Wydarzenia


Ekipa forum
Łąka przy plaży
AutorWiadomość
Łąka przy plaży [odnośnik]30.10.15 14:26
First topic message reminder :

Łąka przy plaży

Kwiecista łąka nieopodal wybrzeża upstrzona jest wszelkiego rodzaju wielobarwną roślinnością; od polnych stokrotek oraz skromnych chabrów, przez dziką różę aż po bzy, latem to miejsce aż nadyma się od piękna natury. Między kwiatami lawirują pszczoły, trzmiele oraz motyle o wzorzystych skrzydłach. Trudno oprzeć się urokowi tego miejsca, dlatego też czarodzieje zatrzymali je dla siebie i obłożyli zaklęciem odstraszającym mugoli.  

Tańce przy ogniskach

Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.

Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.

W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:

sytuacje losowe:


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 25 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Łąka przy plaży [odnośnik]30.10.23 0:41
Spojrzał na nią z politowaniem, powoli przechylając głowę. Nie była taka — prostolinijna i skrupulatna. Wiele mógł o niej powiedzieć, miała dobre serce i twardy tyłek, miała głowę na karku i nienaganny dowcip na ustach, ale nie to.
— A ty? Nie wyciągasz pochopnych wniosków? Nigdy? Wobec nikogo? — Nie wierzył w to; nie wierzył, że potrafiła doświadczyć przykrej rzeczy i po prostu wysłuchać cierpliwie drugiej strony, wyczekując wyjaśnień. Nie wierzył, że dzieliła się z każdym prawdą. Byli bardziej do siebie podobni niż chciała przyznać. Też reagowała impulsywnie, też poddawała się emocjom, tez biła na oślep i we własnej obronie kiedy tylko czuła się bezradna. Dziś był tego świadkiem. To był ich sposób na przetrwanie, na ukrycie się w trudnym świecie, zmierzenie z problemami. — Kiedy są pochopne? I kto to ma prawo zweryfikować? Jeśli je skonfrontujesz, ale nie zgodzisz się z tym, co wtedy? Wtedy zmienią tylko rangę na nieprawdziwe? Błędne? Bo inne niż kogoś? Wnioski to wnioski, każdy ma swoje. Tak jak lekcje, które z nich wyciąga — mruknął smętnie, nie spuszczając z niej wzroku. Nie był w tej chwili takim optymistą. — To wszystko opiera się na zaufaniu. Kiedy je do kogoś masz, łatwiej przyznać się, że źle postrzegasz świat. Ale kiedy ktoś cię zawodzi po prostu rozpaczliwie szukasz sposobu, by wypłynąć na powierzchnię. Złapać oddech — ściszył głos, spoglądając powoli w piasek. Tak się czuł, paradoksalnie nie przy Marcelu, a przy Eve. Chciał, by było inaczej, ale chyba już nie potrafił tego zmienić i nie miał w sobie niczego, co by go do tego pchało.
Zakaszlał, coś drapało go w gardle — pewnie po wczoraj. Poklepał się lekko po piersi; klatka wciąż go bolała przy głębokich wdechach i wydechach, coś tez kłuło go w żebrach. Uśmiechnął się do niej, a potem zaśmiał w odpowiedzi. Był jej też wdzięczny, że zgodziła się o tym z nią nie rozmawiać. Nie chciał tego; próbował. Próbowali dojść do wspólnych wniosków, do porozumienia. On też wiele nie rozumiał, nie rozumiał jej wizji świata i wspólnego życia już od jakiegoś czasu. Liddy tego nie zmieni, nawet jeśli przekaże jej jego myśli i uczucia. Nie rozumiała ich. Nie chciała ich zrozumieć. Przecież jej tłumaczył. To mogłoby się udać, gdyby była wola porozumienia, ale i jej nie było w żadnej ze stron. Podciągnął jedną nogę i oparł na ugiętym kolanie rękę, bawiąc si palcami. Nic się nie zmieni, nie. Pogodził się z tym już. I chyba tego nie potrzebował, nie łudził się. Potrzebował tylko spokoju. Mogli tak żyć. Egzystować obok siebie, trwać. Mogli się szanować, akceptować i robić swoje. Tak też mogli żyć. Nie mogli żyć w ciągłych pretensjach, fochach, naruszaniu granic, do których zbliżać się nie chcieli.
— A co jeśli nie wiem do czego? — spytał cicho, nie od razu obracając w jej stronę głową. Dopiero przy drugim pytaniu przeniósł na nią piwne tęczówki. — A co jeśli nie wiem czy chcę?— Czy to źle o nim świadczyło? Napewno. Mówiło wiele o tym, że był złym mężem, będzie złym ojcem. Tak jak zarzuciła mu przed dwoma dniami Kerstin Tonks. Ale to nie tak, że nie chciał o nich dbać. Był zmęczony nieustanną walką, przepychankami, trzymaniem gardy. — Czasem trzymasz się czegoś mocno i kurczowo, ale pomimo starań to wyślizguje ci się z dłoni i nie jesteś w stanie nic zrobić. — Trzymał się tego długo, długo o to walczył. Dopóki nie zamknęli ich w więzieniu było przecież dobrze, a potem się posypało. Bo się poddał. Bo przestał o nią zabiegać. Przestał udowadniać Eve jak będzie za nią ganiał do śmierci. I tyle wystarczyło, by zmienić cały świat.
Pokręcił głową, kiedy zaczęła tłumaczyć mu, o co chodzi w tańcu.
— W porządku — powiedział w końcu, wzruszając ramionami. — Rozumiem — mruknął ciszej. Nie zgadzał się z nią, a jej niechęci dopatrywał się znacznie dalej. Taniec był grą zmysłów, był przekroczeniem pewnej bariery intymności. Dla nich mógł tez być zabawą, jak wszystko inne. Nie potrafiła odnaleźć w tym przyjemności, bo nie odnalazła właściwego partnera, który mógłby ją poprowadzić. Może to było coś ważniejszego niż sądził. Może nie nadeszło, nie nadejdzie nigdy. A może pewnego dnia okaże się, że wcale nie rock and roll, ani jive, a śmieszne pląsy sprawią jej przyjemność. Po prostu z odpowiednią osobą, w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie w jej życiu. On patrzył na to inaczej; dla niego a może dla nich — młodych chłopców — to był sposób na znalezienie się blisko przy kimś innym. Na przypadkowy dotyk, na który można było przyzwolić. Na wyzwolenie emocji, na które nikt nie patrzył krzywo. To była przestrzeń, w której mogli się zatracić, być sobą. Wygłupiać, poczuć czyją obecność naprawdę. To nic, że to nie była przestrzeń dla niej. Widocznie miała ją gdzieś indziej.
— Więc skoro twierdzisz, że nie są w jego typie, a nie twierdzisz, że on nie jest w ich typie to oznacza, że byłabyś zainteresowana, gdybyś jednak była w jego typie... — wywnioskował powoli. — Moim skromnym zdaniem nieokrzesane, butne i niezbyt ładne rudzielce to właśnie to, czego teraz potrzebuje. I co jest w jego typie nawet jeśli jeszcze sam o tym nie wie — dodał z rozbawieniem, posyłając jej przeciągłe i sugestywne spojrzenie. Żartował, nie miał przecież pojęcia, czy mogliby na siebie spojrzeć inaczej niż jak na przyjaciół. Liddy była... nietypowa. Nie przypominała reszty dziewczyn, nie przyciągała wzroku i nie stawała się obiektem westchnień. Nie czarowała ani tańcem ani długim warkoczem, nie mamiła słodkim spojrzeniem i przypadkowym muśnięciem dłoni, ale on sam przy niej czuł się po prostu dobrze i był pewien, że jego przyjaciel miał tak samo. Nie musiał nikogo udawać, nie musiał grać ani zmyślać. Nie musiał się popisywać i hamować. Mankamentem był brak tańca, ale można było z nią się napić, pogadać i pożartować. Zapalić i powygłupiać. Pomówić o rzeczach ważnych i poważnych lub całkiem błahych i nieistotnych. I pomyślał w tej chwili, że to ważne. Jemu tego brakowało na co dzień. Zrozumienia. Chęci. Zainteresowania i świadomości, że ktoś chroni jego plecy, gdy trzeba. I ten zabawny, błyskotliwy i przystojny cyrkowiec z pewnością doceniłby to tak samo, jak on.
— Ten przyjaciel ma dość długonogich tancerek. Nie zauważył, kiedy z piersi wypadło mu serce i zadeptały je we wspólnych podrygach — szepnął cicho, w zadumie. Każda jedna wykorzystała jego dobroć i naiwność, zostawiając go z niczym. Każda jedna piękna i czarująca, pusta, próżna i bezwartościowa. Chciał dla niego szczęścia. Chciał widzieć go z błyskiem w oku, szczęśliwego, ale przede wszystkim zadbanego i zaopiekowanego. Zasługiwał na to, by znaleźć się w dobrych rękach. Chociaż na chwilę. Nawet jeśli poczułby ukłucie zazdrości, że straciłby go na trochę.
Jej utrapienie było widoczne i czy tego chciała czy nie, rezonowało na niego. Drażnił się z nią, zanim dostał bolesną nauczkę, droczył, myśląc, że...
— Sądziłem, że to list miłosny od jakiegoś złamasa — który ją zawstydził; skrępował, bo wydawała się być dziewczyną, która nie wierzyła, że coś podobnego może ją kiedyś spotkać. Nie chciała tego. Zakpił, jak kumpel, mylnie odbierając sygnały. Kiedy przyznała się, że to od brata wszystko się w jego postrzeganiu zmieniło. Spojrzał w stronę morza, czując jak mimochodem po plecach przebiegają mu ciarki. Nie wiedział, że miała aż trzech braci, ale nie potrafił skojarzyć, czy to jego brak uwagi czy jej niechęć w dzieleniu się tym. Milczał przez dłuższą chwilę, milczał pozwalając by cisza się zalęgła między nich. Szum morskiej bryzy wydawał się kojące, ale już nie dla niego. Były jak zły zwiastun, cisza przed burzą. Co miał jej powiedzieć? Przeprosić? Nie wiedział, ale chyba powinien. Prędko pojął, że to było ważne. Ważne i trudne, a przyjaciele nie drwili z trudnych spraw.
— Zmaścił, co? — spytał, spoglądając na piasek przed nimi. Iskrzył się w słońcu. Urwał na kilka minut. Całą wieczność. — Też mam brata, który... zmaścił. Nie raz, ale... wydaje ci się, że skoro dzieje się to regularnie to można przywyknąć, ale to nieprawda. To za każdym razem jest takie samo. A jednak jakikolwiek by nie był, gdziekolwiek by się nie znalazł i cokolwiek by nie robił... Jakoś tak... Lepiej myśleć, że się go ma, niż straciło na zawsze. Bo cokolwiek by nie zrobił pozostanie bratem. — Powoli spojrzał na nią, próbując złapać jej wzrok. Nie wiedział o Tedzie nic. O tym, co zrobił, a czego nie; nie wiedział czym zawinił i dlaczego nie była w stanie przeczytać listu od niego. Mimo to widział i był pewien, że jej zależało i właśnie to powstrzymywało ją przed otwarciem koperty i zapoznaniem się z jej treścią. Była zła, rozgoryczona. Bała się wytłumaczenia, które pewnie tak było. Przeprosin.
— Nie wiem, czy warto jest braciom wybaczać, bo oni zwykle na to nie zasługują... Ale czasem to jest po prostu potrzebne ich bliskim.— Nam. Wybaczanie braciom było potrzebne im bardziej niż tym starszym braciom. — A braci się nie traci, Lids.
Kiedy mieli rozpocząć wyścig do morza, nie pomyślał, że runą w fale. Wystartował, celując w Moore, ale była szybka i gotowa; odskoczyła w porę, a on padł twarzą w piach. Jeszcze raz, doznając przykrej i bolesnej porażki. Ból żeber rozlał się po całej jego klatce piersiowej, a oddech utknął mu w środku. Przewrócił się na plecy, by na nią spojrzeć z dołu i uśmiechnąć się niewyraźnie, głupio. Głupio mu było tylko dlatego, że się potknął. Na ratunek przybył jednak Marcel, który wyszedł z krzaków w towarzystwie psiaka. Wspomniał coś o sikaniu, ale pokręcił mu tylko głową. Blue doskoczył do niego podobnie jak najlepszy przyjaciel, ale zamiast skorzystać z jego pomocy wstania, ponaglił go do ruchu.
— Biegnij! Biegnij, do brzegu, w moim imieniu, biegnij! — popędził go , obsypując mu stopy piachem. — To Liddy! Biegnij! — krzyknął na niego, nie mając czasu, mu wyjaśnić, że miała na robi sukienkę i wyglądała... Bardziej powabnie. — Biegnij, Marcel, biegnij!








it's hard
to forget your past if it's written all over your body


James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Kiss me
until I forget how terrified I am
of everything
wrong in my life
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 28
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]30.10.23 17:44
Ogólnie to, ten zakład, co żeśmy go uskuteczniły - znaczy umowa bardziej. Genialniejszy mi się wydawał, wtedy niż teraz, kiedy z powątpiewaniem wkładałam rano spodnie, pozwalając Liddy żeby poprzypinała mi jakieś ustrojstwa żeby mi z bioder te spodnie nie leciały. No cóż, zachwycona nie byłam, ale Lidka na zawchwyconą też nie wyglądała więc chociaż cierpieć miałyśmy wspólnie. Z początku zostałam przy namiotach z furią na ramieniu czytałam atlas anatomiczny jak zawsze rano postanawiając trochę sobie poprzypominać - albo najzwyczajniej nie zapomnieć. A kiedy już to trochę zrobiłam podniosłam się, decydując się poszukać innych. Celine nie wróciła sądziłam że potrzebuje przestrzeni, ale jednocześnie uważałam, że nie robi dobrze wcale. Eve też nie było. Aisha gdzieś zniknęła. Właściwie sama byłam. Ruszyłam w kierunku plaży, bo plaża zdawała się najrozsądniejsza, na ramieniu mając Furię. I szłam tak z początku w sumie jakoś normalnie. Znaczy, iść normalnie nie przestałam, ale z każdą chwilą coraz więcej spojrzeń na sobie czułam - im więcej ludzi, tym więcej spojrzeń. Dziwacznie w tych spodniach było. Zatrzymałam się, żeby sprawdzić czy mi kremowa koszula z tych spodni w granacie nie wystaje dziwnie jakoś, ale nie zauważywszy niczego ruszyłam dalej. Może lepiej jakbym włosy spięła jakoś, zamiast zostawiać je takie rozpuszczone. Oh na Merlina, byle na ciocie nie trafić bo osuszy mi całkiem głowę jak mnie tak zobaczy. No nic, na trudno - to dla dobrej sprawy. Lids w sukience to jednak zawsze więcej niż mniej. Ja nie mówię, żeby ciągle w nich łaziła, ale raz na jakiś czas by mogła. Twarz miłą miała i dziewczyną była, te spodnie miały jakieś plusy pewnie, ale zdania nie zmieniłam całkiem nadal. Rzuciłam spojrzenie trochę rozeźlone grupce która na mnie palcem pokazywała w końcu dostrzegając znajome sylwetki. A potem zobaczyłam, jak Jim leci do niego podbiega Marcel, Blue gdzieś obok szczeka, przyspieszyłam trochę kroku. Zaaferowani nawet mnie nie zauważyli, ale podeszłam, kucając obok, układając ręce na kolanach. - Wszystko w porządku? - zapytałam przekrzywiając głowę trochę się martwiąc. Nawet bardziej niż trochę, po tych wczorajszych wypadkach. Uniosłam rękę, zakładając za ucho kosmyk włosów. -Chociaż leżenie jako przyszły uzdrowiciel zalecam, to zaczynam się zastanawiać czy z błędnikiem wszystko w porządku. - zasugerowałam rozciągając w żarcie wargi. - No chyba że zdecydowałeś się zostać koneserem piasku, to nie rozumiem, ale nie oceniam. - mruknęłam marszcząc trochę nos. Gadaniem próbując uwagę od spodni odciągnąć.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]31.10.23 22:59
Victor, zwlekałam tylko siedem lat

Lubiłam wygrywać. Nie tylko ze światem, ale z nim, lubiłam przejmować nad nim kontrolę, dopasowywać do własnego widzimisię, lubiłam, kiedy korzył się przede mną, bo to, czy pozwalał mi na triumf świadomie, czy naprawdę zasługiwałam na zwycięstwo, wcale nie było ważne. Liczyły się chwile słodyczy, to, że mogłam wtedy prężyć plecy jak zadowolone kocię i mruczeć nad rozszarpanym pęczkiem wełny, choć teraz pragnęłam jedynie wgryźć się w tuńczyka i roznieść go na strzępy, kiedy Victor opowiadał mi o ekscesach urządzanych przez naszego starszego brata. Człowieka poważnego, z odpowiednią pozycją, statusem i reputacją, ojca wrażliwego chłopczyka, magipsychiatry, który doglądał zdrowia psychicznego dobrze sytuowanych ludzi. Tak sobie umilał życie? Rynsztokową praktyką godną byle brudnego ćpuna?
- Chyba nie mówisz poważnie - warknęłam, rozjuszona. - Czy on pozamieniał się na mózgi z gnomem? Rujnuje swoje zdrowie, w imię czego? Chwilowego zapomnienia i głupiego uśmiechu przyjemności? O nie, tak na pewno nie będzie - oznajmiłam, opierając dłonie na biodrach. O diablim zielu wiedziałam tyle co nic, świadoma jedynie tego, że było używką niekoniecznie legalną i niekoniecznie odpowiednią dla kogoś pokroju Hectora i zamierzałam boleśnie wyperswadować mu z głowy takie pomysły. Aż rwałam się do spisania treści pojawiającej się w myślach, lecz list musiał poczekać; byłam zbyt zajęta sztyletowaniem Victora wzrokiem. - Mam nadzieję, że ty masz choć odrobinę więcej rozsądku niż on - burknęłam, ach, niedoczekanie. Jeśli istniało coś, co upadlało duszę człowieka, mogłam być pewna, że Victor sięgnie właśnie po to. Wyniszczał się, bo znał tylko ból. Znał destrukcję i torturę rozciągniętą na lata.
- Teraz z pewnością - mruknęłam nieco spokojniej, studząc rozgrzaną złością skórę tchnieniem rześkiego chłodu wzniecanego przez wachlarz. Chwile, gdy Vic wychylał się zza swojej skorupy i pokazywał mi swoje ciepło, były zbyt rzadkie, a jednak ceniłam je tak mocno właśnie przez to, że kolekcjonowałam ich każde wspomnienie jak coś cennego i ważnego. Tym był ten gest - bo nie sam prezent, ale myśl, która się za nim kryła. To, że wybrał go specjalnie dla mnie, przystanąwszy przy straganie, by wybrać z oferowanych dóbr to, co mogłoby mi się spodobać. - Takie masz o mnie zdanie? - parsknęłam w odpowiedzi na jego komentarz, rozweselona, ugłaskana, nieprzewidująca, że za chwilę zdepcze tę piękną chwilę i ukręci jej łeb.
A potem zastygłam. W niedowierzaniu, w strachu, w niepewności, w rozdarciu, zastygłam i patrzyłam na niego przez długą chwilę milczenia, obarczona ciężarem niespodziewanego wyznania. Noga Hectora? Zabójstwo ojca?
- Co ty mówisz? - podjęłam głucho, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma. - Nie możesz winić siebie za coś, co było wypadkiem. Hector spadł ze schodów. Ojciec się poślizgnął, był stary i niedołężny i zapewne rozkojarzony kolejną konspiracją. To nie twoja wina - zaprzeczyłam stanowczo i zbliżyłam się o krok. Nie wierzyłam. W to, że pasmo katastrof ciągnęłoby się za nim od tak dawna, że byłby zdolny prawdziwie zniszczyć tych, z którymi łączyła go krew. To nie to samo co odrzucanie nas i przytrzymywanie na odległość wyciągniętego ramienia, byśmy nie zajrzeli w głąb jego serca. - Ojciec cię krzywdził - dodałam cicho, wiedziałam o tym, Hector mi powiedział. - Jeden siniak za dużo i uwierzyłeś, że na to zasługujesz. Ale to nieprawda. Cierpiałeś, odważnie zaciskając zęby, ale nie ponosisz winy za każdą krzywdę, która przydarzyła się tej przeklętej rodzinie. On nauczył cię myśleć, że tak jest. Zostawił w tobie to przekonanie. A ja zabraniam ci tak mówić - rzuciłam płomiennie, kategorycznie, nie dopuszczając do siebie myśli, że to, co mi wyznał, było prawdą.


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]02.11.23 12:26
Potrząsnęła głową na jego pytanie, wzburzając przy tym swoje krótkie, rude kędziory.
- Jasne, że wyciągam, wiecznie się mylę. Szczególnie jak mnie poniesie… – powiedziała kwaśno przypominając sobie aż za dobrze ten przeklęty rodzinny obiad… - I nie powiedziałam, że to łatwe, ani jakieś oczywiste i że istnieje jakaś wyrocznia, która ci powie kto ma większą rację… Tylko że złość to kiepski doradca. W złości robimy i mówimy rzeczy, których potem żałujemy, chociaż może przez chwilę wydaje nam się, że czujemy ulgę.
To złudne, bo to wcale nie ulga. To zemsta, cios, który próbuje się zadać w rewanżu za zranienie. Krótkotrwała, dziecinna satysfakcja, że się "oddało". Potem jednak zazwyczaj przychodzą wyrzuty sumienia, że było się okrutnym dla kogoś, kto był ci kiedyś bliski. Czy nie tak właśnie było, kiedy wyrzuciła z siebie te wszystkie słowa przy stole? I czy tego samego nie zrobił Jim opowiadając o tym czego to Eve nie robi spędzając noce z jakimiś obcymi? Tak, faktycznie byli do siebie podobni.
- Ale kiedy emocje opadną można się na spokojnie zastanowić, może to z kimś przegadać i spojrzeć na całą sytuację nie tylko ze swojej perspektywy i... może trochę łagodniej podejść do sprawy? – zaproponowała ostrożnie. Zresztą nie to właśnie robili? Nie działało? Nie porządkowało trochę głowy?
- Wiem, Jim, wiem… - szepnęła, kiedy nadszarpnięcie zaufania przyrównał to do tonięcia, a po jej plecach przebiegły ciarki. Pamiętał jak rzucał się w wodzie na nią i na Marcela, kiedy rozpaczliwie próbował się wydostać na powierzchnię?
Zamilkła na chwilę rzucając mu przeciągłe, strapione spojrzenie. Miała ochotę go przytulić i tym wesprzeć, ale nie wiedziała czy powinna, czy Jim nie poczuje się od tego gorzej, uznając, że to z litości. Nie zrobiła tego więc.
A co jeśli nie wiedział do czego dąży? Wstrzymała na chwilę powietrze, wpatrując się w niego w milczącym skupieniu. A co jeśli nie wie czy chce to naprawiać?
Tym razem się nie powstrzymała. Z zawahaniem wyciągnęła do niego rękę i lekko chwyciła go za przedramię w geście wsparcia.
- A jak czujesz? – zapytała cicho, oszołomiona tym, że to nie brzmiało jak jej słowa. Jakby były echem czyichś, które kiedyś, dawno temu usłyszała od kogoś innego. Kiedy, od kogo i w jakich okolicznościach? W tej chwili nie pamiętała.
Czasem nawet jak jesteś na straconej pozycji, ale czujesz, że trzeba walczyć, to to robisz nawet ze świadomością przegranej. Ale jak nie ma w tobie już nic, co pchałoby cię do walki… - nie dokończyła. – Jesteś silny, Jim, wiem, że możesz walczyć do upadłego i że byś to zrobił, ale jeśli czujesz, że to wbrew tobie, a ta walka niszczy i ciebie i ją, to czasami trzeba odpuścić. I masz do tego prawo. Oboje macie – powiedziała nie odrywając od niego wzroku. Tego się właśnie bała najbardziej, że z frustracji zaczną (a może już to robili?) wyżywać się jedno na drugim, ranić się nawzajem aż nie zostanie już nic z jej przyjaciół.
Chciałabym wierzyć, że to jeszcze nie ten moment, że jeszcze dojdziecie do porozumienia i będziecie razem szczęśliwi, ale jeśli tak nie jest… może potrzebujecie czasu, przemyśleć to wszystko na spokojnie, zmniejszyć oczekiwania? Tylko nie dajcie się porwać złości, bo ja wiem, Jim, jestem przekonana, że żadne z was nie chce skrzywdzić drugiego – zakończyła trochę mocniej zaciskając palce na jego ramieniu, żeby zaraz cofnąć swoją dłoń.
Nie wiedziała czy ubrała to wszystko w dobre słowa, była kiepska w mowach i wyrażaniu uczuć, ale naprawdę jej zależało zarówno na Jimie jak i na Eve. Byli jej przyjaciółmi, kochała ich i nie chciała, żeby cierpieli. Ale jednocześnie nie bardzo umiała im pomóc.
Przynajmniej rozmowę o tańcu mieli już z głowy. Liddy pogratulowała sobie w myślach za przyrównanie tańca do kiecki, bo najwyraźniej to pomogło. Zaakceptował jej wyjaśnienia i miała nadzieję nie wracać do tematu już nigdy. Tak byłoby najlepiej.
Zmarszczyła brwi, kiedy jej tezę na temat dziewczyn podobających się Marcelowi, Jim odwrócił do góry nogami. No tak, nie powiedziała, że Marcel nie jest w jej typie... bo skąd mogła wiedzieć jaki jest jej typ, skoro nigdy się nie zakochała? A przynajmniej nie zrobiła tego świadomie?
Niby żartował, nawet na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, ale intensywnie analizowała jego słowa. I swoje uczucia. Nigdy nie myślała o Marcelu w ten sposób.
- Ja... - zawahała się.
A może w tym tkwił problem? Może do tej pory się nie zakochała, bo nie brała pod uwagę przyjaciół? A może już była w nim zakochana, tylko tego nieświadoma? Przecież uwielbiała z nim spędzać czas, walczyłaby o niego do ostatniej kropli krwi i... no... Przecież łatwo byłoby się w nim zakochać. Z charakteru, z usposobienia, z wyglądu był... był świetnym chłopakiem, cudownym przyjacielem. Może Jim miał rację? Może warto było to przemyśleć, może warto było spróbować?
Serce zabiło jej mocniej. Potrafiła to sobie wyobrazić. Potrafiła sobie wyobrazić siebie u boku Marcela, szczęśliwych, roześmianych, walczących, mających mnóstwo przygód, otoczonych przyjaciółmi... Nigdy by się nie nudzili, nie byliby do siebie uwiązani, bo ufaliby sobie i się wspierali. Marcelowi wcale nie przeszkadzałyby jej krótkie włosy i chodzenie w spodniach, a jej, że obtańcowuje wszystkie panny na imprezach, wręcz przeciwnie: cieszyłaby się jego frajdą. To wyglądało nawet... nawet całkiem...
Ale nagle przebiegły ją lodowate dreszcze aż na skórze pojawiła jej się gęsia skórka. Po co Marcel miałby być z nią, skoro mógłby być szczęśliwy z jakąkolwiek inną dziewczyną, tylko ładniejszą, milszą i lepszą, z którą mógłby tańczyć do rana? I powinien z taką właśnie być, a nie z nią! Pasowali do siebie jak pięść do nosa, no i... w życiu Marcel by się w niej nie zakochał. Nie spojrzałby nawet na nią w ten sposób. To było głupie i groźne marzenie, bo kompletnie nieprawdziwe, a takie wizje były tylko proszeniem się o złamane serce.
Teraz wstyd jej było, że w ogóle, przez ten ułamek sekundy brała to pod uwagę. I pewnie Jim się domyślał o czym pomyślała, uch! Była żałosna, on tylko sobie żartował, a ona zaczęła sobie wyobrażać nie wiadomo co. Durna jesteś, Lidka.
Pokręciła głową.
- Chciałabym mu pomóc, Jim, naprawdę bym chciała... - powiedziała w końcu z westchnięciem, choć starała się, żeby nie było słychać smutku (smutku?! Już całkiem na głowę upadłaś!) w głosie – ale to nie wypali. Znaczy może wypalić, ale nie jako randka – podkreśliła kręcąc głową. – Jesteśmy kumplami – przypomniała tak zdecydowanie, jakby chciała o tym przekonać cały świat... nie tylko Jima… i siebie.
Chciałaby, żeby Marcel był szczęśliwy, był jej przyjacielem, chciała dla niego wszystkiego, co najlepsze... i właśnie dlatego zasługiwał na kogoś... na kogoś lepszego niż ekscentryczna kumpela. Jakkolwiek nie bolało ją serce jak o tym myślała. I czemu w ogóle bolało?! Skrytykowała się w myślach nim się odcięła od tych idiotycznych uczuć, które pojawiły się w niej z niewiadomego powodu.
Niestety potem było już tylko ciężej, bo kwestia Teda i jego listu też była tą, którą by najchętniej od siebie odsunęła i o niej zapomniała.
Uśmiechnęła się kwaśno, kiedy Jim przyznał, że myślał, że to list miłosny. Wolałaby list miłosny, jeden taki nawet dostała ostatnio, był dużo łatwiejszy do zignorowania niż pergamin, który zmięty spoczywał teraz w jej torbie.
Kumpel się nie odzywał dłuższą chwilę i była mu za to wdzięczna. Nie dopytywał, nie ciągnął jej za język, po prostu był obok, kiedy po raz pierwszy powiedziała komuś o tym głupim liście. Szum fal był równie kojący jak jego obecność. Ta cisza między nimi wcale jej nie przeszkadzała, mimo że raczej rzadko mieli okazję ją ze sobą dzielić. To miłe.
Niemniej jednak, kiedy się odezwał, uśmiechnęła się blado.
- Zmaścił – potwierdziła cicho. „Zmaścił” to zdecydowanie za łagodne określenie na to, co zrobił, ale może właśnie tak było lepiej? Może łatwiej było jej myśleć w takiej kategorii, bo wtedy aż tak nie bolało ani nie wywoływało w niej aż takiej złości.
A potem Jim zaczął mówić. Nie o Tedze, nie o niej, ale o sobie i swoim bracie, a to co mówił miało sens, miało naprawdę dużo sensu. I mimo tego całego kłębowiska negatywnych uczuć w stosunku do brata… cieszyła się, że jednak żył i miał się dobrze.
Spojrzała na Jima smutnymi oczami, kiedy i on na nią popatrzył. Powinna wybaczyć Tedowi bardziej dla siebie niż dla brata? Milczała jeszcze chwilę nim wypuściła powietrze i na chwilę, na krótką chwilę tak po prostu oparła głowę na jego ramieniu.
- Dzięki, Jimmy – powiedziała cicho i szczerze nim wróciła do pionu. Nie umiała zadeklarować, że wybaczy bratu, ale nie czuła też potrzeby żadnej deklaracji. Potrzebowała czasu, żeby to wszystko przetrawić, ale naprawdę była mu wdzięczna za to, czym się z nią podzielił. A może kiedyś… może kiedyś mu opowie całą historię. Ale nie dziś, dziś już chyba oboje mieli dość ciężkich tematów i trzeba było trochę przewietrzyć głowę. Wyścigi wydawały się doskonałe na początek, ale… no właśnie.
W porę odskoczyła w bok, a Jim runął na ziemię jak długi. W pierwszej chwili chyba nie do końca wiedziała co się tak właściwie stało, ale kiedy minęło jej pierwsze zaskoczenie całym przebiegiem wydarzeń, a przyjaciel przewrócił się na plecy i uśmiechnął głupkowato, zaczęła rechotać stojąc wciąż obok. Miał za swoje!
Prawie przeoczyła przy tym, że na skraju lasu pojawił się Marcel i dopiero kiedy Blue do niej dopadł, zorientowała się, że kumpel ich znalazł. W pierwszej chwili wprawdzie kompletnie ją zignorował, ale nie miała mu tego za złe, bo dalej się śmiejąc, schyliła się do psiaka, żeby podrapać go za uchem na przywitanie.
Uniosłaby pewnie brew i zmierzyła Marcela ostrzejszym spojrzeniem, kiedy jej się przedstawiał udając, że jej nie poznał, ale za bardzo była rozbawiona, a to rozśmieszyło ją jeszcze bardziej. Dopiero kiedy dorzucił te swoje pytania, przewróciła oczami. Oczywiście, nabijał się z tej jej kiecki, ale mógł wymyślić coś bardziej kreatywnego niż „och, czy ktoś widział Lidkę? Taka w portkach i koszuli”, bo to już słyszała mnóstwo razy. Skomentowałaby to nawet, gdyby nie to, że leżący Jimmy zaczął nawoływać Marcela do biegu z takim zaangażowaniem, że nie mogła powstrzymać kolejnego wybuchu śmiechu. Sama nie ruszyła się jednak z miejsca, bo przecież nie zostawią go tu samego w piachu, żeby ścigać się do się morza, bez przesady. Ale fakt, doping leżącego Doe’a był przezabawny. I nagle znikąd pojawiła się też Neala i kucnęła przy Jimie opowiadając o zaleceniach i choć Liddy ściszyła śmiech, żeby posłuchać sobie jej żartów, to rozbawienie nie mijało jej ani na moment.
- Dobra, Jim, koniec tego wylegiwania się, wyścig odwołany, czas uzupełnić płyny – odezwała się dziarsko, a że zignorował wcześniej rękę Marcela, to tym razem ona wyciągnęła do niego swoją. W tym samym momencie przypomniała sobie też słowa Marcela sprzed chwili i zamiast patrzeć na Jima, spojrzała na drugiego kumpla.
- Faktycznie się przeziębiłeś? – zapytała marszcząc brwi. – Źle się czujesz? Może Neala… Neala, umiałabyś coś zaradzić? – zwróciła się do przyjaciółki, która znała zaklęcia uzdrowicielskie. Na przeziębienie na pewno też jakieś było.


OK, so now what?

we'll fight

Liddy Moore
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Cause that is what friends are supposed to do, oh yeah
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11536-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t11607-do-liddy#359106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t11627-szuflada-lydii#359479 https://www.morsmordre.net/t11609-liddy-moore#359138
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]04.11.23 13:50
Biegnij, biegnij do brzegu w moim imieniu. Jeszcze nie do końca zdążył zorientować się, co się dzieje, dlaczego Lidds rzeczywiście wyglądała inaczej, Jim odganiał go piachem i krzyczał, miał biegnąć w stronę brzegu, biegnij, Marcel, powtarzał, w ferworze emocji, jakby to rzeczywiście było ważne - te emocje zaczynały rezonować, przelewając na niego siłę, energię i aurę rywalizacji, piach ciskany pod stopy nie pozwalał mu pozostać w miejscu. Gdy w tle toczyły się rozmowy o jego imponującej błyskotliwości, Marcel jednym susem przeskoczył leżącego Jamesa, lądując miękko pomimo poślizgu na piasku i co sił pognał do morza, pędząc na złamanie karku, fałdy piachu usypywały się spod każdego stawianego kroku; trwało to ledwie chwilę - był przecież szybki - a teraz się ścigał, choć nie wiedział z kim, po co, ani dokąd. Przed nim nie było nikogo, triumfalnie uniósł w górę zaciśnięte pięści, jak zwycięzca, gdy bosymi stopami wbiegał w łagodne morskie fale, z wolna ściągając tempo; zgrabnym półpiruetem obrócił się w wodzie w stronę przyjaciół, teraz dopiero dostrzegając, że do wody nie pobiegł za nim nikt oprócz Blue. Uskoczył głębiej od brzegu, kiedy psidwak próbował na niego skoczyć, kontynuując zabawę z nim; pochwycił dryfujący na wodzie suchy fragment gałęzi, która opadła w morskie tonie i cisnął ją dalej, obserwując, jak zwierzę zaczyna płynąć za kijem. Fale były coraz silniejsze, cisnął gałąź daleko, a Blue był jeszcze szczeniakiem, ale radośnie trzepoczące ogony nie dopuściły do Marcela wątpliwości, dobrze sobie radził.
- A wy co?! - krzyknął do reszty, powoli i ze śmiechem wychodząc z wody; nogawki brudnych już spodni znów były mokre. Schylił się, podwijając je mocniej do kolan i otrzepując piasek, który zdążył przykleić się do mokrego materiału. Z daleka łatwiej było dostrzec jej sylwetkę w zwiewnej sukience, nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej widział ją taką. Wyglądała inaczej. - Śniadanie było za ciężkie?! - wołał dalej, nie słyszał słów Lidds, uniósł za to ramię wysoko w powitalnym geście kierowanym do Neali, której wcześniej przy nich nie dostrzegł, a która chyba teraz dopiero do nich dotarła. Obejrzał się przez ramię, Blue dalej dzielnie pokonywał morskie przeszkody - ruszył z powrotem w kierunku przyjaciół. - Co wygrałem? - spytał, choć zdążył pojąć, że Jim sobie z niego chyba tylko zażartował. - Neala? Wszystko gra? - Wyścig z niewidzialnym przeciwnikiem, powabna Liddy, Neala przypominająca parobka, może jednak wczorajszy dzień też był tylko złym snem?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

I walk the line

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 40
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]20.11.23 10:24
13 sierpnia, późny wieczór
Festiwalowe rozluźnienie dobiegało końca. Stragany o tej porze były już częściowo pozamykane i pakowane, jakby handlarze chcieli mieć absolutną pewność, że zdążą ukryć się w domach nim nadejdzie świt, a wraz z nim koniec zawieszenia, koniec okresu błogiego rozluźnienia i względnego spokoju. Wraz ze straganami pustoszały także niektóre atrakcje, inne z kolei ― jak choćby zawody na arenie, czy proste tańce ― zyskiwały kolejnych chętnych, zupełnie jakby ludzie chcieli się wybawić na zapas albo wciągnąć w wir atrakcji tak mocno, by nie zauważyć wschodzącego słońca i idącej wraz z nim wojny.
Adda, właściwym sobie zwyczajem ignorowania niektórych problemów, starała się nie myśleć o tym co przyniesie nowy dzień. Chciała być tu i teraz całą sobą, chciała zatracić się w zabawie, w atmosferze, w krótkim tanecznym szaleństwie do którego raz po raz starała się wyciągać stale towarzyszącego jej Michaela, by i jego myśli skupić raczej na niej, nie na pracy, nie na wojnie, nie na tym, co będzie jutro.
Dzisiaj. Tylko dzisiaj miało znaczenie. Tu i teraz.
Kiedy po raz kolejny usiedli w trawie, nieco na uboczu, by odpocząć i pooglądać bawiących się ludzi, dołączyła do nich Hannah i tym samym randka ewoluowała w spotkanie towarzyskie na trzy głowy. Addzie udało się znaleźć jakąś bezpańską misę z miodem (niewiele ich już krążyło!) i zręcznie zarekwirować nim ktokolwiek się zorientował. Nie miała zbytnio okazji do poznania pani Moore ― jeśli nie liczyć tej krótkiej chwili na wiankach rzecz jasna ― ale była jej ciekawa i pojawienie się czarownicy na polanie uznała za oczywisty znak od losu i swoiste zaproszenie do zgłębienia tej znajomości. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak ciepło ją przywitała na brzegu.
Też nie poszłaś na wyścig? ― zagadnęła ją pogodnie. ― My się chyba trochę zagapiliśmy. Początkowo planowałam pójść tam jako zwykły widz albo żeby podpuścić obecnego tu pana Tonksa do wzięcia udziału, ale wygląda na to ― posłała Michaelowi długie spojrzenie spod rzęs ― że skutecznie odwrócił moją uwagę. Gdzie Billy tak właściwie? Kładzie spać Amelkę?
W zasadzie pora była taka, że dzieci powinny już kończyć dzień. A przynajmniej tak jej się wydawało; doświadczenie w tej materii wciąż miała przecież zatrważająco niewielkie.
Misa zaciążyła w dłoniach, chropowata powierzchnia naczynia przyjemnie drażniła opuszki palców. Adda upiła drobny łyk ― to był chyba jedyny alkohol od którego jej nie odrzucało na kilometr ― i przekazała miód w ręce Michaela. Ruch był leniwy, niespieszny, odzwierciedlał samopoczucie czarownicy.
Podoba mi się twoja spódnica ― rzuciła w stronę Hannah z uśmiechem i nieśmiało musnęła materiał palcami ― to bawełna?


Looking for trouble and if I cannot find it,
I will create it

Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
And you don't know the
consequences
of the things you say
I'll be your operator, baby
I'm in control
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 24 +5
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]21.11.23 20:47
W szerokim uśmiechu i roziskrzonych oczach Addy widział radość z ostatnich godzin Festiwalu. Cieszył się z dobrego humoru żony, nie opuszczał jej boku, dał się—z przyjemnością, ostatnie dni przypomniały mu jak bardzo lubił tańczyć przed ugryzieniem—wyciągać na kolejne tańce i próbował śmiać się równie głośno... ale nie mógł. Odwróciła się sytuacja sprzed czterech lat. Tym razem to ona tryskała beztroską i żyła chwilą, a on wybiegał myślami w przyszłość. Czy podobnie czuła się na potańcówkach w Londynie, gdy proponował jej kolejne randki i atrakcje, a nią targał niepokój o mściwość Igora?
Czas mijał szybko, zbyt szybko, ale starał się kontrolować ile zostało do północy. Do końca zawieszenia broni. Jak może myśleć wróg, czy uderzą znienacka? Z jednej strony chciałby odstawić Addę jak najszybciej do domu, do skrytej pod Fideliusem Wrzosowej Przystani. Z drugiej - samemu wolałby zostać do końca Festiwalu, czując się współodpowiedzialnym za jego bezpieczeństwo. Kilka dni temu chciałby tu zostać razem z Addą, ale wiadomość o jej ciąży wywróciła jego postrzeganie odważnej i zdolnej żony do góry nogami. Jednego dnia widział w niej profesjonalistkę, która tak uparcie udowadniała mu swoją wartość, podwójną agentkę, opokę podczas akcji w Staffordshire i Lancaster—a drugiego kogoś, kto nagle zdawał się bardziej bezbronny, kobietę noszącą pod sercem jego dziecko. Świadomość tego, że jedno już utracili, pamięć o bólu Justine w podobnej sytuacji i smutek Addy w obliczu odkrycia przeszłości jej brata dodatkowo wzmagały jego czujność. Wiedząc, że mogą wrócić do domu późno, przezornie wziął ze sobą więcej eliksirów niż zwykle i magiczny kompas. Pił mniej niż w ciągu ostatnich dni Festiwalu i może dlatego spojrzał z dezorientacją na rubasznego mężczyznę, który w pewnym momencie wcisnął mu do rąk butelkę. Upił z rumianym czarodziejem niewielki toast, dał się pocałować w oba policzki i z uśmiechem dołączył do Addy na trawie. Obok leżała jego miotła, niedbale rzucona na trawę - obiecał żonie, że na koniec zobaczą jeszcze z góry ogniska.
Z uśmiechem powitał Hannah, zatrzymując wzrok na jej brzuchu nieco dłużej niż zwykle - wcześniej jej stan błogosławiony odrobinę go peszył, teraz z niedowierzaniem próbował oswoić się z myślą, że za kilka miesięcy Adda będzie wyglądać tak samo. Chyba. Oby. Czy powinni się pochwalić, tak szybko po ślubie? Czy to wypadało? A może taką wiedzę kobiety zachowywały dla siebie, dopóki nie było dużo widać? Nie wiedział, nie znał się.
-Może wody? - zaoferował Hannah bukłak z czystą wodą, odświeżenie od alkoholowych napojów. Samemu upił trochę miodu zaoferowanego przez Addę, a potem parsknął.
-Mnie, na wyścig konny? - uśmiechnął się z niedowierzaniem. -Nie ufam koniom. Ufam miotłom. - mruknął i zwrócił się do Hannah: -Myślisz, że po... no wiesz - odchowaniu dziecka i w ogóle... -...zaczniesz przyjmować jakieś zamówienia? - przydałaby się mu zwrotniejsza, lepsza miotła. -Billy lata na aetonanach? - zagaił, odwracając wzrok w stronę ognisk i udając, że odpowiedź nie wzbudzi w nim żadnych emocji. Być może to widok przyjaciela na skrzydlatym koniu przekonałby go do udziału w wyścigu. -Może jeszcze zdążymy dołączyć do kibicowania? - zaczął, ale urwał, bo Adda zaczęła rozmawiać o modzie.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Łąka przy plaży - Page 25 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]25.11.23 0:55
Nic nie zapowiadało nadciągającego kataklizmu. Niebo eksplodowało feerią barw w chwili, kiedy słońce tonęło na linii horyzontu. Czerwienie przerodziły się w fiolety, a fiolety w granaty zalewając świat przyjemnym ciepłem, wieńcząc dzień słodkim wspomnieniem. Przyroda wydawała się szykować do snu w swym nieskończonym rytuale, by zbudzić wszystkich poranną mżawką i lekkim gradem. I tak miał wyglądać każdy następny dzień, gdyby nie wisząca od przeszło miesiąca na niebie kometa, w dziwny, niewyjaśniony sposób zastygła na nieboskłonie w jednym miejscu. Zwiastun Śmierci, od zarania dziejów uznawany przez wieszczów i jasnowidzów za przepowiednię nieszczęścia. I ta, wraz z początkiem wieczoru miała się ziścić.

Addę i Michaela otoczył dziwny niepokój. Drzewa w oddali uchichły, ucichły trwy, zniknął zupełnie wiatr, a gdyby nie echo dobiegające z plaży i toczącego się tam wyścigu otoczyłaby was całkowita, przytłaczająca, głucha cisza. Aż nagle ptaki wokół poderwały się gwałtownie do lotu. Nie dwa i nie sześć. Niebo pokryło się setkami wnoszących zwierząt — mew ciągnących znad morza, nurzyków, wydrzyków, które przysłoniły stalowoszare sklepienie. Ptaki uciekały od wody, lecąc w pośpiechu, chaotycznie i głośno w głąb lądu. Kiedy wyjątkowy spektakl kolorów zastąpiła szarówka nadchodzącej nocy, a niebo roziskrzyło się pierwszymi gwiazdami, wisząca na firmamencie kometa rozbłysła intensywnym, oślepiającym blaskiem. Światło było tak mocne, że siedzące na polanie czarownice i czarodziej musieli zasłonić na chwilę oczy. Pojawiło się znikąd, niespodziewanie i nagle. A kiedy już wszystko zgasło, musieli przywyknąć do matowej ciemności. Przyzwyczajeni do obecności komety na niebie ludzie z trudem upatrywali w niej źródła świata, a jednak każdy kto tylko spojrzał w górę mógł zrozumieć, że zabrakło na nim nieodłącznego elementu — długiego, błyszczącego warkocza. Pozostała tylko mała iskrząca kropka, znacznie jaśniejsza od gwiazd, ale ciemniejsza i mniejsza od wstającego po drugiej stronie księżyca. Ziemia pod stopami zaczęła wpierw wibrować a potem niespokojnie drżeć. Piach na łące rozsypywał się na boki, drobne wydmy osuwały się ginąc w trawie, a zarośla trzęsły jak na silnym wietrze. Ptaki z nieba runęły na ziemię martwe. Kiedy trójka czarodziejów ponownie w niebo, ujrzała dziesiątki połyskujących gwiazd, ale wśród nich zgubili tę, która jeszcze chwilę wcześniej była wiszącą nad głowami kometą. Przedziwne zjawisko przyciągnęło uwagę na nieco dłużej, bo przecież wiedzieli, że nie tak wyglądało niebo każdej poprzedniej nocy. Dziesiątki, a może setki roziskrzonych gwiazd migały jak płomienie w oddali, ale wciąż patrząc i wsłuchując się nieruchomo w nachodzące przeznaczenie, Adriana, Michael i Hannah mogli dostrzec, że niektóre z nich powiększają, a potem powiększają wszystkie ale jedne szybciej od innych. Czy to było złudzenie? Czy jakaś fatamorgana? Czy zwariowali, czy padli ofiarą paskudnej klątwy? Wiele myśli mogło przychodzić do głowy, kiedy błyszczące plamki na niebie stały się kulami, za którymi ciągły się dziesiątki, a potem setki warkoczy podobnych do tego, który wisiał od pamiętnej lipcowej nocy. Ciemne niebo pojaśniało od gwiazd i ciągnących się za nimi świetlistych smug.

I tak rozpoczęła się Noc Tysiąca Gwiazd.

Spadały, jedna po drugiej, pokrywając całe niebo, które mieli w zasięgu swojego wzroku. Piękny i niecodzienny widok potrafił zatrzymać w miejscu i zachwycić, ale musiał także przerazić, uświadamiając, że połyskujące gwiazdy bardzo szybko zwiększały swoje rozmiary, aż w końcu jedna z nich stała się wielka jak księżyc. Płonęła. Zdawała się być kulą ognia, za którą ciągnęły się dymiące smugi przypominające ogniste burze. Leciała prosto na Weymouth, na plaże pełne ludzi, gdzie odbywał się festiwal lata, a stamtąd dobiegały krzyki paniki i przerażenia. Jakże potworny był dym, iskry, wyraźne eksplozje wewnątrz kotłujących się czarnych smug? Przez chwilę nie docierało do trójki czarodziejów nic. Tik tak. Tylko tykanie zegara. Tik tak. Jakby ktoś odmierzał czas. Tik tak. W sekundzie lub dwóch spadający meteor podwajał swoją wielkość, aż runął kilkaset metrów przed wami — w pobliżu plaży. Ziemia zatrzęsła się tak mocno, że nawet siedząc zachwiali się, choć w uszach była jeszcze tylko cisza, jeszcze przez chwilę temu z plaży dobiegał gwar. Impet uderzenia, który dotarł po chwili przewrócił całą trójkę prosto w trawę, a kłęby kurzu objęły wszystko wkoło. Cisza. Świszcząca, okropna cisza i pisk w uszach. Tyle słyszeli, nie widzieli nic więcej, bo wszystko wokół utonęło w kłębach szarego i czarnego dymu. Dopiero po chwili zaskoczył ich okropny i ogłuszający dźwięk, potworny huk. Świat się trząsł, świat dygotał. Wokół znów wszystko zamarło.

To nie był koniec. Noc dopiero się rozpoczęła.

Kidy kłęby dymu zaczęły się przerzedzać, po okolicy poniosły się krzyki, nawoływania i płacz. Wtedy też trójka Zakonników mogła spojrzeć w niebo raz jeszcze, z żalem doświadczając potwornego deja vu. Setki, dziesiątki a może tysiące identycznych gwiazd spadały na ziemię. Gdzieś w okolicy uderzyło coś mniejszego, nie wiedzieli jeszcze gdzie, ale jedno było pewne — nigdzie nie było bezpiecznie, a niebo dosłownie waliło się im na głowę.

Mistrz Gry wita w nowym okresie deszczem meteorytów. Nie kontynuuje rozgrywki.

Przed podjęciem się jakiejkolwiek aktywności fabularnej w tym okresie należy dopełnić swojego obowiązku w tym temacie (każdą postacią osobno).

Adriana - obrażenia tłuczone -15; obrażenia psychiczne -20
Michael - obrażenia tłuczone -20; obrażenia psychiczne -15
Hannah - obrażenia tłuczone -15; obrażenia psychiczne -20

Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 25 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]Wczoraj o 1:41
Choć z żalem kończyła Festiwal Lata w tym roku, chciała już wrócić do domu. Myśl, że od jutra wszystko się zmieni — nie wróci do normy, wojna nigdy nie była normą — napawała ją lekkim niepokojem. Kiedy rano się zbudzą Billy znów weźmie śniadanie do swojej torby i ruszy do Plymouth razem z Liddy. Mierząc się z trudnościami, wrócą wieczorem szczęśliwi, że drogi nie przeciął im żaden z Rycerzy Walpurgii. Nie bali się. Ani William ani jego młodsza siostra i nigdy nie przyznaliby głośno, że takie myśli czasem ich nękają. Nękały? Ją nieustannie. W domu zawsze było tyle pracy, że mogła o tym nie myśleć, ale kiedy szykowała kolację nie mogła nie zastanawiać się — co by było gdyby; gdyby któreś  z nich nie wróciło, jak Billy wtedy. Przygnębienie łapało ją dziś od rana, najwyższa pora pożegnać się z beztroską, chwilą przyjemnego, błogiego szczęścia. Nie była dzieckiem, wiedziała, że to wróci, znów nastąpi, a jednak nim festiwal się rozpoczął była pewna, że przyjdzie jej to znieść lepiej.
Towarzystwo pomagało. Na widok Addy i Michaela uśmiechnęła się ciepło i promiennie. Była jej ciekawa, bardziej niż chciałaby przyznać. Intrygowała ją przez lakoniczne wspomnienia, zaserwowane przez Tonksa; przy to jak mówiła, jak się poruszała. Ni było w jej ruchach i gestach chaosu, zdawała si być uporządkowana i zaplanowana od początku do końca, a tym przyciągała uwagę, zyskiwała ją w ławy sposób. Nie musiała mówić wiele i nie musiała mówić głośno, by ściągać na siebie spojrzenia — niewiele takich osób w życiu poznała, a świeżo poślubiona pani Tonks miała być jedną z nich.
— Byłyśmy zajęte zbieraniem kwiatów, które będą bukietem dla zwycięzcy — wyjaśniła swoją nieobecność na wyścigu. Planowała dołączyć i zobaczyć, przynajmniej ujrzeć finał, ale córka Billa była tak zabsorbowana zadaniem, że straciły poczucie czasu. — Oczywiście dla nas będzie tylko jeden — dodała z rozbawieniem i pobłażliwością; nie kierowało nią ślepe zauroczenie. Była świadoma i wzruszona tym, że dla córki zawsze tata będzie wygranym, niezależnie od miejsca, jakie zajmie. Przyjmowała tę narrację z łatwością, jej tata też był dla niej wzorem. Też był ideałem małej dziewczynki.  — O, proszę — przeniosła wzrok na Michaela z uniesioną brwią. — Spryciarzu. Tu masz pewną wygraną, co? — podpuściła go, ruchem głowy, wskazując na jego żonę. — Billy jedna się z bratem — odpowiedziała czarownicy i westchnęła. — Choć dla mnie to absurdalna forma zawierania pokoju, jeśli nie pozabijają się w trakcie wyścigu to poobrażają po jego zakończeniu — mruknęła, kręcąc przy tym głową. Billy bardzo chciał tego; chciał zgody między nimi. Nie odwiodła go od tego pomysłu, choć wiedziała, że tego wieczoru żaden z nich nie będzie w pełni zadowolony. Jeśli pozwoli Theo wygrać, stanie znów w jego cieniu. Tak bardzo zależało mu na tym, by go docenił, by czuł się zauważony, by brat był z niego dumny. Jak miał być, jeśli przegra? A jeśli jednak go pokona, urazi jego i tak popękane ego. Udowodni mu, że był dobry, że zasługiwał na uznanie i braterski uścisk dłoni, ale jak poczuje się z myślą, że pokonał kalekę? Pokonał go, przypominając, ż nigdy nie będzie tak dobry? — A Amelka już biegnie — dodała zamyślona, obracając się w kierunku łąki. Dziewczynka trzymała w dłoni garść kolorowych kwiatów, które zebrała dla taty. — Dziękuję.— Pokręciła głową Michaelowi z uśmiechem, przyglądając mu się podejrzliwie przez chwilę. Wciąż zdumiewało ją, jak bardzo zmieniła się perspektywa. Napomknięty temat wprawił ją w chwilową zadumę. — Chciałabym. Zamierzam. Billy obiecał mi miejsce w swojej szopie-tylko-dla-prawdziwych-mężczyzn — mruknęła wymownie i przygryzła policzek. Czy Adda wiedziała? Że mają tam swoje miejsce spotkań? Zerknęła na nią. — Jeśli wszystko dobrze pójdzie, będę mogła do tego wrócić. Och, dziękuję — Uśmiechnęła się szeroko do czarownicy. — Bawełna z domieszką lnu. Kupiłam ją w Plymouth, w takim niewielkim, przytulnym sklepie na rogu, ale nie mów Billemu— dodała z lekkim zawstydzeniem, mimo nieustającego uśmiechu. — Ale w nic się już nie mieszczę — dodała konspiracyjnie, zerkając na Michaela, dając mu do zrozumienia, że niczego nie słyszał, a podsłuchiwanie było wielce niegrzeczne. Nie wydawała pieniędzy na ubrania zbyt często; starała się radzić z tym, co miała, ale zmieniająca si sylwetka nie tylko z powodów praktycznych zmusiła ją do takiego marnotrastwo. Potrzebowała tego też dla poprawy własnego humoru, nie chciała by William o tym wiedział. — Zdradzicie mi, jak to wszystko się odbyło? Nie chcę być wścibska, ale... naprawdę umieram z ciekawości! — Uniosła barw wyczekująco, by po chwili obrócić się w kierunku dziewczynki. — Piękne kwiaty, skarbie, zaraz pójdziemy je wręczyć tacie, dobrze? — spytała Amelkę, która przycupnęła obok niej, poprawiając kwiecistą sukienkę. A potem wszystko potoczyło się prędko.
Jasny blask na niebie ją zdezorientował. Zamknęła oczy na dłuższą chwilę, a kiedy je otwarła, nie zwróciła uwagi na wszystkie zmiany wokół. Spojrzała w stronę nieba nie dostrzegając wyraźnego braku komety, za to pojawiając się gwiazdy przyciągnęły jej uwagę na dłużej. W jej sercu rósł niepokój, rosło zdenerwowanie, choć jeszcze nie potrafiła powiedzieć z jakiego powodu naprawdę — jej ciało już wiedziało, jej myśli nie dopuszczały tego wciąż do siebie. Gwiazdy przerodziły się w kule, a te w końcu błysnęły prawdziwym niebezpieczeństwem, które ku nim zmierzało.
— Powinniśmy...— Iść, ale nie dokończyła. Chwyciła Amelkę za rączkę, spojrzała na Addę i Michaela i podniosła się z ziemi, nie otrzepując spódnicy, do której przykleiły się zbłaźnili suchej trawy. Pana nieuchronność i bezradność wypełniła ją od środka, kiedy uświadomiła sobie czym to naprawdę mogło być. Spojrzała na dziewczynkę i chciała spróbować pociągnąć przyjaciół, ale nie zdążyła. Powietrze pociągła ją prosto na zimie, kurz pokrył wszystko wokół, a huk rozbrzmiał po chwili w uszach, ogłuszając całkiem na kilka chwil.
Kaszlała przez chwilę, dochodząc do sobie. Świat przed nią się trząsł, obraz przed oczami uskakiwał, ale wokół był tylko dym, a w ustach gryzący kurz. Co się stało? Kiedy to się stało? Nie wiedziała ile czasu minęło, kiedy podnosiła się z zima próbując dostrzec w unoszących się kłębach dymu cokolwiek. Dopiero po chwili coś zaskoczyło.
— Amelka? Adda? Mike? — wołała, kaszląc, rozglądając się dookoła, mrugała, byli obok, ale dostrzegła ich przez dym dopiero po chwili. Wpierw w oczy rzuciła się jej para czarodziejów. — Mike? — spytała, wyciągając do niego rękę, a zaraz potem spojrzała w drugą stronę. — Amelka? Amelcia? — spytała, widząc leżącą dziewczynkę. Z plaży docierały do niej jakieś hałasy, jak przez mgłę, ale nie pomyślała jeszcze o tym, ze był tam Billy. Patrzyła tylko na małą dziewczynkę, leżącą w trawie nieruchomo, pokrytą brudem, pyłem, piachem. — Amelka? _ szepnęła, podsuwając się do niej i wyciągając ku jej twarzyczce drżące dłonie. — Amelka? Kochanie? Obudź się — poprosiła ją cicho, nieświadoma, że z jej oczu lecą już łzy po zabrudzonych policzkach. — Amelka? Jestem tu, proszę, otwórz oczka — załkała, gładząc ją po policzku, nie myśląc, ni wiedząc, czy była nieprzytomna, czy cokolwiek innego, co nawet nie przeszło jej przez myśl. — Amelia — powiedziała ostrzej, obejmując małe ciałko dziecka, chwytając ją w ramiona. Miała taką śliczną sukienkę na sobie, w kwiaty. A bukiet dla Billego leżał rozsypany obok niej. — Pomocy!— krzyknęła nagle, biorąc dziewczynkę w ramiona. Nie widziała śladów krwi, nie widziała, czy gdzieś się uderzyła, nie wyglądała na ranną. — POMOCY! — krzyknęła ile miała sił w płucach choć przecież za jej plecami miała dwójkę przyjaciół. Próbowała wziąć ją na ręce, przytulić do siebie. Obróciła się do nich, próbując ją podnieść. Potrzebowała pomocy, ktoś musiał ją ocucić, sprawdzić, czy wszystko było w porządku. Potrząsnęła nią, ale nie reagowała, poklepała ją więc po policzku, spróbowała podmuchać jej w twarz. — Proszę, proszę  — obróciła się do Addy; proszę zrób coś.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +5
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Łąka przy plaży - Page 25 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]Wczoraj o 20:05
Uśmiechy Hannah i żony były zaraźliwe, tak jakby ich wesołość mogła odpędzić na chwilę targające nim troski. Ich towarzystwo kojarzyło mu się zresztą z czasami, w których potrafił czuć się... szczęśliwie? Bezpiecznie? Sam nie potrafił określić tego uczucia, ale splatało się z nostalgią, którą odczuwał na myśl o Londynie. Praca w stolicy była jego żywiołem, a utracona stolica stała się pewnego rodzaju symbolem tego, co odebrała mu wojna. To w Ministerstwie poznał Addę, to w sklepie Hannah zagłuszał po pracy samotność i lęk przed powrotami do pustej leśniczówki w Mickleham. Życie aurora nie było łatwe i beztroskie, ale i żona i przyjaciółka potrafiły na swój sposób sprawić, że czuł się dobrze, że mógł po prostu posiedzieć i odreagować wszystkie emocje z pracy. Może mógłby tak zrobić i teraz? Usiadł wygodniej, wsłuchał się w ich rozmowę i poczuł, że niepokój na myśl o jutrzejszym dniu powoli odchodzi na dalszy plan - że mógłby po prostu cieszyć się chwilą.
-Taniec będzie przyjemniejszy i dla mnie i dla Addy, a żaden - śmierdzący -skrzydlaty koń nie ucierpi. - roześmiał się, odnajdując w sobie wesołość. -Którym bratem? - wtrącił się, bo Moore'ów było wielu. -Mężczyźni muszą się czasem pokłócić albo wyładować żeby się pogodzić. - podzielił się filozoficznie, łaskawie zdradzając przed żoną i przyjaciółką męskie tajemnice. Z nim Billym też przecież tak było: miesiące spojrzeń spode łba i życia z ciężarem sekretu, o którym nie wiedział, że Billy o nim wiedział. A potem polatali na miotle, pobili się ze szmalcownikami, wypili dużo whiskey i voila!
Z ciekawością obserwował Addę i Hannah razem, sposób w jaki uśmiechały się do siebie i wymieniały te porozumiewawcze babskie spojrzenia. Brunetka i blondynka wydawały się od siebie bardzo rożne, ale miały w sobie jakiś podobny rys siły charakteru. On i Billy też byli zresztą jak ogień i woda, ale rozumieli się zaskakująco dobrze - czy i one odnajdą taką nić porozumienia? Był wdzięczny losowi za możliwość odpoczynku w towarzystwie ich obu - do niedawna nie wydawało się mu to możliwe. Sądził, że utracił Addę na zawsze i że nigdy jej nie wybaczy. Sądził, że Hannah już zawsze będzie się go bać i że przemiana w wilkołaka przy bezbronnej kobiecie też jest niewybaczalna. Czy to mocne relacje pomogły im przebrnąć przez to wszystko, czy to wojna pomogła zobaczyć pewne sprawy i emocje we właściwej perspektywie?
-Wtedy ta szopa nie będzie dla mężczyzn! - parsknął szczerym śmiechem. -Ale to dobre miejsce, jest przytulna, a ja mocno zużyłem swoją miotłę. Powiększył ją w końcu, szopę? - ostatnio była zagracona, ale posprzątali, a Billy roztaczał przed nim wizje świetlanej architektonicznej przyszłości. Wyłączył się, gdy zaczęły mówić o ciuchach, niepewny co powiedzieć wobec tych sekretów - skinął tylko głową na znak, że są z nim bezpieczne. Hannah wyglądała promiennie i nie wiedział, co bawełna albo brzuch mają do tego, ale bał się pytać.
Ożywił się na pytanie o ślubie.
-W środku nocy, wśród chabrów i pitnego miodu i były jeszcze takie runy... - zaczął opowiadać, próbując wyłowić wspomnienia z tamtej nocy, która zdawała się snem. Pamiętał stres towarzyszący mu przez cały wieczór i ulgę, gdy zobaczył Addę i szczęście, które czuł gdy wszystko dobiegło już końca. Uśmiechnął się ciepło do Amelki, kojarząc, że małe dziewczynki lubią historie o ślubach. Przynajmniej Kerrie lubiła. -Adda wyglądała pięknie, Kerrie płakała, Justine trochę się wstawiła... - roześmiał się i zerknął pytająco na Addę, ciekaw jak żona zapamiętała tamtą noc. Uśmiechnął się porozumiewawczo, bo pamiętał też jak świętowali potem, w namiocie, pijani miodem i szczęściem. Pamiętał błękitną farbę na jej twarzy, roztartą po nagiej skórze.
Pomimo wesołości i szczęśliwych wspomnień, czuł jednak dziwny niepokój. Coś na niebie przyciągnęło jego spojrzenie - zmarszczył brwi, obserwując dziwne zachowanie ptaków.
-...iść... - zgodził się z Hannah, zerkając z niepokojem na żonę. Odruchowo sięgnął po jej dłoń, a potem ziemia się zatrzęsła. Upadając, spróbował osłonić Addę - nie udało się do końca, ale przejął na siebie część impetu, boleśnie tłukąc lewy bark i plecy. Szok na moment zaparł mu dech w piersiach, kurz wdarł się do nozdrzy i oczu, zapach nie przypominał niczego, co byłoby dla niego znajome - bo znane mu zapachy morskiej soli i spalenizny splotły się w jeden, oszałamiający nadwrażliwe zmysły.
-Adda? Adda! - usiadł, wciąż obejmując ją ręką, z ulgą rejestrując, że jest w stanie podnieść się razem z nim. To tylko upadek, dlaczego więc serce na moment mu stanęło, dlaczego - szukając jej spojrzenia - był przez chwilę w stanie myśleć nie o dziwnych gwiazdach i gasnącej komecie, a tylko o życiu, które nosiła pod sercem?
Z ulgą usłyszał głos Hannah, też była przytomna, cała. Widząc strach w jej oczach uświadomił sobie, że samemu też jest przerażony. Wyciągnął do niej rękę, ale zanim zdążył ją chwycić, powietrze przeciął rozpaczliwszy krzyk. Amelka. Poczuł wstyd, że najpierw pomyślał o nienarodzonym dziecku, a nie sprawdził czy towarzysząca im dziewczynka potrzebuje pomocy.
Głos Hannah był rozpaczliwy, przerażenie na moment udzieliło się i jemu, ale prędko wstał i postąpił krok do przodu - oglądając się na żonę, czułby się pewniej, gdyby była tuż obok niego.
-Hann, pomogę, pozwól... - kucnął obok nich, pamiętając z kursu i akcji w terenie podstawy pierwszej pomocy. Podsunął dłoń do ust dziewczynki, poczuł na skórze ciepły oddech, zobaczył unoszącą się słabo klatkę piersiową.
-Jest nieprzytomna, jest tylko nieprzytomna! - zapewnił Hann, kładąc dłoń na jej ramieniu i wtedy coś uderzyło o ziemię, kilkanaście metrów dalej. Podniósł wzrok na niebo, niebo, które zdawało się walić. Otworzył oczy szerzej, odruchowo sięgnął do kieszeni, wymacał magiczny kompas. Kompas, którego wskazówka obracała się we wszystkie strony, jakby nigdzie nie było bezpiecznie.
Nigdzie nie było bezpiecznie.
Zacisnął palce na różdżce.
-Musimy uciekać! Trzymajcie się blisko, Adda, weźmiesz ją na ręce? - potrzebował rąk do czarowania, a Hannah zdawała się w zbyt zaawansowanej ciąży. -Jeszcze bliżej, spróbuję wyczarować tarczę, która obejmie nas wszystkich.... - niechętnie sięgał po tak mocne czary odkąd zauważył, że wyładowania magiczne w pojedynkach zdają się przyciągać Zło, ale teraz niebo skrzyło spadającymi gwiazdami i ogniem, a troska o żonę swoją i żonę Billy'ego (pamięć ich rozmowy z szopy podsycała jego niepokój, nic nie mogło się stać Hannah i Amelce, nie przy nim) przyćmiewała wszystko inne.




Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Łąka przy plaży - Page 25 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks

Strona 25 z 25 Previous  1 ... 14 ... 23, 24, 25

Łąka przy plaży
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach