos, jaki mogli wywołać zdrajcy krwi.
Uniosła brew, gdy zarządca ośmielił się odezwać, a potem subtelnie przewróciła oczami. Asna, co za paskudne imię.
Primrose jednak zepsuła formułujący się plan, co gorsza - Elvira nie sądziła, by miała w tej materii cokolwiek do powiedzenia. Była teraz sojusznikiem tej sprawy, towarzyszem na misji, do której została zaproszona, więc posłusznie zacisnęła zęby i zsunęła dłoń z ramienia dziecka, rzucając Primrose tylko jedno, urażone prawie spojrzenie.
Skinęła głową, przyjmując do wiadomości streszczenie jakie mieli im do zaoferowania, a potem zerknęła z ukosa na Deirdre.
- Racja, jednego wypadałoby przesłuchać przed egzekucją. - Nie miała na myśli pokazowej, niemniej jednak pozbywanie się zdrajców i szlam nie było morderstwem w pełnym tego słowa znaczeniu, a jedynie wymierzaniem sprawiedliwości. - Mam was osłaniać czy walczyć w jednej linii? - spytała potem, kierując pytanie bezpośrednio do Drew, Xaviera i Deirdre. Niewielką miała dziś decyzyjność, nie zamierzała wychodzić przed szereg.
Zeszła kilka stopni niżej, prowadząc ten specyficzny pochód w czeluście piwnicy.
- Lordzie, Madame Mericourt... Drew - zaoferowała się z różdżką, bo potrafiła to robić, bo robiła już niejednokrotnie, zdobywając tym samym przewagę dla swoich podczas pojedynków.
Niewerbalne zaklęcie Kameleona spłynęło po czarnych włosach Deirdre, zlewając jej sylwetkę z otoczeniem, ten sam los spotkał także Xaviera, gdy jednak zbliżyła się do Drew, blisko, musiała wszak stanąć na palcach, by dosięgnąć czoła, jej dłoń zadrżała, a oddech zamarł w gardle. Przez chwilę patrzyła na niego w komicznym zawieszeniu, z rozchylonymi ustami, nieruchoma, a potem jej ręka opadła, z ust wyrwało się dziwne, osowiałe westchnienie.
- Dwójka walczących otwarcie i dwójka niewidzialnych lepiej zaogni oszołomienie - powiedziała cicho, tak jakby nie miała wcześniej zamiaru rzucić zaklęcia też na siebie, jakby czar nie zawisł już na czubkach jej palców, nie będąc jednak w stanie opuścić różdżki.
Trudno.
Dei ST dostrzeżenia 60, Xavier ST dostrzeżenia 54
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Nie odzywał się dzisiaj za dużo. To była misja Prim, on był tu do pomocy, ewentualnego wsparcia radą. Był zadowolony z kuzynki, radziła sobie świetnie, nawet jeśli zaklęcia, jego i Madame Mericourt, miały wpływ na decyzję zarządcy to mimo wszystko Primrose grała tu pierwsze skrzypce.
Wychodząc z gabinetu posłał w kierunku unieruchomionej, zaklęciem i strzaskanym stawem, kobiety spojrzenie pełne pogardy, nie czując krzty współczucia, o sympatii nawet nie wspominając. To co jej się przydarzyło, należało się jej w każdym calu.
Kiedy w końcu już wszyscy spotkali się na schodach piwnicznych i dostał informację skąd wzięło się to dziecko, przez moment przyglądał się dziewczynce. Przemknęło mu przez głowę, że w sumie mogliby użyć jej jako przynęty, ale najwyraźniej kuzynka miała inne zdanie. Poniekąd ją rozumiał. Nie brała czynnego udziału w walkach, nie wiedziała jak dokładnie wygląda wojna, tak z perspektywy żołnierza, nie znała okrutnej wojny takiej jaką była naprawdę. W zasadzie to nie chciał by kiedykolwiek musiała poznać prawdziwą twarz wojny. Wolał aby pod tym względem pozostała nieświadoma, jednocześnie działając na jej rzecz w sposób jaki był dla niej bezpieczny.
Wysłuchał jak Primrose rozmawia z dziewczynką i przypomniało mu się, że podobnie również rozmawia z jego dziećmi. Mimowolnie podążył za dziewczynką wzrokiem kiedy tak ruszyła w sobie znanym kierunku. Musiał przyznać, że zarządca całkiem sprytnie odwrócił jej uwagę wspominając o dżemie, słodkości miały magiczną zdolność odwracania dziecięcej uwagi.
On sam po chwili, poświęcił już całkowicie uwagę swoim towarzyszom. Zauważył to spojrzenie kuzynki skierowane w jego stronę, wiedział o co go pyta. Skinął jej jedynie lekko głową, dając jej tym samym znak, że zgadza się z sugestią panny Multon. Jeden im w zupełności wystarczył, zwłaszcza, że mieli jeszcze Tremblay’a i jego żonę, a jako ci, którzy zajmowali się koordynacją działań z całą pewnością posiadali informację, których jeszcze nie zdążyli im przekazać.
- Jeden może zostać przy życiu dłużej, mam jeszcze dwójkę. - odparł spokojnie lekko przy tym kiwając głową.
Spojrzał na Elvirę kiedy ta podeszła do niego i rzuciła zaklęcie. Pamiętał dobrze jak wspierała ich swoją magią podczas działań na terenie Durham. Ufał jej umiejętnością, może nie znał jej osobiście, ale wiedział, że na jej umiejętności magiczne może liczyć. Wcześniej nigdy nie zostało na niego takie zaklęcie, więc pierwszy moment był dziwny, ale udało mu się na szczęście szybko przyzwyczaić do tego uczucia.
- Z całą pewnością będą zaskoczeni. - odparł spokojnie.
Wychodząc z gabinetu posłał w kierunku unieruchomionej, zaklęciem i strzaskanym stawem, kobiety spojrzenie pełne pogardy, nie czując krzty współczucia, o sympatii nawet nie wspominając. To co jej się przydarzyło, należało się jej w każdym calu.
Kiedy w końcu już wszyscy spotkali się na schodach piwnicznych i dostał informację skąd wzięło się to dziecko, przez moment przyglądał się dziewczynce. Przemknęło mu przez głowę, że w sumie mogliby użyć jej jako przynęty, ale najwyraźniej kuzynka miała inne zdanie. Poniekąd ją rozumiał. Nie brała czynnego udziału w walkach, nie wiedziała jak dokładnie wygląda wojna, tak z perspektywy żołnierza, nie znała okrutnej wojny takiej jaką była naprawdę. W zasadzie to nie chciał by kiedykolwiek musiała poznać prawdziwą twarz wojny. Wolał aby pod tym względem pozostała nieświadoma, jednocześnie działając na jej rzecz w sposób jaki był dla niej bezpieczny.
Wysłuchał jak Primrose rozmawia z dziewczynką i przypomniało mu się, że podobnie również rozmawia z jego dziećmi. Mimowolnie podążył za dziewczynką wzrokiem kiedy tak ruszyła w sobie znanym kierunku. Musiał przyznać, że zarządca całkiem sprytnie odwrócił jej uwagę wspominając o dżemie, słodkości miały magiczną zdolność odwracania dziecięcej uwagi.
On sam po chwili, poświęcił już całkowicie uwagę swoim towarzyszom. Zauważył to spojrzenie kuzynki skierowane w jego stronę, wiedział o co go pyta. Skinął jej jedynie lekko głową, dając jej tym samym znak, że zgadza się z sugestią panny Multon. Jeden im w zupełności wystarczył, zwłaszcza, że mieli jeszcze Tremblay’a i jego żonę, a jako ci, którzy zajmowali się koordynacją działań z całą pewnością posiadali informację, których jeszcze nie zdążyli im przekazać.
- Jeden może zostać przy życiu dłużej, mam jeszcze dwójkę. - odparł spokojnie lekko przy tym kiwając głową.
Spojrzał na Elvirę kiedy ta podeszła do niego i rzuciła zaklęcie. Pamiętał dobrze jak wspierała ich swoją magią podczas działań na terenie Durham. Ufał jej umiejętnością, może nie znał jej osobiście, ale wiedział, że na jej umiejętności magiczne może liczyć. Wcześniej nigdy nie zostało na niego takie zaklęcie, więc pierwszy moment był dziwny, ale udało mu się na szczęście szybko przyzwyczaić do tego uczucia.
- Z całą pewnością będą zaskoczeni. - odparł spokojnie.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Sześć lat, przyjemny wiek, idealny do eksperymentów na tłumionej magii, do żerowania na zalążkach czarodziejskiego potencjału; Asna wydawała się zdrowa, energiczna, może trochę zbyt krnąbrna, ale rodzicielskie doświadczenie Deirdre pozwalało przewidzieć, że dziewczynka szybko zrozumiałaby pojęcie posłuszeństwa. A także niewyobrażalnego bólu. Śmierciożerczyni zmrużyła oczy, wpatrując się lodowatym wzrokiem w buzię zaaferowanej blondyneczki, nie przenosząc spojrzenia na Primrose nawet w momencie, w którym wygłosiła swoje…polecenie? Prośbę? Bo przecież nie rozkaz. W innych okolicznościach Mericourt mogłaby się nawet ironicznie uśmiechnąć lub dla samej złośliwej satysfakcji udowodnić swą sprawczość, lecz ceniła lady Burke za bardzo, by bawić się w podobne zachowania.
- Skąd pewność, że jest niewinne? – zapytała tylko spokojnie, równie dobrze mogli mieć do czynienia z doskonale zakamuflowanym szpiegiem albo po prostu małym diabelstwem. Wiek nie oznaczał czystego sumienia, Mericourt nie drążyła jednak tematu, powstrzymując się od pytań dotyczących pochodzenia dziewczynki. Uniosła tylko lekko brwi słysząc niezwykle troskliwe zawołanie zarządcy. Kto by pomyślał, że zdrajca krwi jest tak opiekuńczy i słodki dla swych podopiecznych. – Wzruszające – wyszeptała bezgłośnie, odprowadzając wzrokiem śmiałą dziewczynkę. Nie była istotna, szybko skupiła się na faktycznym celu ich odwiedzin. Wkrótce mieli skonfrontować się z czarodziejami. Pozbawionymi przeszkolenia, niewykwalifikowanymi, zapewne nie przywykłymi do walki, zwłaszcza takiej wynikającej z zaskoczenia. Doskonale, jeśli wszystko pójdzie dobrze, a przy wsparciu Drew i Xaviera nie powinno być inaczej, zdąży wrócić do Białej Willi przed wieczorem, mogąc przeczytać własnym dzieciom pierwsze strony nowego grymuaru. – Który z tej trójki posiada najwięcej informacji? – zwróciła się jeszcze do Trambleya, szkoda byłoby pozbawić życia mężczyzny skrywającego w swej terrorystycznej głowie najcenniejsze detale. Chyba, że każdy z nich posiada te same wiadomości, wtedy sprawa okaże się dużo łatwiejsza.
Później – ruszyła w dół po kilku schodkach, czując specyficzne ciepło powiązane z zaklęciem kameleona. Zerknęła jeszcze przez ramię na Elvirę, kiwając lekko głową, z uznaniem i niemym podziękowaniem. Działanie Multon miało sens, zapewni im niezbędną przewagę, przydatną zwłaszcza w ciasnym korytarzu podziemi. – Z której strony nadejdą? – zapytała Drew, poznali już te przejścia i półcienie skrywane pod łukami, chciała być gotowa. Mocniej zacisnęła palce na zitanowej różdżce, upewniając się, że może ją szybko unieść i wycelować w pierś pierwszej wrogiej osoby, która pojawi się w zasięgu wzroku.
- Skąd pewność, że jest niewinne? – zapytała tylko spokojnie, równie dobrze mogli mieć do czynienia z doskonale zakamuflowanym szpiegiem albo po prostu małym diabelstwem. Wiek nie oznaczał czystego sumienia, Mericourt nie drążyła jednak tematu, powstrzymując się od pytań dotyczących pochodzenia dziewczynki. Uniosła tylko lekko brwi słysząc niezwykle troskliwe zawołanie zarządcy. Kto by pomyślał, że zdrajca krwi jest tak opiekuńczy i słodki dla swych podopiecznych. – Wzruszające – wyszeptała bezgłośnie, odprowadzając wzrokiem śmiałą dziewczynkę. Nie była istotna, szybko skupiła się na faktycznym celu ich odwiedzin. Wkrótce mieli skonfrontować się z czarodziejami. Pozbawionymi przeszkolenia, niewykwalifikowanymi, zapewne nie przywykłymi do walki, zwłaszcza takiej wynikającej z zaskoczenia. Doskonale, jeśli wszystko pójdzie dobrze, a przy wsparciu Drew i Xaviera nie powinno być inaczej, zdąży wrócić do Białej Willi przed wieczorem, mogąc przeczytać własnym dzieciom pierwsze strony nowego grymuaru. – Który z tej trójki posiada najwięcej informacji? – zwróciła się jeszcze do Trambleya, szkoda byłoby pozbawić życia mężczyzny skrywającego w swej terrorystycznej głowie najcenniejsze detale. Chyba, że każdy z nich posiada te same wiadomości, wtedy sprawa okaże się dużo łatwiejsza.
Później – ruszyła w dół po kilku schodkach, czując specyficzne ciepło powiązane z zaklęciem kameleona. Zerknęła jeszcze przez ramię na Elvirę, kiwając lekko głową, z uznaniem i niemym podziękowaniem. Działanie Multon miało sens, zapewni im niezbędną przewagę, przydatną zwłaszcza w ciasnym korytarzu podziemi. – Z której strony nadejdą? – zapytała Drew, poznali już te przejścia i półcienie skrywane pod łukami, chciała być gotowa. Mocniej zacisnęła palce na zitanowej różdżce, upewniając się, że może ją szybko unieść i wycelować w pierś pierwszej wrogiej osoby, która pojawi się w zasięgu wzroku.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Choć nie podobało mi się puszczenie dziewczynki nie dałem tego po sobie poznać. Przeniosłem jedynie wzrok na Deirdre i uniosłem nieznacznie brew dając jej wyraźny znak, że sam najchętniej trzymałbym tu tego szczyla tylko po to, aby (nie)szanowny zarządca nie wywinął jakiegoś numeru. Fakt, że zaczął współpracować nie oznaczał, iż nie miał ze zdrajcami planu na podobną sytuację wszak wielokrotnie musieli omawiać ryzyko przedsięwzięcia. Ponadto nie byliśmy tutaj pierwszy raz i tylko głupiec dalej by sądził, że wszystko co czyni jest bezpieczne i pozbawione możliwości wykrycia przez osoby trzecie. Nawet zimne mury miały uszy.
Uniosłem spojrzenie na mężczyznę, kiedy z niechęcią odpowiedział na pytanie Deirdre. Wyczuwalny lakonizm sugerował, że mimo wystawienia swych kompanów wciąż w pewnych kwestiach trzymał język za zębami. -Wylewny jesteś. Dobrze, że sobie nie kazałeś przygotować kanapek z truskawkowym dżemem, bo tylko by się zmarnowały. No chyba, że mała lubi jadać za dwoje- rzuciłem z wyraźną nonszalancją w głosie, po czym nieco mocniej zacisnąłem palce na wężowym drewnie. Towarzystwo równie wprawionych w boju czarodziejów dawało nadzieję, iż pojedynek skończy się nim tak naprawdę rozpęta na dobre. Zupełnie nie brałem pod uwagę jakichkolwiek obrażeń u żadnego z nas, bowiem skoro byli to tylko zwykli czarodzieje to nie mieli większych szans na skuteczną ofensywę. Rzecz jasna istniało prawdopodobieństwo, iż zarządca kłamał, ukrywał informacje, jakie mogły ułatwić nam szybkie załatwienie sprawy, ale nie był to odpowiedni moment na weryfikowanie jego prawdomówności.
Elvira zaczęła działać nakładając na popleczników Czarnego Pana zaklęcia Kameleona. Znałem je, było naprawdę przydatne, choć dla czujnego oka zwykle nietrudne do okrycia. Miała jednak wystarczające umiejętności, aby utkać barierę na tyle silną, że odkrycie sylwetki zajmie znacznie więcej cennych sekund, tym bardziej jak ta będzie zmieniać swe położenie. Kiedy zbliżyła się do mnie liczyłem, że i moje ciało zleje się z otoczeniem – finalnie tak się nie stało. Nie skomentowałem tego w żaden sposób, potknięcia zdarzały się najlepszym. -Na końcu korytarza jest pomieszczenie, od którego odchodzi kolejna odnoga prowadząca wprost do drzwi- odparłem czarownicy, po czym pozwoliłem sobie nieco zmodyfikować plan zasugerowany przez Multon. Liczyłem, że Deirdre nie będzie mieć ku temu żadnych przeciwwskazań, albowiem nie wydała rozkazów. To właśnie ona grała wśród nas pierwsze skrzypce, ale liczyłem, iż była gotów mi zaufać. -Zajdę ich od tyłu i odetnę drogę ucieczki- stwierdziłem. Nie chciałem, aby ktokolwiek zbiegł z pola walki zwłaszcza, że w wąskim przejściu mieli ku temu możliwość. Ponadto otoczenie wroga zapewniało nam dużą przewagę – nie mogli chronić się pojedynczymi tarczami.
Nie chcąc dłużej zwlekać wypowiedziałem w myślach niewerbalne zaklęcie ukrywając swoją obecność, a następnie zmieniłem się w kłąb czarnego dymu i ruszyłem w kierunku drzwi. Czarnomagiczny cień osiadł tuż pod sufitem znajdującym się nad przejściem – oczekiwałem ich nadejścia i powrotu do własnej postaci, gdy tylko przemkną choć połowę drogi do wspomnianego pomieszczenia.
Uniosłem spojrzenie na mężczyznę, kiedy z niechęcią odpowiedział na pytanie Deirdre. Wyczuwalny lakonizm sugerował, że mimo wystawienia swych kompanów wciąż w pewnych kwestiach trzymał język za zębami. -Wylewny jesteś. Dobrze, że sobie nie kazałeś przygotować kanapek z truskawkowym dżemem, bo tylko by się zmarnowały. No chyba, że mała lubi jadać za dwoje- rzuciłem z wyraźną nonszalancją w głosie, po czym nieco mocniej zacisnąłem palce na wężowym drewnie. Towarzystwo równie wprawionych w boju czarodziejów dawało nadzieję, iż pojedynek skończy się nim tak naprawdę rozpęta na dobre. Zupełnie nie brałem pod uwagę jakichkolwiek obrażeń u żadnego z nas, bowiem skoro byli to tylko zwykli czarodzieje to nie mieli większych szans na skuteczną ofensywę. Rzecz jasna istniało prawdopodobieństwo, iż zarządca kłamał, ukrywał informacje, jakie mogły ułatwić nam szybkie załatwienie sprawy, ale nie był to odpowiedni moment na weryfikowanie jego prawdomówności.
Elvira zaczęła działać nakładając na popleczników Czarnego Pana zaklęcia Kameleona. Znałem je, było naprawdę przydatne, choć dla czujnego oka zwykle nietrudne do okrycia. Miała jednak wystarczające umiejętności, aby utkać barierę na tyle silną, że odkrycie sylwetki zajmie znacznie więcej cennych sekund, tym bardziej jak ta będzie zmieniać swe położenie. Kiedy zbliżyła się do mnie liczyłem, że i moje ciało zleje się z otoczeniem – finalnie tak się nie stało. Nie skomentowałem tego w żaden sposób, potknięcia zdarzały się najlepszym. -Na końcu korytarza jest pomieszczenie, od którego odchodzi kolejna odnoga prowadząca wprost do drzwi- odparłem czarownicy, po czym pozwoliłem sobie nieco zmodyfikować plan zasugerowany przez Multon. Liczyłem, że Deirdre nie będzie mieć ku temu żadnych przeciwwskazań, albowiem nie wydała rozkazów. To właśnie ona grała wśród nas pierwsze skrzypce, ale liczyłem, iż była gotów mi zaufać. -Zajdę ich od tyłu i odetnę drogę ucieczki- stwierdziłem. Nie chciałem, aby ktokolwiek zbiegł z pola walki zwłaszcza, że w wąskim przejściu mieli ku temu możliwość. Ponadto otoczenie wroga zapewniało nam dużą przewagę – nie mogli chronić się pojedynczymi tarczami.
Nie chcąc dłużej zwlekać wypowiedziałem w myślach niewerbalne zaklęcie ukrywając swoją obecność, a następnie zmieniłem się w kłąb czarnego dymu i ruszyłem w kierunku drzwi. Czarnomagiczny cień osiadł tuż pod sufitem znajdującym się nad przejściem – oczekiwałem ich nadejścia i powrotu do własnej postaci, gdy tylko przemkną choć połowę drogi do wspomnianego pomieszczenia.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Kameleony sprawiły, że Xavier oraz Deirdre zniknęli stapiając się z tłem, niemalże niedostrzegalni mogli zająć swoje pozycje. Podobnie stało się z Drew, który zawisł nad drzwiami wejściowymi wąskiego korytarza i czuwał niczym Dracula wyczekujący niczego nie spodziewającej się ofiary.
Primrose wzięła na celownik Trembleya, który nie widział tamtej trójki mając przed sobą jedynie lady Burke i pannę Multon. Przerażenie i obawa odmalowały się na jego twarzy jakby rozumiał, że właśnie wydał kumpli, którzy niczego się nie spodziewali.
Zapadła głucha cisza, niczym nie przerywana, przez co słyszeli jak wiatr przeciska się przez wąskie szczeliny w kamiennej podmurówce. Ich oddechy były bardzo głośne, wręcz nienaturalnie.
Stan ten trwał dłuższą chwilę, aż w końcu, po drugiej stronie drzwi dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk teleportacji oznajmiające, że współpracownicy zarządcy właśnie się zjawili. Przytłumione głosy docierały do wnętrza budynku.
-Kolejne przerzut? - usłyszeli głos bliżej drzwi, a klamka drgnęła.
-Nic nie pisał. Ten list był dość… dziwny.
-Pewnie się spieszył, a dzieciaki nie dawały spokoju.
-Możliwe…
-Czekaj. Sprawdź.
-Homenum Revelio - usłyszeli wypowiedziane zaklęcie. -Chrzanić to.
Drzwi otworzyły się.
|Szafka
Primrose wzięła na celownik Trembleya, który nie widział tamtej trójki mając przed sobą jedynie lady Burke i pannę Multon. Przerażenie i obawa odmalowały się na jego twarzy jakby rozumiał, że właśnie wydał kumpli, którzy niczego się nie spodziewali.
Zapadła głucha cisza, niczym nie przerywana, przez co słyszeli jak wiatr przeciska się przez wąskie szczeliny w kamiennej podmurówce. Ich oddechy były bardzo głośne, wręcz nienaturalnie.
Stan ten trwał dłuższą chwilę, aż w końcu, po drugiej stronie drzwi dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk teleportacji oznajmiające, że współpracownicy zarządcy właśnie się zjawili. Przytłumione głosy docierały do wnętrza budynku.
-Kolejne przerzut? - usłyszeli głos bliżej drzwi, a klamka drgnęła.
-Nic nie pisał. Ten list był dość… dziwny.
-Pewnie się spieszył, a dzieciaki nie dawały spokoju.
-Możliwe…
-Czekaj. Sprawdź.
-Homenum Revelio - usłyszeli wypowiedziane zaklęcie. -Chrzanić to.
Drzwi otworzyły się.
|Szafka
I show not your face but your heart's desire
--> z szafki
Nigdy nie słyszała na żywo dźwięku eksplodującej gałki ocznej - choć znała dobrze to zaklęcie, słyszała o nim i uczyła się, nie podejrzewała, że jego efekt ma w sobie tyle rozkosznej groteski. Odgłos tak ostry jak wilgotny - tak gwałtowny jak odrażający. Zmieszał się w powietrzu z przenikliwym - i ostatnim - wrzaskiem, po którym czarodziej pokładł się na ziemi, odsłaniając bezwiednie dziurę oczodołu pełnego strzępów ciała szklistego i rogówki. I krew, tyle krwi, że praktycznie czuła ją na wargach; że mogłaby się nią zadławić.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że pisk w uszach nie był tylko echem, a ciepło na wargach to prawdziwa posoka, spływająca z jej nosa dwoma gęstymi strużkami. Odkaszlnęła instynktownie, a potem sięgnęła po chusteczkę, w ostatniej chwili powstrzymując się przed otarciem nosa rękawem. Bolała ją głowa, ale to musiało minąć. Odrobina bólu była żadną ceną za tak spektakularne zwycięstwo i pokaz mocy.
Pochyliła głowę w przód, aż zasłoniły ją kępki jasnych włosów, które w ferworze walki wydostały się z upięcia. Potem niedbale odgarnęła je do tyłu, wytarła resztki krwi i schowała chusteczkę - mogłaby ją wyrzucić, gdyby nie to, że starała się nie zostawiać własnej krwi tam, gdzie mógł na nią natrafić wróg.
- Czy ktoś jest ranny? - zapytała cicho, wychodząc za Drew i Deirdre do głównej sali, gdzie z zaskoczeniem odnalazła Burke'ów ze związanym łańcuchem Tremblayem. Była przekonana, że Xavier został z nimi, ale widać wiele mogło umknąć, gdy człowiek skupiał się na walce.
Kątem oka obserwowała śmierciożerczynię, o której ranach wiedziała, a gdy stanęli już w grupie - Drew wprowadził ze sobą ich jedynego pozostałego przy życiu jeńca - zbliżyła się do niej, bo rękawa przesiąkniętego szkarłatem nie sposób było zignorować, gdy krew kapała na ziemię.
- Mogę prosić?... - zapytała dla szacunku, ale szybko też uniosła dłonie i sprawnie odwinęła rękaw, żeby przyjrzeć się obrażeniom, które równie dobrze mogły być czymkolwiek. Nie sądziła, że coś będzie w stanie ją zaskoczyć, widziała wiele paskudnych ran, wystające nad skórę kości, oparzenia, zdarte powłoki, ale i tak zawahała się na moment, gdy po przetarciu krwi świeżą chusteczką zobaczyła... runy? talizmany? Zbyt słaba była z historii magii, by być je w stanie rozpoznać. Rzuciła Deirdre ostrożne spojrzenie, bo zastanawiała się, co z tym począć. To chyba nie była klątwa; w innym wypadku sprawa się komplikowała. - Niezwykłe - mruknęła, mimowolnie odczuwając ciarki wstępujące na plecy. Nie okazała jednak strachu, gdy wyciągnęła różdżkę i prześledziła nią wzory, mamrocząc inkantację. - Curatio Vulnera Maxima - Tkanki powlekające się nowym naskórkiem mrowiły i swędziały, całe szczęście jednak rozcięcia nie sięgały głęboko ani nie zahaczyły o tętnice. Nawet z tętnicy promieniowej można się było wykrwawić.
-5 (psychiczne)
Nigdy nie słyszała na żywo dźwięku eksplodującej gałki ocznej - choć znała dobrze to zaklęcie, słyszała o nim i uczyła się, nie podejrzewała, że jego efekt ma w sobie tyle rozkosznej groteski. Odgłos tak ostry jak wilgotny - tak gwałtowny jak odrażający. Zmieszał się w powietrzu z przenikliwym - i ostatnim - wrzaskiem, po którym czarodziej pokładł się na ziemi, odsłaniając bezwiednie dziurę oczodołu pełnego strzępów ciała szklistego i rogówki. I krew, tyle krwi, że praktycznie czuła ją na wargach; że mogłaby się nią zadławić.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że pisk w uszach nie był tylko echem, a ciepło na wargach to prawdziwa posoka, spływająca z jej nosa dwoma gęstymi strużkami. Odkaszlnęła instynktownie, a potem sięgnęła po chusteczkę, w ostatniej chwili powstrzymując się przed otarciem nosa rękawem. Bolała ją głowa, ale to musiało minąć. Odrobina bólu była żadną ceną za tak spektakularne zwycięstwo i pokaz mocy.
Pochyliła głowę w przód, aż zasłoniły ją kępki jasnych włosów, które w ferworze walki wydostały się z upięcia. Potem niedbale odgarnęła je do tyłu, wytarła resztki krwi i schowała chusteczkę - mogłaby ją wyrzucić, gdyby nie to, że starała się nie zostawiać własnej krwi tam, gdzie mógł na nią natrafić wróg.
- Czy ktoś jest ranny? - zapytała cicho, wychodząc za Drew i Deirdre do głównej sali, gdzie z zaskoczeniem odnalazła Burke'ów ze związanym łańcuchem Tremblayem. Była przekonana, że Xavier został z nimi, ale widać wiele mogło umknąć, gdy człowiek skupiał się na walce.
Kątem oka obserwowała śmierciożerczynię, o której ranach wiedziała, a gdy stanęli już w grupie - Drew wprowadził ze sobą ich jedynego pozostałego przy życiu jeńca - zbliżyła się do niej, bo rękawa przesiąkniętego szkarłatem nie sposób było zignorować, gdy krew kapała na ziemię.
- Mogę prosić?... - zapytała dla szacunku, ale szybko też uniosła dłonie i sprawnie odwinęła rękaw, żeby przyjrzeć się obrażeniom, które równie dobrze mogły być czymkolwiek. Nie sądziła, że coś będzie w stanie ją zaskoczyć, widziała wiele paskudnych ran, wystające nad skórę kości, oparzenia, zdarte powłoki, ale i tak zawahała się na moment, gdy po przetarciu krwi świeżą chusteczką zobaczyła... runy? talizmany? Zbyt słaba była z historii magii, by być je w stanie rozpoznać. Rzuciła Deirdre ostrożne spojrzenie, bo zastanawiała się, co z tym począć. To chyba nie była klątwa; w innym wypadku sprawa się komplikowała. - Niezwykłe - mruknęła, mimowolnie odczuwając ciarki wstępujące na plecy. Nie okazała jednak strachu, gdy wyciągnęła różdżkę i prześledziła nią wzory, mamrocząc inkantację. - Curatio Vulnera Maxima - Tkanki powlekające się nowym naskórkiem mrowiły i swędziały, całe szczęście jednak rozcięcia nie sięgały głęboko ani nie zahaczyły o tętnice. Nawet z tętnicy promieniowej można się było wykrwawić.
-5 (psychiczne)
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 5, 2, 3, 1, 4
#1 'k100' : 24
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 5, 2, 3, 1, 4
Lekko kręciło się jej w głowie, gwałtowny upływ krwi tylko wzmógł ogólne osłabienie - ściany wąskiego korytarza zaczynały się do siebie zbliżać, cegły szorowały o siebie nawzajem z nieprzyjemnym chrzęstem, a obraz przed oczami Deirdre zaczął się rozmywać, szarzejąc na brzegach. Mimo to utrzymała pion, ba, zdołała ochronić się, choć nie całkiem, przed ostatnim zaklęciem przeciwnika; czuła, że biała pajęczyna spowija jej nogi lepką koronką, lecz wystarczył gniewny krok i szarpnięcie, by pułapka rozpadła się, pozostawiając po sobie tylko nierówne srebrzyste pasma - niczym babie lato - uczepione butów i dołu sukni Mericourt. Nie zwracała na to uwagi, rozglądając się dookoła, by zorientować się, czy spotkanie z zdrajcami dobiegło zadowalającego końca. Tak wyglądało, widocznie jej towarzysze poradzili sobie z kaprysami magii znacznie lepiej: i chwała im za to.
Odetchnęła głębiej i machnęła różdżką, wskazując jednemu z więźniów drogę ku górze, na piętro; sama skierowała się tam ostatnia, znacząc każdy schodek krwawym mazem - czerwień buchała z jej przedramienia mocno, nie słabnąc, a Deirdre wyraźnie pobladła.
Nie musiała jednak prosić o pomoc, Elvira znalazła się tuż obok niej w mgnieniu oka, wpadając w kurcząca się przestrzeń widoku osłabionej śmierciożerczyni. Kiwnęła krótko głową, tak, zdecydowanie potrzebowała kogoś, kto uratuje jej rękę; stłumiła syk bólu, kiedy Multon zaczęła odwijać rękaw sukni, wzdrygnęła się jednak znacząco. Powstrzymała też sykliwą skargę, cisnąca się na jej usta; skargę na to, że magia postanowiła ją dziś zdradzić. Być może dla równowagi; Burke'owie poradzili sobie doskonale, zamierzała zapamiętać ich szybką i sprawną reakcję, tak samo jak poświęcenie Elviry i spryt Drew. Dziś to ona musiała nieść szkarłatną literę względnej porażki, nie podobało jej się to, ale bardziej - drażnił ją ból odsłoniętej ręki, jakby porysowanej runami. Znów została naznaczona: czyżby to Aongus postanowił zabawić się jej kosztem? Wspaniale byłoby zrzucić na kogoś odpowiedzialność na nieudaną magię, nie zrobiła jednak tego, oddychając lżej, z ulgą, gdy Multon rzuciła na nią udane, łagodzące dolegliwości zaklęcie. Krew przestała zalewać jej suknię, rany zasklepiły się. - Zostaną blizny? - spytała cicho Elvirę, nie chciała widzieć tych znaków na stałe; nic nie mogła jednak z tym zrobić, podniosła nieco przytomniejszy wzrok w górę, na Burke'ów, a potem: na Macnaira. - Co teraz? - spytała spokojnie, tak, jakby wcale przed chwilą nie straciła dużej ilości krwi, zdobiącej teraz schody i część holu wokół jej sylwetki.
Odetchnęła głębiej i machnęła różdżką, wskazując jednemu z więźniów drogę ku górze, na piętro; sama skierowała się tam ostatnia, znacząc każdy schodek krwawym mazem - czerwień buchała z jej przedramienia mocno, nie słabnąc, a Deirdre wyraźnie pobladła.
Nie musiała jednak prosić o pomoc, Elvira znalazła się tuż obok niej w mgnieniu oka, wpadając w kurcząca się przestrzeń widoku osłabionej śmierciożerczyni. Kiwnęła krótko głową, tak, zdecydowanie potrzebowała kogoś, kto uratuje jej rękę; stłumiła syk bólu, kiedy Multon zaczęła odwijać rękaw sukni, wzdrygnęła się jednak znacząco. Powstrzymała też sykliwą skargę, cisnąca się na jej usta; skargę na to, że magia postanowiła ją dziś zdradzić. Być może dla równowagi; Burke'owie poradzili sobie doskonale, zamierzała zapamiętać ich szybką i sprawną reakcję, tak samo jak poświęcenie Elviry i spryt Drew. Dziś to ona musiała nieść szkarłatną literę względnej porażki, nie podobało jej się to, ale bardziej - drażnił ją ból odsłoniętej ręki, jakby porysowanej runami. Znów została naznaczona: czyżby to Aongus postanowił zabawić się jej kosztem? Wspaniale byłoby zrzucić na kogoś odpowiedzialność na nieudaną magię, nie zrobiła jednak tego, oddychając lżej, z ulgą, gdy Multon rzuciła na nią udane, łagodzące dolegliwości zaklęcie. Krew przestała zalewać jej suknię, rany zasklepiły się. - Zostaną blizny? - spytała cicho Elvirę, nie chciała widzieć tych znaków na stałe; nic nie mogła jednak z tym zrobić, podniosła nieco przytomniejszy wzrok w górę, na Burke'ów, a potem: na Macnaira. - Co teraz? - spytała spokojnie, tak, jakby wcale przed chwilą nie straciła dużej ilości krwi, zdobiącej teraz schody i część holu wokół jej sylwetki.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Pojedynek nie trwał długo, w zasadzie ciężko było go nazwać potyczką, bowiem przeciwnicy szybko obnażyli swe słabości. Wpędzeni w pułapkę nie byli w stanie stawić nam czoła, a nawet wyprowadzić kilku skutecznych tarcz, co przedłużyłoby nieuniknione. Nawet przez moment nie brałem pod uwagę porażki wszak znajdujące się w piwnicach różdżki były wprawione, posiadały niezbędne doświadczenie bojowe oraz spryt, który zapewniał ogromną przewagę nad wrogiem. Sam zwykle próbowałem rozwiązać sprawę w sposób zapewniający element zaskoczenia, gdyż czasem ten krok przed przeciwnikiem rzutował na ostateczny wynik; mogłem śmiało uznać, iż nawet był decydujący. Wiedziałem, że nie spodziewali się mnie za plecami – skupieni na zaklęciach pędzących wzdłuż korytarza nie mieli czasu zastanowić się nad ewentualnościami, wziąć pod uwagę jakiejkolwiek zasadzki.
Nie długo dane mi jednak było utrzymać wroga w garści, albowiem promień czaru wypowiedzianego przez Elvirę uderzył wprost w jego twarz. Uniosłem brew nieco zaskoczony, gdyż byłem przekonany, iż to właśnie jego mieliśmy przesłuchać i to też było powodem, dla którego jeszcze darowałem mu życie. Wzruszywszy ramionami przeniosłem truchło do wnętrza piwnicy i podobnie uczyniłem z drugim nie chcąc, aby ciała kogokolwiek zaalarmowały. Ściągnąwszy zaklęcie kameleona ruszyłem w kierunku reszty, gdzie zaraz miał odbyć się finał dzisiejszego spotkania. Skłamałbym mówiąc, iż nie cieszyłem się na myśl kolejnych tortur. Zasłużyli na swój los, zapracowali na niego i w końcu sprawiedliwości miała stać się zadość. Wątpiłem, aby byli w stanie trzymać język za zębami lub – co zabawne – go sobie odgryźć. Do tego niezbędne były olbrzymie pokłady samozaparcia oraz odporności na ból i nie chciało mi się wierzyć, że każdy sprzymierzeniec szlam nie miał względem nich granic.
Kątem oka zerknąłem na Deirdre widząc, że odniosła obrażenia. Ani przez moment nie zwątpiłem w jej różdżkę – zawiodła ją magia, a może ponownie odezwały się duchy? Uniosłem brew w pytającym wyrazie, bo choć nie byłem w stanie pomóc, to chciałem mieć pewność, iż wszystko było z nią dobrze. -Widzę, że jeden psidwak już na łańcuchu- rzuciłem kpiąco. Z uznaniem skinąłem głową Primrose oraz Xavierowi, którzy bez większego problemu okiełznali właściciela. Oparłem się o chłodną ścianę, po czym wyjąłem piersiówkę i upiłem z niej łyk. Skoro oficjalną część mieliśmy już za sobą mogliśmy pozwolić sobie na małą ucztę przed daniem głównym.
Nie długo dane mi jednak było utrzymać wroga w garści, albowiem promień czaru wypowiedzianego przez Elvirę uderzył wprost w jego twarz. Uniosłem brew nieco zaskoczony, gdyż byłem przekonany, iż to właśnie jego mieliśmy przesłuchać i to też było powodem, dla którego jeszcze darowałem mu życie. Wzruszywszy ramionami przeniosłem truchło do wnętrza piwnicy i podobnie uczyniłem z drugim nie chcąc, aby ciała kogokolwiek zaalarmowały. Ściągnąwszy zaklęcie kameleona ruszyłem w kierunku reszty, gdzie zaraz miał odbyć się finał dzisiejszego spotkania. Skłamałbym mówiąc, iż nie cieszyłem się na myśl kolejnych tortur. Zasłużyli na swój los, zapracowali na niego i w końcu sprawiedliwości miała stać się zadość. Wątpiłem, aby byli w stanie trzymać język za zębami lub – co zabawne – go sobie odgryźć. Do tego niezbędne były olbrzymie pokłady samozaparcia oraz odporności na ból i nie chciało mi się wierzyć, że każdy sprzymierzeniec szlam nie miał względem nich granic.
Kątem oka zerknąłem na Deirdre widząc, że odniosła obrażenia. Ani przez moment nie zwątpiłem w jej różdżkę – zawiodła ją magia, a może ponownie odezwały się duchy? Uniosłem brew w pytającym wyrazie, bo choć nie byłem w stanie pomóc, to chciałem mieć pewność, iż wszystko było z nią dobrze. -Widzę, że jeden psidwak już na łańcuchu- rzuciłem kpiąco. Z uznaniem skinąłem głową Primrose oraz Xavierowi, którzy bez większego problemu okiełznali właściciela. Oparłem się o chłodną ścianę, po czym wyjąłem piersiówkę i upiłem z niej łyk. Skoro oficjalną część mieliśmy już za sobą mogliśmy pozwolić sobie na małą ucztę przed daniem głównym.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Walka potoczyła się przyjemnie szybko. Element zaskoczenia zrobił zdecydowanie swoje. Wszystko poszło po ich myśli. Przybyli mężczyźni niczego się nie spodziewali co pozwoliło im zrobić swoje. Z całą pewnością gdyby nie to, że zależało im na tym by ich przesłuchać, a przynajmniej jednego z nich, wszyscy zostaliby wyeliminowani. Chociaż w jego mniemaniu i tak mieli bardzo dobry wynik.
Widząc kuzynkę w akcji był dumny z tego co osiągnęła. Jeśli będzie miał okazję z całą pewnością pochwali ją kuzynowi, byleby niezbyt otwarcie, bo wiedział jakie Edgar ma podejście do takich spraw. Nie omieszka jednak szepnąć kilku słówek, w końcu za nich Primrose nie dostała miejsca przy stole Rycerzy. Był również zadowolony z siebie, brał udział już w nie jednym pojedynku, ale pomimo treningów nie zawsze udawało mu się wyjść bez szwanku. Dzisiaj magia go nie zawiodła, miotał pewnie zaklęciami, z czego jedne okazało się naprawdę potężne ci wywołało lekki uśmiech na jego twarzy. Tremblay zasłużył na swój los, tak jak i jego towarzysze, z czego dwóch było martwych. Chociaż osobiście po tym jak zarządca postanowił podnieść różdżkę na członka jego rodziny, najchętniej rozerwałby go na strzępy.
Kiedy dołączyła do nich reszta, spojrzał po nich wszystkich uważnie. Znał mniej lub więcej ich umiejętności, wiedział, że z całą pewnością sobie poradzą, jednak na dłużej zatrzymał spojrzenie na Madame Mericourt. Ścieżka krwi, która się za nią ciągnęła, nie umknęła mu. Pewnie gdyby nie fakt, że panna Multon po chwili znalazła się przy niej aby użyczyć jej swoich leczniczych zdolności, lekko by się zmartwił. Oczywiście, że wiedział, że Deirdre jest twardą kobietą i pewnie duma nie pozwalała jej nic po sobie pokazał, jednak wyraźnie kolory spłynęły z jej twarzy i była bledsza niż normalnie.
Słysząc pytanie ze strony Drew i widząc jak pociąga sobie z piersiówki, sam pożałował, że nie wziął swojej. Przydałby mu się teraz łyk porządnego, mocnego alkoholu.
- Należy ich porządnie przesłuchać, wyciągnąć wszystkie informacje w dowolny sposób. - odparł spokojnie skinając głową w kierunku Macnair’a, podświadomie wiedząc, że to sprawi mu przyjemność – A potem kto wie...Primrose? - tu spojrzał na kuzynkę unosząc lekko brew ku górze, w końcu to była jej inicjatywa, ona powinna podejmować decyzję.
Widząc kuzynkę w akcji był dumny z tego co osiągnęła. Jeśli będzie miał okazję z całą pewnością pochwali ją kuzynowi, byleby niezbyt otwarcie, bo wiedział jakie Edgar ma podejście do takich spraw. Nie omieszka jednak szepnąć kilku słówek, w końcu za nich Primrose nie dostała miejsca przy stole Rycerzy. Był również zadowolony z siebie, brał udział już w nie jednym pojedynku, ale pomimo treningów nie zawsze udawało mu się wyjść bez szwanku. Dzisiaj magia go nie zawiodła, miotał pewnie zaklęciami, z czego jedne okazało się naprawdę potężne ci wywołało lekki uśmiech na jego twarzy. Tremblay zasłużył na swój los, tak jak i jego towarzysze, z czego dwóch było martwych. Chociaż osobiście po tym jak zarządca postanowił podnieść różdżkę na członka jego rodziny, najchętniej rozerwałby go na strzępy.
Kiedy dołączyła do nich reszta, spojrzał po nich wszystkich uważnie. Znał mniej lub więcej ich umiejętności, wiedział, że z całą pewnością sobie poradzą, jednak na dłużej zatrzymał spojrzenie na Madame Mericourt. Ścieżka krwi, która się za nią ciągnęła, nie umknęła mu. Pewnie gdyby nie fakt, że panna Multon po chwili znalazła się przy niej aby użyczyć jej swoich leczniczych zdolności, lekko by się zmartwił. Oczywiście, że wiedział, że Deirdre jest twardą kobietą i pewnie duma nie pozwalała jej nic po sobie pokazał, jednak wyraźnie kolory spłynęły z jej twarzy i była bledsza niż normalnie.
Słysząc pytanie ze strony Drew i widząc jak pociąga sobie z piersiówki, sam pożałował, że nie wziął swojej. Przydałby mu się teraz łyk porządnego, mocnego alkoholu.
- Należy ich porządnie przesłuchać, wyciągnąć wszystkie informacje w dowolny sposób. - odparł spokojnie skinając głową w kierunku Macnair’a, podświadomie wiedząc, że to sprawi mu przyjemność – A potem kto wie...Primrose? - tu spojrzał na kuzynkę unosząc lekko brew ku górze, w końcu to była jej inicjatywa, ona powinna podejmować decyzję.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, menager Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Nie należała do osób brutalnych lub cieszących się z bólu innych. Widziała jak wygląda wojna i z czym się wiąże, ale mimo to dążyła do załatwienia spraw w sposób ugodowy, taki, w którym druga strona zacznie współpracować - niezależnie czy ze strachu czy prawdziwej potrzeby wsparcia ich działania.
Primrose nie dążyła do potęgi po trupach, nie chciała aby jej ścieżka była usiana zwłokami i przesiąknięta krwią, ale nie wszystkie prośby mogą zostać wysłuchane. Liczyła, że Trembaly pójdzie na współpracę, ugnie się i namówi towarzyszy do tego aby odłożyli różdżki. Zdecydował się jednak na atak, za nic miał życie swojej żony. Za nic miał ten przytułek i w jakim celu został postawiony. Najchętniej zrównałaby to miejsce z ziemią, a ludzi przeniosła do Durham. Jednak zarządcą tych ziem był teraz Ramsey i do niego należała ostateczna decyzja, jedyne co mogła to upewnić się, że przybytek też pozbawiony zostanie zdrajców, którzy chcieli aby mugole znów rządzili ich światem. Nadal nie rozumiała jak można chcieć w ciągłym ukryciu bez możliwości korzystania z magii jawnie.
Dopiero gdy kurz walki opadł, gdy uspokoiła oddech mogła dostrzec resztę osób. Ranną Deirdre, którą już zajmowała się sprawnie Elvira. Primrose ceniła osobę blodnynki, choć ta czasami potrafiła drażnić, to była niezwykłą osobą i lady Burke miała nadzieję, że uda się jej lepiej poznać czarownicę. Widząc, że Madame jest w dobrych rękach zerknęła na nonszalancką postawę Macnaira. Miała okazję już raz współpracować z mężczyzną, który wychodził poza ustawione granice, testował na ile może sobie pozwolić i balansował na linii zasad. Na ostatnim zadaniu dużo się nauczyła kiedy nakładali klątwy, zdobywała wiedzę w sposób praktyczny. Do tego w końcu dążyła. Przeniosła spojrzenie na kuzyna kiedy ją wywołał, Tremblay wciąż był na łańcuchu niczym psidwak.
-Te zwykle są bardziej karne.- Odparła w stronę Drew i ostatecznie odwołała łańcuch, który zgodnie z jej wolą poluzował swoje więzy by na samym końcu zniknąć. Pozostały po nim rany na ciele mężczyzny oraz swąd przypalonego materiału i skóry. Nigdzie nie mógł uciec, zbyt osłabiony i zmęczony by stawiać opór. Podobnie jego towarzysz, który sapał i starał się utrzymać pion; zdawali sobie sprawę, że to ich ostatnie chwile.
Primrose zdawała sobie sprawę, że pozostawienie ich przy życiu nie jest rozsądnym wyjściem. Czy właśnie łamała własne zasady, które mówiły, że każdy zasługuje na sąd? Czy może pozwolić aby doszło w podziemiach do morderstwa? Czy zbruka samą siebie? -Tak. - Kiwnęła głową. -Należy ich przesłuchać, dowiedzieć się skąd przyprowadzali uciekinierów, kto jeszcze z nimi współpracuje. Czy… - Westchnęła jakby sama myśl o tym była niezwykle ciężka. -... wykorzystują do swojej pracy dzieci z przytułku i innych pracowników.
Była zmęczona całą tą misją, nie spodziewała się, że pójdzie aż tak krwawo. Dobrze, że nie mogła dostrzec ciał jakie wniósł Drew bo zapewne by nie wytrzymała takiego widoku. Choć miała do czynienia z trupami to nadal nie oswoiła się dokładnie z ich widokiem. Nadal czuła się nieswojo wiedząc, że właśnie przyłożyła rękę do tego, że ktoś zginął. Nawet jeżeli to był wróg. -Czy mogę wam powierzyć to zadanie? - Spojrzała to na Xaviera to na resztę, która z nią przyszła. -Sprawdzę co z żoną Tremblaya i jak wygląda sytuacja na górze. Raczej dosłyszeli, że doszło do walki.
Nie zdziwiłaby się jakby cały przytułek stał pod drzwiami do wejścia do piwnic.
|Możecie w kolejnej turze zdecydować co robicie, czy przesłuchujecie dwójkę która została przy życiu, czy ktoś dołącza do Primrose na górze.
Czas na odpis 72 h, tj do 13.06
Primrose nie dążyła do potęgi po trupach, nie chciała aby jej ścieżka była usiana zwłokami i przesiąknięta krwią, ale nie wszystkie prośby mogą zostać wysłuchane. Liczyła, że Trembaly pójdzie na współpracę, ugnie się i namówi towarzyszy do tego aby odłożyli różdżki. Zdecydował się jednak na atak, za nic miał życie swojej żony. Za nic miał ten przytułek i w jakim celu został postawiony. Najchętniej zrównałaby to miejsce z ziemią, a ludzi przeniosła do Durham. Jednak zarządcą tych ziem był teraz Ramsey i do niego należała ostateczna decyzja, jedyne co mogła to upewnić się, że przybytek też pozbawiony zostanie zdrajców, którzy chcieli aby mugole znów rządzili ich światem. Nadal nie rozumiała jak można chcieć w ciągłym ukryciu bez możliwości korzystania z magii jawnie.
Dopiero gdy kurz walki opadł, gdy uspokoiła oddech mogła dostrzec resztę osób. Ranną Deirdre, którą już zajmowała się sprawnie Elvira. Primrose ceniła osobę blodnynki, choć ta czasami potrafiła drażnić, to była niezwykłą osobą i lady Burke miała nadzieję, że uda się jej lepiej poznać czarownicę. Widząc, że Madame jest w dobrych rękach zerknęła na nonszalancką postawę Macnaira. Miała okazję już raz współpracować z mężczyzną, który wychodził poza ustawione granice, testował na ile może sobie pozwolić i balansował na linii zasad. Na ostatnim zadaniu dużo się nauczyła kiedy nakładali klątwy, zdobywała wiedzę w sposób praktyczny. Do tego w końcu dążyła. Przeniosła spojrzenie na kuzyna kiedy ją wywołał, Tremblay wciąż był na łańcuchu niczym psidwak.
-Te zwykle są bardziej karne.- Odparła w stronę Drew i ostatecznie odwołała łańcuch, który zgodnie z jej wolą poluzował swoje więzy by na samym końcu zniknąć. Pozostały po nim rany na ciele mężczyzny oraz swąd przypalonego materiału i skóry. Nigdzie nie mógł uciec, zbyt osłabiony i zmęczony by stawiać opór. Podobnie jego towarzysz, który sapał i starał się utrzymać pion; zdawali sobie sprawę, że to ich ostatnie chwile.
Primrose zdawała sobie sprawę, że pozostawienie ich przy życiu nie jest rozsądnym wyjściem. Czy właśnie łamała własne zasady, które mówiły, że każdy zasługuje na sąd? Czy może pozwolić aby doszło w podziemiach do morderstwa? Czy zbruka samą siebie? -Tak. - Kiwnęła głową. -Należy ich przesłuchać, dowiedzieć się skąd przyprowadzali uciekinierów, kto jeszcze z nimi współpracuje. Czy… - Westchnęła jakby sama myśl o tym była niezwykle ciężka. -... wykorzystują do swojej pracy dzieci z przytułku i innych pracowników.
Była zmęczona całą tą misją, nie spodziewała się, że pójdzie aż tak krwawo. Dobrze, że nie mogła dostrzec ciał jakie wniósł Drew bo zapewne by nie wytrzymała takiego widoku. Choć miała do czynienia z trupami to nadal nie oswoiła się dokładnie z ich widokiem. Nadal czuła się nieswojo wiedząc, że właśnie przyłożyła rękę do tego, że ktoś zginął. Nawet jeżeli to był wróg. -Czy mogę wam powierzyć to zadanie? - Spojrzała to na Xaviera to na resztę, która z nią przyszła. -Sprawdzę co z żoną Tremblaya i jak wygląda sytuacja na górze. Raczej dosłyszeli, że doszło do walki.
Nie zdziwiłaby się jakby cały przytułek stał pod drzwiami do wejścia do piwnic.
|Możecie w kolejnej turze zdecydować co robicie, czy przesłuchujecie dwójkę która została przy życiu, czy ktoś dołącza do Primrose na górze.
Czas na odpis 72 h, tj do 13.06
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Powietrze wpadające do płuc wciąż było duszne i metaliczne od zalegającej wokół krwi. Krew z ran na przedramieniu Deirdre, krew na posadzce, krew z martwych ciał i jeszcze palona skóra, obrzydliwa, przywołująca najgorsze ze wspomnień. Opuściła rękaw kobiety i skinęła głową, zadowolona ze swojej pracy, a potem spojrzała jej w oczy. Śmierciożerczyni była od niej niższa prawie o dziesięć centymetrów, wciąż jednak czuła się przy niej niewielka. Epatowała aurą, a aura - zwłaszcza mrocznej magii - przytłaczała bardziej niż wzrost.
- Nie powinny. Możesz przez pierwszy tydzień lub dwa smarować maścią nagietkową lub propolisową. Po tym czasie nie zostanie ślad, chyba że... - Machnęła dłonią w kierunku zakrytej już skóry, zastanawiając się ile może powiedzieć, a ile powinna. - Jeżeli to zwyczajne obrażenia z rykoszetującego zaklęcia to szybko znikną. - A jeśli nie, skąd jej to wiedzieć? Nie ona badała artefakty, nie ona odczytywała zapiski o celtyckich bogach. Wiedziała tylko, że piętno to być może pozostanie z nimi - z nią także - na zawsze.
Zmęczona odwróciła się w kierunku pojmanych jeńców, uśmiechając się kątem ust na sarkastyczny komentarz Drew. Merlinie, tęskniła za nim.
Choć krew przestała ciec z jej nosa, zapach pozostał na jej ubraniach, włosach i w płucach, wolałaby więc nie wychodzić już teraz między dzieciarnię, przystała jednak na plany formowane przez resztę. Primrose wyrabiała się pięknie, dzierżąc różdżkę z mroczną godnością; nie sprawiało jej dyskomfortu słuchanie jej poleceń, przynajmniej nie takiego jak zdecydowanej większości mężczyzn.
Obejrzała się na Xaviera, Drew i Deirdre i westchnęła cicho, wyrażając w ten sposób subtelny żal. Najchętniej zostałaby tutaj, by napawać się cierpieniem zdradzieckich psów, wiedziała jednak, że trzech czarodziejów do przesłuchania to aż nazbyt wiele, a z nich wszystkich jej odejście miało najwięcej sensu. Bo przecież Primrose nie mogła pójść sama - chociaż udowodniła, że potrafi o siebie doskonale zabrać, druga różdżka jej się przyda, skoro w piwnicach zostanie ich trójka.
Skinęła głową pozostałym, a potem ruszyła za Primrose, chwytając ją pod ramię na schodach prowadzących na parter.
- Nikt ci już nigdy nie powie, że wątła z ciebie szlachcianeczka, chyba, że zechce być przykuty łańcuchem do ściany - powiedziała cicho, miękko, a jeśli nawet kryła się w tym wszystkim nuta złośliwego podziwu, Primrose znała ją przecież nie od dziś.
- Nie powinny. Możesz przez pierwszy tydzień lub dwa smarować maścią nagietkową lub propolisową. Po tym czasie nie zostanie ślad, chyba że... - Machnęła dłonią w kierunku zakrytej już skóry, zastanawiając się ile może powiedzieć, a ile powinna. - Jeżeli to zwyczajne obrażenia z rykoszetującego zaklęcia to szybko znikną. - A jeśli nie, skąd jej to wiedzieć? Nie ona badała artefakty, nie ona odczytywała zapiski o celtyckich bogach. Wiedziała tylko, że piętno to być może pozostanie z nimi - z nią także - na zawsze.
Zmęczona odwróciła się w kierunku pojmanych jeńców, uśmiechając się kątem ust na sarkastyczny komentarz Drew. Merlinie, tęskniła za nim.
Choć krew przestała ciec z jej nosa, zapach pozostał na jej ubraniach, włosach i w płucach, wolałaby więc nie wychodzić już teraz między dzieciarnię, przystała jednak na plany formowane przez resztę. Primrose wyrabiała się pięknie, dzierżąc różdżkę z mroczną godnością; nie sprawiało jej dyskomfortu słuchanie jej poleceń, przynajmniej nie takiego jak zdecydowanej większości mężczyzn.
Obejrzała się na Xaviera, Drew i Deirdre i westchnęła cicho, wyrażając w ten sposób subtelny żal. Najchętniej zostałaby tutaj, by napawać się cierpieniem zdradzieckich psów, wiedziała jednak, że trzech czarodziejów do przesłuchania to aż nazbyt wiele, a z nich wszystkich jej odejście miało najwięcej sensu. Bo przecież Primrose nie mogła pójść sama - chociaż udowodniła, że potrafi o siebie doskonale zabrać, druga różdżka jej się przyda, skoro w piwnicach zostanie ich trójka.
Skinęła głową pozostałym, a potem ruszyła za Primrose, chwytając ją pod ramię na schodach prowadzących na parter.
- Nikt ci już nigdy nie powie, że wątła z ciebie szlachcianeczka, chyba, że zechce być przykuty łańcuchem do ściany - powiedziała cicho, miękko, a jeśli nawet kryła się w tym wszystkim nuta złośliwego podziwu, Primrose znała ją przecież nie od dziś.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Słuchała odpowiedzi Elviry bez mrugnięcia okiem, doskonale wiedząc, co czarownica miała na myśli. To, co zostawiło na jej przedramieniu krwawą pieczęć mogło nie podlegać zwykłym, uzdrowicielskim działaniom i oszpecić ją na stałe; runiczne zawijasy nieco jednak bladły, a głębokie cięcia zagoiły się. Deirdre czuła przypływ sił, nie sięgnęłaby teraz co prawda po najmocniejsze klątwy, ba, wolała nie ryzykować choćby muśnięcia różdzką czarnomagicznego spektrum, lecz przynajmniej nie słaniała się na nogach i nie zalewała swą cenną krwią brudnych posadzek sierocińca. Skinęła głową Multon powoli, przytrzymując na sekundę dłużej jej spojrzenie - znaczące, nie musiała werbalizować podziękowań, doceniała szybkie i sprawne (a także zaskakująco dyskretne; czyżby Elvira naprawdę czyniła postępy na drodze ku ogładzie?) zajęcie się problemem, a także dotychczasowe działania w półmrokach korytarza. To jednak te związane z lady Burke przyciągnęły jej uwagę znacznie bardziej, w milczeniu obserwowała pewną siebie Primrose, łącząc powoli fakty z chaotycznej walki - arystokratka poradziła sobie doskonale, a jej umiejętności mogły budzić słuszne zdziwienie. Kto nauczył ją tego typu inkantacji? Czyżby Xavier rozpoczął udzielanie lekcji swej krewnej? Z dwojga złego lepiej, by był to Burke niż Macnair - chociaż ten także miał duży wpływ na brunetkę, śmiało komentującą karność trzymanego na łańcuchu człowieka. Mericourt nie skomentowała doboru słów przez damę ani jej zachowania, to nie była jej rola; znajdowała się tutaj po to, by doprowadzić sprawę do końca, przyczyniając się do wzmocnienia pozycji Rycerzy - i do zabezpieczenia losu przytułku.
- Na pewno do drzwi sierocińca nie zapukają kolejni szaleńcy? - zapytała jeszcze spokojnie, spoglądając na Primrose, która zamierzała udać się na górę; przezorny zawsze zabezpieczony, lecz w towarzystwie Elviry szlachcianka powinna być bezpieczna. Trambley dotąd mówił prawdę, skoro nie sugerował, że do budynku przypełźnie reszta zdrajców i miłośników szlamu, to zapewne powinni czuć się już pewniej. Z stałą, odpowiednią dozą podejrzliwości. Mogąc się rozdzielić i zająć tym, co robili najlepiej. Sama chętnie wyrwałaby się do przodu, rozpoczynając przesłuchanie, nie czuła się jednak w pełni na siłach - spojrzała znacząco na pociągającego z piersiówki Drew, podziwiając jego hart ducha. Nawet w trudnej sytuacji miał w sobie iskrę relaksu, złośliwości, sarkastycznej wyższości, potrafiącej dodać animuszu. Może to jego charakter - a może towarzyszący mu zawsze alkohol?
- Podaj nazwiska osób, z którymi współpracujecie lub współpracowaliście. I nazwy miejsc, w których się spotykaliście - skierowała wzrok w stronę pojmanego mężczyzny, mówiła spokojnie, beznamiętnie, ale i hardo, wiedząc, że na pewno Xavier i Drew zdołają dodatkowo przekonać czarodzieja do dłuższych wypowiedzi.
- Na pewno do drzwi sierocińca nie zapukają kolejni szaleńcy? - zapytała jeszcze spokojnie, spoglądając na Primrose, która zamierzała udać się na górę; przezorny zawsze zabezpieczony, lecz w towarzystwie Elviry szlachcianka powinna być bezpieczna. Trambley dotąd mówił prawdę, skoro nie sugerował, że do budynku przypełźnie reszta zdrajców i miłośników szlamu, to zapewne powinni czuć się już pewniej. Z stałą, odpowiednią dozą podejrzliwości. Mogąc się rozdzielić i zająć tym, co robili najlepiej. Sama chętnie wyrwałaby się do przodu, rozpoczynając przesłuchanie, nie czuła się jednak w pełni na siłach - spojrzała znacząco na pociągającego z piersiówki Drew, podziwiając jego hart ducha. Nawet w trudnej sytuacji miał w sobie iskrę relaksu, złośliwości, sarkastycznej wyższości, potrafiącej dodać animuszu. Może to jego charakter - a może towarzyszący mu zawsze alkohol?
- Podaj nazwiska osób, z którymi współpracujecie lub współpracowaliście. I nazwy miejsc, w których się spotykaliście - skierowała wzrok w stronę pojmanego mężczyzny, mówiła spokojnie, beznamiętnie, ale i hardo, wiedząc, że na pewno Xavier i Drew zdołają dodatkowo przekonać czarodzieja do dłuższych wypowiedzi.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Uśmiechnąłem się pod nosem na odpowiedź Primrose, która zaraz po takowej postanowiła ściągnąć łańcuch z mężczyzny i tym samym pozwolić mu ponownie złapać głęboki oddech. Przechyliłem głowę przyglądając się temu z niemałą satysfakcją – wiele minut życia z pewnością mu nie pozostało, jednak bez oków zabawa stanie się zdecydowanie bardziej przednia. Liczyłem, że lady nie zdecyduje się przesłuchać ich w samotności, albowiem cierpienie i błaganie o litość były niczym najpiękniejsza melodia dla moich uszu.
Na moment skupiłem się na słowach Elviry, która bez większego problemu pomogła Deirdre. Dobrze, właśnie po to tutaj była. Krótkie instrukcje odnośnie leczenia przeciągały nieuniknione i prawdopodobnie wiedzieli o tym sami zbrodniarze, jakich twarze nie wyrażały nic innego poza przerażeniem. Pogodzili się ze swoim losem? Byli gotów oddać życie z zamkniętymi ustami? Wątpiłem, niewielu było w stanie wytrzymać tortury, a mogli mieć pewność, iż w takim, a nie innym towarzystwie oprawców śmierć będzie powolna i najgorsza z możliwych.
Odpuściłem sobie wypowiadanie kolejnych zaklęć, bowiem te mogły ich zgładzić, co mijało się z celem. Nie zamierzałem opuszczać piwnic bez stosownych informacji. Skinąwszy głową lady Burke posłałem Xavierowi wymowny wzrok – czas się zabawić. Fakt, że Deirdre lubowała się w podobnych rozrywkach był mi znany, ale czy lord również pasjonował się w brudzeniu sobie rąk?
Upiłem kolejny łyk z piersiówki. Kątem oka spostrzegłem zerkającą w mym kierunku Śmierciożerczynię, na co uniosłem wymownie brew i wyciągnąłem dłoń w geście podzielenia się alkoholem. Wiedziałem, że odmówi, choć może tym razem mnie zaskoczy? Nikt nie patrzył, nie miał kto oceniać. Ta jednak przeszła do działania, dlatego ruszyłem do właściciela przytułku chcąc nieco zmotywować go do szybszego załatwienia sprawy. Kochani, nie mieliśmy całego dnia, a i tak zmarnowaliście już sporo cennego czasu.
Bezceremonialnie wymierzyłem cios podbiciem stopy w jego brzuch. -Ukłoń się damie i zacznij gadać- rzuciłem oschłym tonem. -Lady ma w sobie litość, ale jeśli będziesz trzymać dziób na kłódkę, to będę przyprowadzać tutaj po kolei każdego dzieciaka i obdzierać go ze skóry na twoich oczach. Na finał zaś zabawię się z twoją małżonką, aż w końcu nie zabiję cię ja, ale twoje pieprzone sumienie, krzyk ofiar, których krew będzie na twoich paskudnych rękach- kontynuowałem z ironicznym uśmiechem, swego rodzaju satysfakcją. Nachyliłem się Tremblaya, chwyciłem go za kołnierz odzieży wierzchniej i przyciągnąłem, aby móc mu coś jeszcze szepnąć na uszko. Ot, męskie rozmówki. -Tak jak ty fascynujesz się mugolską zarazą, tak ja klątwami. Jak myślisz ile przekleństw zniesie jej drobne ciało? Równie dobrze je nakładam, co ściągam i mogę tak w kółko. Tydzień, dwa, może nawet miesiąc. Co będzie grosze? Wilkołactwo, czy charłactwo?- szepnąłem rozbawiony, po czym odepchnąłem go od siebie. -Macie pięć sekund- nie żartowałem, o czym mieli się wkrótce przekonać. -Już cztery- dodałem zerkając to na jednego, to na drugiego.
Na moment skupiłem się na słowach Elviry, która bez większego problemu pomogła Deirdre. Dobrze, właśnie po to tutaj była. Krótkie instrukcje odnośnie leczenia przeciągały nieuniknione i prawdopodobnie wiedzieli o tym sami zbrodniarze, jakich twarze nie wyrażały nic innego poza przerażeniem. Pogodzili się ze swoim losem? Byli gotów oddać życie z zamkniętymi ustami? Wątpiłem, niewielu było w stanie wytrzymać tortury, a mogli mieć pewność, iż w takim, a nie innym towarzystwie oprawców śmierć będzie powolna i najgorsza z możliwych.
Odpuściłem sobie wypowiadanie kolejnych zaklęć, bowiem te mogły ich zgładzić, co mijało się z celem. Nie zamierzałem opuszczać piwnic bez stosownych informacji. Skinąwszy głową lady Burke posłałem Xavierowi wymowny wzrok – czas się zabawić. Fakt, że Deirdre lubowała się w podobnych rozrywkach był mi znany, ale czy lord również pasjonował się w brudzeniu sobie rąk?
Upiłem kolejny łyk z piersiówki. Kątem oka spostrzegłem zerkającą w mym kierunku Śmierciożerczynię, na co uniosłem wymownie brew i wyciągnąłem dłoń w geście podzielenia się alkoholem. Wiedziałem, że odmówi, choć może tym razem mnie zaskoczy? Nikt nie patrzył, nie miał kto oceniać. Ta jednak przeszła do działania, dlatego ruszyłem do właściciela przytułku chcąc nieco zmotywować go do szybszego załatwienia sprawy. Kochani, nie mieliśmy całego dnia, a i tak zmarnowaliście już sporo cennego czasu.
Bezceremonialnie wymierzyłem cios podbiciem stopy w jego brzuch. -Ukłoń się damie i zacznij gadać- rzuciłem oschłym tonem. -Lady ma w sobie litość, ale jeśli będziesz trzymać dziób na kłódkę, to będę przyprowadzać tutaj po kolei każdego dzieciaka i obdzierać go ze skóry na twoich oczach. Na finał zaś zabawię się z twoją małżonką, aż w końcu nie zabiję cię ja, ale twoje pieprzone sumienie, krzyk ofiar, których krew będzie na twoich paskudnych rękach- kontynuowałem z ironicznym uśmiechem, swego rodzaju satysfakcją. Nachyliłem się Tremblaya, chwyciłem go za kołnierz odzieży wierzchniej i przyciągnąłem, aby móc mu coś jeszcze szepnąć na uszko. Ot, męskie rozmówki. -Tak jak ty fascynujesz się mugolską zarazą, tak ja klątwami. Jak myślisz ile przekleństw zniesie jej drobne ciało? Równie dobrze je nakładam, co ściągam i mogę tak w kółko. Tydzień, dwa, może nawet miesiąc. Co będzie grosze? Wilkołactwo, czy charłactwo?- szepnąłem rozbawiony, po czym odepchnąłem go od siebie. -Macie pięć sekund- nie żartowałem, o czym mieli się wkrótce przekonać. -Już cztery- dodałem zerkając to na jednego, to na drugiego.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Przytułek dla ubogich w Coventry
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire