Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Zamglone wzgórza
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamglone wzgórza
To bardzo spokojne miejsce znajduje się w oddaleniu od najbliższych skupisk mugoli. Prawie zawsze osiada tutaj mlecznobiała mgła, ale mimo tego miejsce posiada swój niepowtarzalny urok i jest wprost idealne dla każdego, kto szuka ucieczki od zgiełku i codzienności. Czas wydaje się niemal stawać w miejscu, na pozór nic nie da rady zakłócić naturalnego rytmu przyrody. Czasem pojawiają się tu artyści szukający inspiracji, o czym może świadczyć stara, porzucona sztaluga leżąca gdzieś w trawie i powoli popadająca w zapomnienie. Jeśli dobrze się rozejrzeć, można znaleźć inne drobne pozostałości po sporadycznych odwiedzających: parę zaśniedziałych monet, starą fajkę, pusty flakonik po bliżej nieokreślonym eliksirze. Gdy dzień jest mniej mglisty, na jednym ze wzgórz można dostrzec ruiny starego zamku, najprawdopodobniej wzniesionego przez mugoli i opuszczonego wieki temu. Poniżej, w dolinie, znajduje się podmokły las, spowity najgęstszą mgłą i owiany tajemnicą. Czy odważysz się zejść z przyjemnego, cichego wzgórza prosto w jego serce? Niektórzy mówią, że z racji odległości od mugolskich siedlisk upodobały go sobie magiczne stworzenia.
Kim jesteś Marcello Figg? Znów zagryzasz wargi do krwi.
Wszyscy trąbili o najnowszych wydarzeniach, ciągłe rozmowy wbijały się jej w głowę. Opinie były jednoznaczne. Nikt nie chciał mówić o swoich własnych przemyśleniach, nawet po cichu. Wszystkie ściany wydawały się mieć uszy, nikt nie dociekał, wszyscy wrócili do swoich obowiązków jak gdyby nigdy nic. Nie mieli tak przekichane jak Biuro - czarnoksiężnicy otrzymali ochronną płachtę, jednak złodzieje, przemytnicy i rzezimieszki nadal nie pozostawali bezkarni, a przez pogodowy chaos mieli ręce pełne roboty. Każdy, kto nie miał czystej krwi miał przekichane.
A pośrodku tego wszystkiego stała ona. Patrzyła na obojętność i milczenie tłumiąc w sobie krzyk, raniący ją jak błyskawica skrzywdziła Anglię jeszcze parę dni temu. Chciała zadawać pytania. Dlaczego milczą? Dlaczego się zgadzają?
Dlaczego Ty sama, Marcello, nie rzucisz tym wszystkim w cholerę i nie odejdziesz?
Dłonie drżały, paznokcie zostawiały ślady wewnątrz dłoni, gdy zaciskała pięści. Wracała z pracy i chowała się w pokoju, trzaskając za sobą drzwiami z wściekłości. Każdego dnia sen mijał jej głowę do godzin wczesnoporannych, ciągle w głowie miała mnóstwo pytań. Co powinna zrobić? Nie jest przywiązana do tego co robi, nie robiła tego długo. Mogłaby zrezygnować i nie patrzeć na te obrzydliwie bierne twarze. Była jednak druga strona medalu. Była tam potrzebna. Miała dostęp do akt, do raportów, do rzeczy bardzo potrzebnych. Ministerstwo było przychylniejsze policji. O ile w ogóle można to wszystko nazwać przychylnością.
Postanowiła zagryźć zęby i zostać. Przybrać maskę profesjonalizmu, pustą wydmuszkę bez emocji. Tak tłumaczyła sobie kolejne dni w tym miejscu. Zdarzało jej się rozmawiać ze współpracownikami o rzeczach zupełnie prozaicznych, o kawie, o książce. O sytuacji w kraju nie mówił nikt, choć każdemu przewinął się przez biurko egzemplarz Walczącego Maga. Również taki miała. Przeczytała dokładnie wszystko strona po stronie. Następnie wrzuciła do kominka i patrzyła jak litery czernieją i rozpadają się w ogniu.
Emocje opadły, już nie trzaskała drzwiami. Zaczął się etap zupełnie nowych pytań.
Czy ty tchórzysz, Marcello?
Istotnie, mogło tak być. Mogła trzymać się swojego miejsca twardo, pozostając człowiekiem z łatką czystej krwi. Nadal mogła zajść daleko, rzucenie wszystkiego mogło wiązać się z pogrzebaniem planów. To było jej nowe życie, jej niezapisany, czysty start, daleki od błędów przeszłości, a wymuszający na niej kolejne. Czuła się jak zdrajca, nie potrafiąc odejść. Czułaby się tak samo, gdyby opuściła swoją wartę.
Nie było już dobrych wyborów. Pozostało uśmiechnąć się lekko, gdy ktoś wspomniał o nowej książce czy ciepłej kawie.
Dostała list, który przeczytała kilkakrotnie od góry do dołu. Zapamiętała najwięcej ile mogła po czym znów zachowała się ostrożnie. Spaliła go w płomieniu świeczki, zostawiając wszystkie informacje w swojej głowie. Nie chciała, aby ktokolwiek inny przypadkiem się dowiedział, zwłaszcza jedna osoba - Arabella. Chroniła swoje gniazdo, uwijała je wokół siostry tak ścisło jak tylko mogła. To ciągnęło się za nią jak ołowiana kula. Kochała siostrę całym sercem i całą duszą jak nikogo na tym świecie, ale... Ale coraz trudniej było ją chronić.
W ten ponury wieczór stawiła się na miejscu. W oddali dostrzegła już dwie sylwetki, których nie potrafiła rozpoznać. Pewna też była, że z takiej oddali również oni nie rozpoznają jej, specjalnie otuliła się płaszczem, narzuciła na głowę kaptur, a włosy spięła w wysoki kok, by nie przeszkadzały jej, leząc do oczu. Aura sprawiała, że Marcy ciągle czuła się w gotowości do walki. Niepozornie trzymała już prawą dłoń na różdżce, ukrytej w rękawie tak, by mogła szybko wyciągnąć ją, gdy zajdzie taka potrzeba.
Wszyscy trąbili o najnowszych wydarzeniach, ciągłe rozmowy wbijały się jej w głowę. Opinie były jednoznaczne. Nikt nie chciał mówić o swoich własnych przemyśleniach, nawet po cichu. Wszystkie ściany wydawały się mieć uszy, nikt nie dociekał, wszyscy wrócili do swoich obowiązków jak gdyby nigdy nic. Nie mieli tak przekichane jak Biuro - czarnoksiężnicy otrzymali ochronną płachtę, jednak złodzieje, przemytnicy i rzezimieszki nadal nie pozostawali bezkarni, a przez pogodowy chaos mieli ręce pełne roboty. Każdy, kto nie miał czystej krwi miał przekichane.
A pośrodku tego wszystkiego stała ona. Patrzyła na obojętność i milczenie tłumiąc w sobie krzyk, raniący ją jak błyskawica skrzywdziła Anglię jeszcze parę dni temu. Chciała zadawać pytania. Dlaczego milczą? Dlaczego się zgadzają?
Dlaczego Ty sama, Marcello, nie rzucisz tym wszystkim w cholerę i nie odejdziesz?
Dłonie drżały, paznokcie zostawiały ślady wewnątrz dłoni, gdy zaciskała pięści. Wracała z pracy i chowała się w pokoju, trzaskając za sobą drzwiami z wściekłości. Każdego dnia sen mijał jej głowę do godzin wczesnoporannych, ciągle w głowie miała mnóstwo pytań. Co powinna zrobić? Nie jest przywiązana do tego co robi, nie robiła tego długo. Mogłaby zrezygnować i nie patrzeć na te obrzydliwie bierne twarze. Była jednak druga strona medalu. Była tam potrzebna. Miała dostęp do akt, do raportów, do rzeczy bardzo potrzebnych. Ministerstwo było przychylniejsze policji. O ile w ogóle można to wszystko nazwać przychylnością.
Postanowiła zagryźć zęby i zostać. Przybrać maskę profesjonalizmu, pustą wydmuszkę bez emocji. Tak tłumaczyła sobie kolejne dni w tym miejscu. Zdarzało jej się rozmawiać ze współpracownikami o rzeczach zupełnie prozaicznych, o kawie, o książce. O sytuacji w kraju nie mówił nikt, choć każdemu przewinął się przez biurko egzemplarz Walczącego Maga. Również taki miała. Przeczytała dokładnie wszystko strona po stronie. Następnie wrzuciła do kominka i patrzyła jak litery czernieją i rozpadają się w ogniu.
Emocje opadły, już nie trzaskała drzwiami. Zaczął się etap zupełnie nowych pytań.
Czy ty tchórzysz, Marcello?
Istotnie, mogło tak być. Mogła trzymać się swojego miejsca twardo, pozostając człowiekiem z łatką czystej krwi. Nadal mogła zajść daleko, rzucenie wszystkiego mogło wiązać się z pogrzebaniem planów. To było jej nowe życie, jej niezapisany, czysty start, daleki od błędów przeszłości, a wymuszający na niej kolejne. Czuła się jak zdrajca, nie potrafiąc odejść. Czułaby się tak samo, gdyby opuściła swoją wartę.
Nie było już dobrych wyborów. Pozostało uśmiechnąć się lekko, gdy ktoś wspomniał o nowej książce czy ciepłej kawie.
Dostała list, który przeczytała kilkakrotnie od góry do dołu. Zapamiętała najwięcej ile mogła po czym znów zachowała się ostrożnie. Spaliła go w płomieniu świeczki, zostawiając wszystkie informacje w swojej głowie. Nie chciała, aby ktokolwiek inny przypadkiem się dowiedział, zwłaszcza jedna osoba - Arabella. Chroniła swoje gniazdo, uwijała je wokół siostry tak ścisło jak tylko mogła. To ciągnęło się za nią jak ołowiana kula. Kochała siostrę całym sercem i całą duszą jak nikogo na tym świecie, ale... Ale coraz trudniej było ją chronić.
W ten ponury wieczór stawiła się na miejscu. W oddali dostrzegła już dwie sylwetki, których nie potrafiła rozpoznać. Pewna też była, że z takiej oddali również oni nie rozpoznają jej, specjalnie otuliła się płaszczem, narzuciła na głowę kaptur, a włosy spięła w wysoki kok, by nie przeszkadzały jej, leząc do oczu. Aura sprawiała, że Marcy ciągle czuła się w gotowości do walki. Niepozornie trzymała już prawą dłoń na różdżce, ukrytej w rękawie tak, by mogła szybko wyciągnąć ją, gdy zajdzie taka potrzeba.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
[03.11]
Nie odzywał się, gdy pełen podejrzeń przemykał korytarzami tymczasowej siedziby Biura Aurorów. Stało się to, czego się obawiał - zwyciężyli. Odnieśli sukces na arenie politycznej, trzymając w garści Ministerstwo Magii. Czy się bał? Byłby głupcem, gdyby nie odczuwał strachu, gdyby nie był ostrożny na niemalże każdym stawianym przez siebie kroku. Czuł oddech władz na karku, nawet jeżeli wypowiedzenie nie wylądowało na jego biurku. Czy była to kwestia czasu? Tak mu się wydawało, nie był bezpieczny w instytucji, na której czele stał ktoś, kto z rozkoszą cisnąłby zaklęciem niewybaczalnym w prostu jego plecy. Jednakże nie byłby sobą, gdyby stchórzył i schował się gdzieś z podkulonym ogonem, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Ze zmartwieniem jednak przecierał czoło dłonią, pochylając głowę nad najnowszym egzemplarzem Walczącego Maga. Martwienie się było ludzkim odruchem, naturalnym następstwem, jeżeli miało się ludzi, których się kochało. I którzy bardziej niż wcześniej narażeni byli na niebezpieczeństwo.
Długo dumał na wiadomością, chociaż decyzja przyszła zaskakująco szybko, musiał się tam pojawić. Ciekawość i przeczucie nie pozwoliłyby mu na spokojne spędzenie wieczoru w domu, gdy jego myśli wędrowałyby w stronę Szkocji. Owszem, musiał być przygotowany na każdą ewentualność, włącznie z tym, że pakował się w pewnego rodzaju zasadzkę. W tej chwili bardziej niż kiedykolwiek powinien być ostrożny, ale był niemalże pewien, że nikt nie odważył się na sfałszowanie wiadomości, której nadawczynią miała być Edith Bones. Zgodnie z prośbą milczał, zresztą ostatnio milczenie stało się jego najlepszą przyjaciółką, chociaż nigdy nie prosił się o jej towarzystwo. Jednakże obecnie byłą jedyną towarzyszką jego niedoli - cisza otulała go podstępnie w domu, a w pracy rzadko kiedy otwierał usta, co było do niego tak skrajnie niepodobne. Gdy z dna szafy wygrzebał czarny płaszcz, zastanawiał się po co to wszystko. Dlaczego czarodzieje doprowadzili do tego, że znajdowali się w miejscu właśnie takim, a nie innym? Oni nie stali już u progu wojny, a wskoczyli w nią z rozpędem i Gabriel nie był pewien, czy wszyscy nabrali wystarczającą ilość powietrza, i czy im wszystkim uda się utrzymać na powierzchni?
Na miejscu pojawił się o wyznaczonej porze, na każdym kroku upewniając się, że nie ma za sobą ogona. Palce trzymał zaciśnięte na różdżce, schowanej pod materiałem ciemnego płaszcza. Chociaż naciągnął na głowę kaptur, czuł jak ogromne krople wody kapią z końca jego nosa. Wypatrzył dwie sylwetki, które majaczyły z daleka. I kolejna, stojąca nieco bliżej drobna kobieta. Nie podszedł bliżej, stał gdzieś z boku, będąc w gotowości. Czekał na rozwój wydarzeń.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ten list wydał jej się złym znakiem.
Ostatnie zmiany w Ministerstwie Magii były w oczach Priscilli całkiem pozytywne. Co prawda wyczuła, że atmosfera stała się bardziej napięta, a niektóre rozkazy „góry” były po prostu głupie, jednak jako podrzędna, młoda pani szpieg i tak nie miała dostępu do licznych informacji. Zauważyła, że tym, którzy sprzeciwiali się Voldemortowi działy się… dziwne i niekoniecznie przyjemne rzeczy, ale z drugiej strony to mogły być przecież tylko przypadki. Sama jeszcze nie wiedziała, czy powinna wesprzeć tego człowieka. Z jednej strony jego działania były mocno kontrowersyjne. Z drugiej – sama nie miała nic przeciwko eliminacji mugoli i mugolaków z ich magicznego świata. W końcu to oni byli winni złu, które spadało i na nią, i na czysto krwistych czarodziejów.
Nie zmieniało to faktu, że nie do końca podobało jej się, że szefowa biura aurorów wzywa ją w takie miejsce, o takiej porze, w tak nieprzyjemną pogodę. To naprawdę nie był dobry znak i Priscilla postanowiła być tak ostrożna, jak tylko była w stanie. Wykorzystała więc świstoklik, lądujący dość duży kawałek od zamglonych wzgórz: była w stanie przejść ten kawałek samodzielnie. Dla własnego spokoju i bezpieczeństwa, poświęciła chwilę na próbę zmiany swojej twarzy w blondwłosą, nieco bardziej pucułowatą od siebie kobietę w średnim wieku. Nie próbowała zmieniać swojego ciała, nie widziała takiej potrzeby. Jeśli okaże się, że Edith Bones naprawdę wezwała ją tu w poważnej sprawie, pokaże mu swoje prawdziwe oblicze, a jeśli nie być może uda jej się ukryć swoją tożsamość przed teoretycznym wrogiem. W tych czasach lepiej chuchać na zimne.
Miała na sobie długi, czarny płaszcz, skrywający jej twarz. Szła przed siebie, mając ochotę klnąc pod nosem, jednak powstrzymała się przed tym. Powinna być cicho, powinna obserwować i sprawdzać.
Gdy zaczęła zbliżać się do miejsca docelowego, szła cicho i ostrożnie, starając się iść w cieniu drzew, skrywających jej postać. Nie mogła jednak pozbyć się szelestu wiejącego na wietrze płaszczu. Im była bliżej, tym bardziej czuła, że coś jest naprawdę, naprawdę nie tak. W rękawie prawej ręki trzymała różdżkę, gotowa zaatakować w każdym momencie.
W końcu dotarła na miejsce, nie próbując się jednak zbliżać, chowając się pod pniem jednego z drzew. Widziała dwie sylwetki stojące na wzgórzu i jedną znajdującą się tuż pod nim. Nie rozpoznała z daleka swojej krewnej: była zbyt daleko, aby ujrzeć jej twarz. Miała jednak przeczucie, że ktoś tu jeszcze jest. Że te trzy osoby to… to trochę za mało. Nie dostrzegła jednak Gabriela.
Czekała na rozwój wypadków. To wszystko zdecydowanie nie wyglądało na przyjemne spotkanie z szefową biura aurorów.
| rzucam na metamorfomagię, ST 20-40
Ostatnie zmiany w Ministerstwie Magii były w oczach Priscilli całkiem pozytywne. Co prawda wyczuła, że atmosfera stała się bardziej napięta, a niektóre rozkazy „góry” były po prostu głupie, jednak jako podrzędna, młoda pani szpieg i tak nie miała dostępu do licznych informacji. Zauważyła, że tym, którzy sprzeciwiali się Voldemortowi działy się… dziwne i niekoniecznie przyjemne rzeczy, ale z drugiej strony to mogły być przecież tylko przypadki. Sama jeszcze nie wiedziała, czy powinna wesprzeć tego człowieka. Z jednej strony jego działania były mocno kontrowersyjne. Z drugiej – sama nie miała nic przeciwko eliminacji mugoli i mugolaków z ich magicznego świata. W końcu to oni byli winni złu, które spadało i na nią, i na czysto krwistych czarodziejów.
Nie zmieniało to faktu, że nie do końca podobało jej się, że szefowa biura aurorów wzywa ją w takie miejsce, o takiej porze, w tak nieprzyjemną pogodę. To naprawdę nie był dobry znak i Priscilla postanowiła być tak ostrożna, jak tylko była w stanie. Wykorzystała więc świstoklik, lądujący dość duży kawałek od zamglonych wzgórz: była w stanie przejść ten kawałek samodzielnie. Dla własnego spokoju i bezpieczeństwa, poświęciła chwilę na próbę zmiany swojej twarzy w blondwłosą, nieco bardziej pucułowatą od siebie kobietę w średnim wieku. Nie próbowała zmieniać swojego ciała, nie widziała takiej potrzeby. Jeśli okaże się, że Edith Bones naprawdę wezwała ją tu w poważnej sprawie, pokaże mu swoje prawdziwe oblicze, a jeśli nie być może uda jej się ukryć swoją tożsamość przed teoretycznym wrogiem. W tych czasach lepiej chuchać na zimne.
Miała na sobie długi, czarny płaszcz, skrywający jej twarz. Szła przed siebie, mając ochotę klnąc pod nosem, jednak powstrzymała się przed tym. Powinna być cicho, powinna obserwować i sprawdzać.
Gdy zaczęła zbliżać się do miejsca docelowego, szła cicho i ostrożnie, starając się iść w cieniu drzew, skrywających jej postać. Nie mogła jednak pozbyć się szelestu wiejącego na wietrze płaszczu. Im była bliżej, tym bardziej czuła, że coś jest naprawdę, naprawdę nie tak. W rękawie prawej ręki trzymała różdżkę, gotowa zaatakować w każdym momencie.
W końcu dotarła na miejsce, nie próbując się jednak zbliżać, chowając się pod pniem jednego z drzew. Widziała dwie sylwetki stojące na wzgórzu i jedną znajdującą się tuż pod nim. Nie rozpoznała z daleka swojej krewnej: była zbyt daleko, aby ujrzeć jej twarz. Miała jednak przeczucie, że ktoś tu jeszcze jest. Że te trzy osoby to… to trochę za mało. Nie dostrzegła jednak Gabriela.
Czekała na rozwój wypadków. To wszystko zdecydowanie nie wyglądało na przyjemne spotkanie z szefową biura aurorów.
| rzucam na metamorfomagię, ST 20-40
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Ostatnio zmieniony przez Priscilla Morgan dnia 18.03.19 1:13, w całości zmieniany 1 raz
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Priscilla Morgan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Oczywiście, że nie powiedział wujkowi Samowi, dokąd się wybierał. Zaraz chciałby nałożyć mu namiar — o ile już tego nie zrobił — i pilnować o każdej porze dnia i nocy. Elphie jednak nie zamierzał dzielić się dość tajemniczą wiadomością z mężczyzną. Nie była zaadresowana do niego tylko do Urquarta, któremu wyraźnie zakazano zdradzać szczegóły listu. Cel był jeden — Szkocja. Uwielbiał Szkocję, bo w końcu to był jego rodzinny dom. Nigdy nie zapomniał o swoich korzeniach i nigdy nie miał tego robić. W końcu nie był na tyle stary, żeby obawiać się, że zacznie zapominać rzeczy, które robił dosłownie dwie sekundy wcześniej. Na razie mu to nie groziło. A przynajmniej miał nadzieję, że nikt nie zamierzał też rzucić w niego jakimś pełnym nieprzyjemności zaklęciem, bo to by było dopiero niestosowne. Ostatnie czego by chciał, to utkwienia w ciele stulatka, który musi sikać pod siebie, bo nie zdążył do toalety. Nie, żeby nie lubił starszych czarodziejów! Absolutnie! Byli fantastyczni, ale trochę... Przerażający. Ale tak. Lubił Szkocję, dlatego powrót na jej łono był miłym doświadczeniem. A przynajmniej powinien być, jednak zamiast tego Elphie czuł wyraźne podekscytowanie, przysłaniające mu wszystko inne. Nie jechał do domu, ale na tajemnicze spotkanie, o którym wiedzieć miało niewielu. Jak wielu? Miał się o tym dopiero przekonać na miejscu, dlatego niemalże przeskakiwał z nogi na nogę z podniecenia, gdy czekał na wydanie mu świstoklika zaprogramowanego na dostarczenie go na Zamglone Wzgórza. Pracownik jednego z londyńskich centrów patrzył na niego przez to z wyraźnym niezrozumieniem, ale nic nie powiedział. Zanim Urquart zdecydował się na przeniesienie pod odpowiednią lokalizację, przewertował wspomnienia, by jeszcze raz przeanalizować moment, w którym otrzymał wiadomość.
Gene Autry śpiewał swoje sławne Rudolph The Red Nosed Reindeer, które było jedną z ulubionych piosenek młodego czarodzieja i nastrajało go błogością świątecznego nastroju — tego właśnie potrzebował, będąc świadkiem chaosu, który zaczął roztaczać się przez Wielką Brytanię. Odrobina jasności w czasach jawnego nepotyzmu. I nawet ktoś tak pogodny jak on, musiał znajdować swoje podpórki, by nie stracić chęci do kolejnych dni. Ciężko było jednak sprawić, by Elphie się poddał. Nigdy! Akurat siedział w swoim mieszkaniu, starając się pisać raport z ostatniego zadania, gdy coś zastukało mu w szybę. Początkowo nie usłyszał przybycia sowy, jednak Pan Malfoy zaskrzeczał dziwacznie, każąc oderwać się swojemu właścicielowi od notatek i spojrzeć za okno. Pogoda była przeraźliwa, gdy podmuchy szalały to w jedną, to w drugą stronę, dlatego czarodziej szybko poderwał się z miejsca, żeby wpuścić biedną sowę. Która wyglądała, jakby chciała go zadziobać na śmierć za to czekanie na deszczu, ale Elphie posłał jej jedynie przepraszające spojrzenie i przyniósł ziarna do podjadania. Wrócił do kuchennego stołu, na którym usiadł i zaczął oglądać kopertę. Nie było nadawcy, tylko jego własne imię i nazwisko jako odbiorcy. Bez pieczęci... Nie zdarzało się to tak często, dlatego ze zmarszczonymi brwiami rozerwał papier, a jego zawartość jeszcze bardziej wprowadziła go w zagubienie i niezrozumienie. Czego mogła od niego chcieć szef Biura Aurorów? Nie składał żadnej aplikacji, a przynajmniej o żadnej nie pamiętał. Dalsze słowa nie brzmiały jednak jak rekrutacja. Bardzo nie brzmiały... Po przeczytaniu i zapamiętaniu miejsca spotkania wraz z datą Elphie spalił list. I tak znalazł się w tym miejscu z zaczarowanym ołówkiem.
- Jasny pigmejski! - warknął, czując twardość mokrej od nieustającego deszczu gleby. Poślizgnął się, gdy tylko wylądował i z trudem się podniósł. Dobrze, że załatwił sobie ten świstoklik, bo lecenie na miotle w taką pogodę byłoby szalone. I samobójcze. Upaćkany błotem, z czapką wbitą na kaptur musiał wyglądać co najmniej śmiesznie, ale nie zamierzał pozwolić sobie na to, żeby wiatr urwał mu głowę. Ołówek schował starannie do wewnętrznej kieszeni, by w odpowiedniej chwili znów go aktywować i wrócić do Londynu. Rozejrzał się dokoła, szukając miejsca spotkania i przez chwilę musiał iść na oślep, aż przed nim zamajaczyło mu kilka sylwetek. Pięć dokładnie. I która z nich była panią Bones? - Dobry wieczór? - rzucił w przestrzeń na tyle głośno, by każdy z zebranych mógł go usłyszeć, ale nie wydzierał się. Nie w górach. Nie, żeby ktoś jeszcze mógł do nich dołączyć. Raczej nikt z zebranych nie był też specjalnie rozmowny... Cóż... Nie mógł dostrzec twarzy, bo te były ukryte pod kapturami, jednak wątpił, żeby ktoś zamierzał zasadzić się specjalnie na niego. W końcu czego on w tym życiu dokonał? Jeszcze miał kolejne lata na łapanie łobuzów. Czy to nie było ekscytujące? Nawet gdy chłodny wiatr niemal biczował go po czerwonych z zimna policzkach!
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewał się wiadomości. Nie tak krótkiej i enigmatycznej po tym, jak otrzymał informację o zawieszeniu zmuszającym go do odbycia krótszych bądź dużo dłuższych wakacji od pracy. Nie miał pojęcia, jak to się dla niego finalnie skończy. Nie umiał być dobrej myśli do których zachęcała go głównodowodząca. To co się działo nie mogło podtrzymać go na duchu. Nie kiedy miał świadomość przeżywania swoistej powtórki z rozrywki. Mimo ogarniającej go beznadziei sytuacji nie zignorował wiadomości. Nie potrafił. Nie, kiedy pobrzmiewała rozkazem i pewnym pismem Edith. Nie kiedy dochodziły go słuchy o planach zlikwidowania Biura Aurorów oraz walce Wizengamotu z nowym Ministrem Magii. List nie mógł być przypadkiem, a wezwaniem do działania, niemym wołaniem. Tak przynajmniej to widział.
Treść notki zachował dla siebie niszcząc ją po jej przyswojeniu. Kiedy zaś nadszedł odpowiedni dzień niechętnie opuścił swoją kamienicę. Pogoda zdecydowanie nie należała do tych sprzyjających. Szarpała nie tylko połami szaty, lecz również wybudzała stare bóle w barku oraz okolicach lewego boku. Skamander przeciągną dłonią chcąc rozmasować nieprzyjemne uczucie, a następnie udał się w podróż. Zgodnie z nakazem pilnował czy nikt go nie śledzi, a potem z równie intensywnym skupieniem starał się utrzymać na miotle. Gdy dotarł do Szkocji był już przemoczony, a z chwili na chwilę dowiadywał się, że szata z grubego splotu jest w stanie pomieścić jeszcze większe ilości wilgoci, a przy tym i tak łopotać na wietrze. Na szczyt wdrapał się w samotności. Pierwsze co dostrzegł to dwie oprawione w ciemne szaty sylwetki, których nie potrafił rozpoznać. Zdawały się odwrócić w jego stronę. Oboje również unieśli jak na wezwanie unieśli różdżki, wycelowali...
- Expelliarmus - wypowiedział bez wahania wskazując bliższą mu anonimową postać w czerni. Nie miał zamiaru czekać na inkantację, zbawienie. Aurorskie szkolenie, które posiadało władze nad każda sferą jego życia kazało mu zareagować. Zwłaszcza, że o spotkanie prosiła go Bones, a pierwsze co spostrzegł to dwie sylwetki w czerni. Potem również większą ilość czarodziei. Lwią część kojarzył z Departamentu.
Treść notki zachował dla siebie niszcząc ją po jej przyswojeniu. Kiedy zaś nadszedł odpowiedni dzień niechętnie opuścił swoją kamienicę. Pogoda zdecydowanie nie należała do tych sprzyjających. Szarpała nie tylko połami szaty, lecz również wybudzała stare bóle w barku oraz okolicach lewego boku. Skamander przeciągną dłonią chcąc rozmasować nieprzyjemne uczucie, a następnie udał się w podróż. Zgodnie z nakazem pilnował czy nikt go nie śledzi, a potem z równie intensywnym skupieniem starał się utrzymać na miotle. Gdy dotarł do Szkocji był już przemoczony, a z chwili na chwilę dowiadywał się, że szata z grubego splotu jest w stanie pomieścić jeszcze większe ilości wilgoci, a przy tym i tak łopotać na wietrze. Na szczyt wdrapał się w samotności. Pierwsze co dostrzegł to dwie oprawione w ciemne szaty sylwetki, których nie potrafił rozpoznać. Zdawały się odwrócić w jego stronę. Oboje również unieśli jak na wezwanie unieśli różdżki, wycelowali...
- Expelliarmus - wypowiedział bez wahania wskazując bliższą mu anonimową postać w czerni. Nie miał zamiaru czekać na inkantację, zbawienie. Aurorskie szkolenie, które posiadało władze nad każda sferą jego życia kazało mu zareagować. Zwłaszcza, że o spotkanie prosiła go Bones, a pierwsze co spostrzegł to dwie sylwetki w czerni. Potem również większą ilość czarodziei. Lwią część kojarzył z Departamentu.
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
3.11
Zwolnią cię, zwolnią cię, zwolnią cię - to zdanie bezustannie dźwięczało w uszach Michaela odkąd Malfoy został ministrem magii. Mugolak i likantrop kwalifikował się zapewne do zwolnienia bez podania przyczyn. Ledwie w lipcu odzyskał z powrotem kontrolę nad swoim życiem, gdy został ponownie przyjęty do pracy po roku wilkołaczej bezczynności i depresji. Teraz czuł, jak kontrola nad własnym losem znów wymyka mu się z rąk. Pochylił więc głowę i stał się jeszcze bardziej milczący niż zwykle, nie wychylając się z szeregu ani o milimietr. Przyjął bezcelowe śledztwo polegające na gonieniu za jakimś zwolennikiem Grindelwalda i udawał, że nie interesuje się polityką. Gabriel i Justine mogli zauważyć, że brat znów podświadomie cofnął się emocjonalnie do miesięcy sprzed wynalezienia eliksiru tojadowego - udawał twardego, ale w jego oczach wciąż było widać lęk. Przynajmniej nie unikał już towarzystwa rodziny, jak wtedy gdy był świeżym wilkołakiem. Teraz wiedział już, że problem tkwi w świecie, nie w nim.
W odróżnieniu od rodzeństwa, nie wiedział o istnieniu organizacji, która stara się zmieniać świat na lepsze i przeciwstawia się zwolennikom Voldemorta. Dla niego, praca aurora była właściwie jedynym, co pozwalało mu się czuć przydatnym w społeczeństwie. Jeśli ją straci, nie będzie brał udziału w tajnych spotkaniach z Bathildą Baghsot, przesłuchiwał wydziedziczonych arystokratków, ani naprawiał anomalii z przyjaciółmi. Wróci do swojej chatki w lesie i zwariuje z nudów, bezczynności i smutku.
Prawdę mówiąc, też nieco obawiał się przybycia na spotkanie. Może to pretekst aby go zwolnić...chociaż to akurat mogli zrobić w Ministerstwie, więc może ktoś chciał go wyeliminować. Albo wziąć na kolejne przesłuchania, jak już się stało z mugolakami.
Niemniej, miał dług wdzięczności wobec Edith Bones. To dzięki płomiennemu przemówieniu szefowej, nadal miał pracę - podobnie jak cała reszta aurorów. Nie był zbyt zaskoczony, widząc na wzgórzu jeszcze kilka osób - podejrzewał, że spotkanie nie dotyczyło tylko jego. Podświadomie zaczął rozglądać się za bratem, ale jego świstoklik wylądował najbliżej młodego Urquarta.
-Cii. - upomniał szeptem młodego policjanta, który w przeciwieństwie do Tonksa przybył tu chyba bez instynktu samozachowawczego. Michael chciał najpierw upewnić się, czy są bezpieczni, a dopiero potem socjalizować.
-Musimy sprawdzić o co tu chodzi, młody. Na razie nie zwracaj na siebie uwagi. - szepnął do Elphiego, a potem ruszył w stronę gromadki zakapturzonych osób. Sam też miał na sobie szatę z kapturem, zarówno by ochronić się przed deszczem, jak i po to aby ukryć swoją tożsamość (choć młody Elphie już się raczej domyślił, że ta wysoka, upominająca go postać to pewnie Tonks). Naprzeciwko gromadki przyzwanych tu zapewne czarodziejów zobaczył dwie, złowieszczo wyglądające postaci w czarnych płaszczach. Przynajmniej nie był jednym z pierwszych, którzy się tu stawili - gdyby był tu sam, wrażenie byłoby jeszcze bardziej niepokojące. Zacisnął palce na różdżce, nie chcąąc jednak nikogo prowokować pierwszym ruchem. A potem ktoś użył zaklęcia rozbrajającego i wokół rozbrzmiały ogłuszające grzmoty. Michael nie był psem ani koniem, ale odkąd zaraził się likantropią, reagował na niektóre nieprzyjemne bodźce (zamknięte przestrzenie, głośne dźwięki, ohydne zapachy) intensywniej niż wcześniej. Skrzywił się, gdy błyskawice i grzmoty podrażniły jego zmysły. Zagryzł mocno wargi, usiłując zapanować nad własną podświadomością i skupić się na tajemniczym spotkaniu, a nie na okropnej pogodzie.
Zwolnią cię, zwolnią cię, zwolnią cię - to zdanie bezustannie dźwięczało w uszach Michaela odkąd Malfoy został ministrem magii. Mugolak i likantrop kwalifikował się zapewne do zwolnienia bez podania przyczyn. Ledwie w lipcu odzyskał z powrotem kontrolę nad swoim życiem, gdy został ponownie przyjęty do pracy po roku wilkołaczej bezczynności i depresji. Teraz czuł, jak kontrola nad własnym losem znów wymyka mu się z rąk. Pochylił więc głowę i stał się jeszcze bardziej milczący niż zwykle, nie wychylając się z szeregu ani o milimietr. Przyjął bezcelowe śledztwo polegające na gonieniu za jakimś zwolennikiem Grindelwalda i udawał, że nie interesuje się polityką. Gabriel i Justine mogli zauważyć, że brat znów podświadomie cofnął się emocjonalnie do miesięcy sprzed wynalezienia eliksiru tojadowego - udawał twardego, ale w jego oczach wciąż było widać lęk. Przynajmniej nie unikał już towarzystwa rodziny, jak wtedy gdy był świeżym wilkołakiem. Teraz wiedział już, że problem tkwi w świecie, nie w nim.
W odróżnieniu od rodzeństwa, nie wiedział o istnieniu organizacji, która stara się zmieniać świat na lepsze i przeciwstawia się zwolennikom Voldemorta. Dla niego, praca aurora była właściwie jedynym, co pozwalało mu się czuć przydatnym w społeczeństwie. Jeśli ją straci, nie będzie brał udziału w tajnych spotkaniach z Bathildą Baghsot, przesłuchiwał wydziedziczonych arystokratków, ani naprawiał anomalii z przyjaciółmi. Wróci do swojej chatki w lesie i zwariuje z nudów, bezczynności i smutku.
Prawdę mówiąc, też nieco obawiał się przybycia na spotkanie. Może to pretekst aby go zwolnić...chociaż to akurat mogli zrobić w Ministerstwie, więc może ktoś chciał go wyeliminować. Albo wziąć na kolejne przesłuchania, jak już się stało z mugolakami.
Niemniej, miał dług wdzięczności wobec Edith Bones. To dzięki płomiennemu przemówieniu szefowej, nadal miał pracę - podobnie jak cała reszta aurorów. Nie był zbyt zaskoczony, widząc na wzgórzu jeszcze kilka osób - podejrzewał, że spotkanie nie dotyczyło tylko jego. Podświadomie zaczął rozglądać się za bratem, ale jego świstoklik wylądował najbliżej młodego Urquarta.
-Cii. - upomniał szeptem młodego policjanta, który w przeciwieństwie do Tonksa przybył tu chyba bez instynktu samozachowawczego. Michael chciał najpierw upewnić się, czy są bezpieczni, a dopiero potem socjalizować.
-Musimy sprawdzić o co tu chodzi, młody. Na razie nie zwracaj na siebie uwagi. - szepnął do Elphiego, a potem ruszył w stronę gromadki zakapturzonych osób. Sam też miał na sobie szatę z kapturem, zarówno by ochronić się przed deszczem, jak i po to aby ukryć swoją tożsamość (choć młody Elphie już się raczej domyślił, że ta wysoka, upominająca go postać to pewnie Tonks). Naprzeciwko gromadki przyzwanych tu zapewne czarodziejów zobaczył dwie, złowieszczo wyglądające postaci w czarnych płaszczach. Przynajmniej nie był jednym z pierwszych, którzy się tu stawili - gdyby był tu sam, wrażenie byłoby jeszcze bardziej niepokojące. Zacisnął palce na różdżce, nie chcąąc jednak nikogo prowokować pierwszym ruchem. A potem ktoś użył zaklęcia rozbrajającego i wokół rozbrzmiały ogłuszające grzmoty. Michael nie był psem ani koniem, ale odkąd zaraził się likantropią, reagował na niektóre nieprzyjemne bodźce (zamknięte przestrzenie, głośne dźwięki, ohydne zapachy) intensywniej niż wcześniej. Skrzywił się, gdy błyskawice i grzmoty podrażniły jego zmysły. Zagryzł mocno wargi, usiłując zapanować nad własną podświadomością i skupić się na tajemniczym spotkaniu, a nie na okropnej pogodzie.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Lucan był załamany. A przecież był na szczycie w Stonehenge, był świadkiem tego, jak władza, która powinna spoczywać w sprawiedliwych rękach, została wydarta siłą i przekazana osobie, która najmniej nadawała się do powierzonej jej funkcji ministra. Być może jakaś jego część wciąż wierzyła w to, że jednak nie będzie aż tak źle. Doskonale wiedział jednak, że oszukiwał sam siebie. Że usilnie próbował nie dostrzegać tego, co działo się z jego kraju, w jego ministerstwie. Był przerażony, słysząc o wszystkich decyzjach, które podejmował Malfoy. Rycerze Walpurgii naprawdę mogli robić co chcieli, czuć się całkowicie bezkarni. Minister ofiarował im praktycznie całkowity immunitet. Co z tego, że gmach ministerstwa został odbudowany, skoro jego funkcjonowanie wciąż było wręcz sparaliżowane. Abbott szczególnie wstrząśnięty był informacją o próbie rozwiązania biura aurorów. Tu już nawet nie chodziło o fakt, że wielu jego przyjaciół, w tym obaj Skamanderzy, straciliby pracę. To oznaczało, że Malfoy usilnie próbuje zlikwidować jedyną jednostkę, która mogłaby realnie i w oficjalny sposób zagrozić rycerzom, a także ich szemranym interesom. Fakt, że Wizengamot był w stanie sprzeciwić się tej decyzji, był niewielką pociechą. Lucan nie mógł jednak całkowicie zignorować radości z faktu, że wciąż istniała, która opierała się szalonym pomysłom Malfoya.
Mimo wszystko, list od Bones był dość niespodziewany. Podejrzewał, że napisała do niego, mając w pamięci jego udział w szczycie w Stonehenge, ale pewności mieć nie mógł. Nie miał nawet pewności, czy wiadomość faktycznie pochodziła od niej, ale też zwyczajnie nie mógł jej zignorować. Był zbyt zaintrygowany tym, co szefowa biura aurorów mogła wymyślić - jeśli to faktycznie była ona. Treści listu nie poznał więc nikt poza nim. Po przeczytaniu go i zapamiętaniu daty, Lucan spalił pergamin w kominku. I pomimo targających nim wątpliwości, wyznaczonego dnia złapał w jedną rękę swoją różdżkę, w drugą świstoklik i udał się do Szkocji.
Pierwszym co go uderzyło, to zapach i dźwięk deszczu. Oczywiście że padało, jakżeby inaczej. Mężczyzna pozwolił sobie przez kilka chwil głęboko oddychać wilgotnym powietrzem, czując jak jego serce bije nieco szybciej, jak ubranie przemaka deszczówką i słysząc szum własnej krwi mieszający się z dźwiękiem opadających na trawę kropel. Nie zasłaniał twarzy, choć sporej wielkości kaptur, którym próbował osłonić się od deszczu, mógł nieco utrudniać rozpoznanie jego osoby. Szczególnie, że cała polana pokryta była tą gęstą mgłą. Lucan w pierwszej chwili nawet nie dostrzegł sylwetek, które powoli zbierały się na polanie. A gdy już je zauważył, nic nie mógł poradzić na mocniejsze ściśnięcie różdżki w lewej dłoni. Czy to jednak mogła być zasadzka na jego osobę? Po kilku sekundach trwania w bezruchu był niemal pewien, że to była prawda, jednak w następnej chwili jedna z osób na polanie wydała mu się dziwnie znajoma. I jej się tutaj mógł spodziewać. Ale kolejnej z osób, które rozpoznał, za żadne skarby się tu nie spodziewał.
- El, co ty tu robisz, na litość Helgi - syknął w kierunku młodego Urquarta. Ten chłopak naprawdę był magnesem na kłopoty. Czy Bones - lub ten kto się za nią podawał - zaprosił tu ich wszystkich? Skamandera, jego, pozostałe sylwetki widoczne mimo wiszącej w powietrzu mgły? O co tu chodziło?
Mimo wszystko, list od Bones był dość niespodziewany. Podejrzewał, że napisała do niego, mając w pamięci jego udział w szczycie w Stonehenge, ale pewności mieć nie mógł. Nie miał nawet pewności, czy wiadomość faktycznie pochodziła od niej, ale też zwyczajnie nie mógł jej zignorować. Był zbyt zaintrygowany tym, co szefowa biura aurorów mogła wymyślić - jeśli to faktycznie była ona. Treści listu nie poznał więc nikt poza nim. Po przeczytaniu go i zapamiętaniu daty, Lucan spalił pergamin w kominku. I pomimo targających nim wątpliwości, wyznaczonego dnia złapał w jedną rękę swoją różdżkę, w drugą świstoklik i udał się do Szkocji.
Pierwszym co go uderzyło, to zapach i dźwięk deszczu. Oczywiście że padało, jakżeby inaczej. Mężczyzna pozwolił sobie przez kilka chwil głęboko oddychać wilgotnym powietrzem, czując jak jego serce bije nieco szybciej, jak ubranie przemaka deszczówką i słysząc szum własnej krwi mieszający się z dźwiękiem opadających na trawę kropel. Nie zasłaniał twarzy, choć sporej wielkości kaptur, którym próbował osłonić się od deszczu, mógł nieco utrudniać rozpoznanie jego osoby. Szczególnie, że cała polana pokryta była tą gęstą mgłą. Lucan w pierwszej chwili nawet nie dostrzegł sylwetek, które powoli zbierały się na polanie. A gdy już je zauważył, nic nie mógł poradzić na mocniejsze ściśnięcie różdżki w lewej dłoni. Czy to jednak mogła być zasadzka na jego osobę? Po kilku sekundach trwania w bezruchu był niemal pewien, że to była prawda, jednak w następnej chwili jedna z osób na polanie wydała mu się dziwnie znajoma. I jej się tutaj mógł spodziewać. Ale kolejnej z osób, które rozpoznał, za żadne skarby się tu nie spodziewał.
- El, co ty tu robisz, na litość Helgi - syknął w kierunku młodego Urquarta. Ten chłopak naprawdę był magnesem na kłopoty. Czy Bones - lub ten kto się za nią podawał - zaprosił tu ich wszystkich? Skamandera, jego, pozostałe sylwetki widoczne mimo wiszącej w powietrzu mgły? O co tu chodziło?
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
3 listopda
Nie czułem się dumny z powodu ojca, który został powołany na stanowisko Ministra w wyniku farsy, a na dodatek przez czarnoksiężnika, o zbrodniach którego wiedział już cały kraj. Gest ten przypomniał mi, dlaczego pomimo wszelkiej chęci kochania swojej rodziny, nienawidziłem jej. Wybierali wygodne sojusze, podążając bezpiecznymi, wytartymi przez lata szlakami, pozostając ślepymi na krzywdę, którą wyrządzali dla własnych kaprysów i wygód. Nie potrafiłem tego zrozumieć, nie zamierzałem tolerować. I skrycie liczyłem, że po departamencie nie rozeszła się fama o naszym pokrewieństwie, choć w gruncie rzeczy nie była to jakaś utajniona informacja.
Polityczne zmiany stawiały mnie w niepewności; w przeszłości Malfoyowie pokazali już swoją bezwzględnośc wobec mnie, rzucając mi kłody pod nogi i tym samym skutecznie utrudniając dostanie się na kurs aurorski, co zajęło mi kilka lat. Kadencja mojego ojca mogła nie sprzyjać mojej karierze. A już na pewno sam fakt istnienia biura aurorów nie sprzyjał intereson Voldemorta, który niewątpliwie pozostawał w bliskiej komitywie z nowym Ministrem. Ojciec mógł rządzić, ale w rzeczywistości był tylko jego martionetką. Nie wiedziałem, na ile Abraxas pozostawał związany z Rycerzami Walpurgii, a choć jego postać nie pojawiła się w żadnych zebranych przez Zakon Feniksa dowodach, niejednokrotnie przyszło mi już na myśl, że to on sam podsunął Voldemortowi ten pomysł.
Enigmatyczny list nie zwiastował niczego dobrego. W pierwszej chwili pomyślałem nawet o tym, czy mogła to być zasadzka, z drugiej nie mogłem zignorować swoich obowiązków. Jedno było pewne - do serca wziąłem słowa odnoszące się do ostrożności, korzystając z metamorfomagii i przywdziewając obcą maskę. Poruszanie się z przypadkową twarzą zawsze było bezpieczniejsze; deszcz zacinał niemiłosiernie, gdy wędrowałem na wyznaczone miejsce spotkania. Najwyraźniej nie byłem jedynym, który otrzymał wezwanie; gdy podszedłem bliżej, rozpoznałem pracowników Ministerstwa, głównie z organów związanych z prawem, samej Bones jednak nie było; czujne oko wychwyciło zbliżające się sylwetki, a ręka odruchowo powędrowała w kierunku różdżki, którą wysunąłem spod płaszcza w ułamu sekundy.
rzut na przemianą, +8
Nie czułem się dumny z powodu ojca, który został powołany na stanowisko Ministra w wyniku farsy, a na dodatek przez czarnoksiężnika, o zbrodniach którego wiedział już cały kraj. Gest ten przypomniał mi, dlaczego pomimo wszelkiej chęci kochania swojej rodziny, nienawidziłem jej. Wybierali wygodne sojusze, podążając bezpiecznymi, wytartymi przez lata szlakami, pozostając ślepymi na krzywdę, którą wyrządzali dla własnych kaprysów i wygód. Nie potrafiłem tego zrozumieć, nie zamierzałem tolerować. I skrycie liczyłem, że po departamencie nie rozeszła się fama o naszym pokrewieństwie, choć w gruncie rzeczy nie była to jakaś utajniona informacja.
Polityczne zmiany stawiały mnie w niepewności; w przeszłości Malfoyowie pokazali już swoją bezwzględnośc wobec mnie, rzucając mi kłody pod nogi i tym samym skutecznie utrudniając dostanie się na kurs aurorski, co zajęło mi kilka lat. Kadencja mojego ojca mogła nie sprzyjać mojej karierze. A już na pewno sam fakt istnienia biura aurorów nie sprzyjał intereson Voldemorta, który niewątpliwie pozostawał w bliskiej komitywie z nowym Ministrem. Ojciec mógł rządzić, ale w rzeczywistości był tylko jego martionetką. Nie wiedziałem, na ile Abraxas pozostawał związany z Rycerzami Walpurgii, a choć jego postać nie pojawiła się w żadnych zebranych przez Zakon Feniksa dowodach, niejednokrotnie przyszło mi już na myśl, że to on sam podsunął Voldemortowi ten pomysł.
Enigmatyczny list nie zwiastował niczego dobrego. W pierwszej chwili pomyślałem nawet o tym, czy mogła to być zasadzka, z drugiej nie mogłem zignorować swoich obowiązków. Jedno było pewne - do serca wziąłem słowa odnoszące się do ostrożności, korzystając z metamorfomagii i przywdziewając obcą maskę. Poruszanie się z przypadkową twarzą zawsze było bezpieczniejsze; deszcz zacinał niemiłosiernie, gdy wędrowałem na wyznaczone miejsce spotkania. Najwyraźniej nie byłem jedynym, który otrzymał wezwanie; gdy podszedłem bliżej, rozpoznałem pracowników Ministerstwa, głównie z organów związanych z prawem, samej Bones jednak nie było; czujne oko wychwyciło zbliżające się sylwetki, a ręka odruchowo powędrowała w kierunku różdżki, którą wysunąłem spod płaszcza w ułamu sekundy.
rzut na przemianą, +8
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Zdziwiła się, gdy do jej okna zastukała obca - a do tego przemoczona i walcząca z silnymi porywami wiatru - sowa. Nie spodziewała się listu, nie oczekiwała żadnej odpowiedzi czy paczki z domu. Kto mógł do niej napisać...? Wpuszczenie do domu naburmuszonego ptaka i zapoznanie się z treścią wiadomości nie przyniosło jej jednak oczekiwanego spokoju ducha. Nie miała bladego pojęcia, czego mogła od niej chcieć szefowa biura aurorów, ani dlaczego wzywała ją do odległej Szkocji. Nie wiedziała nawet, czy nie jest to podstęp mający na celu zmuszenie jej do opowiedzenia się po jednej ze stron - wszak ostatnie zmiany na najwyższych szczeblach wprowadziły w ministerstwie jeszcze większy chaos. Każdy, kto ośmielał się krytykować rządy ministra Malfoya, dość szybko żegnał się ze swą posadą. Dlatego też przestała ufać współpracownikom, przestała z nimi rozmawiać o sprawach, które nie dotyczyły w sposób bezpośredni zlecanych im zadań. Wiedziała, że atmosfera się zagęszcza i najbezpieczniej byłoby się stamtąd po prostu wynieść, jednak nie chciała, nie mogła tego zrobić. Wiele długich lat spędziła na szkoleniach, przyszła tutaj od razu po ukończeniu Hogwartu i nie widziała już dla siebie żadnej innej drogi. Było za późno, by się wycofać, a przynajmniej tak to sobie uparcie tłumaczyła. Wraz z końcem roku miała ukończyć drugi etap szkolenia, stać się pełnoprawnym strażnikiem, osiągnąć to, na co tak ciężko pracowała... Lecz czy do tego czasu nie zostanie bezceremonialnie zwolniona? Pozbawiona tego, co utrzymywało ją na powierzchni?
Edith miała jednak rację. Maeve była uczciwą czarownicą i każdy kolejny pracownik, który zostawał zdyskredytowany, a następnie wydalony z ministerstwa, każdy taki przypadek stanowiący jawną kpinę ze sprawiedliwości, przyprawiał ją o mdłości. Nie wiedziała, ile jeszcze będzie w stanie pracować w takich warunkach, kornie znosić bezwzględne polityczne zagrania, udawać, że wcale nie jest przeciwna kolejnym podłościom. Biuro aurorów zostało uratowane przez Wizengamot, lecz na jak długo? Byli solą w oku nowego ministra. Z pewnością zrobi wszystko, by utrudnić im wypełnianie obowiązków...
Dlatego właśnie zdusiła w sobie chęć trzymania się od tego z daleka, zostania w domu i udawania, że sowa pani Bones nigdy do niej nie dotarła. Odrzuciła od siebie myśl, by spróbować załatwić świstoklik, który zabrałby ją na miejsce spotkania - to było zbyt ryzykowne, zwolennicy nowej władzy mogli być wszędzie. I choć ta myśl przerażała ją, a trwająca od kilku dni zawieja nie wyglądała, jakby miała ustać, to zdecydowała się na lot na miotle. Podróż była długa i męcząca, trudno było utrzymać chwyt na mokrym trzonku miotły czy nie zlecieć z niej przy jednym z silniejszym powiewów wiatru, lecz jedno było pewne - prawdopodobieństwo, że ktoś będzie podążać jej śladem, było bliskie zera. Po godzinach, które były dla niej jak wieczność, z ulgą wylądowała u zbocza Zamglonych Wzgórz; była zmarznięta i przemoczona do suchej nitki, jednak wciąż w jednym kawałku. Po chwili, którą spędziła na ukryciu miotły i rozpaczliwych próbach wysuszenia swoich ubrań, powoli i ostrożnie ruszyła przed siebie. Gdzie mogła podziewać się szefowa biura aurorów...? Nie przemieniła się, ograniczyła się do skrywania swej twarzy pod kapturem, owinięcia się szczelnie obszernym szalikiem. W oddali dostrzegła jakieś sylwetki, co sprawiło, że mimowolnie ścisnęła mocniej różdżkę; sądziła, że będą tutaj same, tylko ona i Edith. Serce waliło jej głucho, lecz ruszyła w ich kierunku trzymając się drzew, które mogły zapewnić choć trochę schronienia. Nim zbliżyła się do grupy, zauważyła - i usłyszała - jak jeden z czarodziejów rzuca czar, a w chwilę później dookoła niego zaczęły uderzać błyskawice w połączeniu z ogłuszającymi grzmotami. Mimowolnie zasłoniła uszy, działo się to blisko, zbyt blisko, jak na jej gust. W końcu pokonała odległość dzielącą ją od kilku innych, skrywających swą tożsamość osób - i czekała, trzymając różdżkę w pogotowiu.
Edith miała jednak rację. Maeve była uczciwą czarownicą i każdy kolejny pracownik, który zostawał zdyskredytowany, a następnie wydalony z ministerstwa, każdy taki przypadek stanowiący jawną kpinę ze sprawiedliwości, przyprawiał ją o mdłości. Nie wiedziała, ile jeszcze będzie w stanie pracować w takich warunkach, kornie znosić bezwzględne polityczne zagrania, udawać, że wcale nie jest przeciwna kolejnym podłościom. Biuro aurorów zostało uratowane przez Wizengamot, lecz na jak długo? Byli solą w oku nowego ministra. Z pewnością zrobi wszystko, by utrudnić im wypełnianie obowiązków...
Dlatego właśnie zdusiła w sobie chęć trzymania się od tego z daleka, zostania w domu i udawania, że sowa pani Bones nigdy do niej nie dotarła. Odrzuciła od siebie myśl, by spróbować załatwić świstoklik, który zabrałby ją na miejsce spotkania - to było zbyt ryzykowne, zwolennicy nowej władzy mogli być wszędzie. I choć ta myśl przerażała ją, a trwająca od kilku dni zawieja nie wyglądała, jakby miała ustać, to zdecydowała się na lot na miotle. Podróż była długa i męcząca, trudno było utrzymać chwyt na mokrym trzonku miotły czy nie zlecieć z niej przy jednym z silniejszym powiewów wiatru, lecz jedno było pewne - prawdopodobieństwo, że ktoś będzie podążać jej śladem, było bliskie zera. Po godzinach, które były dla niej jak wieczność, z ulgą wylądowała u zbocza Zamglonych Wzgórz; była zmarznięta i przemoczona do suchej nitki, jednak wciąż w jednym kawałku. Po chwili, którą spędziła na ukryciu miotły i rozpaczliwych próbach wysuszenia swoich ubrań, powoli i ostrożnie ruszyła przed siebie. Gdzie mogła podziewać się szefowa biura aurorów...? Nie przemieniła się, ograniczyła się do skrywania swej twarzy pod kapturem, owinięcia się szczelnie obszernym szalikiem. W oddali dostrzegła jakieś sylwetki, co sprawiło, że mimowolnie ścisnęła mocniej różdżkę; sądziła, że będą tutaj same, tylko ona i Edith. Serce waliło jej głucho, lecz ruszyła w ich kierunku trzymając się drzew, które mogły zapewnić choć trochę schronienia. Nim zbliżyła się do grupy, zauważyła - i usłyszała - jak jeden z czarodziejów rzuca czar, a w chwilę później dookoła niego zaczęły uderzać błyskawice w połączeniu z ogłuszającymi grzmotami. Mimowolnie zasłoniła uszy, działo się to blisko, zbyt blisko, jak na jej gust. W końcu pokonała odległość dzielącą ją od kilku innych, skrywających swą tożsamość osób - i czekała, trzymając różdżkę w pogotowiu.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zastanawiał go ten krótki, a jednak konkretny list od Bones. Może i nie był zbyt rozbudowany, pozostawał ubogi w wyjaśnienia, przez co odrobinę za bardzo tajemniczy jak na te niespokojne czasy, których przyszło im dożyć, mimo to zawierał w sobie najważniejsze treści. Wystosowane zaproszenie na spotkanie w Szkocji, z dala od Londynu, a więc i od Brytyjskiego Ministerstwa Magii, dla Kierana już było bardzo wymowne. Nie byle kto prosił go o czujność i dyskrecję. Szefowa Biura Aurorów prosiła o stawiennictwo w ustronnym miejscu. Wyczuwało się w tym zarówno desperację, ale także chęć do działania. Czy miało to być preludium do podjęcia stanowczych kroków i radykalnych środków? Edith Bones zawsze pogardzała oznakami niesubordynacji, wierzyła w istotę ustanowionej hierarchii. W obliczu rażącej niesprawiedliwości może nie widział już szansy na konsensu. Tuft był niekompetentnym Ministrem, właściwie był zaślepionym głupcem i za przykładem matki zaczął ignorować coraz bardziej widoczne zagrożenie. Ale przynajmniej nie szerzył terroru. Longbottom został bezprawnie usunięty z najwyższego ministerialnego stanowiska. Jego rządy dały nadzieję wprowadzenia zmian na lepsze i dlatego stał się dla uprzywilejowanej kasty niewygodny. Z kolei Malfoy… Ten człowiek robił wszystko, aby utrudnić Kwaterze Głównej Aurorów funkcjonowanie. Musieli umarzać kolejne sprawy, niby z powodu braku dowodów, ale tak naprawdę chodziło o wycofanie oskarżeń wobec wpływowych osób, które wspierały obecne rządy, bądź były zamieszane niezwykle aktywnie w ich wprowadzenie. Teraźniejszość malowała przyszłość w ciemnych barwach, zbyt mrocznych dla zwykłych ludzi, którzy nie mogą pochwalić się odpowiedni statusem krwi czy bogactwem.
Nie wykluczył możliwości, że list może być częścią misternie skonstruowanej pułapki. Prośba o zachowanie dyskrecji wiązała mu usta, przez co nie mógł nawet wybadać, czy inni aurorzy otrzymali to samo zaproszenie. Nawet własnej córce nie zdecydował się o nim wspomnieć. Trudno mu było powiedzieć, czy pozbierała się po październikowych doświadczeniach. A może to on jeszcze tkwił przy nich myślami. Co jakiś czas powracał do niego obraz nieprzytomnej Jackie, całkowicie bezbronnej, tkwiącej w cudzych ramionach. Musiał zaryzykować sam.
Przez całą drogę do szkockich zamglonych wzgórz zachowywał czujność i ściskał różdżkę w dłoni. Nie do końca wierzył, żeby spotkanie było zasadzką na jego osobę zorganizowaną przez Rycerzy, którzy mieli o wiele więcej dowodów na zakonową działalność innych członków organizacji. Zarówno jedni, jak i drudzy, powoli dowiadywali się o sobie coraz więcej. Choć może szumowiny domyśliły się, że doświadczony auror musi przynależeć do Zakonu, skoro zdołali poturbować mu córkę. Szumowiny.
Pierwsze co zrobił po dotarciu na miejsce, to przyjrzenie się całej okolicy. Skupił uwagę na ciemnych, zakapturzonych sylwetkach, znajdujących się nieco dalej, w pewnym oddaleniu od innych obecnych. Rineheart nie zakrył twarzy, ukrywanie własnej tożsamości nie wydawało mu się zasadne. Miał przeczucie, że jeśli list rzeczywiście napisała Bones we własnej osobie, to może jest w jakiś sposób wykonawcą woli Longbottoma, może po cichu nadal z nim współpracowała. Nie bez powodu wszystkie poszlaki w sprawie byłego Ministra znikały i próby złapania jego tropu za każdym razem kończyły się fiaskiem. Zdążył przeanalizować różne scenariusze.
Rozejrzał się po zgromadzonych uważnie, nieco podejrzliwie, ale rozpoznawał większość sylwetek. Najszybciej skojarzył twarze osób z Biura Aurorów. Najstarszy Tonks wilkołak, drugi Tonks, z którym podjął się prób opanowania anomalii, jeszcze Skamander. Figg z Czarodziejskiej Policji. Lucan Abbot będący blisko władzy sądowniczej w służbach administracyjnych Wizengamotu. Obecność osób należących do Zakonu Feniksa uspokajała go nieco. Zgromadzone w jednym miejscu zostały osoby z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Ale czy wszystkie były wierne idei sprawiedliwości bardziej niż praworządności? Bones na pewno nie sprosiłaby nikogo podejrzanego. Tylko szumowiny potrafią się dobrze maskować; Zakon Feniksa dotkliwie się o tym przekonał.
W gorącej wodzie kąpany Skamander. Kieran rzucił mu ostre spojrzenie, lecz nie powiedział nic, czekając na pierwszy krok tajemniczych postaci. Pozostawał niewzruszony na błyskawice i gromy. Anomalie w końcu wkradły się do ich codzienności i już nie zaskakiwały tak bardzo, co najwyżej ich zmienna forma wzbudzała emocje.
Nie wykluczył możliwości, że list może być częścią misternie skonstruowanej pułapki. Prośba o zachowanie dyskrecji wiązała mu usta, przez co nie mógł nawet wybadać, czy inni aurorzy otrzymali to samo zaproszenie. Nawet własnej córce nie zdecydował się o nim wspomnieć. Trudno mu było powiedzieć, czy pozbierała się po październikowych doświadczeniach. A może to on jeszcze tkwił przy nich myślami. Co jakiś czas powracał do niego obraz nieprzytomnej Jackie, całkowicie bezbronnej, tkwiącej w cudzych ramionach. Musiał zaryzykować sam.
Przez całą drogę do szkockich zamglonych wzgórz zachowywał czujność i ściskał różdżkę w dłoni. Nie do końca wierzył, żeby spotkanie było zasadzką na jego osobę zorganizowaną przez Rycerzy, którzy mieli o wiele więcej dowodów na zakonową działalność innych członków organizacji. Zarówno jedni, jak i drudzy, powoli dowiadywali się o sobie coraz więcej. Choć może szumowiny domyśliły się, że doświadczony auror musi przynależeć do Zakonu, skoro zdołali poturbować mu córkę. Szumowiny.
Pierwsze co zrobił po dotarciu na miejsce, to przyjrzenie się całej okolicy. Skupił uwagę na ciemnych, zakapturzonych sylwetkach, znajdujących się nieco dalej, w pewnym oddaleniu od innych obecnych. Rineheart nie zakrył twarzy, ukrywanie własnej tożsamości nie wydawało mu się zasadne. Miał przeczucie, że jeśli list rzeczywiście napisała Bones we własnej osobie, to może jest w jakiś sposób wykonawcą woli Longbottoma, może po cichu nadal z nim współpracowała. Nie bez powodu wszystkie poszlaki w sprawie byłego Ministra znikały i próby złapania jego tropu za każdym razem kończyły się fiaskiem. Zdążył przeanalizować różne scenariusze.
Rozejrzał się po zgromadzonych uważnie, nieco podejrzliwie, ale rozpoznawał większość sylwetek. Najszybciej skojarzył twarze osób z Biura Aurorów. Najstarszy Tonks wilkołak, drugi Tonks, z którym podjął się prób opanowania anomalii, jeszcze Skamander. Figg z Czarodziejskiej Policji. Lucan Abbot będący blisko władzy sądowniczej w służbach administracyjnych Wizengamotu. Obecność osób należących do Zakonu Feniksa uspokajała go nieco. Zgromadzone w jednym miejscu zostały osoby z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Ale czy wszystkie były wierne idei sprawiedliwości bardziej niż praworządności? Bones na pewno nie sprosiłaby nikogo podejrzanego. Tylko szumowiny potrafią się dobrze maskować; Zakon Feniksa dotkliwie się o tym przekonał.
W gorącej wodzie kąpany Skamander. Kieran rzucił mu ostre spojrzenie, lecz nie powiedział nic, czekając na pierwszy krok tajemniczych postaci. Pozostawał niewzruszony na błyskawice i gromy. Anomalie w końcu wkradły się do ich codzienności i już nie zaskakiwały tak bardzo, co najwyżej ich zmienna forma wzbudzała emocje.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
List w pierwszej kolejności wzbudził niepokój. Spalił go krótko po przeczytaniu, zgodnie z życzeniem szefowej zatrzymując znajdujące się w nim informacje dla siebie, jednak jego treść nie dawała mu spokoju; Bones rzadko bywała tak enigmatyczna, a sposób, w jaki ujęła swój problem w liście, podpowiadał, że szło o rzecz istotną. Spędził nieco czasu na analizie jej pisma, porównując go z listem, który otrzymał przed paroma dniami w związku ze swoim awansem, jednakowo porównania te na niewiele mu się zdały. Jeśli ktoś chciałby podrobić jej pismo, zrobiłby to skutecznie - a on wezwany przez Bones zamierzał stawić się na miejscu. W zasadzie spodziewając się, że zjawi się tam sam.
Tymczasem kiedy tylko znalazł się w okolicy, dobiegł do niego już roztaczający się gwar; czarodziejów było znacznie więcej, a pośród nich nie tylko aurorzy, ale i inni pracownicy Departamentu, część z nich kojarzył z korytarzy Ministerstwa, części wcale. Lucan, Kieran, Gabriel, Marcelle; zbyt wielu Zakonników, by można było to uznać za przypadek: i Anthony, błyskawicznie reagujący na wysuniętą w jego stronę broń. Nie wiedział, kto krył się pod przebraniem dwóch oddalonych sylwetek, nie nastawionych wcale przyjaźnie. Być może była to kwestia ostrożności samej Bones, być może zasadzka, wobec której musieli pozostać czujni; trudno było orzec jednoznacznie. Nie pozostał jednak bierny - słysząc expeliarmusa, wysunął własną różdżkę, zamierzając wzmocnić wszystkich swoich sojuszników - każdą twarz, którą rozpoznawał ze spotkań Zakonu, bowiem to pośród nich pewien mógł być, że miał przyjaciół - i czarodziejów, za których jako gwardzista był odpowiedzialny.
- Magicus extremos - zażądał, ze stanowczością w głosie, jeszcze nim zdołał powitać kogokolwiek, nim choćby spojrzeniem złapał którąś pośród znajomych twarzy. Okoliczności były dziwne, ich obecność tutaj nie mniej zagadkowa - nie zamierzał stać z założonymi rękami i dać się poprowadzić na ewentualną rzeź. Silniejsze środki nie były potrzebne, ale czasy zmuszały do zachowania wyjątkowych i nadprzeciętnych środków ostrożności. Jeśli wśród obcych była ich szefowa - w mig nad tym zapanuje trafnie wydanym rozkazem.
Tymczasem kiedy tylko znalazł się w okolicy, dobiegł do niego już roztaczający się gwar; czarodziejów było znacznie więcej, a pośród nich nie tylko aurorzy, ale i inni pracownicy Departamentu, część z nich kojarzył z korytarzy Ministerstwa, części wcale. Lucan, Kieran, Gabriel, Marcelle; zbyt wielu Zakonników, by można było to uznać za przypadek: i Anthony, błyskawicznie reagujący na wysuniętą w jego stronę broń. Nie wiedział, kto krył się pod przebraniem dwóch oddalonych sylwetek, nie nastawionych wcale przyjaźnie. Być może była to kwestia ostrożności samej Bones, być może zasadzka, wobec której musieli pozostać czujni; trudno było orzec jednoznacznie. Nie pozostał jednak bierny - słysząc expeliarmusa, wysunął własną różdżkę, zamierzając wzmocnić wszystkich swoich sojuszników - każdą twarz, którą rozpoznawał ze spotkań Zakonu, bowiem to pośród nich pewien mógł być, że miał przyjaciół - i czarodziejów, za których jako gwardzista był odpowiedzialny.
- Magicus extremos - zażądał, ze stanowczością w głosie, jeszcze nim zdołał powitać kogokolwiek, nim choćby spojrzeniem złapał którąś pośród znajomych twarzy. Okoliczności były dziwne, ich obecność tutaj nie mniej zagadkowa - nie zamierzał stać z założonymi rękami i dać się poprowadzić na ewentualną rzeź. Silniejsze środki nie były potrzebne, ale czasy zmuszały do zachowania wyjątkowych i nadprzeciętnych środków ostrożności. Jeśli wśród obcych była ich szefowa - w mig nad tym zapanuje trafnie wydanym rozkazem.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zamglone wzgórza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja