Wydarzenia


Ekipa forum
Jarmark
AutorWiadomość
Jarmark [odnośnik]26.09.15 22:22
First topic message reminder :

Jarmark

★★
Na plaży ustawiono drewniane stragany z czarodziejskimi różnościami, ławy uginają się pod ciężarem różnokolorowych fiolek, szlachetnych kamieni, mis z kryształami oraz dzbanów wypełnionych ziołami, płatkami suszonych kwiatów lub owoców wykorzystywanych w alchemii. Wśród różności znajdują się zwoje, manuskrypty oraz inne czarodziejskie przedmioty - nie tylko dla zakochanych...
[bylobrzydkobedzieladnie]
Jarmark Lughnasadh

Jarmark w trakcie obchodów Lughnasadh ściągnął kupców z czterech stron świata. Pośród wielobarwnych straganów dało się znaleźć niemal wszystko, od pięknych sukien i materiałów, wyjątkowej jakości choć drogich tkanin, mioteł i kociołków, przez naczynia, tak rytualne, jak kuchenne, księgi i manuskrypty, nierzadko bardzo cenne, a nawet fantastyczne i nie tylko zwierzęta oferowane przez handlarzy, w końcu eliksiry, skończywszy na żywności pachnącej tak pięknie jak chyba nigdy dotąd. Wielu czarodziejów przybyło w tym roku na obchody nie po to, by zarobić, a po to, by pomóc. Niektóre ze straganów nie prowadziły sprzedaży, a wydawały ciepłe posiłki lub koce i ubrania, inne aktywizowały, ucząc gości prostych zawodów, praktycznych umiejętności lub prowadząc zbiórki pieniężne ukierunkowane przede wszystkim na poszkodowanych przez ostatnie działania wojenne.

Życie na jarmarku, jak wszędzie indziej, tak naprawdę rozpoczynało się po zmroku, gdy pomiędzy stolikami migotały jasne świetliki.  

Aby zakupić przedmiot ze sklepiku w jarmarku należy napisać w niniejszym temacie wiadomość i zalinkować ją jako uzasadnienie w temacie z rozwojem postaci.

Sklepik świąteczny

PrzedmiotDziałanieCena (PD)Cena (PM)
Ciekawskie okoMagiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie.3060
Czarna perłaTrzymana blisko ciała (może być w kieszeni, choć niektórzy wolą z nich robić wisiory, bransolety i broszki) dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność).150-
Gogle "Tajfun 55"Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu.3060
Gramofon "Wrzeszczący żonkil"Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby.1040
Jojo dowcipnisiaNiepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos.1040
Konewka bez dnaJeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach.2050
Letnia edycja szachów czarodziejówDostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia.1040
Lusterko dobrej radyPozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem").1040
Magiczny albumDostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością.1040
Magiczny zegarek na nadgarstekZminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. 3060
Medalion humoruW naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. 3060
Mroźny wachlarzIdealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie.2050
Muszla CzaszołkiŚciśnięta w dłoni pozwala lepiej skupić myśli i wspomaga koncentrację (+3 do rzutów na uzdrawianie).150-
Muszla echaSporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię.2050
Muszla magicznej skrępyNiewielka muszla w kształcie stożka, która epatuję ciepłą, dobrą energią (+3 do rzutów na OPCM)150-
Muszla przewiertki kameleonowejJej barwa zmienia się, dostosowując się do padającego światła, a kolce zdają się zmieniać swoją długość. Noszona na szyi zapewni +3 do rzutów na transmutację.150-
Muszla porcelankiZałożona jako biżuterię przez kilka sekund pozwala usłyszeć kojący szum morza, który pozwala skuteczniej skupić myśli (+3 do rzutów na uroki).150-
Muszla wieżycznikaJej ścianki są wyjątkowo wytrzymałe na działanie przeróżnych substancji, a jednocześnie pozostają neutralne magicznie. Alchemicy cenią sobie ich właściwości i używają ich jako pomocniczych mieszadeł (+3 do rzutów na alchemię).150-
Pan porządnickiStojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie.1040
Poduszki zakochanychRozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu.1040
Pukiel włosów syrenyBransoleta z włosem syreny, noszona na nadgarstku lub kostce poprawia płynność ruchów (+3 do rzutów na zwinność).150-
Ruchome spinkiPara spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami.1040
Terminarz-przypominajkaŁadnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie.1040
Zaklęty fartuszekStworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała.1040
Zwierzęca kostkaAmulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku.3060


Kupcy ze zwierzętami
Na czas Festiwalu Lata wielu hodowców bydła i magicznej fauny przygotowało stoiska na świeżym powietrzu w handlowej części skweru. Drewniane lady skrywają w szufladach księgi rachunkowe, odgrodzone od słońca kolorowymi płachtami materiału rozwieszonymi ponad głowami sprzedawców. Większe zagrody zajęły krowy, świnie, kozy, owce czy osły, w mniejszych natomiast można obejrzeć kury, kaczki, gęsi i kolorowe dirikraki. Dzieci trudno jest odgonić od płotów - z zafascynowaniem przyglądają się zwierzętom, podczas gdy rodzice pogrążeni są w rozmowach i negocjacjach z handlarzami, którzy skorzy byli do oferowania okazyjnych cen.

W trakcie trwania Festiwalu Lata można zakupić zwierzęta gospodarskie z każdej kategorii (duże, średnie, małe) ze zniżką 10%.

Namiot wikliniarski
Pachnący żniwami skwerek pod jednym z większych namiotów jest miejscem zabawy przygotowanej z okazji Festiwalu Lata. Drewniane stoły przykryte kolorowymi obrusami uginają się tutaj od mnogości ingrediencji i elementów w wiklinowych koszykach, z których można własnoręcznie stworzyć coś na pamiątkę uroczystości. Podczas gdy gwar rozmów miesza się z szelestem i brzękiem, a dłonie pracują w hołdzie letniej kreatywności, doświadczone wiejskie gospodynie pokazują jak spleść ze sobą gałązki, liście kukurydzy, włóczkę, siano i kwiaty, by te przeistoczyły się w niedużych rozmiarów, proste lalki. Tak wykonane kukiełki - zaimpregnowane magicznie, by wzmocnić ich trwałość - można zabrać ze sobą, albo zostawić w drewnianej skrzyni ozdobionej polną roślinnością, skąd trafią do osieroconych dzieci, których rodzice zginęli na wojnie.

Szczęśliwa loteria
Symboliczny knut to nazwa loterii usytuowanej przy stoisku ręcznie rzeźbionym z drewna przyozdobionym sianem i malowanym farbami stoisku. Rzeźby na nim przedstawiają dwie postaci ubrane w dawne szaty, na skroniach których widnieją okazałe wianki. Wrzucenie monety do drewnianej skarbonki ukształtowanej na wzór słońca uprawnia do odebrania jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez sympatyczne starsze panie: kuleczki złożone z nitek siana i przewiązane wstążkami skrywają w środku ilustracje przedstawiające drobne upominki przygotowane specjalnie z myślą o Festiwalu Lata. Nagrody wręczane są w koszyczkach ozdobionych polnymi kwiatami, a zysk z loterii ma wesprzeć poszkodowanych na wojnie.

Każda postać może wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k10 i odpowiednio zinterpretować wynik.

Wyniki:


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:02, w całości zmieniany 4 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jarmark - Page 26 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Jarmark [odnośnik]01.08.23 8:32
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 69

--------------------------------

#2 'k8' : 1, 1, 3, 5, 1, 5, 2, 8
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jarmark - Page 26 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jarmark [odnośnik]01.08.23 23:24
dla Thomasa

Nie mogła spać, a noc dłużyła się okropnie, jakby nie zamierzała się tym razem skończyć. Wpatrując się w materiałowy sufit namiotu, nie skupiała myśli na niczym konkretnym. Łatwiej było jej z tą pustką, obojętnym spojrzeniem wbitym w przestrzeń. Tylko impuls, lekkie szarpnięcie emocjami wystarczyło, aby myśli pomknęły wokół tego, co wiedziała od kilku godzin. Było inaczej, teoretycznie lepiej, gdy poczuła zrozumienie, ale z drugiej nieznośne echo żalu pozostawało wewnątrz. Wiedziała, że to zniknie w końcu, wypali się niepodsycane już niczym. Wymknęła się z namiotu, poprawiając zwiewną błękitną sukienkę, by nie plątała się pod nogami. Ostatnie czego chciała to wyciąć przed namiotami i przyciągnąć uwagę przyjaciół. Poszukała wzrokiem swojego kruka, by pozostawić z nim list oraz niewielką paczuszkę przeznaczone dla konkretnego odbiorcy.
- Wydziob oczy każdemu, kto będzie chciał to wziąć, a nie będzie Nim.- poleciła po romsku, chociaż czy miała pewność, że Raven ją zrozumie? Czasami chyba za bardzo wierzyła w to zwierzę, ale odkąd był obok niej, nigdy nie zawiódł. Jako posłaniec z listem, ale i obrońca, kiedy rozpościerała srocze skrzydła.
Skierowała się ku straganom na pobliskim jarmarku ciekawa, co może tam znaleźć. Wcześniej nie miała okazji przyjrzeć się rzeczom zalegającym tam, ale dziś takowa się tworzyła. Uśmiechała się ładnie do handlarzy, którzy dopiero co rozpoczynali swój dzień i pracę. Paru łypnęło na nią podejrzliwie, chyba rozpoznając romską urodę, dlatego czym prędzej umknęła z zasięgu ich wzroku. Ostatnie czego tu potrzebowała to uznanie jej za złodziejkę. Może i nią czasami była, gdy potrzebowała pieniędzy, a wtedy smukła dłoń tonęła w cudzych kieszeniach. Odpuściła sobie jednak to ryzyko, wiedząc, jakie mogą być tego konsekwencje. Nie była bezmyślna, nie szła w najgorsze sytuacje dla zabawy.
Widząc ruch przy jednym ze straganów, sama zatrzymała się obok. Była pewna, że ciemne tęczówki pojaśniały aż na widok tych wszystkich świecidełek. Była sroką w całokształcie, dusza jej zdradziła ten fakt pod animagiczną postacią, ale sama po sobie wiedziała to już wcześniej. Ile razy jeszcze jako mała dziewczynka sięgała po bransoletki swej mamy, cieniutkie obręcze, które wciśnięte na chude nadgarstki dźwięczały w najpiękniejszej dla niej melodii. Teraz jej tego brakowało, lecz na lewej kostce znów w słońcu mieniły się dwa łańcuszki, zapięte tam na stałe i bez śladu zerwania.
Wyciągnęła dłoń po parę spinek z wizerunkiem kruka, były śliczne i gdyby nie posiadała już pary, najpewniej nie powstrzymałaby się przed takim zakupem. Jednak w jej włosach wpięte były dwa motyle, nieśmiało poruszające skrzydełkami. Chyba jedyna dobra rzecz, która wyszła z wczorajszego dnia. Przyjrzała się jeszcze ozdobie, zanim odłożyła na miejsce i właśnie w tym momencie, świat zdawał się na moment zatrząść i zatrzymać w bezruchu. A może to tylko ona?
Tego głosu nie dało się pomylić ani wyprzeć z pamięci. Może miała tylko nadzieję, że po kolejnej ucieczce już nigdy go nie usłyszy. Wpatrywała się przed siebie, nie mogąc się ruszyć i czując, jak nawet oddech jakiś płytszy się stał. Odzyskała rezon po kilku długich sekundach; dla niej wiecznych, a dla niego pewnie ulotnych.
Wyprostowała się, by odwrócić w końcu głowę ku szwagrowi.
- Mam już jedne.- odparła i przesunęła gruby warkocz na ramię, by zobaczył dwie spinki z motylami.- Wystarczą.- dodała zaraz, by nawet nie myślał brać czegoś dla niej. Niczego nie chciała, nie od niego.
Pokręciła powoli głową, spoglądając na niego ze stanowczością.
- Nawet o tym nie myśl.- stwierdziła z pozornym spokojem.- Nie sprowadzaj na nas kłopotów.- burknęła po romsku. Może i on kradł, ale za każdym jednym razem właśnie tak to wyglądało. Ich kłopoty, stawały się kłopotami każdego Doe i ciągle bolało ją, że bracia Doe zdawali się tego nie pojmować. Tyle potknięć, nie wystarczyło, by odkryli tę oczywistą tajemnicę.
- Wróciłeś... James wie? – spytała, zmieniając temat na istotniejszą kwestię. Intuicja podpowiadała, że mąż nie miał o tym pojęcia albo to raczej prosty nos i brak podbitego oka u Thomasa. Nie mniej, któreś z tym podpowiadało, że bracia jeszcze się nie widzieli.- Co tu robisz? – spytała z delikatnym grymasem. Odpowiedniejsze było żądanie, by zniknął z ich życia, odwalił się i przestał mieszać swoimi zniknięciami, a później powrotami. Wiedziała, że tego nie wybaczyłby jej James, przegonienia Thomasa. Póki sam do tego nie dorósł, aby odciąć się od brata, nikt nie był w stanie ich rozłączyć bezboleśnie.- Dlaczego znów zniknąłeś, Tom? – nie miała pojęcia czy to ważne, czy dla niej cokolwiek zmieniało? To nie ją interesowało dobro starszego z Doe.



bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach
Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, młoda mama
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Learn your place in someone's life, so you don't overplay your part
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Jarmark - Page 26 F961fe915f4f4f2fdd9729c6daeb5ae421cc53d9
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Jarmark [odnośnik]02.08.23 14:46
Żywotność Marcela:
224/260; -5 do rzutu (pęknięta przegroda nosowa)

Wszystkie tylko nie ona. Rozbawienie na gębie Victora zalewało go falą złości, dlaczego, jakim prawem tak mówił? Wszystkie tylko nie ona. Wychowany przez ulicę, na cyrkowej arenie, daleki był przecież wierze w czystość ludzkich serc, znał portowe dziwki, kilka z nich z imienia, i choć na ich usługi nie wydał ani knuta - również dlatego, że nigdy nie miał - to doskonale wiedział, jak żyją. Ale Celine taka nie była, jakim prawem ją oceniał? Teraz, kiedy...
Kiedy właściwie co? Był pewien, że coś się stało, nagle porzuciła ich towarzystwo, bez słowa, ominęła namiot dziewcząt, nie rozmawiała z nikim. Martwił się. Tak piękna dziewczyna jak ona mogła zostać zaczepiona przez każdego, a jednak stała tutaj teraz, przed nim, nie była sama. Bez przekonania uniósł wzrok na twarz dryblasa, gdy z jego ust padały kolejne okrutne słowa. Zmarszczył brew, tyle, ile wiedzą o sobie dorośli? Co to niby miało znaczyć? Rozchylił usta z niedowierzaniem, odwracając się na Victora, jakby oczekując, że to ten zaprzeczy, że nie o tym mówił; napotkała go jedynie pięść czarodzieja, ciosająca go prosto w twarz; poczuł ból, nie wiedział, że ciepła krew, którą czuł na ustach, sączyła się wciąż z nosa.
- Tobie pannę obrażam? Skąd ty ją w ogóle znasz?! - zapytał z niesmakiem - To tobie przydałby się sen... najlepiej zimowy! - Zmęczony na twarzy, nieogolony, brzydki, wielki. To od takich ludzi Celine powinna trzymać się z dala, żeby odciąć się od wszystkiego, co przeszła. To on ją przy sobie trzymał? Czy robił to siłą? Sprzeczność uczuć ścisnęła jego umysł boleśnie, splunął mu na pierś - z pogardą, ze złością. Nie miał prawa mówić takich rzeczy. Na krzyk Celine pozostał głuchy, przecież wiedział lepiej. Pozostał głuchy na wyzwiska śmierdziela w kierunku Victora, miał to gdzieś. Złość płynęła wraz krwią od serca po pięści, zaciskając je bezwiednie, instynktem, błyskawicznie pochylił się w dół, umykając przed ciosem nieznajomego olbrzyma - w tej samej chwili nacierając łokciem w jego brzuch. Co sił i nagle, chcąc pozbawić go tchu, nieświadom jeszcze, na jak twarde mięśnie natrafi; w porcie nikt takich nie miał.

odskok przed Benjaminem udany, Victor zadał mi 5 obrażeń w buzię
Rzucam na wyważony cios w brzuch Benjamina
Przechodzimy do szafki


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Jarmark [odnośnik]02.08.23 14:46
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 30
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jarmark - Page 26 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jarmark [odnośnik]02.08.23 23:00
10 sierpnia
Czuł się dziwnie świeżo. Nie dlatego, że poprzedniego wieczoru w końcu znalazł czas, żeby wziąć długą kąpiel w mydlinach i nawet nie dlatego, bo zasnął w balii, na godzinę odpływając w eter tak czysty i lekki, jak jeszcze nigdy. I wydawało mu się, że to nawet nie dlatego, że dzisiejszego ranka znalazł czas, żeby się trochę porozciągać, słuchając jak kości przesuwają się na właściwe im miejsce z gruchotem, którego nie powstydziłby się sześćdziesięcioletni czarodziej. Oddychał pełną piersią i rozglądał się wśród wędrujących po jarmarku ludzi z pogodną twarzą, niestrapioną, czasem odpowiadając przywitaniem, gdy ktoś rozpoznał jego albo on rozpoznał kogoś. Głównie byli to pacjenci, rzecz jasna, ale okazało się, że kilka twarzy należało też do rebeliantów, którzy odwiedzali jego gabinet w potrzebie. Oni spojrzeli tylko w jego kierunku, kiwając mu głową. Trzynasty sierpnia, środa, środek tygodnia - dziwnie symboliczny dzisiaj, data rozdzielająca chwilowy pokój od ponownego wybuchu wojny. Więc to może był powód, dla którego czuł się subiektywnie dobrze, rześko, lekko. Ciało musiało łapać ostatnie tchnienia spokojnego powietrza przed tym, aż znowu stanie do boju o ludzkie życie. Mimo to powód był zgoła inny, tylko Ted najwyraźniej jeszcze tego nie pojmował.
Czasem łapał się na tym, że rozpamiętywał moment, kiedy go pocałowała. Rozpamiętywał to świeże uczucie, które go ogarnęło, jego aura, jej aura. Gęsia skórka, nagły dreszcz, wrażenie zapadania się w piasek, chłodna woda omywająca kostki, morska bryza owiewająca policzki. Jej skóra miała fakturę jedwabiu, była ciepła, a tym ciepłem przypominała uczucie dłoni wyciąganych w stronę ogniska.
- Coś podać, kochaneczku?
Głos starszej kobiety wyrwał go z miłych wspomnień trochę zbyt gwałtownie. W odpowiedzi uniósł brwi, jakby powiedziała do niego te słowa w kompletnie innym języku, może chińskim albo rosyjskim. Instynktownie zerknął w dół, na jej kram, na którym leżało dosłownie wszystko - począwszy od drobnej biżuterii, a skończywszy na ulepszonych i umagicznionych przedmiotach codziennego użytku. Poprawił torbę, ogniskując spojrzenie właśnie na biżuterii - drobne, drewniane kolczyki w kształcie jaskółek przykuły jego uwagę, wyciągnął dłoń w ich kierunku, żeby palcami delikatnie przechylić je w stronę słońca. Nie były magiczne, ale za to malowane ręcznie farbami, co dawało niesamowity efekt.
- Szukasz czegoś dla ukochanej, tak? - uśmiech kobiety był szczery, zachęcający do wybrania czegokolwiek i poddaniu się chęci wykupienia kilku drobiazgów.
Jedno słowo, które wypowiedziała kobieta, zastanowiło go na tyle, że znów nic nie powiedział, a przecież nikt nie rzucał na niego Confundusa. Ukochana. Smakował to słowo o chwilę dłużej, niż powinien, ale nie mógł oprzeć się podążaniu tym nowym doświadczeniem. Ukochana. Przypominało mu miód rozpuszczany w ciepłym mleku na dobry sen; kakao, którym wspólnie rozkoszowali się przed kominkiem po długim popołudniu spędzonym na sankach. Właściwie nie mógł zaprzeczyć - ukochał ją sobie ponad wszystkie inne kobiety, nie wiedząc nawet, czy do końca dzieli z nim to uczucie. Ostatecznie uśmiechnął się półgębkiem, a wzrok nieoczekiwanie opadł na parę spinek, na których prężyły się dwa rude lisy - tym razem błyskotka posiadała w sobie zaklętą magię; ich ogony leniwie płynęły w powietrzu, zatrzymując się tylko wtedy, gdy lisy usiłowały zwinąć się w kłębek i zdrzemnąć.
- Chyba znalazłem - wskazał kobiecie oglądane przez siebie ozdoby i wysunął z kieszeni kilka monet. Spinki nie były drogie, chociaż nawet, gdyby były - prawdopodobnie by je i tak kupił. Pomyślał, że może to one będę pretekstem do ich następnego spotkania. Jednak nim zdążył cokolwiek pomyśleć, zastanowić się nad datą albo okolicznościami, usłyszał za sobą znajomy śmiech.
Ciepłe mleko i rozpływający się w nim miód.
Rozejrzał się dookoła siebie powoli, wzrokiem taksując twarze gromadzących się wśród kramów ludzi i wtedy ją dostrzegł. Nie samą, w towarzystwie kogoś, kto był do niej całkiem podobny. Tylko na chwilę zwrócił spojrzenie ku sprzedawczyni, by odebrać swój zakup, i zaraz znów spojrzał w kierunku Iris - uśmiechającej się tak, jak ją zapamiętał. W którymś momencie ich wzrok się spotkał. Ted uniósł dłoń w niemym geście przywitania, mimo wszystko nie chciał wyrywać ją z towarzystwa.



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty




Ostatnio zmieniony przez Ted Moore dnia 09.12.23 14:46, w całości zmieniany 1 raz
Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 25 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore
Re: Jarmark [odnośnik]05.08.23 20:14
Nie chciała, aby to piękne, rozleniwiające zawieszenie, w którym się znajdowali, dobiegało końca. Ale ani czas, ani świat nigdy nie naginał się do jej woli, zawsze rządził się swoimi prawami, na które Iris Bell nie miała nawet najmniejszego wpływu.
Postanowiła więc korzystać z uciekających prędko chwil najmocniej, jak tylko potrafiła.
Pragnęła pokazać festiwal swojej rodzinie — rozdartej codziennie pomiędzy Walię, ojczyznę, a Devon i przede wszystkim Plymouth, w którym pracowała Iris i jej starszy brat. Ten ostatni, jako auror, upierał się, że w czasie, gdy jego koledzy odpoczywają w Devon, on powinien zostawać na posterunku, "w razie czego", ale wreszcie uległ mocy przekonywania sióstr i zdecydował się "eskortować" je i matkę na teren festiwalu. Iris przyglądała mu się ze szczególnym zaciekawieniem z początku ich spaceru po okolicy — niezwykłą radość sprawiało jej obserwowanie, jak rozluźnia napięte do tej pory barki, jak na jego twarz powoli wkrada się uśmiech.
Dobry humor dopisywał żeńskiej części delegacji Bellów. Matka i młodsza siostra Iris wydawały się niemalże promienieć na widok rozstawionych na jarmarku straganów. Kątem oka widziała, jak mama porusza palcami, stukając nimi o swe biodro w rytm radosnej, ludowej muzyki przygrywanej przez lokalnych grajków. Mogła wyłącznie spodziewać się tego, że wreszcie starsza już kobieta podejdzie do swej córki i oznajmi, że znika na jakiś czas wokół ognisk, że będzie chciała jeszcze raz poczuć się młoda, ruszyć w tan, który został jej wcześnie przerwany tragicznym małżeństwem i samotnym wychowywaniem trójki dzieci. Iris z kolei wiedziała, że nie będzie miała serca ani powodu odmówić jej tej krótkiej przyjemności. To ostatnie takie godziny. Niech korzysta.
— Rissy! — radosny głos młodszej siostry w połączeniu z intymnym zdrobnieniem imienia sprawił, że Iris od razu zwróciła ku niej swoje oczy. Dotychczas spacerowała pod rękę z mamą, a najmłodsza z rodzeństwa — jak to najmłodsza — wybiegała co jakiś czas przed siebie, jako pierwsza pragnąc dostrzec, jakie to skarby kryją się pomiędzy straganami. Teraz machała poganiająco dłonią, wskazując głową na stoisko z wszelkiego rodzaju akcesoriami kuchennymi. Mama i Iris podążyły w jej kierunku bez pewnego zawahania, którym wykazywał się jedyny mężczyzna w ich towarzystwie (uważając pewnie, że stoisko nie przedstawia wystarczająco męskiego asortymentu), aż wreszcie cała czwórka stanęła przed starszą kobietą oraz jej córką, które obsługiwały stragan.
— Rissy, zobacz, ten ma ruszające się wzorki! — nawet bez rekomendacji siostry wzrok kobiety spoczął na tym właśnie fartuszku. Nie zdążyła otworzyć ust, gdy do głosu doszła właścicielka straganu.
— Nie dość, że się ruszają, to jeszcze dostosowują się do nastroju noszącej! — zachwaliła entuzjastycznie produkt, przenosząc niedługo spojrzenie na brata i syna Bell. — ... Albo noszącego. Bo rozmiar też nie stanowi problemu, a cena jest, jak państwo widzą, okazyjna.
Cała czwórka Bellów spojrzała po sobie, po czym wybuchnęła ciepłym, acz charakterystycznie głośnym śmiechem. Nie było możliwości, aby odebrać ten wybuch radości jako naśmiewanie się ze sprzedawczyni czy też jej towaru — wystarczyło tylko zerknąć na nieco skonfundowaną minę trzydziestoletniego mężczyzny i jego czerwone uszy, aby wszystko stało się jasne.
— Pani da ten fartuszek, wezmę — oznajmiła wesoło Iris, sięgając do swojej torebki, aby wyciągnąć z niej sakiewkę. Fartuszek stanowił dość spory wydatek, ale Iris chciała myśleć o nim jako o pamiątce. Tegoroczny festiwal był przecież tak wyjątkowy, jak tylko wyjątkowe może być święto miłości. Chciała, aby fartuszek, przedmiot codziennego użytku, przypominał jej o tych dwóch tygodniach. O dwóch tygodniach przepełnionych uczuciem, którego obiecała sobie nigdy więcej nie czuć. Które przywróciły na jej twarzy rozmarzone uśmiechy, a w towarzystwie chwile radosnej zadumy.
Ciekawe, czy by się mu spodobał...
Przełożywszy fartuszek przez ramię, dała znać rodzinie, że pora ruszać w dalszą wyprawę. Straganów przecież — jak ludzi — było tutaj naprawdę sporo, a szkoda byłoby ominąć coś naprawdę wyjątkowego. Albo kogoś.
Gdy pierwszy raz wyłapała go wśród tłumu, myślała, że się przewidziała. Że tęskniące serce po prostu pragnęło go zobaczyć, podsunęło oczom i umysłowi nieprawidłowy obraz. Jednak gdy zamrugała raz jeszcze, kontrolnie, obraz się nie rozmył, zamiast tego Ted uniósł dłoń w geście przywitania. Ciepło rozlało się po jej klatce piersiowej, nie chciała pozwolić mu zniknąć, rozmyć się jak lekki, letni sen.
— Poczekacie chwilę? — spytała, bez czekania na odpowiedź. Zamiast tego podała fartuszek siostrze i ruszyła prędkim krokiem w kierunku Teda. Próbowała jak najszybciej ominąć wszystkich, którzy stawali jej na drodze. A z każdym kolejnym krokiem, z każdym skracanym metrem dzielącego ich dystansu uśmiechała się szerzej i szerzej.
Aż wreszcie zatrzymała się. Przed nim. Przed Tedem ze skóry i kości. Przed człowiekiem, którego w swych najskrytszych marzeniach, najbardziej intymnych myślach nazywała swoim.
— Teddy, w samą porę — oznajmiła, stając na palcach tak, aby złożyć na jego policzku krótki całus na powitanie. — Chodź, przedstawię cię rodzicom!


It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11638-iris-bell#359925 https://www.morsmordre.net/t11640-omega#359940 https://www.morsmordre.net/t12155-iris-moore#374140 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11643-skrytka-bankowa-nr-2531#359950 https://www.morsmordre.net/t11642-iris-bell#359946
Re: Jarmark [odnośnik]08.08.23 18:40
| wracamy z szafki, ostatni post Marcela

Nie podobał mu się zapach krwi, wypełniał nozdrza gęstym aromatem zardzewiałych kajdan, wywoływał przebłyski nieprzyjemnych wspomnień, nie pozwalał im się jednak zdekoncentrować ani porwać w wir koszmarnych odczuć, musiał walczyć. O honor Celine, tak sobie to wmawiał, kiedy pięść po raz kolejny spadała na ciało mężczyzny, tym razem z głośnym chrzęstem przestawiając jego żuchwę. Potrzebował tego dźwięku, satysfakcji płynącej z mocnego ciosu, odzywającego się echem w własnej ręce, w bólu promieniującym z zaciśniętych palców wbijających się paznokciami we wnętrze dłoni aż do krwi. Tak wzmacniało się uderzenia własnym kosztem, skądś o tym wiedział - bił się naturalnie, umiejętnie, jakby zamknięcie we własnych mięśniach oferowało mu upragnione odzyskanie pamięci, choć wyłącznie w zakresie korzystania z siły drzemiącej w powracającym do zdrowia ciele. Zwinnym i szybkim, mocne uderzenie pięścią posłało nieznajomego dryblasa na ziemię, Percy zachwiał się, gotów zamierzyć się raz jeszcze, ale nie przewrócił się na opadającego na piach blondyna, utrzymując równowagę. Czuł, że nóż drasnął go w łuk brwiowy, rozcinając skórę w okolicach kącika oka, krew zalała mu twarz, ale nie wiedział, jak poważne było to obrażenie - wiedział tylko, że krwawił jak pokaźnych rozmiarów świnia. Jakieś ciche wspomnienie kazało mu uśmiechnąć się głupkowato na to porównanie, wieprzowina była niebezpieczna dla pewnego rodzaju szumowin; myśl ta jednak umknęła równie szybko, co się pojawiła, a jego usta nie wygięły się ani w grymasie triumfu ani rozbawienia. Nieświadomie rozmasował pięść, stojąc nad spoczywającym w pokoju śmierdzielem, robiąc krok przez jego ciało, by odkopnąć w bok nóż, który ciągle spoczywał między palcami Victora. Później schylił się i zabrał go, chowając do kieszeni. - No i kurwa po co ci to było - warknął, ni to do pokonanego dryblasa, ni to do siebe, po prostu wściekły. Chyba po raz pierwszy w świadomym życiu na coś konkretnego; na tego pojeba wyzywającego publicznie Celine od łatwych panienek - i na tego blondasa wszczynającego jakąś dziwną burdę, ciągle czającego się gdzieś obok. Pewnie będącego w szoku, nie spodziewał się noża, sam Percival również nie podejrzewał, że w środku festiwalu spotka się z nożownikiem, otrzymując kosę w brzuch. - Dobra, koniec zbiegowiska. Jeśli nie jesteście policjantami, możecie się zmywać - huknął na zgromadzonych dookoła gapiów, ich napierdalanka nie umknęla uwadze tłumu i trudno się dziwić, krew lała się strumieniami, nie tylko z Vale'a, ale i z samego Percivala. Rozcięty dół koszuli wisiał u jego boku, przesiąknięty czerwonym płynem, w którym umazana była również jego twarz. Musiał upewnić się, że ciągle posiada oko, ale skoro widział wszystko dookoła - chyba jednak na razie nie wylało mu się z oczodołu. Miał inny priorytet do ogarnięcia, obrócił się zadziwiająco szybko i złapał kucającego nieopodal śmiertelnie bladego blondaska, łapiąc go mocno za poły białej koszuli. Białej kiedyś, teraz też wydawała się jasnoczerwona lub różowa od krwi, buchającej chyba z jego nosa; nie zamierzał się nad nim użalać. Podniósł go do góry za fraki, mocno, tak, że długie nogi młodzieńca wisiały kilka cali nad ziemią. - Nie biję dzieci, więc weź spierdalaj. I na przyszłość: nie wycieraj sobie pryszczatej mordy Celine i nie wszczynaj burd wśród kulturalalnych ludzi, rozumiemy się, dzieciaku? - wycedził wyraźnie prosto w jego ładną buzię, nieco plując przy tym krwawą śliną. - Powiedziałem ci, to moja panna, więc z łaski swojej odpierdol się, bo skończysz jak ten cwaniak - machnął głową w tył, na leżącego wśród krwi i piachu Victora, po czym puścił Marcela, mało delikatnie i bez ostrzeżenia; nie zwracał jednak uwagi na to, czy tamten przewrócił się po tym mało łagodnym postawieniu na glebę. Odwrócił się bowiem od razu do Celine, ocierając resztkami koszuli krew z twarzy. Delikatnie przesunął opuszkami palców po powiekach i skroni; nic się nie rozlało, nie czuł bolesnej galarety, nożownik chybił więc uderzenia, inaczej miałby bardzo ostre spojrzenie. Wyprostował się, rozmasowując ciągle bolącą prawą dłoń; na razie bolała go bardziej niż rozcięty bok oraz kopnięta noga. Splunąl krwią w bok, przez moment wahając się, czy nie zmusić Victora do przeprosin, jednak nie wydawał się być w stanie wskazującym na jakikolwiek kontakt. Westchnął ciężko i podszedł do Celine, jakby dopiero teraz zauważył jej obecność. - Kazałbym mu cię przeprosić, ale to chyba nie wypali. Mogłem mu jednak nie łamać pieprzonej żuchwy - wyznał cicho do blondynki, wykazując się zaskakująco logiczną refleksją. - Idziemy? - zaproponował, jak gdyby nigdy nic; jakby wcale nie stał przed nią zalany krwią, w gronie gapiów, z na wpół omdlałym rywalem w piachu i jasnowłosym młodzieńcem tuż za swoimi plecami, być może gotowym do kontynuowania jarmarcznego rozpierdolu.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Jarmark - Page 26 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Jarmark [odnośnik]08.08.23 23:40
Krew tryskająca z ran jarzyła się czerwienią komety. Spęczniałe od napięcia powietrze paliło miąższ wnętrza płuc, a sylwetka upadającego na ziemię Victora, zbroczonego posoką, poturbowanego i połamanego, pokąsała myśli lękiem przed tym, że pod naporem benjaminowych pięści mógł po prostu paść martwy. Chociaż nie widziała katowanych w Tower więźniów, słyszała ich ciężkie jęki, lamenty wysmaganych ciał, zdolnych już tylko do bezwolnych nut wypływających z gardła w odpowiedzi na każdą wibrację bólu rozchodzącą się od purpurowych krwiaków i głębiny rozcięć; ich głosy niosły się przez kamienne szczeliny i wędrowały echem wzdłuż wilgotnych korytarzy. Musieli wyglądać tak samo - zmarnowani, zakleszczeni w skorupie fizycznego cierpienia rozdzierającego dusze. Oczyma przypominającymi dwa galeony patrzyła na pozbawionego sił mężczyznę, który niczym jej nie uchybił; a może jednak? Wulgarne komentarze wyścielały pamięć świeżym smakiem, pewnie zresztą miał w nich rację, nie zachowała czystości do ślubu, choć w rzeczywistości utraciła ją już dawno temu, wraz z szacunkiem i godnością. Benjamin górował nad nim jak niedźwiedź wzniesiony na dwóch tylnich łapach, potężny, złożony ze stalowych mięśni, którymi nie obawiał się odpłacać za okrutne słowa. A Marcel? Zapatrzona w leżącego czarodzieja miała nadzieję, że ten zdążył czmychnąć, kiedy sytuacja rozgorzała i w pełni wymknęła się spod kontroli, jednak ruch Wrighta, zwrot jego ciała w przeciwnym kierunku, trajektoria ramion sięgających po drobną sylwetkę akrobaty, ściągnęły jej uwagę i zrozumiała, że nie mogła mylić się bardziej. Uniósł go nad ziemię tak, jakby Carrington nie ważył ni funta. Treść ostrzeżenia jej umknęła, zamglona za woalem szumu krwi wygrywającego w jej uszach przedziwne, piskliwe melodie; świat ich porachunków znajdował się za wysokim murem cegła po cegle zbudowanym ze strachu rozpychającego się w jej sercu, dlatego też, kiedy Benjamin wreszcie obrócił się ku niej, stała przed nim niczym dygoczący słup soli, ściskający w dłoniach kubek, którego polecił jej pilnować. Nie zawiodła. Nie upuściła go nawet kiedy mięśnie pragnęły się skroplić, zaniknąć. Wielkie, sarnie oczy odnalazły jego twarz zalaną kaskadą krwi wypływającą z rozcięcia, zadanego przez ostrze, które do bójki wprowadził Victor; długa szrama odsłaniała podskórne wnętrze i wściekle pluła karminem, nadając mu dzikości. Kiedy to się stało, w którym momencie? Krew sączyła się również z rany skrytej pod rozdartym materiałem koszuli, moczyła tkaninę, odciskając na niej ślady nierównej potyczki - choć z perspektywy dwóch mniejszych czarodziejów już sama postura umięśnionego tytana mogła świadczyć o nierówności, którą nadrobiono wszelkim sposobem. Sposobem, który musiał go boleć. Nawet nie krzyknął, nie krzywił się, poobijane chrząstki i rozcięcia zdawały się napawać go obojętnością, albo może wręcz zadowoleniem, rozpalającymi oczy niesprecyzowanym migotem; na niepewnych, miękkich nogach o słabnących kolanach postąpiła ku niemu dwa drżące kroki i wyciągnęła ramiona w stronę Bena, nie dotknęła go jednak jeszcze przez chwilę.
- Merlinie - jęknęła cicho. Jego policzek tonął w czerwieni, krople posoki znikały pod włóknami czarnej brody. Czy to wszystko przez nią? Przez to, że spędzili razem ostatnią noc, że pozwolił jej pragnąć, że zwykłe, podwórkowe wyzwiska nagle nabrały ziarna prawdy? - Ciebie musi ktoś opatrzeć, cały jesteś we krwi, jesteś ranny, ja... Pójdę po kogoś. Przyprowadzę medyka. Do namiotu? Albo w Dolinie, tam jest lecznica, leśna lecznica, pomogą ci tam, na pewno ci pomogą - mówiła szybko, niemalże nieskładnie, przesiąknięta wciąż przemawiającą przez nią paniką. Mogłaby też spróbować pomóc mu sama, pamiętała nazwy podstawowych zaklęć, które przywoływała przy niej Yvette, pamiętała ich działanie, choć nigdy nie próbowała wzniecać ich do tej pory własną różdżką. Półwila oparła dłonie w zagłębieniach łokci Bena, po czym wychyliła się, żeby przez jego bok spojrzeć na Marcela - czy wciąż tam był? Walczył za nią, powinna do niego podejść, upewnić się, że nic poważnego mu się nie stało, poważniejszego niż ciosy, które wcześniej poleciały w jego kierunku i malowały po twarzy czerwoną farbą. - Marcel, czy ty... Nic ci...? - urwała; nie ruszyła się jednak, zamotana we własnych pragnieniach, ale przede wszystkim w spanikowanej niepewności, która wypełniała ją od środka jak arterie naczyń krwionośnych pompujących skołowaną krew. Z przerażeniem wróciła uwagą do Bena. - Złamałeś mu żuchwę? Och... Och, Merlinie. Musimy i-im pomóc, też zabrać ich do uzdrowiciela - szepnęła, pomimo urywanego oddechu, który sprawił, że raz zabrakło jej powietrza przy ubieraniu słów w kształty poruszających się warg. Skruszone, przejęte spojrzenie absorbowało ich otoczenie, poszukiwało Victora i Marcela, wiedziała, że z tym drugim będzie musiała o tym wszystkim porozmawiać. Póki co stała przy Benjaminie, z palcami opartymi na jego rozgrzanej adrenaliną skórze, a kiedy wzrok powrócił do jego twarzy, uniosła dłoń wolną od kubka do rozcięcia mknącego w dół oka, jakby chciała go dotknąć - ale w ostatniej chwili zamarła przed dotykiem, z palcami drżącymi od emocji, z pragnieniem, by jakoś mu pomóc, im wszystkim pomóc. Otaczający ich ludzie profilaktycznie zaczęli się oddalać, tłum przerzedził się od jego huknięcia, Celine nie zważała na nich jednak, z troską wymalowaną w mimice uwikłana pomiędzy jedną melodią serca, a drugą; dłoń dzierżąca kubek zawisła przy porwanym materiale zakrwawionej koszuli. Który z nich to zrobił? Marcel nie byłby zdolny do tak ordynarnej brutalności, czy Victor naprawdę pchnąłby kogoś nożem podczas festiwalu lata, gdy wokół kręciły się kobiety z dziećmi? - Opatrzmy to, Percy, musimy zatrzymać krew. Poradzę coś na to. Chodźmy stąd. Zaraz może przyjść tu policja, a ona... może wszystki przeinaczyć - poprosiła cicho, nieprzejednanie. Dlaczego wszyscy trzej nie mogli podać sobie rąk i iść do jednego magomedyka, który postawiłby ich na nogi? Albo dlaczego nie mogła pomóc im wszystkim? Chciała, tak bardzo chciała, żeby Marcel poszedł z nimi, poszukała go wzrokiem, lecz słowa uwięzły w gardle. Przez wstyd? Nie była pewna, wzrok opadł więc na ziemię, zanim powrócił do twarzy Bena, wrzący od plątaniny emocji, od dziwnej wdzięczności, od troski, od traum, od strachu o jego zdrowie.

[bylobrzydkobedzieladnie]


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.


Ostatnio zmieniony przez Celine Lovegood dnia 09.08.23 3:30, w całości zmieniany 5 razy
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Jarmark [odnośnik]09.08.23 1:09
Na widok noża - poczuł się sparaliżowany. Wiedział, ile szkód mogło narobić ostrze wyciągnięte tutaj, na jarmarku, wśród kobiet i dzieci, a wyciągnięciem broni ten bandyta potwierdzał tylko, jak bardzo był nieprzewidywalny, jak bardzo te wszystkie okrutne plotki nie mijały się wcale z rzeczywistością. Drugi dryblas poradził sobie z nim szybko, równie szybko, co sięgnął po jego fraki; krew wciąż sączyła się z nosa Marcela, nie był w stanie uciec, nie miał siły walczyć, nie chciał już chyba walczyć. Osiłek był tak potężny, że mógłby jego - byle chuchro - unieść bez trudu, serce Marcela zabiło mocniej, gdy spojrzenie zetknęło się z jego spojrzeniem, twarz zdała się biała jak kreda. Chodziło mu o Celine, ale ona stała obok, stała, znała całą trójkę i żadnego z nich się nie bała. Nikt nie zrobił jej krzywdy. Spędziła miniony wieczór tak, jak tego chciała. Jeszcze nigdy w życiu nie zrobił z siebie takiego głupca. Nigdy. Słowa Victora wracały bolesnym echem, okrutnie rezonowały z tym, co mówił i co robił olbrzym. Kiedy patrzył na Benjamina, jego jasne oczy wydały się szkliste. Nic nie odpowiedział, pojmując wreszcie, że mówił przecież samą prawdę. Celine nie zaprzeczyła, trwała u jego boku. Czuł, jak skórę jego twarzy zrosiła krwista ślina, zamknął oczy. Nie obchodziło go to. Nic go już nie obchodziło. Nie wycieraj sobie nią mordy? Czy ona też tak uważała? Nie powiedziała ani słowa. Nie zaprzeczyła. Nie uciszyła go. I on też nie powiedział, nie chcąc już prowokować olbrzyma. Wiedział, że ta pięść mogłaby go z łatwością zabić, a po tym, co widział - bał się. Wypuścił go z powrotem na ziemię, Marcel nie od razu złapał równowagę, upadając w tył; zakrył nos zakrwawionym rękawem, uniósł wzrok na nią.
I patrzył. Masochistycznie, krwawiąc, patrzył, jak żałowała Benjamina, jak się o niego martwiła. O niego, dryblasa wielkiego jak dąb i szerokiego jak pieprzone drzwi od stodoły. Marcel walczył o jej honor. Próbował ją odnaleźć. Pomóc jej, jak zawsze wtedy, kiedy potrzebowała pomocy. Czy to nie on zawsze stał  przy niej? Nieważne w jakie tarapaty się wpakowała, zawsze stał po jej stronie. Zawsze był gotów zrobić wszystko. Wszystko, Celine. Powoli wracały wspomnienia, przypadkowych spojrzeń, dotknięć, tamtego ogniska, jej śmiechu. Wypierało je dziwne poczucie pustki i niezrozumienia, tak odmienne od lęku, który przywiódł go w to miejsce. Mówiła do nieznajomego, nie do niego. Trzymała się ramion nieznajomego. Nawet do niego nie podeszła. Opatrzmy to. W pierwszej chwili myślał, że mówi do niego, ale to nie była prawda. Opatrzmy to, Percy. Wstał, chwiejnie, nie patrząc już na nią  - a na olbrzyma, podejrzliwie, spode łba ale z wolną ręką uniesioną w górę na znak kapitulacji, nie zamierzał tego dłużej ciągnąć. Tylko się wygłupił. Jak skończony dureń. Tym przecież był, pajacem z cholernego cyrku.
Na Victora też się nie obejrzał. Nie oskarżył go bezpodstawnie, skoro wyjął tutaj nóż. Dlaczego Celine nie chciała z nim wtedy o nim rozmawiać? Wiedziała, co powie. A on wiedział, co ona i tak zrobi. Jak zawsze. Przed Blackami też ją ostrzegał, ale wtedy też go nie słuchała. A ten olbrzym - on niczego z nią przecież nie przeszedł. Nie widział jej smutnej ani rozmarzonej, nie znał jej pragnień, nie widział jej uśmiechu, tego prawdziwego. Nie potrafił z nią zatańczyć ani sprawić, że poczuje, że lata. Tak, jak lubiła. Nie zrobił dla niej tego, co on. Czym był ból, który właśnie poczuł w sercu? Czym był ten smak gorzkiego żalu? Czym była ta czarna pustka, która pochłonęła jego myśli, ten ścisk, który wykręcał żołądek i nie pozwalał gardłu wypowiedzieć ni słowa? Dzisiaj - dzisiaj tez głupca zrobił z siebie dla niej. Przepraszam, chciał powiedzieć, ale nie potrafił.  
Wkrótce zniknął, mieszając się z tłumem, nie odjął zakrwawionego rękawa od twarzy.
I tak zajęci byli sobą.

/ zt


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Jarmark [odnośnik]09.08.23 12:26
Był już w takim stanie. Nie raz, nie dwa; jeszcze parę lat temu tak zazwyczaj kończył dzień na Nokturnie. Poobijany, czasem ledwo żywy albo przygnieciony jakimś trupem w rynsztoku. Ujebany, zakrwawiony, obolały. Bywały momenty ― jak teraz ― że zwycięzca pierdolił mu nad uchem jakieś kocopoły, ale nie słuchał. Nigdy nie słuchał, bo nie miało to znaczenia.
Silny, ostry ból po lewej stronie brzucha był zdecydowanie ważniejszą kwestią, podobnie jak omdlewająca i drętwiejąca ręka. Coś tam poczuł ― chyba puścił nóż? ― ale rzeczywistość zaczynała się rozmywać w kolejnym głosie pełnym przejęcia i odczuwanej grozy, w szeptach rozmów prowadzonych przez gapiów. Obraz stracił na ostrości, Victor bezwładnie opuścił głowę na piasek i w milczeniu łowił kolejne strzępy dobiegających do niego głosów. Ten duży ― Percy? ― gromił jeszcze patyka ― Marcel? ― ale nie dotarły do niego nowe odgłosy szarpaniny. Dotarło do niego jeszcze coś o uzdrowicielu, ale nie miał zamiaru dać się zawlec do byle zjeba, a na teleportację na Nokturn nie miał siły. Zresztą, na nic nie miał siły.
Przelotnie zastanowił się o tym, jakie są szanse na przeżycie i czy dryblas ― musiał sobie go zapamiętać ― wpakuje mu ostatecznie nóż w gardło albo coś w tym rodzaju. On nie przepuściłby okazji.
Resztkami sił, niezdolny do ruchu, dość oszołomiony, skupił się na tym, co robił zawsze. Na tym, co towarzyszyło mu w rynsztoku. Z dokładnością godną portrecisty wbił sobie w pamięć twarz Percy’ego i Marcela ― szczególnie tego drugiego gnoja ― by kiedyś, w przyszłości, móc się odwdzięczyć. Zamknąć koło własnego rytuału, dokonać zemsty, jak dokonywał po wielokroć. Może powinien połamać mu palce? Wszystkie po kolei, w odpowiednich odstępach czasu, by zdążył poczuć ból?... Wcisnąć twarz w żar paleniska?...
Stracił poczucie czasu, przeleżał w piachu i krwi jeszcze trochę, aż oszołomienie ustąpiło na tyle, by mógł się ostrożnie podnieść do siadu. Chyba nie było w pobliżu żadnego zjeba od pilnowania porządku, nikt się jeszcze do niego nie dopierdolił, a gapiowie ustępowali falami, jak spłoszone kaczki. Zdołał się podnieść; z trudem, z bólem pulsującym ostro w lewym boku i w skroniach, potem stanął na nogach. Krzywił się, przystawał co parę kroków, ale dał radę oddalić się z miejsca zdarzenia i dowlec do własnego namiotu. Tam odnalazł fiolkę z wywarem wzmacniającym ― wiedział, że mu się kurwa przyda ― i wypił go duszkiem w wątłej nadziei na to, że dziwka fortuna odpuści mu chociaż przymusową wizytę u uzdrowiciela.
Ale nie odpuściła.

|zt
wypijam wywar wzmacniający z mojego ekwipunku


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca, zbir do wynajęcia
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Jarmark [odnośnik]10.08.23 20:03
Spodziewał się, że smarkacz coś mu odwarknie, a nawet, kto wie, ponownie na niego splunie, tym razem prosto w twarz - to było coś pasującego do szczenięcego wieku - lecz nic takiego się nie stało. Blondas skapitulował, widział to w jego jasnych oczach bardziej nawet niż w sylwetce, w rozluźnionych mięśniach, w pochylonym karku i cofniętej żuchwie. Błękitne tęczówki, tak podobne do tych należących do Celine, zawilgotniały, zaszkliły się jak u nieprzyjemnie zaskoczonego i zranionego dziecka, czego nawet nabuzowany agresją Percival nie mógł zignorować. Zmarszczył na moment nos, tak, jakby zastanawiał się nad czymś poważnie, być może na tym, czy nie wyśmiać gówniarza od ciamajd i płaczliwych mend, ale tak naprawdę brodacz tłumił w sobie poczucie winy. Zawitało ono w jego sercu szokująco szybko, nawet nie zdążył otrząsnąć się z wściekłości, a już coś kłuło go w boku. Nie powinien go tak wystraszyć. Ani tak mocno uderzyć. Ani w ogóle wciągać go do tej bójki. Refleksja przyszła za późno, a Percy, by nie pozwolić ustom na wyrzucenie z siebie przeprosin wobec blondaska, upuścił go na ziemię, odchrząkując nieprzyjemnie pod nosem. Jeszcze czego, nie będzie nikogo żałował, a już na pewno nie publicznie.
- Wypad, już, bo będziesz kolejny w piachu - huknął złowrogo na jednego z ostatnich gapiów, wyraźnie podpitego rudzielca, który aż odskoczył do tyłu i oddalił się z miejsca zdarzenia niemal w podskokach. I dobrze, nie miał czasu na dalsze pacyfikowanie gapiów, chciał się stąd ulotnić, jak najszybciej. Razem z pobladłą Celine, która wyglądała niewiele lepiej od leżącego za ich plecami nożownika. Co prawda niezdrowo biała cera nie została podkreślona przez krew i złamania, ale i tak prezentowała się...no, nie brzydko, tak chyba Lovegood nigdy nie mógłby określić, ale nie widział jej jeszcze w takim stanie.
- Nikogo mi nie trzeba - uciął zdecydowanie panikę półwili, nie zamierzał iść do żadnego uzdrowiciela, stał na własnych nogach, większość krwi, która pięknie ubarwiała jego ciało i ubranie, nie wypłynęła z jego żył (a przynajmniej takie miał wrażenie), nie było więc żadnego powodu, by uciekać się do medycznego wsparcia. Jeśli już takowe przydałoby się pozostałości skurwiela z rynsztoka, ale na niego nawet nie patrzył, dokonał dzieła, rozbroił sukinsyna i nawet dostał jego nóż. - Celine, uspokój się - polecił dość surowo, stanowczo, po raz pierwszy w jej obecności sięgając po inny ton swego zazwyczaj czułego, ciepłego głosu. Nie krzyczał, nie budził przerażenia, ale na pewno przywoływał do porządku. Tylko tego brakowało - omdlewającej półwili. Chwycił ją łagodnie, ale zdecydowanie za ramię i niemal w miejscu obrócił, pociągając ją za sobą w bok, pomiędzy kramy handlarzy, chcąc jak najszybciej zniknąć z oczu gapiom. Nie zaakceptował żadnego sprzeciwu. - Marcel. Co to za Marcel? Ten duży skurwysyn nożownik czy mały samobójca? - spytał konkretnie, przez ramię, wyprowadzając Celine z jarmarku, świadom, że każdy krok wywołuje silniejsze krwawienie brzucha. Tym zamierzał zająć się w bardziej dyskretnym miejscu, na zacisznej polanie, z dala od nożownika i potencjalnej policji. - Jak przeinaczyć? - zmarszczył brwi, kojarzył przecież służby prawa ze sprawiedliwością i pomocą, szybko jednak przypomniał sobie nauki Lovegoodów: teraz prawo stanowili ci, którzy mordowali, gwałcili i niszczyli. Może faktycznie lepiej było nie liczyć na ich rozsądne podejście do zamknięcia blond skurwiela - w większej wersji - w pierdlu. - Co to w ogóle za faceci? Czemu się o ciebie rzucali? - dorzucił jeszcze, gdy w końcu znaleźli się w spokojniejszym miejscu, zostawiając daleko za sobą złamane żuchwy i serca dwóch mężczyzn, płacących boleśnie wysoką cenę za szczerość.

| ztx2


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Jarmark - Page 26 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Jarmark [odnośnik]14.08.23 13:48
dla neali

Ciepło pomknęło przez palce i spłynęło w dół; rozlana zupa niemalże oparzyła kawałek skóry, ale Beddow wciąż stała jakby nieruchomo, z wzrokiem utwierdzonym w twarzy rudowłosej koleżanki, upewniając się czy ta faktycznie – wciąż stoi przed nią, jest rzeczywista, a dopiero później czy ma wszystkie kończyny i ma się dobrze.
Po wstępnych oględzinach nie znalazła niczego niepokojącego, ale mimo to upłynęło kilka następnych chwil, nim była w stanie się odezwać.
Co tutaj robiła było nieistotne; Festiwal Lata przyciągał spragnionych normalności ludzi, dawał okazję do świętowania i poczucia chociażby skrawka dawnej świetności beztroskiego życia – panna Weasley nie była wyjątkiem, a krótka analiza zastanej rzeczywistości i dodanie do siebie trywialnych faktów pozwoliło Anne otrząsnąć się z początkowego szoku.
W krokach skierowanych w kierunku niedużej ławki, jednej z wielu służących za miejsce do spożycia posiłku, nadal wydawała się w pewnym sensie odrętwiała, jakby pokonywanie drobnych odległości stało się nagle zadaniem wysoce trudnym; dopiero kiedy miska z zupą spoczęła na drewnianym blacie, odważyła się na nowo spojrzeć na Nealę.
Nie zmieniła się wiele, zaledwie kilka – lub kilkanaście – tygodni dzieliło je od ostatniego ze spotkań przy ognisku i wesołych hulankach; Beddow nie do końca była wtedy sobą, zbyt prędko rezygnując z dalszych rozrywek po obrazach i słowach, które wyłapała – ale tamte niesnaski i problemy wydawały się być teraz jedynie lichą atrapą prawdziwych kłopotów.
– Wiem, ja… – zaczęła, marszcząc nieco brwi kiedy zasiadały przy drewnianym stole; na moment urwała, a wzrok zastygł na bordowej tafli zupy, dłoń sięgnęła po łyżkę i kilkukrotnie obracała nią w jedzeniu – Przepraszam – wytłumaczenia, jakie dla niej miała były oczywiste – nielogiczne, ale spodziewane. Podobnie jak uśmiech, który na moment pojawił się w kąciku ust, zmęczony i strudzony, kiedy odnalazła jej spojrzenie i wolną rękę wyciągnęła w kierunku przyjaciółki.
– Czy u ciebie wszystko… dobrze? – dopytała, w pilnej potrzebie odnajdując palce jej dłoni i chwilę później splatając je z własnymi – czy jej rodzinie żyło się dobrze, czy nie doświadczyli straty lub innej tragedii? Kolejne słowa z ust młodej Weasley prędko zaowocowały specyficznym wycofaniem w spojrzeniu Anne, które momentalnie powróciło do miski z zupą.
– To chyba nie jest dobry pomysł – nie wiedziała już jak się zachowywać; nie potrafiła. Nie chciała, by widzieli ją w takim stanie. W miejscu, w którym wielobarwne sukienki cieszyły oko, a usta rozciągały się w uśmiechach – wszyscy świętowali, ona była brudną, szarą plamą chowającą się po kątach.
Spójrz jak wyglądam.
– Jeszcze mnie nie poznają.
Marna próba żartu, który był niesamowicie bliski prawdzie.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Jarmark [odnośnik]22.08.23 16:22
2 sierpnia
Od dobrowolnego zamknięcia się w czeluściach domu minął nieco ponad miesiąc; miesiąc, który ciągnął się niemiłosiernie a ona w tamtym czasie uważała, że to najlepsze, co mogła dla siebie zrobić, żeby nie zginąć i się zregenerować. Nie wiedziała z jakiego powodu co prawda miała to być najlepsza decyzja, lecz trzymała się jej kurczowo, nawet jeśli dusiła się między czterema ścianami a otoczenie wpływało na nią nader destrukcyjnie. Po miesiącu alienacji i raptem kilku wyjść czysto zawodowych nareszcie coś w niej pękło, zmieniła optykę i doszła do wniosku, że jeśli coś się ma stać, to się stanie, niezależnie czy zostanie w domu, czy wyjdzie do ludzi. Chociaż wcześniej nie chciała kusić losu, powracała do przepowiedni Lovegooda, który przecież widział jak ginie we własnym domu.
Nie zmieniło się jednak jedno; zmęczona i zestresowana, Goshawk budziła się regularnie w środku nocy, spoczywając w cieniu mrocznych koszmarów. Sen zawsze przychodził z bagiennymi demonami, traumatycznymi wspomnieniami, które trawiły jej spokój. Ostatnie tygodnie niezmiennie pozostawały najtrudniejszymi w jej dotychczasowym życiu – ciężko było zachować jakąkolwiek równowagę, w podobnym stanie znajdując się chyba tylko po śmierci ukochanej babki. Nawet nieszczególnie dobre relacje z matką wpływające znacznie na jej dzieciństwo i młodość względem tych dwóch wydarzeń były do zniesienia lub tak tylko sobie powtarzała, nie wiedząc, że być może głębsze rozmowy z Hectorem wyciągną kompleks matki z głębin podświadomości. Gdy tylko dowiedziała się, że coroczne Lughnasadh odbędzie się, poczuła dziwną iskrę nadziei. Postanowiła, że to będzie dla niej okazja, by przerwać błędne koło stresu i koszmarów, a także irracjonalnego strachu przed tego typu zabawami. To na nich najczęściej najwięcej zarabiała, więc nie mogła pozwolić, żeby tamto abstrakcyjne wydarzenie z bagien przekreśliło jedno ze źródeł zarobku.
Na jarmarku w Weymouth rozbrzmiewały radosne dźwięki muzyki, tłumy ludzi przemieszczały się wzdłuż kolorowych straganów pełnych różnego rodzaju drobiazgów. Millicenta odetchnęła głęboko, wkroczyła na festiwalowe tereny i poczuła, jak atmosfera rozejmu odbija się pozytywnym echem pośród ludzi. Starała się zepchnąć na bok niepokój, który ją dręczył, i skupić się na chwilach tu i teraz, z łatwością ignorując już kroczącego nieopodal ponuraka. Przeszła obok stoisk z jedzeniem, w końcu dotarła do sekcji z drobiazgami, zawieszając oko na księgach i naczyniach rytualnych, rozważając zakup, gdy do jej uszu dotarł dziewczęcy krzyk. Mimowolnie zerknęła w tamtym kierunku, szybko orientując się, że albo coś zgubiła albo ktoś ją okradł, ale niespecjalnie zainteresowana tym tematem oddaliła się w stronę kolejnego straganu. Nie spodziewała się jednak, że człowiek, który sprowokował tamto zamieszanie, wpadnie prosto na nią z impetem. Zaskoczona straciła równowagę, upadając na ziemię; niemal wygojona blizna zabolała, podobnie jak klatka piersiowa, gdy próbowała wziąć głębszy wdech. Jej mina, gdy przeniosła wzrok na stojącego nad nią chłopaka, mogła być dość zabawna, ale w rzeczywistości od razu rozpoznała w nim ducha przeszłości.

ponurak
[bylobrzydkobedzieladnie]


* * *
let the bed sheet soak up my tears and watch the only way out disappear; don't tell me why, kiss me goodbye. find out i was just a bad dream.


Ostatnio zmieniony przez Millicenta Goshawk dnia 23.08.23 20:23, w całości zmieniany 1 raz
Millicenta Goshawk
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +4
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 0
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11061-millicenta-goshawk#340439 https://www.morsmordre.net/t11254-cesarzowa#346161 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f425-dolina-godryka-chata-na-uboczu https://www.morsmordre.net/t11255-skrytka-bankowa-2421#346163 https://www.morsmordre.net/t11257-millicenta-goshawk#346175
Re: Jarmark [odnośnik]22.08.23 20:09
| 2 sierpnia?
Gwar i tłok tutejszej zabawy jawił się mirażem sprzyjających sposobności. Daleko stąd miał do swojej londyńskiej klitki, gdzie zwykł zaszywać się dniami i nocami, walcząc z upałem, głodem oraz lękiem istnienia, ale głupstwem byłoby nie skorzystać z czającej się na wyciągnięcie ręki możliwości. Uciśnieni powyłazili odważnie z kryjówek, celebrując ciepło lata, chwile wytchnienia od powszechności mordu, wreszcie ― przyjemność corocznego święta żniw, które zaskakiwało płodnością pośród masowego skrętu kiszek. Dobrze było móc pooglądać ucieszone dzisiejszością twarze, całkiem podobne do obrazów entuzjazmu utraconych wiele miesięcy temu; dobrze było napić się czegoś lepszego od portowych szczyn, zaszczyciwszy niewybredne podniebienie piwem zmieszanym ze sfermentowanym miodem. Całkiem nieźle wybrzmiewała po zmierzchu muzyka, całkiem też nieźle kołysały się biodra rozniesionego euforią ludu. Ale on nie dlatego pospieszył w odległe angielskie zakamarki. Cel, jak zwykle, był wszakże wyższy, niesiony falą przejmującego egoizmu i nieludzkiego skurwysyństwa. Minie festiwal, w końcu minie też wypaczające czujność zawieszenie broni, a wtedy wszystkie naiwne dusze rozpierzchną się niepokojem. Panika dosięgnie każdego, także tych słabszych, których wykończy swoją nagłością; zdeptane niezaradnością jednostki wsiąkną zapomniane w połacie skażonego gruntu. Nie chciał skończyć tak samo, więc oceniał własne szanse z dystansem uznając losy nadchodzącej przyszłości. W silnej wierze, że (nie)zdrowa doza samolubnej niemoralności na powrót uratuje jego cwaniacki tyłek. Po trupach do celu, zwykła mawiać mugolska filozofia makiawelizmu. Od lat zaczytywał się w niej chyba zbyt dogłębnie, szaleńczo tracąc resztki osobowości, z wolna stając się wciąż bardziej obcym. Sobie i wszystkim innym. Tak też bezwstydnie snuł się pośród obcych kieszeni i sakiewek, grzesznie czyhając na fanty cieszące materialistyczny łeb. Jakby na loterii, albo przy okazji innego cudu, oczy wędrowały rozbiegane, to tu, to tam; zaraz kolejne prezenty zagrzewały miejsce tuż przy sercu, pod materiałem cienkiej koszuli, w niedużym woreczku obfitości. Dawno już nie doświadczył analogicznego dobrobytu; dawno już nie miał okazji uszczęśliwiać się prostymi, złodziejskimi sztuczkami. W czasie wojny walczyło się bowiem o przetrwanie, nie kradło w ramach szczeniackich mrzonek o bogactwie. Wyciągnięte zewsząd monety nie zdołały nigdy uczynić z niego niepoprawnego krezusa, ale głupio paliły satysfakcją. Że ma za co kupić liche fajeczki i skromny obiad, może też kielich podłego rumu. Zdezaktualizowały się już jego wybujałe marzenia. Całe minione istnienie już się zdezaktualizowało. Może dlatego tak bezecnie psuł dziś niewinnym zabawę? Może dlatego tak szumnie naznaczył sierpniową datę jarzmem straty? Rozpędzony w zduszonych przez pożogę konfliktu instynktach, w końcu stracił rozwagę. Pewna w ruchach ręka wysmyknęła się błędem tuż na oczach ofiary. Łagodna dziewczyna dojrzała znikający w tutejszym chaosie błysk naderwanego łańcuszka; krzyk wściekłości rozdarł się z jej gardła, odgórnie skazując go na wyrok śmierci. Kurwa, zaraz większość pojmie sytuację, zaraz większość zażąda regulacji obciążającego jego ciało długu. Czas spadać, zawyrokował natychmiast, perfidnie przepychając się w zagęszczeniu nadal roześmianych sylwetek; ruszył pewnie, nie oglądając się za siebie, lawirując między ustawionymi w konsekwentnych rzędach straganami. Aż wreszcie żałośnie staranował filigranową kobietę. Znajomą, aż za dobrze; jej oblicze dawno przykrył już jednak kurz odległego wspomnienia.
Millie ― wydusił krótko, jakby w geście przeprosin i lakonicznego powitania. Pomógł jej wstać, szybko też postanowił zaciągnąć ją w sam środek ustawionej do któregoś ze stoisk kolejki; z tyłu rozległy się głosy oburzenia, gdzieś dalej dosłyszał jednak bardziej niepokojący wyraz szukającego go kata. Tamta panna za nic nie chciała odpuścić sprawy spoczywającego w kieszeni jego spodni medalika. I najwyraźniej tropiła zawzięcie winowajcę całego ambarasu. Nerwowo przełknął ślinę, wypatrzył wśród głów tę jedną, charakterystycznie rudowłosą, niechybnie zmierzającą w jego kierunku. A potem szepnął tylko błagalnie:
Pomóż mi.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Jarmark [odnośnik]22.08.23 21:09
Nawarzyłeś piwa, to musisz teraz je wypić, chciała odpowiedzieć kiedy tylko stanęła na równych nogach pośród kolejki, nim doszło do niej, że w pewien sposób była mu to winna. Szczyciła się tym, że zawsze spłaca swoje długi a te miały to do siebie, że czasami pojawiały się znikąd, w najmniej odpowiednim momencie, gdy zdążyła już o nich zapomnieć. Tak jak teraz. W gruncie rzeczy nie wiedziała jak mogłaby mu pomóc. Już od dawna nie była tą Millicentą, która podkradała głupim mężczyznom alkohol w pubach i uciekała tyle, ile sił w nogach. Tamten rozdział z życia zamknęła, oddzieliła grubą kreską, lecz widocznie nie domknęła odpowiednio szybko wszystkich wątków. Sprawnie połączyła fakt, że to on spowodował wrzask tamtej dziewuszki i prawdopodobnie ukradł jej coś, co miało sentymentalną wartość, dlatego teraz chodziła po jarmarku i szukała złodzieja. Sam fakt, że wciągnął ją do kolejki pomiędzy niezadowolonych tym ruchem ludzi powodował, że dodatkowo zwracali na siebie uwagę. I chociaż niby nie była niczemu winna, podejrzewała, że sama znajomość ze Scalettą przysporzyłaby jej teraz kłopotu – rudowłosa mogłaby ją wziąć za wspólniczkę, na co nie mogła sobie pozwolić. Takie sytuacje ciągnęły się niepotrzebnie za ludźmi, a nigdy nie wiadomo kim była okradziona osoba; być może była kimś, przez kogo straciłaby klientów? Wbrew pozorom w ich świecie plotki szybko się rozchodziły.
Ciebie również miło widzieć, moje pogruchotane kości radują się niezmiernie – odparła złośliwie i odwróciwszy go tyłem do tłumu, zerknęła mimowolnie w kierunku płomiennej burzy loków. Nie trudno było dostrzec w tłumie małą, poddenerwowaną istotę o kolorze tak płomiennym, jak potwór, którego niefortunnie podpaliła na bagnie. – Widzę, że niczego się nie nauczyłeś; dlaczego miałabym ci pomagać? – zapytała, doskonale znając odpowiedź, ale trochę grała na czas a trochę chciała się wyzłośliwić i go postresować, gdy w swoim życiu ostatnimi czasy stresu miała aż nadto. W głowie miała już pewien plan co mogłaby uczynić, żeby oszczędzić go przed wpadką, choć jak na razie potencjalne zagrożenie znajdowało się z daleka od nich. Jeśli nie widziała jego twarzy, problemu nie było. Ten się robił w momencie, w którym kazałaby mu opróżnić kieszenie, bo jak podejrzewała czarownica, tam znajdował się drogocenny przedmiot.
Zresztą, w ten jeden festiwal mogłeś sobie odpuścić, może to czas na nauczkę? – kontynuowała z wyraźnie rozbawionym uśmiechem. Ile razy ostrzegała, mówiła i tłumaczyła, w odpowiedzi otrzymując argument, że z czegoś trzeba żyć a kradzieże były okraszone nutą adrenaliny i upajającego ryzyka? W pewnym momencie przestała je zliczać, nie chcąc marnować słów na podobną argumentację. Czasem tylko zastanawiała się, ile razy w myślach przyznał jej rację – bo nie podejrzewała, że kiedykolwiek przyznałby ją na głos.


* * *
let the bed sheet soak up my tears and watch the only way out disappear; don't tell me why, kiss me goodbye. find out i was just a bad dream.
Millicenta Goshawk
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +4
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 0
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11061-millicenta-goshawk#340439 https://www.morsmordre.net/t11254-cesarzowa#346161 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f425-dolina-godryka-chata-na-uboczu https://www.morsmordre.net/t11255-skrytka-bankowa-2421#346163 https://www.morsmordre.net/t11257-millicenta-goshawk#346175

Strona 26 z 32 Previous  1 ... 14 ... 25, 26, 27 ... 32  Next

Jarmark
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach