Wydarzenia


Ekipa forum
Central Park
AutorWiadomość
Central Park [odnośnik]08.05.16 1:32
First topic message reminder :

Central Park

Jedna z magicznych części parku centralnego wypełniona jest niezliczonymi drzewami czereśni, które dzięki magii zaczynają kwitnąć już wraz z pierwszymi promieniami wiosennego słońca. Najznamienitsi zielarze oraz znawcy alchemii dbają o to, aby różowawe kwiaty kwitły tu od marca do końca lipca, kiedy to przeobrażają się w delikatne, słodkie owoce. Można do woli zrywać je z drzew i delektować się ich smakiem.
Park jest uwielbiany przez dzieci, zakochanych oraz artystów szukających tu inspiracji; spacerującym akompaniuje śpiew słowików oraz kosów. Tylko zimą nie występuje tu cała paleta barw - wtedy śnieżny puch otula wszystkie gałęzie i park skąpany jest bieli, co nie czyni go jednak ani trochę mniej urokliwym.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Central Park - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Central Park [odnośnik]10.11.21 17:17
Każdy miał swoje powody – każdy doświadczał tego samego, choć radzili sobie w zupełnie inny sposób. Ona trzymała się jednego skrawka dawnego życia – nadziei, przeświadczenia, że znajdzie Petera, maleńkiej informacji, którą Marcel ofiarował jej w listopadzie. Starała się ruszyć dalej, znaleźć sobie zajęcie, przede wszystkim pracę – ale wszystko to, co robiła, począwszy od obowiązków domowych po krótsze i dalsze podróże, umotywowane było poszukiwaniami brata.
– Mogę ci jakoś pomóc? – zapytała wprost, choć nie było na to złotego środka; o ile słowa o niespokojnym śnie były prawdziwe. I ona miała problemy z zasypianiem – z zasypianiem i samymi snami, które nawiedzały ją zdecydowanie zbyt często, zbyt intensywnie, odbierając spokój.
Świat, w którym przyszło im żyć co dnia zdawał się wyglądać gorzej. Do tego nie dało się przyzwyczaić, nie dało się zapomnieć. Ludzie tacy jak oni po prostu nie mogli wpasować się do czegoś, co nie należało do nich.
– Wiem, ale... – urwała prędko, bo czy jej własna niepewność i nuta strachu była wystarczająca, by usprawiedliwić nierozsądne zachowanie? Mogła ryzykować tak wiele, nie wiedząc co tak naprawdę było powodem ciszy ze strony Carringtona?
Nie miała pojęcia o wydarzeniach w Tower; nie wiedziała nawet, że chłopcy tam trafili. Jedynie strzępki rozmów i zasłyszane plotki powiedziały jej, że wydarzyło się coś złego. Nie miała pewności, czy Marcela również to spotkało – ale ta cisza była nienaturalna. I nie wróżyła niczego dobrego.
– Ach, racja... – wymamrotała, marszcząc nieco brwi. Może faktycznie zapomniała? Może nie mieli okazji o tym porozmawiać? Odkąd zima na dobre zaszczyciła Anglię, nie zapuszczała się dalej niż to koniecznie; większość czasu spędzała w Dolinie, a widywanie się ze znajomymi, z rodzeństwem Doe czy Nealą faktycznie straciło na intensywności. Thomasa poznała dopiero na sylwestrze – to nie był czas ani miejsce, by rozmawiać o trudach codziennego życia.
Spuściła spojrzenie, gdy chłopak zapytał o Marcela; i równie prędko podniosła je ku górze, gdy powiedział coś więcej.
– C-co? – wyrzuciła z siebie od razu, mocniej oplatając dłonią jego ramię – W Tower? Wylądował w Tower? – starała się mówić szeptem, choć emocjonalność drgała w zgłoskach.
Czuła, że coś jest nie tak. Czuła, że wydarzyło się coś złego – Thomas, co... co się stało...? – zapytała dopiero, kiedy przechodzień ich minął, nie zwracając uwagi na słowa o jakiś światełkach; były wymówką czy jego faktycznym wymysłem – nieistotne. Nie w obliczu tego, co powiedział Doe.



czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony;
stanę wtedy na raz ze słońcem
twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9276-anne-with-an-e#282533 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Central Park [odnośnik]10.11.21 17:41
- Nie martw się, wszystko okej. Kto nie ma koszmarów? Jest wojna. Jak ktoś potrafi spać spokojnie to chyba nie ma sumienia - wyminął pytanie dziewczyny, bo tak nprawdę to w jaki sposób mogłaby mu pomóc? Zresztą, nie chciał jej obciążać swoimi problemami. W końcu sama miała na pewno ich mnóstwo.
On za to był dobrym kłamcą. I wiedział jak bardzo ciężko czasem zachować twarz, udawać… Chociaż doskonale rozumiał, dlaczego dziewczyna się przejęła.
Kiedy tylko przechodzeń zniknął im z pola widzenia, pociągnął Anne w stronę jakiejś nieco bardziej zaciemnionej alejki. Tak, żeby zejść z głównej ulicy… I żeby niewiele osób na nich zwracało uwagę, chociaż wciąż byli niedaleko parku. Ale większość czarodziejów tutaj wolało iść głównym deptakiem.
- Tower, zamknęli nas za kradzież. A raczej podejrzanie. Mnie, Jamesa, Marcela… On… Marcel… On żyje, ale… Jest z nim źle, okej?- powiedział, a z jego twarzy kompletnie zniknął ten udawany uśmiech i zastąpiło go zmartwienie. Oczywiście, że pluł sobie w brodę przez to co się stało! Ale przynajmniej z tego co rozmawiał z Castorem… to… to będzie dobrze. Odzyska rękę.
Zaraz jednak widząc szok dziewczyny, postanowił się znów do niej lekko uśmiechnąć. Jakby chcąc ją pocieszyć.
- Będzie okej… Ale teraz… Stracił dłoń. Castor, pisałem z nim, podobno ma coś na to, w sensie hoduje mu dłoń czy coś? Nie znam się na tym, wybacz, ale… mówił, że będzie w porządku, tylko, że… Marcel jest… - zagryzł wargę, nie wiedząc nawet jak to określić. Wyglądał strasznie, jakby cała wola życia z niego uleciała. Jak miał to nazwać?
Zaraz jednak pokręcił lekko głową, posyłając jej uśmiech.
- Ucieszy się na twój widok, na pewno. Hej… słuchaj, nie wolisz, żebym przeniósł cię tam pod postacią fretki? Będzie bezpieczniej dla ciebie, nikt cię nie rozpozna… - zaproponował jej po chwili, pamiętając że w podobny sposób w końcu przetransportował Sheilę do Londynu, do Areny. Bo ta była zbyt przerażona, żeby iść samej pod własną postacią i kto mógłby się jej dziwić?
- Proszę, nie… nie wystrasz się na jego widok, okej? Nie jest teraz sobą… - powiedział, wzdychając cicho. Pokręcił zaraz jednak dłonią i posłał jej uśmiech znów. Bo co miał zrobić innego?
- Z Jamesem też jest już dobrze, jest w Irlandii pod odpowiednią opieką. No, ja jestem tutaj i jak widać, też wszystko okej. Mieliśmy uzdrowiciela, Marcel też jest na pewno zaopiekowany…


Central Park - Page 7 EbVqBwL
Thomas Doe
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Central Park - Page 7 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t9805-fircyk https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Central Park [odnośnik]10.11.21 18:02
Miał rację, wojenna rzeczywistość zbierała swoje żniwo niemalże bezustannie. Począwszy od maleńkich, codziennych czynności po wielkie wydarzenia na wiecach miast. Ludziom brakowało spokoju, radości, znikały produkty z półek a zakłady usługowe witały przechodniów tabliczką oświadczającą zamknięcie. Dolina była względnie bezpieczna – jak długo?
Londyn był przecież jej domem; miejscem, w którym przyszła na świat i się wychowała, które znała tak dobrze – wystarczało tak niewiele, by zaczęła czuć się jak intruz. Jak ofiara, zwierzyna wystawiona na czujne oko kłusowników.
Wiatr smagał nagimi drzewami, zlodowaciałe kupki śniegu przesypywały się z miejsca na miejsce, chodnik wciąż był niestabilny; mimo pośpiechu stawiała kroki ostrożnie, wciąż trzymając się kurczowo ramienia Thomasa. Tak było bezpieczniej. I cieplej.
Ale nagle przestała myśleć o bezpieczeństwie i o tym, jak ryzykownym był ich udawany spacer; skrzyżowała spojrzenie z chłopakiem, pełne niezrozumienia, żalu, w końcu paniki – strach doszedł do głosu prędko, choć przyznał, że Marcel żyje.
– Wiedziałam, że coś się stało... – wymamrotała cicho, bardziej do siebie niż do niego, choć mógł to usłyszeć – Za kradzież? Odbiło wam? – szept brzmiący wyrzutem był sykliwy. Postradali zmysły? Dopuszczać się kradzieży w takim miejscu, wśród tylu ludzi?
Wędrowała spojrzeniem po twarzy Doe w popłochu, prędko, z grymasem niezrozumienia i przejęcia wymalowanym na własnej buzi. Jak długo tam byli? Co się stało? Jakim cudem stracił dłoń?
Miała do niego mnóstwo pytań, jednocześnie wciąż mieli tak mało czasu; na moment wstrzymała oddech i przymknęła oczy, kiedy Thomas zaczął opowiadać o Castorze i sposobie, który miał pomóc Marcelowi. Miała nadzieję, że tak rzeczywiście jest.
– Okej? Thomas, do cholery, to nie brzmi okej... – począwszy od ich obecności na tamtym przeklętym placu, przez kradzież i to... co się stało – Odchodziłam od zmysłów, dlaczego nikt z was niczego nie powiedział... Co wam zrobili? – mamrotała nerwowo, w pewnym momencie mimowolnie zaczynając kręcić głową. Tower – mogła jedynie wyobrażać sobie okrucieństwo tej wizyty.
– Fretki? Co? Nie, chyba nie.. – zaczął mówić o jakiejś transmutacji, o bezpiecznym przejściu; choć rzeczywiście warto było się na tym skupić, nie potrafiła, nie w tamtej chwili – Wystraszyć? Nie mów głupstw – rzuciła zaraz potem, instynktownie, choć nie mogła być tego pewna – nie wiedziała jak coś takiego mogło się na nim odbić. Thomas brzmiał...niecodziennie, inaczej – Nie boję się go – zaprzeczyła od razu, kręcąc głową – Boję się o niego, Thomas – rzeczywiście to intuicja ją tu przywiodła? Głupie przeczucie, które okazało się być słusznym?
Wraz z nim skręciła w kolejną uliczkę, zaułek pozbawiony nadmiernego światła. Zamilkła na dłuższą chwilę, w końcu wypuszczając z ust ciężki wydech, by zaraz potem kiwnąć głową.
– Jesteście cali? Na pewno? Nie okłamuj mnie, proszę...


czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony;
stanę wtedy na raz ze słońcem
twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
świat dziwny jest jak sen
a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9276-anne-with-an-e#282533 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Central Park [odnośnik]28.11.21 22:10
- Może, może trochę... Może byliśmy głodni. Nieważne, ważne, że jesteśmy cali - odpowiedział spokojnie, bo też... chyba nie chciał tłumaczyć dziewczynie, że to wcale nie był pierwszy raz kiedy czegoś takiego dopuszczał się razem z bratem. Zwyczajnie w świecie... Nie... Po prostu...
Stało się tak wiele, że sam Thomas wciąż jeszcze nie wiedział jak ma do tego wszystkiego podejść. Jarmark, Tower, Irlandia, Dolina, Cyrk, Londyn... To wszystko... Wszystko było tak dziwne i nienaturalne, tak bardzo wypaczone! Nie był w stanie zdecydować co powinien czuć i co powinien zrobić, a do tego te wszystkie koszmary, które nie dawały mu wciąż żyć.
Uśmiechnął się do niej delikatnie, przepraszająco. Poznał ją dopiero na sylwestrze - nie przeszło mu nawet przez myśl, żeby ją zawiadomić. Cóż, znała wyraźnie lepiej Marcela, może też i Jamesa? Może to dlatego na to nie wpadł, w końcu nie była mu bliska. A jednocześnie poczuwała się do tego, że powinna wiedzieć.
- Przepraszam... Nie pomyślałem o liście, o daniu ci znać o tym - przyznał spokojnie, chMaciaż na pytanie o to, co im dokładnie tam robili, uśmiechnął się nieco szerzej, jakby weslej.
- Żyjemy. To najważniejsze, prawda? - powiedział. - Nie traf tam, my też tam nie będziemy już wracać i... Hej, Anne, spójrz na mnie. Jest okej, wszystko jest dobrze, okej? - powtórzył, chcąc żeby dziewczyna w to uwierzyła, żeby o tym wiedziała, żeby była tego pewna...
Chciał ją pocieszyć, zapewnić, że będzie w porządku. Powinno być w porządku...
Spojrzał na nią jednak nieco smutniej, słysząc jej słowa.
- Anne... On... Nie to miałem na myśli... Po prostu... Ja nawet nie wiem jak to nazwać... On... nie jest teraz sobą, okej? Tak, żebyś wiedziała... - Jemu było ciężko znieść taki widok przyjaciela, a co dopiero jej - co dopiero Paprotce było cieżko znieść Marcela, który nie był sobą, tym uśmiechniętym i żywiołowym chłopakiem, którego przecież znali.
Poza tym, że Marcel nie ma dłoni?
Nie powiedział jednak tego na głos, bo... wciąż nie do końca dochodził do niego ten fakt. Co miał o tym powiedzieć dokładnie? Poza faktem, że nie miał...
- Tak. Wiesz, problemy ze snem... ale... jest w porządku z nami, naprawdę. Żyjemy, to najważniejsze - powtórzył swoją stałą mantrę, a później znów przygarnął do siebie dziewczynę ramieniem, po tym już na nowo prowadząc ją na Arenę Carringtona tak, aby nikt ich nie przyuważył. Nie mógł jej tak zostawić, bo sam doskonale rozumiał, dlaczego ta chciała odwiedzić ich przyajciela.

Zt x2


Central Park - Page 7 EbVqBwL
Thomas Doe
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Central Park - Page 7 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t9805-fircyk https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Central Park [odnośnik]31.01.23 19:38
Dziwny jest ten świat
3 lipca 1958 r.
Noc była pełna strachów. Zbudzone nad ranem oczy łaknęły dalszego snu, ale ten napawał niepokojem. Niejasne wspomnienia przywoływały czerwone światło, czy było postrzępionym fragmentem snu, czy rzeczywiście dobiegało zza okna? Niewypoczęte ciało wydawało się spięte, lekki ból głowy subtelnie stukał w czaszkę ze wszystkich stron. Każda napotkana od rana twarz wydawała się równie zmęczona. Mogły dotrzeć do ciebie pogłoski o krwawym księżycu, który nocą pokazał się na niebie, barwiąc gęste obłoki szkarłatem. Zawieszenie działań wojennych winno przynieść chwilowy oddech, a jednak...

Zlata: Wstałaś lewą nogą. Śnili ci się bliscy, których wolałaś nie wspominać na trzeźwo i koszmary, których nie chciałaś przeżywać jeszcze raz. Czułaś się zaspana, a pamięć podsuwała ci strzępy snów i wspomnień – bezsilność przy umierającym mężu, bezsilność wobec aresztowania bliźniąt, bezsilność w obliczu systemu. Na domiar złego, czułaś fantomowy ból i mrowienie utraconej ręki, choć od dawna nie miewałaś podobnych problemów. Wszystko zapowiadało parszywy dzień, ale po południu miałaś zdać w Gringottcie sprawozdanie z konfiskaty majątku jednego z mieszkańców Londynu. Musiałaś zagryźć zęby i udać się do pracy.
Wyszłaś z Nokturnu na Pokątną, gdzie drogę przebiegł ci czarny kot. W dodatku rozpoczęły się przygotowania do Festiwalu Lata. Na twojej trasie, na chodniku stało kilka drabin opartych o ścianę. Mogłaś przejść pod nimi lub je wyminąć.
Najkrótsza droga do mieszkania dłużnika wiodła przez Central Park. Poranne słońce zdawało się dzisiaj wyjątkowo upalne, mogłaś skryć się w cieniu drzew. Po drodze powinnaś minąć stoisko z lemoniadą, którego właścicielka rozstawiła się tutaj na początku czerwca. Znałaś już tą kobietę, czasem kupowałaś u niej spod lady domowy bimber. Zaschło ci w gardle, ale jak na złość – po stoisku nie było dziś ani śladu. Prędko przeszłaś skrótem przez park, zbliżając się do ulicy. Wyminęłaś jakąś starszą kobietę, która niosła dwa ciężkie wiadra. Jedno zachybotało, jakiś płyn wylał się z niego na ziemię.
- Brudny karzeł! – usłyszałaś nagle, a nadchodzący z przeciwka pięćdziesięcioparoletni mężczyzna w mundurze Brygady Uderzeniowej splunął ci pod nogi. Nie przyjrzał ci się nawet na tyle uważnie, by dostrzec, że jesteś kobietą. Miał opuchniętą twarz alkoholika, ale wydawał się trzeźwy, a pod oczyma malowały się cienie zmęczenia. Musiał wracać z nocnego patrolu. - Pieprzone gobliny. -wymamrotał. Zamrugałaś, gdy na jego twarz padły promienie słońca – przez mgnienie sekundy wydawał się podobny do jednego z mężczyzn, który katował cię tak bardzo, że straciłaś rękę i córkę. Wrażenie prędko minęło, a mężczyzna już szedł dalej, wzdłuż ulicy i…
Nagle usłyszałaś ochrypły krzyk, a potem wszystko potoczyło się szybko. Zobaczyłaś, że mundurowy w jednym momencie ślizga się na mokrej alejce, a w drugim leży jak długi, z głową na ulicy. Słyszałaś ludzkie kroki i coś jeszcze – mechaniczny odgłos kół - ale najpierw twoją uwagę przykuły przedmioty, jakie wypadły przy upadku z jego kieszeni. Sakiewka, która wydawała się ciężka. I pojemna piersiówka. Zawiesiłaś na nich wzrok, tracąc cenną sekundę – a potem było już za późno…

Arsentyi: Obudziłeś się w przepoconej pościeli. W hotelu było duszno, a słońce wtargnęło do wschodniego okna, rozgrzewając szybę i wypełniając cały pokój ciepłem. Jakże odmiennym od kojarzącego się z domem chłodu, do którego przywykłeś. Nawet gdy się przebrałeś, koszula lepiła się do ciała. Choć w nocy nie było przeciągu, gdy wszedłeś do łazienki zobaczyłeś na podłodze stłuczone lustro – zły omen, traktowany w Rosji jeszcze poważniej niż w Anglii.
Wciąż odkrywałeś Londyn, stolicę inną od Moskwy, choć równie pociągającą. Czułeś się dziś niewyspany i zmęczony, a na domiar złego miałeś wrażenie, że jakaś zła obecność ciągnie się za tobą – ale chwila rozproszenia pozwoli odpędzić kiepski nastrój, a Londyn oferował rozproszeń pod dostatkiem. Po chwili kroczyłeś już chodnikiem wzdłuż Central Park, zwiedzając miasto i jego ulice. Wyminąłeś kobietę z dwoma wiadrami – według rosyjskich przesądów taki widok zwiastował pecha, ale byłeś przecież na angielskiej ziemi – i szedłeś dalej. Po chwili na końcu alejki, kilka metrów od ciebie, pojawił się barczysty mężczyzna w mundurze. Funkcjonariusz, który również miał zły dzień. Na twoich oczach stanął jakoś niefortunnie – lewą stopą wdepnąwszy w lśniący płyn na alejce – i stracił równowagę. Wciąż byłeś za daleko, by mu pomóc, ale wyraźnie widziałeś jak upada wyjątkowo pechowo, uderzając głową o kamienny krawężnik. Na skroni pojawiła się krew, a choć mężczyzna nadal oddychał, to skierowane w twoją stronę mgliste spojrzenie było nieobecne. Nie mogłeś oszacować, jak poważny jest uraz i czy to chwilowe oszołomienie i byłeś za daleko, by mu pomóc. Zarazem kątem oka widziałeś sakiewkę, która wysunęła się z kieszeni nieznajomego – ciężko, jakby była wypchana monetami. Jedna ze złotych monet wypadła z sakiewki, a odbijające się w niej słońce padło na twarz mężczyzny. Zamrugałeś – przez ułamek sekundy wydawało się, że nie widzisz przed sobą nieznajomego funkcjonariusza, a puste oczy szamana o mongolskich rysach. Zaraz potem dziwny zwid minął, dekoncentrując cię wcześniej na tyle, że nie zauważyłeś ani niskiej kobiety ani fioletowego kształtu mknącego z zawrotną prędkością w stronę leżącego mężczyzny…

… Błędny Rycerz pędził ulicami miasta, a spojrzenie kierowcy również zdawało się błędne. Słońce odbijało się w przedniej szybie autobusu, a młody mężczyzna zdawał się patrzeć nieobecnie wprost na nie, a nie na drogę. Pojazd nawet nie zwolnił i przemknął tuż obok was. Jedno z kół przejechało po karku leżącego na chodniku mężczyzny, którego szyja wciąż wystawała na ulicę ponad krawężnikiem. Poczuliście na twarzach coś ciepłego i mokrego. Krople rozbryzganej krwi. Po pustej ulicy potoczył się ciemny obiekt.
Odcięta głowa.

Po magicznym autobusie nie było nawet śladu. Zostaliście sami, nad zmasakrowanym trupem, z kuszącą sakiewką (i piersiówką) pomiędzy wami i krwią na twarzach i ubraniach. Ciało wyglądało ohydnie, cięcie nie było równe, mężczyzna był zmasakrowany. Głowa potoczyła się na drugą stronę ulicy, gdzie z pewnością przykuje czyjąś uwagę. Podobne wypadki nie były w czarodziejskim świecie popularne, Błędny Rycerz był wyjątkowym autobusem w Londynie pozbawionym mugolskich pojazdów. Być może koroner byłby w stanie stwierdzić przyczynę śmierci, ale jeśli ktoś się tu zjawi – prawdopodobnie będziecie pierwszymi podejrzanymi, a historia o wyjątkowym pechu funkcjonariusza może zabrzmieć niewiarygodnie. Wiedzieliście, że o tej porze park nie będzie długo pusty, Londyn budził się do życia.
Nagle gdzieś nad gałęziami drzew zakrakał kruk. Głośno, przecinając upiorną ciszę. Odruchowo podnieśliście wzrok…

Na niebie rozgorzała kometa, za którą ciągnął się złocisty warkocz. Przyciągała wzrok w przedziwny sposób, jakby hipnotyzowała samą swoją obecnością na niebie. Jaśniała jak drugie słońce, trwała nieruchomo, a im dłużej oko spoglądało w jej światło, tym większy budziła niepokój. Jakby to światło wnikało gdzieś w umysł, w serce, pozostawiając po sobie trwogę i przerażającą pustkę, której nie sposób było zrozumieć.

Mistrz gry nie kontynuuje rozrywki, ale jest gotów odpowiedzieć na ewentualne wątpliwości. Zakończony wątek należy zgłosić w temacie dziwny jest ten świat; jeżeli współgracz nie pojawi się w wątku lub przestanie pisać w jego trakcie postać oczekująca może zaprosić dowolną inną, która odnajdzie się w sytuacji, w zamian za uciekiniera.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Central Park - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Central Park [odnośnik]19.03.23 1:12
Od momentu, kiedy otworzyłam oczy, wiedziałam, że nie będzie to dobry dzień, a sprawdzając zapasy alkoholu, jeszcze się w tym utwierdziłam. Ale może to i dobrze. Picie wódy zamiast śniadania to kiepski pomysł, szczególnie kiedy trzeba się pokazać rano przełożonym. A te chytre mendy, z całym szacunkiem do moich braci krwi, od razu wyczują charakterystyczny zapaszek i nie kupią się na śpiewkę o eliksirze na kaszel czy wyjątkowo mocnych perfumach.
Dobra, jebać to wszystko - stwierdzenie to miało być moim hasłem przewodnim na ten dzień. Jebać ten kraj. Jebać pracę. Jebać ból w lewym barku i ten przeklęty upał. Jebać i robić swoje. Przecież pieniądze same się nie zarobią.
Tylko że w ramach jebania wszystkich i wszystkiego, tuż po wyjściu z domu potknęłam się o jakiegoś kota, depcząc mu ogon. Czarny jak nokturnowy ściek sierściuch syknął i prawie wbił mi się zębami w nogawkę przydługich spodni.
-Пошел вон!* - ryknęłam na niego, w porę zabierając nogę, a kot szybko skrył się za rogiem. Widziałam w jego spojrzeniu, że już planuje zemstę w postaci naszczania mi na wycieraczkę. Zajmę się skurczybykiem kiedy indziej, bo obecnie mam inne problemy
Całe miasto ostatnio miotało się jak w amoku, przez te całe przygotowania do tak zwanego Festiwalu Lata, czy tam Festiwalu Miłości. Wszędzie najebane drabinami, że przejść się nie da. Musiałam zmienić trasę, bo kto normalny, by się przeciskał między nimi. Jeszcze na łeb coś spadnie. A co do samego tego Festiwalu, to na samą myśl o tej nazwie chce mi się rzygać. Na wściekłość Ragnuka, czy oni do reszty postradali rozum? Tu się wyżynają, a tu nagle miłość? Ale co tu dużo mówić - to pierdoleni Angole, którzy tworzą sobie ideologię z gówna i patyków. O jakiej logice tu w ogóle może być mowa?
I tak sobie rozmyślając, wlokłam się do roboty, mając resztki nadziei, że może po drodze uda mi się dorwać tę przemiłą sprzedawczynię lemoniady i kupić od niej bimbru - po spotkaniu z szefostwem moim świętym obowiązkiem będzie strzelenie sobie małpki w ramach nagrody oraz osłody życia. Jeszcze skwar taki, że gdyby nie cień drzew, to pewnie zmieniłabym się w smakowitą pieczeń.
Ale wiadomo! Biednemu, znaczy spragnionemu, kurwa, zawsze wiatr w oczy! Miejsce, gdzie zawsze urzędowała handlarka, stało puste. I kiedy już myślałam, że poranek nie może być gorszy, świat ponownie mnie zaskoczył.
Tuż za babą z wielgaśnymi wiadrami, pojawił się on - kwintesencja tego systemu. Tego i wszystkich innych systemów, które nie pozwalały mi normalnie żyć. Wielki, obleśny i chyba nadal najebany milicjant. Mokra plama zielonkawej śliny minęła o milimetr czubek mojego buta.
-Да чтоб ты сдох, блядина ебаная**- rzuciłam głośno w odpowiedzi, na jego słowa i chyba tylko resztkami siły woli zmusiłam się, by nie próbować mu pierdolnąć.
Jak mówiłam, to nie był mój dzień.
Milicjanta najwyraźniej też nie.
Dalej wszystko wydarzyło się na tyle szybko, że jedyne co czym udało mi się w tamtej sekundzie pomyśleć, było: “O żesz kurwa, od kiedy się nauczyłam nakładać klątwy w taki sposób?”
Sekunda i koleś ślizga się na rozlanej brei. Druga sekunda - upada, a z jego kieszeni, niczym z rogu obfitości wysypują się dary. Złoto i alkohol. Czy to nagroda dla mnie? Nagroda za ten chujowy początek dnia?
Na pewno.
Plan jest prosty - chwytać zdobycz i spierdalać jak najdalej, tylko że kiedy mimowolnie nogi same niosą mnie ku ofierze, słuch wyłapuje dźwięk, jakiego tu nie powinno być. Automobil? Tutaj?
Pomyliłam się. Wielki autobus mknął z zawrotną prędkością, ignorując wszystko i wszystkich. Może mam halucynacje z braku procentów we krwi? Kiedy jednak usłyszałam kolejny dźwięk, tym razem bardziej bliski memu sercu odgłos łamanych kości, a ciepła ciecz znalazła się na mojej twarzy, już wiedziałam, że wszystko, co się właśnie wydarzyło, było realne.
Odruchowo, wyciągnęłam język, by dotknąć nim jedną z kropel, która znalazła się tuż obok kącika moich ust. Słone. Metaliczne.
-Пиздец*** - skwitowałam, obserwując, jak głowa faceta toczy się po ulicy. Bo co tu więcej mówić. Byłam w czarnej dupie ze zmasakrowanymi zwłokami na środku ulicy, ujebana od stóp do głów we krwi. Nie, żeby to był mój pierwszy raz, jednak nigdy o tak wczesnej porze i nie w takim miejscu. Ponownie wróciłam do myśli zajebania pieniędzy oraz piersiówki i ucieczki, bo po co umarlakowi takie rzeczy.
Tylko że… właśnie się okazało, że miałam towarzystwo. Zanim jednak zdążyłam zrobić cokolwiek, wrzasnęło jakieś ptaszysko, prawie przyprawiając mnie o zawał, a na niebie pojawiło się… coś. Nie ukrywam, nie znam się na tych pierdoletach o gwiazdach, ale wiedziałam jedno - tego tu, kurwa, być nie powinno.

*spadaj
**A żebyś zdechł, jebany kurwiszonie
***Przejebane


Zlata Raskolnikova
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
OPCM : 16 +3
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Półgoblin
Central Park - Page 7 Dc3d643ba14e88a20a9fb3c0c669eeb2
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9153-zlata-raskolnikova#276833 https://www.morsmordre.net/t9433-sowa-bez-imienia#286806 https://www.morsmordre.net/t9439-zlata#287045 https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t9434-skrytka-numer-2143#286811 https://www.morsmordre.net/t9432-zlata-raskolnikova#286793

Strona 7 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7

Central Park
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach