Krypta Blacków
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krypta Blacków
Na Cmentarzu dla magicznych w Londynie znajduje się wysoka krypta, do której prowadzą dwa boczne wejścia. Rzeźbione kolumny pokryte są płaskorzeźbami kruków, które wydają się zmieniać swoje położenie w zależności od pory dnia. Nad bramą wejściową widnieje napis Toujours Pour, hasło rodowe Blacków. Po wejściu do środka widać schody prowadzące do góry lub w dół. Góra wydaje się być całkowicie zamknięta i niedostępna dla jakiegokolwiek odwiedzającego, za to przez parter i podziemia ciągną się korytarze, zwieńczone szerokimi prostokątnymi komnatami. Ściany przyozdabiają nazwiska pochowanych tam członków rodziny.
Jego ciało dawno już wystygło.
Umarł tam, to logiczne, ale ja w ogóle tego nie pamiętam. Skoro oddają mu hołd, pewnie się poświęcił. Za kogoś z nich, czy po prostu, dla Niego? Przesuwam spoconą dłonią po odsłoniętym karku, teraz to również moja działka. Też tak będę musiał. Na pstryknięcie palców podłożyć głowę pod ostrze zaczarowanej gilotyny. Podobno zależy mu na krwi - bzdura. Wszyscy umierają, a nas wcale nie ma więcej. Wątpię, byśmy go cokolwiek obchodzili. Słudzy, ledwie więcej, niż robaki. Ale to, co myślę, jest przecież bez znaczenia. Zrobię, co każe On, co każe ktokolwiek z Mrocznym Znakiem na przedramieniu, przynajmniej dopóki mi się nie znudzi. Nawet te myśli mnie kolą, żądlą, jak wyjątkowo natrętny komar, przenoszący śmiertelną chorobę. Przypominają o konsekwencjach, minęło kurwa 48 godzin, a ja już chodzę spuchnięty od tych ostrzeżeń. Reakcja alergiczna, ale wciąż nie śmierć.
Nie pochowaliby mnie raczej razem z resztą Lestrange'ów. Może uszanowaliby choć mą ostatnią wolę. Wymyśliłem sobie, właśnie teraz - że chcę, by oddali mnie morzu. Napchali kamieni do kieszeni płaszcza i pozwolili mi pójść na samiuteńkie dno. Zamieszkałbym razem z syrenami, a one w końcu pokazałyby mi swoje pałace i podwodne miasta. Wpycham ręce do kieszeni i prostuję plecy, coraz dotkliwiej odczuwając brak fajek. Patrzę ponuro na ojca, który też ma wisielczy humor - ciężko rzec, czy przez śmierć Alpharda, czy jemu też brakuje szatchnięcia się papieroskiem. Matka zaciska usta, biorąc go pod ramię, a mnie wzrokiem ustawiając do pionu.
Przynajmniej nie muszę się uśmiechać.
Nie umyłem dziś zębów, więc dobrze się składa.
Na Grimmlaud Place docieramy razem i bez przeszkód, a starzy wysyłają mnie, bym złożył kwiaty. Kiepsko wybrali, raczej nie jestem tu pożądany, chociaż, jego nawet potrafię żałować. Melisande Rosier, także. Zastanawiam się, czy ktoś z tu obecnych współczuje niedoszłej żonie gwiezdnego chłopca. Podchodząc do trumny, staję na palcach, może uda mi się dojrzeć Evandrę i... ścisnąć ją za rękę, jak robimy zawsze, gdy któremuś z nas było źle. Bez słów, te mają tendencję pogarszania sprawa. Aktualnie kształtuje się między nami przepaść, jaką wróżyłem nie sobie, a Tristanowi. To, to są skutki durnych tajemnic, ale nadal nie zamierzam powiedzieć jej prawdy. A mógłbym, mógłbym się czegoś nauczyć. Dawno tak pod górkę nie miałem. Ściskam w dłoni wiązankę, skrzydłokwiat przeplata się z mieczykiem abisyńskim, obok nich wygląda ciekawie skrzyp polny, a bukiet spina kobaltowa wstęga. Miały być nasze kolory, więc są. Czerni starczy w ubiorze - dziś dostosowuję się do polecenia, muszę nabierać wprawy. Mam wąskie czarne spodnie, czarne skarpety i czarne błyszczące buty, czarną koszulę i czarną kamizelkę, wyciętą mocno i zapinaną tylko na jeden guzik. Zmniejszony zaklęciem Zygzak ląduje w butonierce, ale wpycham go głęboko, żeby nie rzucał się w oczy. Prócz tego - czarną mam też szatę, której klapy są błyszczące i rozchodzą się ukośnie, sięgając aż do kolan. Wyhaftowano na nich białe pąki kwiatów, których nie kojarzę, ale gdyby to były chryzantemy, pomyślałbym, że płaszcz projektowano specjalnie pod czyiś pochówek. W każdym razie: kwiaty lądują przy trumnie, a ja z westchnieniem wycofuję się do powozu. Widzę różne twarze, ale jej nie. Zresztą - i tak nie rozmawiamy.
Nie tutaj?
|mam latający dywan, który robi mi za chustkę w butonierce, razem ze mną jest mama i papa Lestrange
Umarł tam, to logiczne, ale ja w ogóle tego nie pamiętam. Skoro oddają mu hołd, pewnie się poświęcił. Za kogoś z nich, czy po prostu, dla Niego? Przesuwam spoconą dłonią po odsłoniętym karku, teraz to również moja działka. Też tak będę musiał. Na pstryknięcie palców podłożyć głowę pod ostrze zaczarowanej gilotyny. Podobno zależy mu na krwi - bzdura. Wszyscy umierają, a nas wcale nie ma więcej. Wątpię, byśmy go cokolwiek obchodzili. Słudzy, ledwie więcej, niż robaki. Ale to, co myślę, jest przecież bez znaczenia. Zrobię, co każe On, co każe ktokolwiek z Mrocznym Znakiem na przedramieniu, przynajmniej dopóki mi się nie znudzi. Nawet te myśli mnie kolą, żądlą, jak wyjątkowo natrętny komar, przenoszący śmiertelną chorobę. Przypominają o konsekwencjach, minęło kurwa 48 godzin, a ja już chodzę spuchnięty od tych ostrzeżeń. Reakcja alergiczna, ale wciąż nie śmierć.
Nie pochowaliby mnie raczej razem z resztą Lestrange'ów. Może uszanowaliby choć mą ostatnią wolę. Wymyśliłem sobie, właśnie teraz - że chcę, by oddali mnie morzu. Napchali kamieni do kieszeni płaszcza i pozwolili mi pójść na samiuteńkie dno. Zamieszkałbym razem z syrenami, a one w końcu pokazałyby mi swoje pałace i podwodne miasta. Wpycham ręce do kieszeni i prostuję plecy, coraz dotkliwiej odczuwając brak fajek. Patrzę ponuro na ojca, który też ma wisielczy humor - ciężko rzec, czy przez śmierć Alpharda, czy jemu też brakuje szatchnięcia się papieroskiem. Matka zaciska usta, biorąc go pod ramię, a mnie wzrokiem ustawiając do pionu.
Przynajmniej nie muszę się uśmiechać.
Nie umyłem dziś zębów, więc dobrze się składa.
Na Grimmlaud Place docieramy razem i bez przeszkód, a starzy wysyłają mnie, bym złożył kwiaty. Kiepsko wybrali, raczej nie jestem tu pożądany, chociaż, jego nawet potrafię żałować. Melisande Rosier, także. Zastanawiam się, czy ktoś z tu obecnych współczuje niedoszłej żonie gwiezdnego chłopca. Podchodząc do trumny, staję na palcach, może uda mi się dojrzeć Evandrę i... ścisnąć ją za rękę, jak robimy zawsze, gdy któremuś z nas było źle. Bez słów, te mają tendencję pogarszania sprawa. Aktualnie kształtuje się między nami przepaść, jaką wróżyłem nie sobie, a Tristanowi. To, to są skutki durnych tajemnic, ale nadal nie zamierzam powiedzieć jej prawdy. A mógłbym, mógłbym się czegoś nauczyć. Dawno tak pod górkę nie miałem. Ściskam w dłoni wiązankę, skrzydłokwiat przeplata się z mieczykiem abisyńskim, obok nich wygląda ciekawie skrzyp polny, a bukiet spina kobaltowa wstęga. Miały być nasze kolory, więc są. Czerni starczy w ubiorze - dziś dostosowuję się do polecenia, muszę nabierać wprawy. Mam wąskie czarne spodnie, czarne skarpety i czarne błyszczące buty, czarną koszulę i czarną kamizelkę, wyciętą mocno i zapinaną tylko na jeden guzik. Zmniejszony zaklęciem Zygzak ląduje w butonierce, ale wpycham go głęboko, żeby nie rzucał się w oczy. Prócz tego - czarną mam też szatę, której klapy są błyszczące i rozchodzą się ukośnie, sięgając aż do kolan. Wyhaftowano na nich białe pąki kwiatów, których nie kojarzę, ale gdyby to były chryzantemy, pomyślałbym, że płaszcz projektowano specjalnie pod czyiś pochówek. W każdym razie: kwiaty lądują przy trumnie, a ja z westchnieniem wycofuję się do powozu. Widzę różne twarze, ale jej nie. Zresztą - i tak nie rozmawiamy.
Nie tutaj?
|mam latający dywan, który robi mi za chustkę w butonierce, razem ze mną jest mama i papa Lestrange
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Ostatnim pogrzebem w jakim brała udział Callista był pochówek Doriana, jej drogiego kuzyna. Podobnie jak Lord Black, odszedł on zdecydowanie zbyt szybko, ale w imię dobrej sprawy i tak jak wtedy, Lady Avery trudno było odżałować długie lata, które obydwaj mężczyźni nadal mogli mieć przed sobą. Ich ofiara była całkowita, acz nigdy nie miała zostać zapomniana.
W całej ceremonii jasnowłosa Czarownica wziąć miała udział jako przedstawicielka obu domów - zaprzyjaźnionego z Blackami rodu Avery oraz rodziny Rosier, której wkrótce powinna stać się częścią. Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze niedawno wszyscy zgodnie celebrowali zaręczyny Lorda Alpharda i Lady Melisande na oficjalnej kolacji w Chateau Rose. Sama Callista nie zdążyła nawet złożyć kondolencji na ręce najstarszej z sióstr Tristana, zbyt przejęta stanem w jakim po całej eskapadzie znajdował się Mathieu. Po dziś dzień radość z faktu, iż to jemu udało się ujść z życiem przysłaniał jej smutek odczuwany względem żałobników oraz ich straty.
Dysonans ten usiłowała prawdopodobnie nadrobić żałobną wiązanką. Z racji tego, że nie znała zbyt dobrze zmarłego, wybór Czarownicy padł na kombinację róż białokwietnych z różowymi akcentami czepetka pachnącego. Bukiet dopełniły także polny skrzyp, wszystko przepasaną czarną wstążką. Ta bardzo szybko dołączyła do pozostałych kompozycji złożonych na wozie i tak jak ona, Callista też powróciła do licznej reprezentacji Rosierów, wybierając miejsce pomiędzy narzeczonym oraz jego szanowną matką. Spotkanie po spotkaniu coraz bardziej czuła się członkiem rodziny, tak z resztą była traktowana. Jedyne czego unikała, to spojrzenie Melisande. Nie mogła być bowiem pewna jak niewiele brakowało aby to ona znalazła się dziś na miejscu niedoszłej wdowy opłakującej swego narzeczonego. Lady Avery nie mogła mieć nawet pewności, że nigdy na takiej pozycji się nie znajdzie. Lord Black umiejętnościami nie odstawał w końcu nadto od jej wybranka. Brali wręcz udział w tej samej misji, kiedy doszło do tragedii.
W całej ceremonii jasnowłosa Czarownica wziąć miała udział jako przedstawicielka obu domów - zaprzyjaźnionego z Blackami rodu Avery oraz rodziny Rosier, której wkrótce powinna stać się częścią. Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze niedawno wszyscy zgodnie celebrowali zaręczyny Lorda Alpharda i Lady Melisande na oficjalnej kolacji w Chateau Rose. Sama Callista nie zdążyła nawet złożyć kondolencji na ręce najstarszej z sióstr Tristana, zbyt przejęta stanem w jakim po całej eskapadzie znajdował się Mathieu. Po dziś dzień radość z faktu, iż to jemu udało się ujść z życiem przysłaniał jej smutek odczuwany względem żałobników oraz ich straty.
Dysonans ten usiłowała prawdopodobnie nadrobić żałobną wiązanką. Z racji tego, że nie znała zbyt dobrze zmarłego, wybór Czarownicy padł na kombinację róż białokwietnych z różowymi akcentami czepetka pachnącego. Bukiet dopełniły także polny skrzyp, wszystko przepasaną czarną wstążką. Ta bardzo szybko dołączyła do pozostałych kompozycji złożonych na wozie i tak jak ona, Callista też powróciła do licznej reprezentacji Rosierów, wybierając miejsce pomiędzy narzeczonym oraz jego szanowną matką. Spotkanie po spotkaniu coraz bardziej czuła się członkiem rodziny, tak z resztą była traktowana. Jedyne czego unikała, to spojrzenie Melisande. Nie mogła być bowiem pewna jak niewiele brakowało aby to ona znalazła się dziś na miejscu niedoszłej wdowy opłakującej swego narzeczonego. Lady Avery nie mogła mieć nawet pewności, że nigdy na takiej pozycji się nie znajdzie. Lord Black umiejętnościami nie odstawał w końcu nadto od jej wybranka. Brali wręcz udział w tej samej misji, kiedy doszło do tragedii.
The most dangerous woman of all
is the one who refuses to rely on your sword to save her
because she carries her own
Ostatnio zmieniony przez Callista Avery dnia 09.02.21 22:39, w całości zmieniany 2 razy
Friedrich Schmidt nie miał okazji poznać wszystkich Rycerzy Walpurgii. Część z nich kojarzył ze szkolnych lat, gdy to dokonywali pierwszych przewinień oraz wyskoków, jednak znaczna ich część pozostawała mu nieznana. W Anglii mieszkał ledwie od kilku miesięcy, podczas których skupiony był na swoim prywatnym śledztwie oraz oczyszczaniu świata ze szlamu. Lorda Alpharda Black nie miał okazji poznać osobiście, nie mógł jednak odmówić swojej obecności, okraszonej prośbą samego nestora rodu. Na miejsce uwzględnione w zaproszeniu przybył równo o czasie. Ubrany w czarny garnitur skrywający barwne tatuaże pokrywające jego ramiona oraz pierś, które mogłyby gorszyć zebraną szlachtę. A za tą jakoś nigdy szczególnie nie przepadał, zapewne z powodu ojca niezwykle lubującego sobie podobne towarzystwo oraz dawnego przyjaciela z dzieciństwa, który zdradził opisując się po zupełnie innej stronie przekonań.
Spojrzenie szmalcownika powędrowało w kierunku głowy rodu Black, którą powitał krótkim skinieniem - nie podszedł jednak pewien, że zbyt wiele osób mogło żywić podobne chęci. Friedrich skierował swoje ku powozowi z trumną, by złożyć na nim odpowiedni wieniec... Przynajmniej wydawało mu się, że wieniec będzie odpowiedni, gdyż sam nie posiadał najmniejszego pojęcia jeśli chodzi o jakiekolwiek rośliny. Dla niego wszystkie wiechcie były takie same, ich znaczenie nie było w jakikolwiek sposób istotne bądź interesujące. Ostrożnie ułożył wieniec składający się z gerber, lili królewskich, paproci oraz peperomii, przewiązanych wstążką w kolorze butelkowej zieleni (niezwykle przypominającym mu promień Avady) na powozie, w którym znajdowała się lordowska trumna. Kwiaty nie były jednak ostatnim prezentem, jaki miał dla nieznanego lorda. Zza pazuchy wyciągnął drewniane pudełko, obite miękką, czarną satyną które ułożył tuż obok swojego wieńca. Nie jednak ono było istotne a jego zawartość. Dwadzieścia dziewięć serc wyrwanych z mugolskich piersi. Brutalnie, bez choćby odrobiny litości. Dwadzieścia dziewięć serc zgodnych z liczbą lat przeżytych przez młodego lorda Black. Dwadzieścia dziewięć serc mających być symbolem tego, że niemagiczni oraz szlamy zapłacą za śmierć szlachetnego Rycerza Walpurgii; że nie zapomni i dalej będzie zbierać krwawe żniwo, nawet jeśli tysiące mugolskich serc nie były równe jednemu, należącemu do młodego Blacka. Będzie próbował pomścić młodego lorda, dopiąć do celu, w imię którego stracił swoje życie... Zapewne dla swojej własnej, chorej satysfakcji powiązanej z każdym odebranym własnoręcznie życiem.
Friedrich wiedział, że ta symboliczna ofiara dla wielu może wydać się bezsensowną bądź głupią, sam jednak chciałby, nawet pośmiertnie, otrzymać zapewnienie, iż poświęcenie nie poszło na marne. A jeśli ktoś odważył się otworzyć pudełko, mógł ujrzeć notatkę:
Powinien podziękować cioteczce Elke za pomoc w ułożeniu notatki - sam nigdy nie miał głowy do podobnych kwestii. Elke Schmidt, podobnie jak jej brat Hugo posiadała jednak dar kwiecistej mowy.
Nie stał przy powozie z trumną długo, nie chcąc odbierać czasu bliższym lordowi. Gdy tylko złożył wieniec oraz prezent na jego ostatnią drogę, wydał z siebie pomruk zamyślenia po czym odwrócił się, by udać się w kierunku powozu numer trzy.
Spojrzenie szmalcownika powędrowało w kierunku głowy rodu Black, którą powitał krótkim skinieniem - nie podszedł jednak pewien, że zbyt wiele osób mogło żywić podobne chęci. Friedrich skierował swoje ku powozowi z trumną, by złożyć na nim odpowiedni wieniec... Przynajmniej wydawało mu się, że wieniec będzie odpowiedni, gdyż sam nie posiadał najmniejszego pojęcia jeśli chodzi o jakiekolwiek rośliny. Dla niego wszystkie wiechcie były takie same, ich znaczenie nie było w jakikolwiek sposób istotne bądź interesujące. Ostrożnie ułożył wieniec składający się z gerber, lili królewskich, paproci oraz peperomii, przewiązanych wstążką w kolorze butelkowej zieleni (niezwykle przypominającym mu promień Avady) na powozie, w którym znajdowała się lordowska trumna. Kwiaty nie były jednak ostatnim prezentem, jaki miał dla nieznanego lorda. Zza pazuchy wyciągnął drewniane pudełko, obite miękką, czarną satyną które ułożył tuż obok swojego wieńca. Nie jednak ono było istotne a jego zawartość. Dwadzieścia dziewięć serc wyrwanych z mugolskich piersi. Brutalnie, bez choćby odrobiny litości. Dwadzieścia dziewięć serc zgodnych z liczbą lat przeżytych przez młodego lorda Black. Dwadzieścia dziewięć serc mających być symbolem tego, że niemagiczni oraz szlamy zapłacą za śmierć szlachetnego Rycerza Walpurgii; że nie zapomni i dalej będzie zbierać krwawe żniwo, nawet jeśli tysiące mugolskich serc nie były równe jednemu, należącemu do młodego Blacka. Będzie próbował pomścić młodego lorda, dopiąć do celu, w imię którego stracił swoje życie... Zapewne dla swojej własnej, chorej satysfakcji powiązanej z każdym odebranym własnoręcznie życiem.
Friedrich wiedział, że ta symboliczna ofiara dla wielu może wydać się bezsensowną bądź głupią, sam jednak chciałby, nawet pośmiertnie, otrzymać zapewnienie, iż poświęcenie nie poszło na marne. A jeśli ktoś odważył się otworzyć pudełko, mógł ujrzeć notatkę:
Dwadzieścia dziewięć serc Twoich wrogów bezlitośnie odebranych.
Dwadzieścia dziewięć serc Twoich wrogów z piersi im wyrwanych.
Dwadzieścia dziewięć serc, nie wartych Twej jednej łzy,
by świat po drugiej stronie nie był dla Ciebie zły.
Dwadzieścia dziewięć serc Twoich wrogów z piersi im wyrwanych.
Dwadzieścia dziewięć serc, nie wartych Twej jednej łzy,
by świat po drugiej stronie nie był dla Ciebie zły.
Ruhe in Frieden, Genosse.
Powinien podziękować cioteczce Elke za pomoc w ułożeniu notatki - sam nigdy nie miał głowy do podobnych kwestii. Elke Schmidt, podobnie jak jej brat Hugo posiadała jednak dar kwiecistej mowy.
Nie stał przy powozie z trumną długo, nie chcąc odbierać czasu bliższym lordowi. Gdy tylko złożył wieniec oraz prezent na jego ostatnią drogę, wydał z siebie pomruk zamyślenia po czym odwrócił się, by udać się w kierunku powozu numer trzy.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Czarna skrzynia, kilka desek obleczonych czarnym materiałem - wpatrywał się w kształt drugiego powozu może zbyt długo i może zbyt pusto. Śmierci widział wiele, ale tak naprawdę niewiele z nich żałował. Nie tak dawno temu odszedł Morgoth, zadając Czarnemu Panu bolesny krwawy cios. Sądził, pewien był, że Alphard zajdzie daleko. Jego wpływ na politykę kraju, na rycerską ideę, budowanie potęgi Lorda Voldemorta, nie był pozbawiony znaczenia. Podobno na tym polegała wojna, z rozłożonej szachownicy strącano kolejne figury, aż jeden z kolorów tracił ostatnią - lub najważniejszą - czarne utraciły coś, co trudno będzie zastąpić. Nie łączyła ich nigdy zażyłość i więcej ich dzieliło niż łączyło, nie byli nigdy przyjaciółmi, a ich kontakty trudno był nazwać choćby poprawnymi. Ale w ostatnim czasie Alphard nabrał znaczenia. Nie tylko w oczach Czarnego Pana, miał zbudować coś, co nagle stało się niepokojąco wiotkie i kruche, nakazując Melisande stąpać po niepewnym gruncie. To przecież on miał obowiązek upewnić się, że tej przyszłości nie będzie musiała się lękać - że zapewni jej najlepszą. Jej pozycja wciąż była wysoka - zagwarantował jej to własną. Czy ją zawiódł, przyjmując Alpharda?
Użyczając Evandrze lewego ramienia, by mogła wesprzeć się na nim silniejszą prawą dłonią, wraz z nią przeszedł pod powóz pośród pozostałych żałobników - czarna szata o wysokim kołnierzu, którą przybrał, zdawała się skromniejsza niż zwykle, pozbawiona zdobień, połysku, cieplejszych barw i ozdobnych haftów - lecz wciąż elegancko skrojona. Przepasana czarną szarfą z wełny i okryta czarnym płaszczem nie zwracała większej uwagi. Wykonane z zamszu tak buty, jak rękawice, nie odbijały światła. Alphard zasłużył na pośmiertne honory. Dlatego też przystanął, prosty jak struna, dwa kroki obok, gdy jego żona składała wspólny bukiet - wybrane przez nią kwiaty nie tylko prezentowały się pięknie, ale i niosły odpowiednią symbolikę. Wierzył, że potrafiła wyrazić żal i uszanowanie tym drobnym gestem, nie tylko ze względu na zażyłość wiążącą ją z rodzeństwem zmarłego, ale przede wszystkim przez wzgląd na jej wrodzony takt i wyczucie estetyki. Odstępując od drugiego powozu, ponownie wyciągając ku niej ramię, a podążając wzrokiem za jej spojrzeniem dostrzegł testrale uderzające kopytami w podmokniętą aleję. Miały w sobie piękno, nawet jeśli ponure i żałobne. Niekiedy i śmierć potrafiła być piękna. Bez słowa wzmocnił ramię, chcąc przynieść jej pokrzepienie, dodać gestem otuchy, gdy uzmysłowił sobie sens rozlanej tamtego dnia na placu krwi. On widział śmierć już wcześniej. Ustąpili z kolejki, wzdłuż powozów poszukując tego, który przeznaczony był dla nich. Zatrzymał się przed właściwym, wchodząc do środka tuż za Evandrą, gdy pozostali składali jeszcze swoje wieńce.
kostka
Użyczając Evandrze lewego ramienia, by mogła wesprzeć się na nim silniejszą prawą dłonią, wraz z nią przeszedł pod powóz pośród pozostałych żałobników - czarna szata o wysokim kołnierzu, którą przybrał, zdawała się skromniejsza niż zwykle, pozbawiona zdobień, połysku, cieplejszych barw i ozdobnych haftów - lecz wciąż elegancko skrojona. Przepasana czarną szarfą z wełny i okryta czarnym płaszczem nie zwracała większej uwagi. Wykonane z zamszu tak buty, jak rękawice, nie odbijały światła. Alphard zasłużył na pośmiertne honory. Dlatego też przystanął, prosty jak struna, dwa kroki obok, gdy jego żona składała wspólny bukiet - wybrane przez nią kwiaty nie tylko prezentowały się pięknie, ale i niosły odpowiednią symbolikę. Wierzył, że potrafiła wyrazić żal i uszanowanie tym drobnym gestem, nie tylko ze względu na zażyłość wiążącą ją z rodzeństwem zmarłego, ale przede wszystkim przez wzgląd na jej wrodzony takt i wyczucie estetyki. Odstępując od drugiego powozu, ponownie wyciągając ku niej ramię, a podążając wzrokiem za jej spojrzeniem dostrzegł testrale uderzające kopytami w podmokniętą aleję. Miały w sobie piękno, nawet jeśli ponure i żałobne. Niekiedy i śmierć potrafiła być piękna. Bez słowa wzmocnił ramię, chcąc przynieść jej pokrzepienie, dodać gestem otuchy, gdy uzmysłowił sobie sens rozlanej tamtego dnia na placu krwi. On widział śmierć już wcześniej. Ustąpili z kolejki, wzdłuż powozów poszukując tego, który przeznaczony był dla nich. Zatrzymał się przed właściwym, wchodząc do środka tuż za Evandrą, gdy pozostali składali jeszcze swoje wieńce.
kostka
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
W obliczu śmierci nie liczył się spryt, odwaga, strach, tchórzostwo, przywary, pozytywne cechy… Wszystko traciło sens, znaczenie, bo dla śmierci wszyscy byli nadzy, jednakowi. Przychodziła po każdego, warto było więc sobie uzmysłowić, że w pewnym momencie życia przyjdzie stanąć z nią twarzą w twarz, zrzucić maskę i dać się przejrzeć na wskroś, obnażając dosłownie wszystko. Droga jednych była długa, innych śmierć dopadała zdecydowanie zbyt wcześnie, nie zważając na plany, pragnienia czy budowanie przyszłości. Być może dom nigdy nie zostanie dokończony, nie zasadzimy drzewa, ani nie pozostawimy po sobie nikogo, kto byłby świadkiem naszego życia. To właśnie spotkało Lorda Alpharda, na którego pogrzebie zjawili się tłumnie wszyscy, aby oddać część i honory tragicznie zmarłemu mężczyźnie.
Początek dnia był trudny. Stojąc przed lustrem w komnacie uzmysławiał sobie, że to mógł być każdy z nich. On, Tristan, Zachary… wielu innych, którzy gotowi byli poświęcić się dla sprawy, ale to Alphard obrał tą ścieżkę i dokonał największego wyboru, oddał życie za przyszłość ich wszystkich. Krótkie spojrzenie w lustro, z jakiegoś powodu dziś nie mógł patrzeć na własne odbicie. Skromna szata w kolorze czerni, bez zbędnych dodatków wylądowała na jego barkach. Prezentował się nienagannie, jednocześnie nie będzie wyróżniał się w tłumie. Ta ostatnia droga była oddaniem hołdu zmarłej osobie i to właśnie o niej powinno się mówić.
Diane była gotowa, Callista również zjawiła się w swoim przyszłym domu. Wspólnie, wraz z resztą rodziny mieli odbyć tę podróż. Byli związani przyrzeczeniem, Mathieu osobiście złożył ciało Lorda na Grimmauld Place, złożył wyrazy współczucia i najszczersze kondolencje Nestorowi Rodu. Dzisiaj te wszystko miało się dopełnić, a ciało Alpharda miało spocząć w krypcie – jak bohater, jak ktoś kto był gotów oddać wszystko.
Przygotowanie wiązanki powierzył Calliście, na co przystała jego matka. Mathieu nie znał się na kwiatach i był niemal pewien, że przy okazji popełniłby solidny błąd, który mógłby urazić rodzinę zmarłego. W narzeczonej pokładał więc wszelkie nadzieje i liczył na to, że dobór był odpowiedni. Towarzyszyło im dziś milczenie, nikt nie był skory do rozmów, a wzniosłość wydarzenia dawała się odczuć na każdym kroku. Mathieu czuł się w tym swobodnie, nie musiał mówić, nie musiał się głowić. Ten dzień był właśnie od tego, aby w milczeniu oddać hołd. Stał obok Callisty, kiedy układała wiązankę na odpowiednim miejscu. Obserwował Tristana, Evandrę, pozostałych członków rodziny. Nie rozmawiał z Melisande od tamtego czasu, unikał kontaktu. Nie wiedział co miałby powiedzieć, jak się zachować, co zrobić. Powiódł spojrzenie po drugim powozie, ostatnia droga Alpharda miała się odbyć właśnie w nim. To widok przykry i bolesny, ale śmierć zawsze była najgorszym z gości.
Po złożeniu kwiatów ruszył wraz matką i Callistą do powozu, który był przeznaczony dla nich. Spojrzał na kuzyna, na Evandrę. Nie powinni spotykać się na tak wzniosłych i przykrych wydarzeniach. Ich życie wciąż się toczyło, a dla innych zgasło, zatrzymało się w miejscu. Odczekawszy na swoją kolej wsiadł do powozu i zajął miejsce, z dziwnego, niewyjaśnionego powodu odczuwał coś, czego nie potrafił określić. Niepojęte uczucie towarzyszyło mu od kiedy tylko opuścił mury domu. Spojrzał na Callistę przez krótką chwilę. A co jeśli to jej przyjdzie wsiadać do powozu, aby odbyć jego ostatnią drogę…
Początek dnia był trudny. Stojąc przed lustrem w komnacie uzmysławiał sobie, że to mógł być każdy z nich. On, Tristan, Zachary… wielu innych, którzy gotowi byli poświęcić się dla sprawy, ale to Alphard obrał tą ścieżkę i dokonał największego wyboru, oddał życie za przyszłość ich wszystkich. Krótkie spojrzenie w lustro, z jakiegoś powodu dziś nie mógł patrzeć na własne odbicie. Skromna szata w kolorze czerni, bez zbędnych dodatków wylądowała na jego barkach. Prezentował się nienagannie, jednocześnie nie będzie wyróżniał się w tłumie. Ta ostatnia droga była oddaniem hołdu zmarłej osobie i to właśnie o niej powinno się mówić.
Diane była gotowa, Callista również zjawiła się w swoim przyszłym domu. Wspólnie, wraz z resztą rodziny mieli odbyć tę podróż. Byli związani przyrzeczeniem, Mathieu osobiście złożył ciało Lorda na Grimmauld Place, złożył wyrazy współczucia i najszczersze kondolencje Nestorowi Rodu. Dzisiaj te wszystko miało się dopełnić, a ciało Alpharda miało spocząć w krypcie – jak bohater, jak ktoś kto był gotów oddać wszystko.
Przygotowanie wiązanki powierzył Calliście, na co przystała jego matka. Mathieu nie znał się na kwiatach i był niemal pewien, że przy okazji popełniłby solidny błąd, który mógłby urazić rodzinę zmarłego. W narzeczonej pokładał więc wszelkie nadzieje i liczył na to, że dobór był odpowiedni. Towarzyszyło im dziś milczenie, nikt nie był skory do rozmów, a wzniosłość wydarzenia dawała się odczuć na każdym kroku. Mathieu czuł się w tym swobodnie, nie musiał mówić, nie musiał się głowić. Ten dzień był właśnie od tego, aby w milczeniu oddać hołd. Stał obok Callisty, kiedy układała wiązankę na odpowiednim miejscu. Obserwował Tristana, Evandrę, pozostałych członków rodziny. Nie rozmawiał z Melisande od tamtego czasu, unikał kontaktu. Nie wiedział co miałby powiedzieć, jak się zachować, co zrobić. Powiódł spojrzenie po drugim powozie, ostatnia droga Alpharda miała się odbyć właśnie w nim. To widok przykry i bolesny, ale śmierć zawsze była najgorszym z gości.
Po złożeniu kwiatów ruszył wraz matką i Callistą do powozu, który był przeznaczony dla nich. Spojrzał na kuzyna, na Evandrę. Nie powinni spotykać się na tak wzniosłych i przykrych wydarzeniach. Ich życie wciąż się toczyło, a dla innych zgasło, zatrzymało się w miejscu. Odczekawszy na swoją kolej wsiadł do powozu i zajął miejsce, z dziwnego, niewyjaśnionego powodu odczuwał coś, czego nie potrafił określić. Niepojęte uczucie towarzyszyło mu od kiedy tylko opuścił mury domu. Spojrzał na Callistę przez krótką chwilę. A co jeśli to jej przyjdzie wsiadać do powozu, aby odbyć jego ostatnią drogę…
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Wszyscy współpracownicy Iriny dobrze wiedzieli, jak ważne było to wydarzenie. Ceremonia winna być doskonała, przebiec bez zakłóceń, zgodnie z życzeniem rodziny i wszelkimi należącymi się poległemu honorami. Nie żegnali byle kogo, nie, kopali w ziemi pierwszej lepszej trumny. To było wydarzenie, to były sylwetki, to była pisząca się złotymi literami historia. Moment, o którym świat czarodziejów, a w szczególności rodzina zmarłego, będzie mówił jeszcze przez kolejne wieki. Nie o samego Alpharda Blacka chodziło, choć Irina pozwoliła sobie na poważną myśl o nim jako o wielkim bohaterze tej wojny. Jego poświęcenie, ta niemożliwa strata, urastały do rangi symbolu. Jedni wiedzieli, a innym może będzie dane odkryć to po czasie. Albo i nie. Nieważne. Przemieniała się rzeczywistość. Pokonywali przeszkody, rozszerzali wpływy, obejmowali kraj mrokiem i świętymi prawdami, przed którymi szlamy nie będą mogły uciekać w nieskończoność. Mieli bowiem rację, ale pozyskali także siłę, którą kwestionowałby tylko głupiec. Nastawał czas niepowstrzymanej potęgi Czarnego Pana, zbliżał się jego wiek, jego era, a oni jako wierni słudzy mogli go wspomóc na wszelkie możliwe sposoby. Alphard pojmował to, Irina nie miała żadnych wątpliwości.
Od pierwszego listu lady Black zdawała sobie sprawę z tego, że będą musieli przygotować ogromną uroczystość, niezwykle podniosą, smutną, ale przeżywaną w głębokim poszanowaniu, w towarzystwie najważniejszych czarodziejów w kraju, w towarzystwie tych, którzy śmiało budowli nowy rozdział w dziejach czarodziejów. Wielkie damy ze złotymi sukniami ciągnącymi się majestatycznie po niegodnych chodnikach, lordowie skąpani w czarnych aksamitach, postawni, potężni i jednocześnie budzący jakiś niepojęty rodzaj lęku. Gromadzili się. Irina czuwała, choć wiedziała, że jej ludzie dobrze znali swoje zadania. Stała pośrodku tego wszystkiego w nienagannej czarnej sukni, dość dopasowanej, w górnej części. Stała pod płaszczem wijącym się aż do ziemi, matowym, mdłym, choć idealnie wkomponowanym w jakże smutne okoliczności. Nic nie mogło pójść źle. Pilnowała tego. Dni przed pogrzebem dla całego domu pogrzebowego okazały się niezwykle intensywnie, ale nie ukrywała tego, przynosząc swoim pracownikom pierwsze wieści. Lista zadań się nie skończyła. Prawie natychmiast stawiła się w domu Blacków gotowa podjąć wszelkie niezbędne działania, gotowa zaproponować rodzinie rozwiązania godne tak znakomitej postaci. Otaczała się ludźmi, którzy nie mieli prawa do błędu, którzy nie mogliby jej rozczarować. Znała się na fachu i oni również musieli. Pozostawali wszyscy niewidzialni dla żałobników, choć niezwykle czujni i przygotowani na interwencję, dyskretną i skuteczną. Irina również. Należało pozwolić zgromadzonym na złożenie kwiatów i w razie potrzeby wskazać odpowiednie miejsca, przypilnować wozów i powożących. Oko nie zasypiało ani na chwilę. Wiedziała, że jej chłopcy tutaj byli, że złożą odpowiednią wiązankę, że nazwisko Macnair pożegna lorda, że nie zostanie przez nich zapomniane. Jako cicha opiekunka ceremonii nie wychylała się, pozostawała w cieniu dla gości, ale w świetle dla wszystkich wspomagających organizację ceremonii. Gdy zaś upewniła się, że goście znaleźli się w powozach, mogła i sama przenieść się dalej.
Znalazła się przy skrzacie, razem z młodą służką lady Black. Skrzat użyczył im magicznych zdolności i poprowadził do miejsca, do którego zbliżały się powozy. Do krypty. Tej samej krypty, która jeszcze niedawno ujawniła przed Iriną garść tajemnicy. Nikt jednak nie spodziewał się, że tak szybko przyjdzie ją otwierać ponownie.
Od pierwszego listu lady Black zdawała sobie sprawę z tego, że będą musieli przygotować ogromną uroczystość, niezwykle podniosą, smutną, ale przeżywaną w głębokim poszanowaniu, w towarzystwie najważniejszych czarodziejów w kraju, w towarzystwie tych, którzy śmiało budowli nowy rozdział w dziejach czarodziejów. Wielkie damy ze złotymi sukniami ciągnącymi się majestatycznie po niegodnych chodnikach, lordowie skąpani w czarnych aksamitach, postawni, potężni i jednocześnie budzący jakiś niepojęty rodzaj lęku. Gromadzili się. Irina czuwała, choć wiedziała, że jej ludzie dobrze znali swoje zadania. Stała pośrodku tego wszystkiego w nienagannej czarnej sukni, dość dopasowanej, w górnej części. Stała pod płaszczem wijącym się aż do ziemi, matowym, mdłym, choć idealnie wkomponowanym w jakże smutne okoliczności. Nic nie mogło pójść źle. Pilnowała tego. Dni przed pogrzebem dla całego domu pogrzebowego okazały się niezwykle intensywnie, ale nie ukrywała tego, przynosząc swoim pracownikom pierwsze wieści. Lista zadań się nie skończyła. Prawie natychmiast stawiła się w domu Blacków gotowa podjąć wszelkie niezbędne działania, gotowa zaproponować rodzinie rozwiązania godne tak znakomitej postaci. Otaczała się ludźmi, którzy nie mieli prawa do błędu, którzy nie mogliby jej rozczarować. Znała się na fachu i oni również musieli. Pozostawali wszyscy niewidzialni dla żałobników, choć niezwykle czujni i przygotowani na interwencję, dyskretną i skuteczną. Irina również. Należało pozwolić zgromadzonym na złożenie kwiatów i w razie potrzeby wskazać odpowiednie miejsca, przypilnować wozów i powożących. Oko nie zasypiało ani na chwilę. Wiedziała, że jej chłopcy tutaj byli, że złożą odpowiednią wiązankę, że nazwisko Macnair pożegna lorda, że nie zostanie przez nich zapomniane. Jako cicha opiekunka ceremonii nie wychylała się, pozostawała w cieniu dla gości, ale w świetle dla wszystkich wspomagających organizację ceremonii. Gdy zaś upewniła się, że goście znaleźli się w powozach, mogła i sama przenieść się dalej.
Znalazła się przy skrzacie, razem z młodą służką lady Black. Skrzat użyczył im magicznych zdolności i poprowadził do miejsca, do którego zbliżały się powozy. Do krypty. Tej samej krypty, która jeszcze niedawno ujawniła przed Iriną garść tajemnicy. Nikt jednak nie spodziewał się, że tak szybko przyjdzie ją otwierać ponownie.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Londyńskie ulice pławiły się w pogodzie, która była im najbliższa; chłodna, lepka od wilgotności jesień ponownie objęła swoje panowanie nad światem i nie zamierzała prędko odpuszczać. Tu, między ciasnymi uliczkami stłoczonego miasta, przynajmniej było cicho – wiatr, który wśród murów Durham Castle często odgrywał swoje rozpaczliwe koncerty, nie odnajdywał łatwej drogi w zawiłościach dzielnic stolicy. Wydawało się więc, że nawet siły natury pragną oddać hołd zmarłemu w ten ciężki czas; to fascynujące, ile znaczenia można było nadać przypadkom, jeśli tylko było się w posiadaniu odrobiny chęci. Nie wątpił, że w myśli wielu żałobników wkradło się podobne skojarzenie – może nawet przynosiło ulgę wygładzającą krawędzie rozpaczy, oferowało pogłębione uczucie ważności zdarzeniu, które w gruncie rzeczy było swego rodzaju spektaklem rozgrywanym przed publiką złożoną z tych, którzy wciąż stąpali po tej ziemi. Nazywanie pogrzebów ostatnim pożegnaniem było desperackim aktem zapychania watą pustki, która pozostawała po bliskiej osobie. Nikt z nich nie zdążył się pożegnać z lordem Alphardem; nie tak naprawdę. Nikt nie wiedział, że przeprowadzona rozmowa będzie tą ostatnią, nikt nie mógł zatem ująć w niej decydujących słów. Żałobnicy będą się z tym godzić w samotności, zajmie im to dużo dłużej niż się spodziewają – a przynajmniej tak sądził Charon, pamiętając własne doświadczenia. Strata była mu wieloletnią towarzyszką, trzymała się go kurczowo od śmierci Everarda, a pojawiła się na jego drodze jeszcze chwilę wcześniej; mimo to, nie przybywał wyposażony w odpowiednie słowa, nie miałby nawet odpowiednich rad, gdyby któryś z Blacków miał go o to zapytać. Żadne zdanie nie mogło naprawić tego, co się wydarzyło; nic nie było w stanie oddać życia, które zostało już zabrane. No, prawie nic. Ale to nie był czas na snucie rozważań na temat potencjału artefaktów; nie chciałby siać płonnej nadziei, nie dziś.
Odkładał do ostatniej chwili swoje przybycie, znajdując różne sprawy, które musiał dokończyć przed opuszczeniem sklepu. Domykał obliczenia związane z wyceną pierwszych artefaktów, które zdążyły wpłynąć do nich w tym miesiącu; grzebał w notatkach, pragnąc mieć wszystko gotowe na jutrzejsze planowane spotkanie; a także próbował rozszyfrować strony z zapiskami, które mogły stanowić ostatni element do zamknięcia rozdziału na temat folkloru Niderlandów. Zadania te okazały się zbyt czasochłonne – zwłaszcza jeśli miały stanowić tylko dywersję od głównego obowiązku – i dlatego porzucił je i w ponurym nastroju zebrał się, by zdążyć jeszcze odebrać zamówione kwiaty.
Z wiązanką składającą się z mieszanki róż Zygmunta Budge’a o kobaltowym odcieniu błękitu oraz z czarnych róż, które mimo wszystko kojarzyły się przecież z rodem zamieszkującym Grimmauld Place 12, zjawił się w okolicy powozów. Nie znał się na zielarstwie, właściwie nie znał też zmarłego lorda, ale bazował na wiedzy historycznej i własnym wyczuciu w formowaniu bukietu. Zdecydował się na skromny dodatek liści peperomii oraz na prostą czarną wstęgę, której nie zdążył odpowiednio przyciąć. Dlatego, gdy złożył go wśród innych, długie pasmo ciemnej tkaniny zostawiło za sobą splątany ślad. Po dokonaniu tejże formalności wycofał się z centralnego punktu; nie czuł się komfortowo będąc tak wystawionym na spojrzenia innych. Nie chciał też zabierać miejsca najbliższym krewnym, którzy zapewne potrzebowali chwili, by zebrać myśli. Minął kilka znajomych twarzy, gdy udawał się do wyznaczonego powozu – przywitał się z nimi powściągliwym skinieniem głowy, odpowiednim do charakteru zdarzenia, w którym uczestniczyli. Już wcześniej wyłapał między sylwetkami postać Edgara, widział więc jak oddala się od swojej żony, by podążyć w innym kierunku. Takie rozłożenie osób między wozami wydało mu się osobliwe, ale cieszył się, że przynajmniej jego nie odesłali z dala od najbliższej rodziny. To była dość powszechna wiedza, że niespecjalnie odnajdywał się wśród nieznanych mu bliżej przedstawicieli szlachty.
Odkładał do ostatniej chwili swoje przybycie, znajdując różne sprawy, które musiał dokończyć przed opuszczeniem sklepu. Domykał obliczenia związane z wyceną pierwszych artefaktów, które zdążyły wpłynąć do nich w tym miesiącu; grzebał w notatkach, pragnąc mieć wszystko gotowe na jutrzejsze planowane spotkanie; a także próbował rozszyfrować strony z zapiskami, które mogły stanowić ostatni element do zamknięcia rozdziału na temat folkloru Niderlandów. Zadania te okazały się zbyt czasochłonne – zwłaszcza jeśli miały stanowić tylko dywersję od głównego obowiązku – i dlatego porzucił je i w ponurym nastroju zebrał się, by zdążyć jeszcze odebrać zamówione kwiaty.
Z wiązanką składającą się z mieszanki róż Zygmunta Budge’a o kobaltowym odcieniu błękitu oraz z czarnych róż, które mimo wszystko kojarzyły się przecież z rodem zamieszkującym Grimmauld Place 12, zjawił się w okolicy powozów. Nie znał się na zielarstwie, właściwie nie znał też zmarłego lorda, ale bazował na wiedzy historycznej i własnym wyczuciu w formowaniu bukietu. Zdecydował się na skromny dodatek liści peperomii oraz na prostą czarną wstęgę, której nie zdążył odpowiednio przyciąć. Dlatego, gdy złożył go wśród innych, długie pasmo ciemnej tkaniny zostawiło za sobą splątany ślad. Po dokonaniu tejże formalności wycofał się z centralnego punktu; nie czuł się komfortowo będąc tak wystawionym na spojrzenia innych. Nie chciał też zabierać miejsca najbliższym krewnym, którzy zapewne potrzebowali chwili, by zebrać myśli. Minął kilka znajomych twarzy, gdy udawał się do wyznaczonego powozu – przywitał się z nimi powściągliwym skinieniem głowy, odpowiednim do charakteru zdarzenia, w którym uczestniczyli. Już wcześniej wyłapał między sylwetkami postać Edgara, widział więc jak oddala się od swojej żony, by podążyć w innym kierunku. Takie rozłożenie osób między wozami wydało mu się osobliwe, ale cieszył się, że przynajmniej jego nie odesłali z dala od najbliższej rodziny. To była dość powszechna wiedza, że niespecjalnie odnajdywał się wśród nieznanych mu bliżej przedstawicieli szlachty.
Od samego rana Rigel był na nogach, żeby dopilnować ostatnich przygotowań do pogrzebu. Za wszelką cenę chciał w należyty sposób wykonać zadanie, jakie powierzył mu ojciec. Zajęcie pomagało mu zwalczyć smutek i zdenerwowanie, związane z dzisiejszym wydarzeniem, dlatego wziął na swoje barki wszystko - od odbioru koni, sprowadzonych przez Lorda Aresa Carrow, na kończąc na przypilnowaniu skrzatów, czy na pewno dostarczyły już odpowiednie szaty dla członków rodziny. Dopiero kiedy upewnił się, że wszystko było już gotowe, udał się do siebie, żeby w końcu się przygotować.
Patrząc na swoje odbicie w wielkim lustrze, ubrany w czarną szatę żałobną, poprawiając zaczarowaną czarną kalię z jaśniejącą na jej płatkach konstelacja Hydry, którą miał w kieszeni, Rigel w końcu poczuł się na swoim miejscu. Jak właściwy element starożytnego rytuału, który nareszcie znalazł się tam, gdzie powinien.
Był dumny z brata, jego poświęcenia dla sprawy i chciał to wszystkim pokazać.
Black dużo czytał o różnych religiach i ich podejściach do śmierci i siłą rzeczy zastanawiał się, która wersja była najbliżej prawdy. Co dalej dzieje się z jego bratem? Czy tam, dokąd trafił również odpowiednio go przyjęto - dokładnie w taki sam sposób, jak oni dziś go pożegnają? Na pewno. W końcu zasługiwał na to, co najlepsze.
Rigel zszedł po schodach, żeby być przy tym, jak ciężka pokrywa trumny zakryje oblicze Alpharda. Patrzył na szaty, które sam zaprojektował - czarne, tradycyjne… Jednak dało się dostrzec na granatowym kołnierzu wyhaftowane czarną jedwabną nicią konstelację nocnego nieba w dniu, kiedy umarł.
Tak nie powinno być.
Jednak kiedy trumna, opuściła ich dom i spoczęła na drugim powozie, najstarszy z młodszych Blacków poczuł ulgę.
Tak musiało być.
Wieniec, który spoczął przy trumnie Alpharda, Rigel wykonał własnoręcznie. Oczywiście, mógł zdać się na specjalistów, jak w przypadku szaty, którą uszyła dla brata utalentowana pani Malkin, jednak ten element pożegnania był dla niego zbyt osobisty. Wiązanka z błękitnych hortensji i czarnych róż, zerwanych w ich ogrodzie, przyozdobiona świerkiem pospolitym i paprocią, przewiązana kobaltową wstęgą, została ułożona obok innych kwiatów, ofiarowanych przez rodzinę.
Spojrzał na pustą przestrzeń przed karawanem, gdzie były zaprzężone thestrale, jeszcze raz upewnił się, że wszystko przebiega zgodnie ze zwyczajem i etykietą, po czym wszedł do pierwszego powozu.
Patrząc na swoje odbicie w wielkim lustrze, ubrany w czarną szatę żałobną, poprawiając zaczarowaną czarną kalię z jaśniejącą na jej płatkach konstelacja Hydry, którą miał w kieszeni, Rigel w końcu poczuł się na swoim miejscu. Jak właściwy element starożytnego rytuału, który nareszcie znalazł się tam, gdzie powinien.
Był dumny z brata, jego poświęcenia dla sprawy i chciał to wszystkim pokazać.
Black dużo czytał o różnych religiach i ich podejściach do śmierci i siłą rzeczy zastanawiał się, która wersja była najbliżej prawdy. Co dalej dzieje się z jego bratem? Czy tam, dokąd trafił również odpowiednio go przyjęto - dokładnie w taki sam sposób, jak oni dziś go pożegnają? Na pewno. W końcu zasługiwał na to, co najlepsze.
Rigel zszedł po schodach, żeby być przy tym, jak ciężka pokrywa trumny zakryje oblicze Alpharda. Patrzył na szaty, które sam zaprojektował - czarne, tradycyjne… Jednak dało się dostrzec na granatowym kołnierzu wyhaftowane czarną jedwabną nicią konstelację nocnego nieba w dniu, kiedy umarł.
Tak nie powinno być.
Jednak kiedy trumna, opuściła ich dom i spoczęła na drugim powozie, najstarszy z młodszych Blacków poczuł ulgę.
Tak musiało być.
Wieniec, który spoczął przy trumnie Alpharda, Rigel wykonał własnoręcznie. Oczywiście, mógł zdać się na specjalistów, jak w przypadku szaty, którą uszyła dla brata utalentowana pani Malkin, jednak ten element pożegnania był dla niego zbyt osobisty. Wiązanka z błękitnych hortensji i czarnych róż, zerwanych w ich ogrodzie, przyozdobiona świerkiem pospolitym i paprocią, przewiązana kobaltową wstęgą, została ułożona obok innych kwiatów, ofiarowanych przez rodzinę.
Spojrzał na pustą przestrzeń przed karawanem, gdzie były zaprzężone thestrale, jeszcze raz upewnił się, że wszystko przebiega zgodnie ze zwyczajem i etykietą, po czym wszedł do pierwszego powozu.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Ani się obejrzał, a nadszedł dzień pogrzebu. Craig tak bardzo stracił w ostatnich tygodniach poczucie czasu, że dzień pochówku wziął go niemal z zaskoczenia - nie ważne że poważny list, zawiadamiający go o uroczystościach leżał na jego biurku już dłuższą chwilę. Ilekroć Alphard przewijał się przez wspomnienia Burke'a, w mężczyźnie narastał głuchy, zimny gniew. Przemierzał korytarze Durham niczym chmura gradowa, bardziej pochmurny niż zwykle - a przynajmniej tak nazywała go służba, jak usłyszał od jednego ze skrzatów. Niesamowicie męczyła go niemoc, której doświadczyli, a której konsekwencje najmocniej odczuł sam Alphard - a co za tym idzie, jego rodzina. Nie byli ze sobą blisko, ale mimo to Craig niezwykle szanował Blacków. Rycerze stracili tamtego dnia niezwykle potężnego i obiecującego sojusznika, niemniej to inny aspekt tego odejścia tak bardzo nim wstrząsnął. Choć oboje jego rodzeństwa było całe i zdrowe, Burke wiedział, co znaczy utrata krewniaka. Znał ten rozdzierający ból, który potęgował się jeszcze bardziej, kiedy tylko Craig spoglądał na Edgara, Primrose lub na swoją własną siostrę. Choć żegnany ze wszystkimi honorami i uroczystościami, Alphard nie zasłużył na takie traktowanie. Powinien żyć nadal i wspierać własną rodzinę, a także swoich druhów.
Echo głuchej irytacji znów wzięło go w posiadanie, kiedy mężczyzna wyglądał za okno, zaciskając mimowolnie pięści. Właściwie nawet nie zauważył, że Edgar nadal unika spoglądania na kuzyna - chociaż miał nadzieję, że udało mu się już wyperswadować nestorowi głupie przekonanie, że Craig również poniósł śmierć w podziemiach Gringotta. Ciepłą dłoń Primrose przyjął jednak z wyraźną wdzięcznością. Kiedy patrzył na kuzynkę, jego serce ścisnęło się boleśnie - jak Alphard mógł zrobić coś takiego własnej rodzinie?
Wieniec, który ściskał w rękach, nie był specjalnie okazały. Nie był także składany przez niego, jako że Craig zdecydowanie nie miał smykałki do prac manualnych tego typu. Złożyła go jego siostra, która z resztą trzymała podobny wieniec. Składał się z czarnych i czerwonych kwiatów, spośród których rozpoznawał jedynie róże i maki. Na tym kończyła się jego znajomość zielarstwa. Układając wiązankę przy trumnie, zadbał o to, by ułożyć przypiętą do niego czarną wstęgę tak, by się nie wygniotła.
Nie mógł powstrzymać się przed rzuceniem krótkiego, acz czujnego spojrzenia w stronę rodziny zmarłego. Podejście do nich teraz uznał za niestosowne, nie chciał z resztą przeciągać całej ceremonii, jako że zdawał sobie sprawę, że wszystko zostało starannie zaplanowane, łącznie z czasem przeznaczonym na poszczególne partie pochówku. Na osobiste wyrażenie współczucia przyjdzie czas później, dlatego też Burke swoje kroki skierował ku piątemu powozowi, gdzie już zasiadała większa część jego rodziny.
Przyszli ze mną 2 NPC: siostra i brat.
Rzut na brak poroża
Echo głuchej irytacji znów wzięło go w posiadanie, kiedy mężczyzna wyglądał za okno, zaciskając mimowolnie pięści. Właściwie nawet nie zauważył, że Edgar nadal unika spoglądania na kuzyna - chociaż miał nadzieję, że udało mu się już wyperswadować nestorowi głupie przekonanie, że Craig również poniósł śmierć w podziemiach Gringotta. Ciepłą dłoń Primrose przyjął jednak z wyraźną wdzięcznością. Kiedy patrzył na kuzynkę, jego serce ścisnęło się boleśnie - jak Alphard mógł zrobić coś takiego własnej rodzinie?
Wieniec, który ściskał w rękach, nie był specjalnie okazały. Nie był także składany przez niego, jako że Craig zdecydowanie nie miał smykałki do prac manualnych tego typu. Złożyła go jego siostra, która z resztą trzymała podobny wieniec. Składał się z czarnych i czerwonych kwiatów, spośród których rozpoznawał jedynie róże i maki. Na tym kończyła się jego znajomość zielarstwa. Układając wiązankę przy trumnie, zadbał o to, by ułożyć przypiętą do niego czarną wstęgę tak, by się nie wygniotła.
Nie mógł powstrzymać się przed rzuceniem krótkiego, acz czujnego spojrzenia w stronę rodziny zmarłego. Podejście do nich teraz uznał za niestosowne, nie chciał z resztą przeciągać całej ceremonii, jako że zdawał sobie sprawę, że wszystko zostało starannie zaplanowane, łącznie z czasem przeznaczonym na poszczególne partie pochówku. Na osobiste wyrażenie współczucia przyjdzie czas później, dlatego też Burke swoje kroki skierował ku piątemu powozowi, gdzie już zasiadała większa część jego rodziny.
Przyszli ze mną 2 NPC: siostra i brat.
Rzut na brak poroża
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
To nie tak miało wyglądać. Nie na taką okazję miały wzywać projektantki, krawcowe, modystki i wybierać kreacje. O tej porze w Chateau Rose powinny trwać przygotowania do ceremonii zaślubin Melisande i Alpharda, do wspaniałego wesela i balu, do radości z połączenia tych dwojga węzłem małżeńskim i sojuszem ich rodzin, do świętowania zażegnania rodowego konfliktu. Tymczasem jednak musieli przygotować się do pogrzebu. Lord Alphard Black poniósł śmierć zdecydowanie zbyt młodo, za wcześnie, powinien był żyć jeszcze długie lata - służyć swojej rodzinie, arystokracji i Czarnemu Panu. Wojna dla nikogo nie miała jednak litości. Śmierć nie patrzyła na czystość krwi, status materialny i tytuł przed imieniem (a w mniemaniu Fantine powinna, byli przecież lepsi i gorsi, dlaczego zatem tamtej nocy nie zginął inny sługa Czarnego Pana - ktoś z klasy niższej?). Odebrała rodzinie Black godnego syna, zaś Melisande obiecującego narzeczonego. Fantine nie cieszyła wizja siostry w Grimmauld Place, lecz śmierć Alpharda przyniosła smutek także i jej samej. Melisande coś do niego czuła, a los zadał jej kolejny cios. Przez ostatnie dni starała się być dla niej wsparciem. Sugerowała, że jeśli tylko zechce porozmawiać, to drzwi jej komnat są dlań otwarte - nie narzucała się jednak ze swoją obecnością. Może Melisande potrzebowała czasu.
W dniu pogrzebu była blisko. Zaproponowała, że pomoże wybrać jej kreację - teraz tym bardziej Melisande nie miała do tego głowy - oraz wiązankę, którą miały złożyć w rodowej krypcie rodu Black. Zamierzała cały czas być na wypadek, gdyby siostra potrzebowała chociażby ścisnąć jej dłoń albo odnaleźć w oczach Fantine trochę ciepła.
Dzień był ponury i deszczowy, odzwierciedlał nastroje wszystkich zebranych w Londynie, którzy pojawili się, by uczcić pamięć czarodzieja, który zginął w służbie Czarnego Pana. Czy wszyscy o tym wiedzieli? O tym jak chwalebna była to śmierć? Zgadzała się z Tristanem - to nie powinno zostać zapomniane. Nawet jeśli chodziło o Blacka.
Fantine pojawiła się razem z rodziną obleczona w czerń. Elegancka suknia, podkreślająca talię, miała dość wąską spódnicę, długie rękawy i zabudowany dekolt. Zdobiły ją hafty z czarnego materiału. Żadnej czerwieni, żadnego złota. Biżuterię dobrała nader skromną (jak na siebie samą) - srebrne, długie kolczyki i medalion. Na ciemnych włosach, upiętych w elegancki kok nad karkiem, spoczywał kapelusz z szerokim rondem. Aby nie zmarznąć na ramionach miała ciemną pelerynę.
Do powozu podeszła razem z Melisande, która miała złożyć wieniec w imieniu ich obu; to ona, jako narzeczona zmarłego, powinna to zrobić. Fantine stała zaś obok, gotowa w każdej chwili, by wesprzeć siostrę ramieniem. Pochyliła głowę, gdy wieniec został złożony i zaraz po tym podążyła w stronę bryczki, do której zdążyła wsiąść już Evandra i Cedrina.
W dniu pogrzebu była blisko. Zaproponowała, że pomoże wybrać jej kreację - teraz tym bardziej Melisande nie miała do tego głowy - oraz wiązankę, którą miały złożyć w rodowej krypcie rodu Black. Zamierzała cały czas być na wypadek, gdyby siostra potrzebowała chociażby ścisnąć jej dłoń albo odnaleźć w oczach Fantine trochę ciepła.
Dzień był ponury i deszczowy, odzwierciedlał nastroje wszystkich zebranych w Londynie, którzy pojawili się, by uczcić pamięć czarodzieja, który zginął w służbie Czarnego Pana. Czy wszyscy o tym wiedzieli? O tym jak chwalebna była to śmierć? Zgadzała się z Tristanem - to nie powinno zostać zapomniane. Nawet jeśli chodziło o Blacka.
Fantine pojawiła się razem z rodziną obleczona w czerń. Elegancka suknia, podkreślająca talię, miała dość wąską spódnicę, długie rękawy i zabudowany dekolt. Zdobiły ją hafty z czarnego materiału. Żadnej czerwieni, żadnego złota. Biżuterię dobrała nader skromną (jak na siebie samą) - srebrne, długie kolczyki i medalion. Na ciemnych włosach, upiętych w elegancki kok nad karkiem, spoczywał kapelusz z szerokim rondem. Aby nie zmarznąć na ramionach miała ciemną pelerynę.
Do powozu podeszła razem z Melisande, która miała złożyć wieniec w imieniu ich obu; to ona, jako narzeczona zmarłego, powinna to zrobić. Fantine stała zaś obok, gotowa w każdej chwili, by wesprzeć siostrę ramieniem. Pochyliła głowę, gdy wieniec został złożony i zaraz po tym podążyła w stronę bryczki, do której zdążyła wsiąść już Evandra i Cedrina.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zdawać by się mogło, że w dniu pogrzebu nawet londyńskie niebo opłakuje śmierć Alpharda Blacka łagodną mżawką. Na przekór pogodzie długi czarny płaszcz sztywno przylegał do ciała mężczyzny, nie pozwalając unosić się jesiennemu wiatrowi. Jedynie niegodna ludzkiej uwagi wstęga spowijająca sporych rozmiarów wieniec trzepotała lekko, niesiona podmuchami zimnego powietrza. Złote chryzantemy zaskakująco dobrze komponowały się z białymi oraz czarnymi różami, przyozdobionymi gałązkami świerku. Kiedy nadeszła odpowiednia chwila, Nicholas wystąpił z falującego szeregu żałobników, by w imieniu swojej rodziny złożyć kwiaty przy wyściełanej materiałem trumnie. Milczał, odkąd przekroczył bramy cmentarza i znalazł się w towarzystwie pogrążonej w smutku rodziny. Jedynymi słowami, które wydawały mu się teraz właściwe, były wyrazy kondolencji.
Długo patrzył na bukiet, oddany w ofierze zmarłemu jako wyraz hołdu. Dziesiątki, setki groteskowo żywych kwiatów kłębiły się jak stado motyli, gotowych unieść z sobą duszę, brutalnie wyrwaną ze stygnącego ciała. Tak trudno przychodziło dopuszczenie do siebie świadomości, że na dnie eleganckiego pudła spoczywa człowiek, znany mu człowiek, który jeszcze niedawno miał się przecież żenić. Nie potrafił pozbyć się przysłaniającej żal obawy przed tym, co przyniesie przyszłość, jaki los czeka jego najbliższych oraz czarodziejów, z którymi łączą go dalsze więzi. Przez rękawiczki poczuł na swojej dłoni dotyk delikatnych palców Charlene i odwzajemnił ich uścisk, pragnąc dodać jej otuchy.
Bo co innego mógłby teraz uczynić?
Ludziom zdaje się, że są zdolni zrobić wiele, póki nie staną oko w oko ze śmiercią. Czy to nadchodzi kres własnego życia, czy też zbliża się czas pożegnania dawnych towarzyszy ziemskiej wędrówki, człowiek boleśnie uświadamia sobie własną bezradność w obliczu czegoś równie nieuniknionego, jak i nieuniknionego. Śmierć jest przewidywalna. Prawie każdy jej się spodziewa, nie w tym momencie, nie w tej chwili, lecz za rok, za dwa, za dziesięć, w bliżej nieokreślonej przyszłości. A spoglądając na stygnące szczątki przyjaciela, pyta – czy to naprawdę koniec? Czy mogłem temu zapobiec? Z utęsknieniem wypatruje odpowiedzi, których nie sposób udzielić, póki nie postanowi żyć dalej tak, jak gdyby nie stało się nic.
Nie mógł uczynić nic więcej.
Oderwał wzrok od przystrojonej kwieciem trumny i wraz z towarzyszką udał się w kierunku oczekującego ich powozu.
Nicholas wybrał się na pogrzeb w towarzystwie żony, Charlene
Długo patrzył na bukiet, oddany w ofierze zmarłemu jako wyraz hołdu. Dziesiątki, setki groteskowo żywych kwiatów kłębiły się jak stado motyli, gotowych unieść z sobą duszę, brutalnie wyrwaną ze stygnącego ciała. Tak trudno przychodziło dopuszczenie do siebie świadomości, że na dnie eleganckiego pudła spoczywa człowiek, znany mu człowiek, który jeszcze niedawno miał się przecież żenić. Nie potrafił pozbyć się przysłaniającej żal obawy przed tym, co przyniesie przyszłość, jaki los czeka jego najbliższych oraz czarodziejów, z którymi łączą go dalsze więzi. Przez rękawiczki poczuł na swojej dłoni dotyk delikatnych palców Charlene i odwzajemnił ich uścisk, pragnąc dodać jej otuchy.
Bo co innego mógłby teraz uczynić?
Ludziom zdaje się, że są zdolni zrobić wiele, póki nie staną oko w oko ze śmiercią. Czy to nadchodzi kres własnego życia, czy też zbliża się czas pożegnania dawnych towarzyszy ziemskiej wędrówki, człowiek boleśnie uświadamia sobie własną bezradność w obliczu czegoś równie nieuniknionego, jak i nieuniknionego. Śmierć jest przewidywalna. Prawie każdy jej się spodziewa, nie w tym momencie, nie w tej chwili, lecz za rok, za dwa, za dziesięć, w bliżej nieokreślonej przyszłości. A spoglądając na stygnące szczątki przyjaciela, pyta – czy to naprawdę koniec? Czy mogłem temu zapobiec? Z utęsknieniem wypatruje odpowiedzi, których nie sposób udzielić, póki nie postanowi żyć dalej tak, jak gdyby nie stało się nic.
Nie mógł uczynić nic więcej.
Oderwał wzrok od przystrojonej kwieciem trumny i wraz z towarzyszką udał się w kierunku oczekującego ich powozu.
Nicholas wybrał się na pogrzeb w towarzystwie żony, Charlene
Dzień zdawał nie różnić się niczym od tego poprzedniego. Ale innym nie był też ten w którym Tristan przyniósł wiadomość do ich domu. Pogoda i wszechświat zdawała się nie zwracać uwagi na problemy maluczkich. Przygotowania zaczęła już z rana, zdając sobie sprawę, że oczy zwrócą się też w jej kierunku. Musiała więc prezentować się idealnie i być idealna, choć nigdy właśnie taką się nie czuła. Spoglądając w lustro marszczyła lekko brwi. Nie była pewna, czy ma ochotę dzisiaj stawiać czoła całemu gronu szlachetnego świata. Wiedziała jednak, że nie ma innego wyboru.
Zaczęła od długiej kąpieli w wodzie wzbogaconej różanym olejkiem i płatkami ich rodowego kwiatu. Pozwoliła sobie zostać w wannie dłużej, niż było to konieczne, podziwiając sufit wystawnej łazienki oddawała się rozmyślaniom. W końcu wzdychając cicho do siebie podniosła się.
Służki zaczęły przygotowania uwijając się wokół niej, kiedy ona popijała gorzką herbatę co jakiś czas zerkając w lustro, sprawdzając stan swojej własnej twarzy, stan ducha czuła już cały czas.
W końcu była gotowa, ubrana w czerń naznaczoną namiastką rodowej czerwieni. Makijaż skrył kompletnie jasne piegi na policzkach i nosie. Misterna fryzura znalazła się na głowie w którą wpięto złoto czerwone spinki. Była gotowa, choć wcale się taka nie czuła.
Zabawne, kiedy wcześniej myślała o noszeniu czerni, miała odnosić się ona do rozpoczęcia nowego życia na Grimmuald Place. Nigdy nie przejmowała się zmianami, jakie zajdą w jej garderobie bo przecież.
...w czerni było jej do twarzy...
Kiedy przyszła jej kolej nieśpiesznie zbliżyła się do kwiatów przesuwając wzrokiem od jednych do drugich. Znała ich znaczenie, uniosła dłoń, która na chwilę zawisła w górze by w końcu sięgnąć po kilka
białych róż, odrobinę marszczyć brwi sięgnęła po hortensje. Biel z różem wymagał przełamania, dlatego sięgnęła po kwiat, który niegdyś sam jej przesłał nie znając jego znaczenia kiedy chodziło o tych, co jeszcze chodzili po padole ziemskim. Czarna róża musiała znaleźć się w bukiecie, bo dzięki nim doszło do momentu w którym po raz pierwszy okazała mu zaufanie. Kwiaty ozdobiła peperomią. Zaś wszystko oplotła czarną wstęgą. Odsunęła rękę patrząc na własne dzieło, zastanawiając się, czy nie powinna sięgnąć po czerwone róże, zrezygnowała jednak, ostatecznie postanawiając pozostać w zgodzie ze sobą. Uniosła wzrok na siostrę, zbliżyła się do do miejsca, składając na nich kwiaty. Jej dłoń na krótką chwilę dotknęła powozu, kiedy pochylała głowę oddając się tylko sobie znanym myślą.
Widocznie tak musiało być. Choć ta myśl, wcale nie była dla niej pocieszeniem.
Wypuściła powietrze z ust, by oddalić się robiąc miejsce innym.
Zaczęła od długiej kąpieli w wodzie wzbogaconej różanym olejkiem i płatkami ich rodowego kwiatu. Pozwoliła sobie zostać w wannie dłużej, niż było to konieczne, podziwiając sufit wystawnej łazienki oddawała się rozmyślaniom. W końcu wzdychając cicho do siebie podniosła się.
Służki zaczęły przygotowania uwijając się wokół niej, kiedy ona popijała gorzką herbatę co jakiś czas zerkając w lustro, sprawdzając stan swojej własnej twarzy, stan ducha czuła już cały czas.
W końcu była gotowa, ubrana w czerń naznaczoną namiastką rodowej czerwieni. Makijaż skrył kompletnie jasne piegi na policzkach i nosie. Misterna fryzura znalazła się na głowie w którą wpięto złoto czerwone spinki. Była gotowa, choć wcale się taka nie czuła.
Zabawne, kiedy wcześniej myślała o noszeniu czerni, miała odnosić się ona do rozpoczęcia nowego życia na Grimmuald Place. Nigdy nie przejmowała się zmianami, jakie zajdą w jej garderobie bo przecież.
...w czerni było jej do twarzy...
Kiedy przyszła jej kolej nieśpiesznie zbliżyła się do kwiatów przesuwając wzrokiem od jednych do drugich. Znała ich znaczenie, uniosła dłoń, która na chwilę zawisła w górze by w końcu sięgnąć po kilka
białych róż, odrobinę marszczyć brwi sięgnęła po hortensje. Biel z różem wymagał przełamania, dlatego sięgnęła po kwiat, który niegdyś sam jej przesłał nie znając jego znaczenia kiedy chodziło o tych, co jeszcze chodzili po padole ziemskim. Czarna róża musiała znaleźć się w bukiecie, bo dzięki nim doszło do momentu w którym po raz pierwszy okazała mu zaufanie. Kwiaty ozdobiła peperomią. Zaś wszystko oplotła czarną wstęgą. Odsunęła rękę patrząc na własne dzieło, zastanawiając się, czy nie powinna sięgnąć po czerwone róże, zrezygnowała jednak, ostatecznie postanawiając pozostać w zgodzie ze sobą. Uniosła wzrok na siostrę, zbliżyła się do do miejsca, składając na nich kwiaty. Jej dłoń na krótką chwilę dotknęła powozu, kiedy pochylała głowę oddając się tylko sobie znanym myślą.
Widocznie tak musiało być. Choć ta myśl, wcale nie była dla niej pocieszeniem.
Wypuściła powietrze z ust, by oddalić się robiąc miejsce innym.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wszystkie drzwi powozów w końcu zamknęły się, a na ulicy pozostał jedynie nestor rodu, przyglądając się jeszcze trumnie obłożonej bukietami i wieńcami żałobnymi. Dostrzegł przy niej skrzynię, której przed zebraniem się gości tam nie było. Nie pamiętał momentu, w którym ktoś ją zostawił. Ufał jednak woźnicy powozu drugiego, że ten zapamiętał twarz darczyńcy i na wszelki wypadek przekaże mu jego nazwisko lub opis, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wziął głęboki oddech i sam wsiadł do powozu.
Kondukt żałobny ruszył. Konie stukały miarowo po londyńskim bruku ulic, a okoliczni przechodnie przyglądali się tej scenie. Niektórzy z podziwem, inni ze smutkiem, a jeszcze inni z tęgimi minami i zamyśleniem. Zaledwie parę minut po rozpoczęciu podróży lekka mżawka zaczęła przeradzać się w deszcz, a ostatecznie w ulewę. Nikt nie wiedział, czy niebo pojaśnieje przez najbliższe pół godziny, gdy przybędą do rodowej Krypty Blacków.
Jest to post uzupełniający, nie odpisujecie na niego w tym wątku.
Macie 24h na rozegranie akcji w powozach.
Kondukt żałobny ruszył. Konie stukały miarowo po londyńskim bruku ulic, a okoliczni przechodnie przyglądali się tej scenie. Niektórzy z podziwem, inni ze smutkiem, a jeszcze inni z tęgimi minami i zamyśleniem. Zaledwie parę minut po rozpoczęciu podróży lekka mżawka zaczęła przeradzać się w deszcz, a ostatecznie w ulewę. Nikt nie wiedział, czy niebo pojaśnieje przez najbliższe pół godziny, gdy przybędą do rodowej Krypty Blacków.
_________
Jest to post uzupełniający, nie odpisujecie na niego w tym wątku.
Macie 24h na rozegranie akcji w powozach.
I show not your face but your heart's desire
Większość gości zachowywała się tak, jak można by tego od nich oczekiwać na podobnych do tej uroczystościach. Można było jednak zaobserwować czarodziejów, którzy wydawali się nie znać szlacheckich obyczajów. Nestor starannie dobrał gości tego pogrzebu, z myślą, że Londyn dalej nie był do końca bezpieczny, a straszące z plakatów twarze terrorystów, mogły całkowicie zaburzyć spokój rodziny oraz zniszczyć tą ważną uroczystość. Tego prawdopodobnie każdy zgromadzony tu chciałby uniknąć.
Kondukt pogrzebowy przemierzał miasto, kierując się wprost na Cmentarz dla magicznych, do Krypty Blacków. Delikatna mżawka przerodziła się w ulewę, a krople deszczu dudniące w dachy i szyby powozów wyglądały jakby to niebo zaczęło płakać nad śmiercią syna Blacków. Podróż mijała spokojnie. Nikt nie spodziewał się, że w powozach atmosfera może dalece odbiegać od tej żałobnej, to jednak miało pozostać w wiedzy tych, którzy się tam znaleźli. Powozy jechały ponad 30 minut, ale odbyło bez zbędnych problemów. Gdy kondukt dojechał za bramę Cmentarza dla magicznych, zatrzymując się przy Krypcie Blacków, gościom, którzy spoglądali przez okna, ukazał się duży budynek. Było to miejsce pełne historii - ale tej cichej, niewypowiedzianej, zamkniętej w zimnym, eleganckim kamieniu strzegącym wiecznego spokoju szlachetnie urodzonych czarodziejów i czarownic jednej z brytyjskich rodzin arystokratów.
Na początku woźnicy zstąpili ze swoich siedzisk, lecz później stanęli niewzruszenie przy drzwiach, które otworzyć mieli dopiero na sygnał nestora. Lord Pollux Black wyszedł ze swojego powozu i skierował się prosto do powozu trzeciego, gdzie smętny mężczyzna otworzył mu drzwi, kłaniając się nisko. Z gramofonu stojącego w powozie grała przygnębiająca klasyczna muzyka, adekwatna do sytuacji. W nozdrza uderzył go zapach alkoholu. Lekki, jednak wystarczająco intensywny, by stwierdzić, że mężczyźni obecni w powozie musieli tam pić coś wysokoprocentowego.
- Jeszcze raz chciałem podziękować Wam za to, że zgodziliście się zanieść trumnę mego syna do miejsca jego pochówku. Sprawa, o którą walczył Alphard jest nam bliska, a ja zdaję sobie sprawę z roli, jaką odgrywacie w tej wojnie. Tradycją jest, że poległego wojownika do grobu niosą jego druhowie w walce. Tego samego życzyłbym sobie również dla Alpharda. Rad jestem, że przystaliście na moją prośbę. - kiwnął im jeszcze głową.
Następnie wyszedł z powozu i z powrotem udał się do swojej rodziny, czekając aż mężczyźni z powozu trzeciego zdążą go opuścić. Trwało to zaledwie dwie minuty. Wtedy dał sygnał reszcie woźniców, by otworzyli drzwi i pomogli zgromadzonym gościom opuścić bryczki. Przy pomocy wyciągniętych w górę różdżek i rzucanych zaklęć, chronili żałobników przed spadającymi z nieba ciężkimi kroplami deszczu. Sam zamienił jeszcze kilka słów z woźnicą powozu drugiego, który chwilę później skłonił się w pół.
Trumna niesiona przez Edgara, Zachary’ego, Cilliana, Friedricha, Caldera oraz Caelana, powinna zostać puszczona przodem, co z pewnością wiedzieli Ci goście ceremonii, którzy zdawali sobie sprawę, jak należy zachować się na podobnych obrzędach.
Aby wejść do krypty należało wejść po jednych z dwóch bocznych rzędów schodów, a potem przekroczyć bramę leciwego budynku. Pierwszym pomieszczeniem, jakie ukazało się gościom, był otwarty parter. Ku samemu sufitowi pięło się tam marmurowe drzewo o rozłożystych, zawiłych gałęziach pozbawionych liści - unosiły się na nim jedynie zaschnięte alabastrowe pąki przyozdobione imionami. Cała genealogia rodu sięgającego średniowiecza, jego historia przedstawiająca narodziny i śmierć każdego z członków, by pamięć o nich nigdy nie rozmyła się w nicości. W niektórych miejscach wprawne oko mogło dostrzec pewne nieścisłości w datach - jedynym i drobnym świadectwie o tych, co zostali wydziedziczeni i zaginęli, wymazani przez bieg wydarzeń. Rzeźba ta przysłaniała schody prowadzące ku górze, wprost do hebanowych drzwi ozdobionych kruczymi płaskorzeźbami. Nie sposób jednak dostać się za nie bez odpowiedniego klucza dzierżonego wyłącznie przez sprawującego urząd nestora rodziny.
Do głównej części grobowca prowadziły schody sięgające poniżej poziomu ziemi zwykłych śmiertelników. Było tam wyraźnie chłodniej, pośród kamiennych korytarzy panowała cisza raz po raz przerywana jedynie strzyknięciem palonych świec i kadzideł. Gardło tunelu było prostokątne i odprowadzało od swej długości kilka mniejszych przejść wiodących do pojedynczych krypt, lecz wbrew pozorom to nie one cieszyły się największym przepychem dekadenckiego wystroju - bowiem ten odcinek zwężał się niebawem w korytarz tak długi, że ciężko było dojrzeć jego końca. Nie był wąski i pozostawiał wystarczająco miejsca, by przynajmniej 6 osób mogło iść w jednym rzędzie. Na samym jego końcu znajdowała się komnata, której przeznaczeniem było ostatnie pożegnanie ze znakomitymi. Była to galeria przepychu.
Prostokątna sala wieńcząca korytarz była miejscem, w którym pragnął spocząć każdy Black. To tutaj, na samym jej czele, na marmurowym podwyższeniu ustawione były drogie, wypolerowane trumny dumnie prezentujące zmarłych, których żegnać mogli żałobnicy usadzeni w rzędach hebanowych ław inkrustowanych eleganckim, ptasim motywem kruczych skrzydeł. Wokół zniesienia dostrzec można było dziesiątki świec. To tu miała odbyć się cała ceremonia pogrzebowa.
Po bokach sali we wnękach znajdowały się grobowce, które przysłaniały czarne płyty, zwieńczone złotymi plakietkami przedstawiającymi tożsamość, oraz, przede wszystkim, rzeźbami twarzy pochowanych tam szlachciców. Te wierne repliki oryginałów, ludzi z krwi i kości, które za pomocą transmutacyjnych zaklęć wydawały się wodzić w milczeniu czujnym, acz spokojnym spojrzeniem za każdym, kto przejdzie obok. Pamięć o imionach stanowiła jedno - Blackowie wychodzili z założenia, że równie ważne jest upamiętnienie wizerunku, by młodsze pokolenie byłī w stanie powiązać dostojne personalia z konkretną, prawdziwą osobą. Gdy trumna spoczęła na marmurowym podwyższeniu - goście zostali poproszeni o zajęcie miejsc.
Pomagali w tym pracownicy Pani Iriny Macnair, czarownicy, która odpowiadała za sprawną i bezpieczną organizację ceremonii. Pierwszy rząd zarezerwowany był jedynie dla najbliższej rodziny Alpharda, niosącej to samo nazwisko, zaś kolejne dla gości ceremonii. Służba musiała zostać z tyłu sali, by nie przeszkadzać w wydarzeniu, pozostając blisko swoich lordów. W powietrzu unosił się zapach palonych kadzideł i ziół, a światło dawały jedynie dziesiątki rozpalonych wszędzie świec. Daleko w lewym górnym kącie sali smętną melodię grał kwartet smyczkowy. Muzyka była przejmująca i skłaniała do refleksji. Zdawało się, że w każdej nucie, w każdym dźwięku skrywała się opowieść o rodzinie, dumie, historii i tradycji - elementach, tworzących fundament istnienia każdej czarownicy i czarodzieja.
Tuż za gośćmi do sali zostały wniesione wieńce pogrzebowe oraz skrzynia z tajemniczą zawartością. W środku pomieszczenia panował spokojny gwar i nawet rodzina Blacków wydawała się rozmawiać ze sobą poważnymi głosami, w oczekiwaniu aż uroczystość się rozpocznie.
Przemierzacie podziemny korytarz Krypty Blacków, odprowadzając po raz ostatni Alpharda Blacka na miejsce jego wiecznego spoczynku. Panuje atmosfera pełnej powagi, a Wy idziecie przez szeroki tunel oświetlony blaskiem dziesiątek świec. Dochodzicie w końcu do sali, w której odbyć się ma ceremonia. W tej sali słychać szmery, zaczynają się rozmowy, w oczekiwaniu na rozpoczęcie ceremonii.
Zostaliście poproszeni o zajęcie miejsc. Poniżej znajduje się mapka, zgodnie z którą macie wybrać pole, na którym usiądziecie. Pola oznaczone liczbami (1-40) należą do gości, a te oznaczone literami (A-F, oprócz PB*) do przedstawicieli rodu Black.
Obowiązuje zasada “kto pierwszy ten lepszy”, kolejność postów decyduje o pierwszeństwie do zajętego miejsca. Na koniec swojego posta w adnotacji zapiszcie numer miejsca na którym siedzicie. Jeśli nie wpiszecie numeru w adnotacji lub weźmiecie zajęty wcześniej numer - uznamy, że dalej stoicie, czego nie wypada robić lub posadzimy Was losowo. Wskażcie w tekście moment siadania.
Możecie posadzić ze sobą jedną postać, ale ta postać nie może zabrać ze sobą nikogo innego. Osobno należy wskazać na którym miejscu siadacie Wy, a na którym zabrana przez Was postać.
Postaci NPC nie sadzamy, zakładacie, że siadają oni na tym samym polu co Wy, na krzesłach obok.
Za ostatnim rzędem ukazanym na mapie (miejsca 31-40) znajdują się rzędy krzeseł dla postaci NPC: gości, którzy nie zostali zaproszeni do konduktu pogrzebowego. Krypta jest więc większa niż ukazuje to mapa, lecz to Wam przysługują pierwsze rzędy.
Celine, Irino - wy również możecie usiąść, ale raczej nie wypada Wam zajmować przednich rzędów. Jeśli nie zdecydujecie się usiąść, wybierzcie na planszy pola obok których chcecie stać.
Macie 72h w tej turze. Możecie napisać 2 posty.
*PB - nestor rodu Pollux Black i jego żona, Irma Black.
W razie pytań łapcie mnie oczywiście na PW lub na discordzie, miejsca nie zabraknie dla nikogo.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kondukt pogrzebowy przemierzał miasto, kierując się wprost na Cmentarz dla magicznych, do Krypty Blacków. Delikatna mżawka przerodziła się w ulewę, a krople deszczu dudniące w dachy i szyby powozów wyglądały jakby to niebo zaczęło płakać nad śmiercią syna Blacków. Podróż mijała spokojnie. Nikt nie spodziewał się, że w powozach atmosfera może dalece odbiegać od tej żałobnej, to jednak miało pozostać w wiedzy tych, którzy się tam znaleźli. Powozy jechały ponad 30 minut, ale odbyło bez zbędnych problemów. Gdy kondukt dojechał za bramę Cmentarza dla magicznych, zatrzymując się przy Krypcie Blacków, gościom, którzy spoglądali przez okna, ukazał się duży budynek. Było to miejsce pełne historii - ale tej cichej, niewypowiedzianej, zamkniętej w zimnym, eleganckim kamieniu strzegącym wiecznego spokoju szlachetnie urodzonych czarodziejów i czarownic jednej z brytyjskich rodzin arystokratów.
Na początku woźnicy zstąpili ze swoich siedzisk, lecz później stanęli niewzruszenie przy drzwiach, które otworzyć mieli dopiero na sygnał nestora. Lord Pollux Black wyszedł ze swojego powozu i skierował się prosto do powozu trzeciego, gdzie smętny mężczyzna otworzył mu drzwi, kłaniając się nisko. Z gramofonu stojącego w powozie grała przygnębiająca klasyczna muzyka, adekwatna do sytuacji. W nozdrza uderzył go zapach alkoholu. Lekki, jednak wystarczająco intensywny, by stwierdzić, że mężczyźni obecni w powozie musieli tam pić coś wysokoprocentowego.
- Jeszcze raz chciałem podziękować Wam za to, że zgodziliście się zanieść trumnę mego syna do miejsca jego pochówku. Sprawa, o którą walczył Alphard jest nam bliska, a ja zdaję sobie sprawę z roli, jaką odgrywacie w tej wojnie. Tradycją jest, że poległego wojownika do grobu niosą jego druhowie w walce. Tego samego życzyłbym sobie również dla Alpharda. Rad jestem, że przystaliście na moją prośbę. - kiwnął im jeszcze głową.
Następnie wyszedł z powozu i z powrotem udał się do swojej rodziny, czekając aż mężczyźni z powozu trzeciego zdążą go opuścić. Trwało to zaledwie dwie minuty. Wtedy dał sygnał reszcie woźniców, by otworzyli drzwi i pomogli zgromadzonym gościom opuścić bryczki. Przy pomocy wyciągniętych w górę różdżek i rzucanych zaklęć, chronili żałobników przed spadającymi z nieba ciężkimi kroplami deszczu. Sam zamienił jeszcze kilka słów z woźnicą powozu drugiego, który chwilę później skłonił się w pół.
Trumna niesiona przez Edgara, Zachary’ego, Cilliana, Friedricha, Caldera oraz Caelana, powinna zostać puszczona przodem, co z pewnością wiedzieli Ci goście ceremonii, którzy zdawali sobie sprawę, jak należy zachować się na podobnych obrzędach.
Aby wejść do krypty należało wejść po jednych z dwóch bocznych rzędów schodów, a potem przekroczyć bramę leciwego budynku. Pierwszym pomieszczeniem, jakie ukazało się gościom, był otwarty parter. Ku samemu sufitowi pięło się tam marmurowe drzewo o rozłożystych, zawiłych gałęziach pozbawionych liści - unosiły się na nim jedynie zaschnięte alabastrowe pąki przyozdobione imionami. Cała genealogia rodu sięgającego średniowiecza, jego historia przedstawiająca narodziny i śmierć każdego z członków, by pamięć o nich nigdy nie rozmyła się w nicości. W niektórych miejscach wprawne oko mogło dostrzec pewne nieścisłości w datach - jedynym i drobnym świadectwie o tych, co zostali wydziedziczeni i zaginęli, wymazani przez bieg wydarzeń. Rzeźba ta przysłaniała schody prowadzące ku górze, wprost do hebanowych drzwi ozdobionych kruczymi płaskorzeźbami. Nie sposób jednak dostać się za nie bez odpowiedniego klucza dzierżonego wyłącznie przez sprawującego urząd nestora rodziny.
Do głównej części grobowca prowadziły schody sięgające poniżej poziomu ziemi zwykłych śmiertelników. Było tam wyraźnie chłodniej, pośród kamiennych korytarzy panowała cisza raz po raz przerywana jedynie strzyknięciem palonych świec i kadzideł. Gardło tunelu było prostokątne i odprowadzało od swej długości kilka mniejszych przejść wiodących do pojedynczych krypt, lecz wbrew pozorom to nie one cieszyły się największym przepychem dekadenckiego wystroju - bowiem ten odcinek zwężał się niebawem w korytarz tak długi, że ciężko było dojrzeć jego końca. Nie był wąski i pozostawiał wystarczająco miejsca, by przynajmniej 6 osób mogło iść w jednym rzędzie. Na samym jego końcu znajdowała się komnata, której przeznaczeniem było ostatnie pożegnanie ze znakomitymi. Była to galeria przepychu.
Prostokątna sala wieńcząca korytarz była miejscem, w którym pragnął spocząć każdy Black. To tutaj, na samym jej czele, na marmurowym podwyższeniu ustawione były drogie, wypolerowane trumny dumnie prezentujące zmarłych, których żegnać mogli żałobnicy usadzeni w rzędach hebanowych ław inkrustowanych eleganckim, ptasim motywem kruczych skrzydeł. Wokół zniesienia dostrzec można było dziesiątki świec. To tu miała odbyć się cała ceremonia pogrzebowa.
Po bokach sali we wnękach znajdowały się grobowce, które przysłaniały czarne płyty, zwieńczone złotymi plakietkami przedstawiającymi tożsamość, oraz, przede wszystkim, rzeźbami twarzy pochowanych tam szlachciców. Te wierne repliki oryginałów, ludzi z krwi i kości, które za pomocą transmutacyjnych zaklęć wydawały się wodzić w milczeniu czujnym, acz spokojnym spojrzeniem za każdym, kto przejdzie obok. Pamięć o imionach stanowiła jedno - Blackowie wychodzili z założenia, że równie ważne jest upamiętnienie wizerunku, by młodsze pokolenie byłī w stanie powiązać dostojne personalia z konkretną, prawdziwą osobą. Gdy trumna spoczęła na marmurowym podwyższeniu - goście zostali poproszeni o zajęcie miejsc.
Pomagali w tym pracownicy Pani Iriny Macnair, czarownicy, która odpowiadała za sprawną i bezpieczną organizację ceremonii. Pierwszy rząd zarezerwowany był jedynie dla najbliższej rodziny Alpharda, niosącej to samo nazwisko, zaś kolejne dla gości ceremonii. Służba musiała zostać z tyłu sali, by nie przeszkadzać w wydarzeniu, pozostając blisko swoich lordów. W powietrzu unosił się zapach palonych kadzideł i ziół, a światło dawały jedynie dziesiątki rozpalonych wszędzie świec. Daleko w lewym górnym kącie sali smętną melodię grał kwartet smyczkowy. Muzyka była przejmująca i skłaniała do refleksji. Zdawało się, że w każdej nucie, w każdym dźwięku skrywała się opowieść o rodzinie, dumie, historii i tradycji - elementach, tworzących fundament istnienia każdej czarownicy i czarodzieja.
Tuż za gośćmi do sali zostały wniesione wieńce pogrzebowe oraz skrzynia z tajemniczą zawartością. W środku pomieszczenia panował spokojny gwar i nawet rodzina Blacków wydawała się rozmawiać ze sobą poważnymi głosami, w oczekiwaniu aż uroczystość się rozpocznie.
_________
Przemierzacie podziemny korytarz Krypty Blacków, odprowadzając po raz ostatni Alpharda Blacka na miejsce jego wiecznego spoczynku. Panuje atmosfera pełnej powagi, a Wy idziecie przez szeroki tunel oświetlony blaskiem dziesiątek świec. Dochodzicie w końcu do sali, w której odbyć się ma ceremonia. W tej sali słychać szmery, zaczynają się rozmowy, w oczekiwaniu na rozpoczęcie ceremonii.
Zostaliście poproszeni o zajęcie miejsc. Poniżej znajduje się mapka, zgodnie z którą macie wybrać pole, na którym usiądziecie. Pola oznaczone liczbami (1-40) należą do gości, a te oznaczone literami (A-F, oprócz PB*) do przedstawicieli rodu Black.
Obowiązuje zasada “kto pierwszy ten lepszy”, kolejność postów decyduje o pierwszeństwie do zajętego miejsca. Na koniec swojego posta w adnotacji zapiszcie numer miejsca na którym siedzicie. Jeśli nie wpiszecie numeru w adnotacji lub weźmiecie zajęty wcześniej numer - uznamy, że dalej stoicie, czego nie wypada robić lub posadzimy Was losowo. Wskażcie w tekście moment siadania.
Możecie posadzić ze sobą jedną postać, ale ta postać nie może zabrać ze sobą nikogo innego. Osobno należy wskazać na którym miejscu siadacie Wy, a na którym zabrana przez Was postać.
Postaci NPC nie sadzamy, zakładacie, że siadają oni na tym samym polu co Wy, na krzesłach obok.
Za ostatnim rzędem ukazanym na mapie (miejsca 31-40) znajdują się rzędy krzeseł dla postaci NPC: gości, którzy nie zostali zaproszeni do konduktu pogrzebowego. Krypta jest więc większa niż ukazuje to mapa, lecz to Wam przysługują pierwsze rzędy.
Celine, Irino - wy również możecie usiąść, ale raczej nie wypada Wam zajmować przednich rzędów. Jeśli nie zdecydujecie się usiąść, wybierzcie na planszy pola obok których chcecie stać.
Macie 72h w tej turze. Możecie napisać 2 posty.
*PB - nestor rodu Pollux Black i jego żona, Irma Black.
W razie pytań łapcie mnie oczywiście na PW lub na discordzie, miejsca nie zabraknie dla nikogo.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I show not your face but your heart's desire
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 13.02.21 4:17, w całości zmieniany 1 raz
Zwykłe pół godziny ciągnęło się w nieskończoność. Droga w powozie mijała zbyt wolno, a jej ciągle przybliżający się kres, sprawiał, że Aquila czuła w żołądku jedynie nieprzyjemne kłucie. Siedząca obok rodzina, nawet ta trochę dalsza, wydawała się być przejęta. Do Black jednak dzisiaj nie docierało nic, oprócz dudniącej w uszach ciszy. Krople deszczu uderzające w szybę bryczki zgrywały się z nią i wydawało się jakoby nigdy nie miała ustać. Tragiczne uczucie niepokoju, ta bestialska bezsilność i cisza. Wszechobecna w krzyku cisza.
Wariactwo trwało dobre dwa tygodnie, chociaż chyba zaczęło się już wcześniej, a to w drodze do krypty, do głębokich podziemi Londynu, to wariactwo miało się zakończyć. Aquila opuściła powóz razem z resztą rodziny, wspierana ramieniem przez Rigela, powolnym krokiem podążała za trumną, którą niosło 6 mężczyzn. Dwóch z nich znała. Burke i Shafiq bywali gośćmi na sabatach, z tym drugim udało jej się nawet spotkać miesiąc wcześniej, gdy jeszcze nic nie zapowiadało szybkiego końca Alpharda. Mijała te same korytarze, które mijała już wiele razy, ale teraz były odczuwalne mocniej, a każdy stukot obcasa był głośniejszy i zdawało się jakby niósł się echem w tunelu. Czy 2 miesiące temu, zarządzając remont krypty, ktokolwiek przewidywał co będzie miało miejsce?
W końcu dotarli do sali ceremonialnej, a zgromadzeni goście zaczęli zajmować miejsca. Aquili mignęło parę znajomych twarzy, którym mogła przyjrzeć się nieco lepiej. Starała się wypatrzeć w tłumie Craiga, Primrose i Evandry. Powinni tu być. I Forsythia, musiała przecież wypatrzeć Forsythię. Posłać jej blade spojrzenie, nawet tylko po to by kuzynka wiedziała jak wdzięczna jej jest za przyjście tu dzisiaj. Nie mogły usiąść razem, mimo wszystko Crabbe nie należała do grona szlachetnie urodzonych Blacków, chociaż przecież jej matka pochodziła z rodu. Nie mogli jednak łamać niemo wypowiedzianych reguł pogrzebu, etykiety, która przecież tworzyła brytyjską czarodziejską arystokrację. Trzeba było zachować pozory. Zawsze.
Usiadła na jednym z miejsc w pierwszym rzędzie, oznaczonym literą F.
- Dziękuję, wuju - Aquila zwróciła się do dalszego kuzyna ojca, gdy ten podszedł posyłając jej ponury uśmiech i komentując piękno kalii.
Kwiat przypięty do lewej piersi kobiety, blisko serca, za każdy razem przypinany gdy umierał Black. Zaczarowany tak by mienił się gwiazdami, gwiazdozbiorem Hydry. Najjaśniejszą gwiazdą w niej był za to Alphard. Alphard... Z oczu dziewczyny pociekły pojedyncze łzy. Należało je powstrzymać, nie mogła przecież pozwolić by już teraz łkać, gdy nawet nie rozpoczęła się ceremonia, gdy jeszcze zostało tyle czasu. Co jeśli potem zabraknie jej łez? Na szklanym lodowisku tak się przecież stało. Dziewczyna rozejrzała się ponownie po sali, zauważając w końcu Forsythię. Tak bardzo chcę być bliżej Ciebie... Przecież były sobie tak bliskie, a teraz, przy takiej okazji, musiały zostać tak daleko.
- Myślicie, że przyjdą...? - zwróciła się do braci. - Że przyjdzie Czarny Pan lub Minister Magii? Nie mam pojęcia czy to w ogóle możliwe.
Pogrzeb był wielkim wydarzeniem, ale czy aż tak wielkim by móc spodziewać się tych dwóch znakomitości w jednym miejscu, w jednym czasie? Czuła jak powoli wszystko zaczyna przytłaczać.
- Co to za skrzynia? Widzieliście kto ją zostawiał? - ponownie zwróciła się do Rigela i Cygnusa.
W powietrzu dało wyczuć się woń kadzideł, a kwartet smyczkowy grający w tle, tworzył atmosferę wręcz niepowtarzalną. Przed oczami zaczęły jej przeskakiwać sceny z ostatniego lata. Tego samego lata, które jeszcze ostatnio nazywała nudnym. Jak wiele by oddała za tę nudę właśnie teraz. By mogła spędzać czas na Grimmauld Place 12 wśród książek i nie przejmować się przyszłością. Wierząc, że wszystko się ułoży.
- Potrzebuję się napić, dlaczego tu nie ma wina? - dodała tylko cicho już bezpośrednio do Rigela. - Chociaż pewnie pan ojciec by się wściekł, Cygnus zresztą też.
zajmuję miejsce F
Wariactwo trwało dobre dwa tygodnie, chociaż chyba zaczęło się już wcześniej, a to w drodze do krypty, do głębokich podziemi Londynu, to wariactwo miało się zakończyć. Aquila opuściła powóz razem z resztą rodziny, wspierana ramieniem przez Rigela, powolnym krokiem podążała za trumną, którą niosło 6 mężczyzn. Dwóch z nich znała. Burke i Shafiq bywali gośćmi na sabatach, z tym drugim udało jej się nawet spotkać miesiąc wcześniej, gdy jeszcze nic nie zapowiadało szybkiego końca Alpharda. Mijała te same korytarze, które mijała już wiele razy, ale teraz były odczuwalne mocniej, a każdy stukot obcasa był głośniejszy i zdawało się jakby niósł się echem w tunelu. Czy 2 miesiące temu, zarządzając remont krypty, ktokolwiek przewidywał co będzie miało miejsce?
W końcu dotarli do sali ceremonialnej, a zgromadzeni goście zaczęli zajmować miejsca. Aquili mignęło parę znajomych twarzy, którym mogła przyjrzeć się nieco lepiej. Starała się wypatrzeć w tłumie Craiga, Primrose i Evandry. Powinni tu być. I Forsythia, musiała przecież wypatrzeć Forsythię. Posłać jej blade spojrzenie, nawet tylko po to by kuzynka wiedziała jak wdzięczna jej jest za przyjście tu dzisiaj. Nie mogły usiąść razem, mimo wszystko Crabbe nie należała do grona szlachetnie urodzonych Blacków, chociaż przecież jej matka pochodziła z rodu. Nie mogli jednak łamać niemo wypowiedzianych reguł pogrzebu, etykiety, która przecież tworzyła brytyjską czarodziejską arystokrację. Trzeba było zachować pozory. Zawsze.
Usiadła na jednym z miejsc w pierwszym rzędzie, oznaczonym literą F.
- Dziękuję, wuju - Aquila zwróciła się do dalszego kuzyna ojca, gdy ten podszedł posyłając jej ponury uśmiech i komentując piękno kalii.
Kwiat przypięty do lewej piersi kobiety, blisko serca, za każdy razem przypinany gdy umierał Black. Zaczarowany tak by mienił się gwiazdami, gwiazdozbiorem Hydry. Najjaśniejszą gwiazdą w niej był za to Alphard. Alphard... Z oczu dziewczyny pociekły pojedyncze łzy. Należało je powstrzymać, nie mogła przecież pozwolić by już teraz łkać, gdy nawet nie rozpoczęła się ceremonia, gdy jeszcze zostało tyle czasu. Co jeśli potem zabraknie jej łez? Na szklanym lodowisku tak się przecież stało. Dziewczyna rozejrzała się ponownie po sali, zauważając w końcu Forsythię. Tak bardzo chcę być bliżej Ciebie... Przecież były sobie tak bliskie, a teraz, przy takiej okazji, musiały zostać tak daleko.
- Myślicie, że przyjdą...? - zwróciła się do braci. - Że przyjdzie Czarny Pan lub Minister Magii? Nie mam pojęcia czy to w ogóle możliwe.
Pogrzeb był wielkim wydarzeniem, ale czy aż tak wielkim by móc spodziewać się tych dwóch znakomitości w jednym miejscu, w jednym czasie? Czuła jak powoli wszystko zaczyna przytłaczać.
- Co to za skrzynia? Widzieliście kto ją zostawiał? - ponownie zwróciła się do Rigela i Cygnusa.
W powietrzu dało wyczuć się woń kadzideł, a kwartet smyczkowy grający w tle, tworzył atmosferę wręcz niepowtarzalną. Przed oczami zaczęły jej przeskakiwać sceny z ostatniego lata. Tego samego lata, które jeszcze ostatnio nazywała nudnym. Jak wiele by oddała za tę nudę właśnie teraz. By mogła spędzać czas na Grimmauld Place 12 wśród książek i nie przejmować się przyszłością. Wierząc, że wszystko się ułoży.
- Potrzebuję się napić, dlaczego tu nie ma wina? - dodała tylko cicho już bezpośrednio do Rigela. - Chociaż pewnie pan ojciec by się wściekł, Cygnus zresztą też.
zajmuję miejsce F
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Krypta Blacków
Szybka odpowiedź